[size=x-large]Pistacje i Lech[/size]
[size=large]Relacja teamu Pogoń Siedlce entre.pl z trasy OPEN na North Face Adventure Trophy 2005[/size]
Nasz wspólny kolega mój czyli Pawła Janiaka zwanego Jaśkiem oraz mego rajdowego partnera Szymona Ławeckiego zwanego Simonem ) Remigiusz Nowak, któremu rajdy przygodowe nie są obce zainspirował nas do startu. Zjawił się na zawodach w radioorientacji – długodystansowych Mistrzostwach Polski w Dęblinie. Nasłuchaliśmy się jego opowieści o tym jak zachowuje się organizm w stanie wyczerpania. Dużo mówił o halunach i omamach. Wręczył nam ulotki o Adventure Trophy i zachęcił do startu – na miesiąc przed imprezą. Kolejnym etapem zbliżającym nas do startu było namówienie Szymona. Trochę mi to zajęło – Szymon uparcie twierdził, że tak się zajedziemy, iż nie ruszymy się przez parę tygodni po rajdzie (ja dziś – 2 dni po ukończeniu byłem na treningu) Zgłoszenie poszło tydzień przed startem – jako Pogoń Siedlce ENTRE.PL Team.
Jakieś 2 tygodnie przed startem zaopatrzyliśmy się w rowery – obaj kupiliśmy model Trek 3700, nie za dobry model na starty ekstremę, ale na takie było nas stać. Teraz twierdzę, że zakup był udany. Na trasie nie mieliśmy z nimi większych problemów. Tydzień przed startem zrobiliśmy trening- 17 km biegu z plecakiem + 55km jazdy na rowerach. Wszystko zajęło nam ok. 4 godzin 30 minut, trochę się umęczyliśmy, ale to był dopiero przedsmak.
Start rajdu wyznaczono w sobotę 30 kwietnia o 10 rano na Gubałówce. 29 kwietnia o godz. 16 dotarliśmy do ośrodka biatlonowego w Kirach gdzie dokończyliśmy zgłoszenie i przeszliśmy weryfikacje obowiązkowego wyposażenia.
Następnie zakwaterowaliśmy się w naszym stałym miejscu pobytu – u skoczka narciarskiego Andrzeja Kowalskiego w Kościelisku.
Przyjechały z nami nasze niewiasty jako kibice – zaopatrzone w gadżety teamowe.
Po kolacji zaczęło się piekło.
Do 8:30 rano mieliśmy dostarczyć sprzęt na 3 przepaki:
1 w Kirach – po etapie górskim, przed etapem rowerowym,
2 w Namestovie na Słowacji po rowerach w nocy, przed kajakami oraz kolejnym etapem rowerowym
3 na przełęczy Krowiarki przy Babiej Górze po 2 etapie rowerowym przed trekkingiem górskim oraz ostatnim etapem rowerowym. Przepaki pojadą na wyznaczone miejsca z Kir.
W przepakach powinny znaleźć się rzeczy, które pomogą nam przetrwać zmianę dyscyplin oraz ugasić pragnienie i zaspokoić głód. Pakowanie trwało do 00:30. Spaliśmy tylko ok. 4 godzin w tym stresie przedstartowym. Do 8:30 zdaliśmy sprzęt wraz z rowerami na przepaki. Na start udały się z nami dziewczyny, czyli osobiści kibice.
Na starcie stanęło 118 zawodników w kategorii Masters i OPEN razem. Pierwszym etapem był bieg na orientację – nasza mocna strona, tę dyscyplinę trenujemy od kilku lat w MKS Pogoń Siedlce. 3,5 km trasa nie sprawiła nam problemów i jako pierwsi przybiegliśmy na metę po 20 minutach od startu.
Wrzuciliśmy plecaki i wyruszyliśmy na kolejny etap – pierwszy trekking górski.
Trasa przebiegała od Gubałówki przez park w centum Zakopanego – pierwszy PK ( biegliśmy przez Krupówki), następny punkt kontrolny znajdował się na Przełęczy Czerwonej, 3 PK w dolinie Kościeliskiej. Tam miały czekać na nas dziewczyny- ale gdy przechodziły przez okolicę PK – jeszcze go nie było i poszły dalej czarnym szlakiem. Czekały 2 godziny, a gdy przebiegaliśmy nie zdążyły wyjąć aparatu. Kolejny – PK 4 przy jaskini Mylnej w Dolinie Kościeliskiej. Tam czekało na nas pierwsze zadanie specjalne – orientacja w jaskini. Mimo, że orientacja to nasza mocna strona zadanie to sprawiło nam trochę problemów. Na początku uszkodziłem telefon. Upadając na lodzie rozbiłem wyświetlacz. Jaskinia Mylna jest zbudowana z wielu korytarzy – niektóre na mapie wyglądają solidnie, a w rzeczywistości są trudne do przejścia i po kilkunastu metrach trzeba zawracać i obierać inną drogę. Weszliśmy tam jako pierwsi i przecieraliśmy to zadanie. Zajęło nam to około 40minut, najlepszym około 20. Po wyjściu z jaskini- niespodzianka! Organizator stwierdził, że taki dystans to dla nas za mało- że będziemy mieć za dużo odpoczynku i postanowił przedłużyć trasę trekkingu. Szliśmy pieszką do schroniska Ornak, zaopatrzyliśmy się tam w 2x RedBull, 2x CocaCola, 2 x Woda, zrobiliśmy chwilę przerwy na polanie- zmieniliśmy wkładki i skarpetki. Organizator wysłał nas przez przełęcz Iwaniacką do Doliny Chochołowskiej i dalej czarnym szlakiem do Doliny Lejowej na PK 5, dalej znowu do Kościeliskiej i do Kir ( do centrum rajdu i przepak 1) Przed Kirami na PK 6 czekało nas 2 zadanie specjalne- przeprawa przez potok oraz podchodzenie na skarpę za pomocą przyrządów alpinistycznych. Już przed przejściem strumienia zobaczyliśmy za sobą Magdę i Pawła z ekipy Salomon Adventure – drużyny, która startuje głównie w kategorii masters na zawodach rangi międzynarodowej. Tym razem kontuzja jednego z członków ich czwórki wpłynęła na start w OPEN. Przechodząc przez potok popełniliśmy błąd – przechodziliśmy go pojedynczo, zimna woda i rwący nurt dały się we znaki. Magda i Paweł przed wejściem do potoku założyli uprzęże i pokonali go razem, następnie podpięli się do lin i rozpoczęli wspianaczkę. My zakładaliśmy sprzęt zziębnięci, zajęło nam to więcej czasu i tam nas wyprzedzili. Zaraz za PK6 była meta etapu 1 i przepak 1. Pokonanie etapu górskiego o długości 35,5km zajęło nam 6 godzin i 47 minut. Po tym etapie następował odpoczynek- dla kategorii OPEN – wymuszony. Więc im szybciej pokonaliśmy etap tym więcej odpoczynku dla nas. Masters nie mieli obowiązku odpoczynku.
Pojechaliśmy na obiad i masaż do domku. Już po pierwszym etapie mieliśmy ostro zakwaszone uda – od zbiegania z plecakami po stromiznach. Pospaliśmy 2 godz. Przed wyruszeniem na etap rowerowy samopoczucie nie było dobre: trzęsawka z zimna, strachu, niepewności. Na kolacji wyglądaliśmy jak zombie. Około 22:30 stawiliśmy się na pierwszym przepaku, przebraliśmy się w stroje rowerowe, podłączyliśmy światła i ustawiliśmy na starcie z resztą ekip. Dwie z ekip już przed startem do rowerów wycofało się. Peleton wyruszył. Pierwszym PK była Magura Witowska, szczyt położony w lesie na granicy Polsko- Słowackiej. Jedyną drogą dotarcie do niego był las i trzeba było się przeprawić. Można było zrobić to na dwa sposoby – przejechać ok. 8 km i zacząć wjazd czarnym szlakiem lub po ok. 3 km od startu zacząć przeprawę przez las. Jako że nie baliśmy się lasu wybraliśmy wariant drugi. Lasy w tamtym rejonie nie wyglądają teraz ciekawie. W grudniu 2004 roku przez Podhale przeszedł ogromny halny który powalił 75 % drzewostanu ze strony słowackiej oraz część ze strony polskiej. W lasach trwają prace porządkowania powalonych drzew. Ciągniki ryją ogromne bruzdy, jest mokro i dużo drzew leży w poprzek drogi. Zmagaliśmy się z nimi przez cały rajd. Wspinamy się po drogach jakieś 30 min, potem wchodzimy do lasu – tam jest ściółka bez błota. Momentami nachylenie stoku jest tak duże, że kładziemy się na rowerach, aby posuwać je do góry. Dochodzimy do pierwszego szczytu – skrzyżowania z czarnym szlakiem i zauważamy światełka – to ci co objeżdżali. Zużyli sporo energii bo walczyli w błocie na rowerach. Podążamy razem z nimi. Wchodzimy na pas graniczny.
Śnieg.
Śnieg oblepia wszystkie możliwe części roweru zwiększając jego wagę. Nie ma mowy o jeździe, pchanie też staje się coraz trudniejsze. Do punktu docieramy jako czwarty zespół ze stratą ok. 11 min do Salomona. Teraz ma być prosto – ok. 1500 metrów na południe do dróżki asfaltowej i gnamy przez Słowację.
Miało być. Jedziemy na południe bardzo powoli, ale droga zaczyna skręcać na zachód. Nie bardzo nam to pasuje. Nie mamy wyjścia jedziemy, na początku spoko, nawet da się jechać. Kilka drzew do przeskoczenia, lekkie błoto. Im niżej tym gorzej. Droga nie skręca na południe tylko wciąga nas na zachód – coraz głębiej w las. Coraz większe bruzdy, coraz więcej błota. Zatrzymujemy się kilka razy próbując zmienić kurs, ale bezowocnie. Po 2km docieramy do skrzyżowania, gdzie wreszcie skręcamy na południe. Da się jechać – kawałek. Znowu błoto i drzewa. Wszystko dzieje się w nocy – jest wilgotno, ale ciepło.
Rowery nie mają już kolorów. Wszędzie błoto. My zresztą też. Po 45 min walki w lesie docieramy do upragnionej drogi. Powinno nam to zająć oko 10-15min. ale cóż jesteśmy. Ruszamy twardą drogą. Ostry zjazd. Czuję jak klocki tracą powierzchnię. Po 10 kilometrach musze podkręcać linki, bo nie mogę hamować. Cholera! Przed nami jeszcze dwa etapy rowerowe, a klocki dają ciała. Jedziemy ulicą, góra- dół. W kilku miejscach droga jest remontowana, ale przecież nie tylko dla nas. Docieramy do Habovki i zaczyna się kolejne pchanie jednośladów. Gorsze pchanie. Zmęczenie, błotko, kamienie – 40 minut pchania. Na PK 9 docieramy z ekipą Masters.
Kolejny zjazd bardzo stromy. Podkręcanie linek. Hamują. Jest ślisko, przy zblokowanych dwóch kołach nadal jadę w dół. Stromo i ślisko. Kilka razy prowadzimy rowery, bo zjazd byłby zbyt niebezpieczny. Słychać jakieś krzyki. Zauważamy olbrzymie ognisko i bawiących się Słowaków. Krzyczą coś do nas. Wreszcie asfalt. Zjazd. Szybki zjazd. Naginamy 50km/h. Mam dobre światło – mimo tego w ostatniej chwili zauważam powracającego z ogniska osobnika. Unikamy uderzenia. Ale adrenalina poszła w krwiobieg.
Kolejny PK to już Namestovo – przepak 2, kajaki na jeziorze Orawskim. Objazd po ulicach. Przyjemna jazda. Docieramy o 3:29 pokonaliśmy 60,5 km. Dojechaliśmy jako drudzy, 29 minut za ekipą Salomona. Straciliśmy na zjeździe z Witowa, oraz na tym, że są mocniejsi na rowerach- nie ma co kryć. Mamy chwilę czasu do startu kajaków – 5 rano. Pijemy gorącą herbatkę i isostara, jemy kanapki, ja wsuwam kurczaka. Kładziemy się na 30 minut snu – razem na jednej pryczy w wojskowym namiocie. Pobudka 4:30. Zimno. Przygotowanie do kajaków. Kawa. Wypływamy. Salomon ma swoje wiosła. Dwa ich to jedno nasze 😉 -mamy drewniane. Kajaki są dobre. Przyjechały na Słowację aż z Mazur – firmy www.superkajak.com . Gdy płyniemy jest ciepło. 17 km kajakiem przerażało nas ale nie jest źle.Wiosłujemy. Pływanie zajmuje nam 2:47min, tylko 5 min straty do Salomona. Wychodzimy z wody – Salomony siedzą i telepią się z zimna. My spoko. Pijemy isostar, herbatkę. Po 5 minutach drżą nam ręce i rozlewamy herbatę. Telepiemy się razem z nimi. Uciekamy do namiotu. Kładziemy się na pryczach. Nie ma śpiworów. Wymyślam, że przykryję się drugim materacem. Zasypiam na 30 min. Gdy się budzę 4 osoby są przykryte materacami 😉 Simon także. Znowu jemy i pijemy. Uzupełniamy kamelbaki i czyścimy rowery ze zbędnego ciężaru uzbieranego w nocy – błota. Przebieramy się w wysuszone na wietrze rzeczy rowerowe.
10:30 start 2 etapu rowerowego. Ciężko zacząć. Powoli się rozkręcamy. Salomony wyrywają do przodu – jakoś nie zamierzamy ich gonić. Pierwszy PK 15, niedaleko, trochę pchania. Jesteśmy. Teraz dylemat, objazd asfaltem – czy skrót przez łąki i las. Przez łąki – 11km krócej. Początek skrótu całkiem znośny, przyjemne drogi, po których śmigamy nawet 40km/h i las. Las – wiadomo, błoto i wiatrołomy, trochę nas to zwolniło, ale napieramy. Wyjazd z lasu na łąki, widzimy już wioskę do której mamy dojechać. Znowu karkołomny zjazd po łące (Nie sądziłem że mogę po takich wertepach jechać z taką prędkością, fajne doświadczenie) Potem już tylko ulica – wspinaczka na PK 16, południowa strona Babiej Góry. PK 17 to już przepak 3. Dojazd do niego biegnie po drodze umieszczonej na warstwicy – czyli w miarę jednej wysokości. Dojeżdżamy do granicy, dojeżdżamy i dopychamy rowery – ok. kilometr przed granicą standardowo, błoto i wiatrołomy. Na przejściu stoi straż graniczna a obok nich ekipa Salomona. Gdy wchodzimy oni zmykają. Sprawdzają nam dokumenty, ja miałem dowód osobisty, więc trochę dłużej to trwało. Wkraczamy do Polski – jest droga asfaltowa, jakość nienajlepsza, ale speed jest prawidłowy. Czasem na zjazdach nawet 60km/h na końcówce podjazd pod samą przełęcz. Przyjechaliśmy o 14:00- 42km, 10 minut wiadomo za kim. To i tak nieźle – oni w espedach i na lepszych rowerach 😉 Są dziewczyny, Mariola, Kasia i Asia, przywiozły kanapki 😉 Asia robi masaż obolałych ud. Do 16 czas odpoczynku za nami już 138 km. Aby nie zastygły mięśnie zaczynamy czyścić rowery, pomagają dziewczęta. Jemy, pijemy, wciągamy nawet szprotki w pomidorach – jakieś normalne jedzenie bo przez okres wysiłku jemy batoniki, żele, i inne koksy. 16:00 start do trekkingu przy Babiej Górze. Najbardziej się tego obawiamy. Nogi odmawiają posłuszeństwa przy schodzeniu w dół. W górę jest ok., ale w dół ojoj.
A start jest właśnie w dół. Przed nami ok. 25- 30 km na nogach. Wyruszamy z bólem. Trzeba się rozkręcić. Cały czas w dół. Oby było pod górę wtedy nadrobimy (Dziwne. Zawsze wolałem zbiegać w dół ;-)) Trochę kiepsko się czuliśmy na tym pierwszym przebiegu, korcił nas wyciąg – fajnie byłoby nim wjechać zamiast naginać na nogach. Tylko, że gdybyśmy wjechali to trzeba by było zejść z drugiej strony – a to już boli. No i oczywiście dyskwalifikacja, bo wjeżdżać nie można. Obiegamy górę, wszyscy tak czynią. Robimy błąd. Kompas się zawiesza. Błąd kosztuje nas 15 minut straty. Zmieniamy kompas na sprawny. Nie zamierzamy się żyłować bo Pawła i Magdy nie dogonimy, za dużą stratę mamy z poprzednich etapów. Trzymamy drugą pozycję. Na kolejnym przebiegu do PK 19 odrabiamy 8 minut (to chyba wizyta w sklepie nam pomogło – dolaliśmy płynów) Zależy nam aby kolejne 2 PK zrobić przed zapadnięciem zmroku. Są dość trudne technicznie zwłaszcza w nocy. Dwa ostatnie są po szlakach, więc można sobie pozwolić na napieranie w nocy. Udaje się je zdobyć za dnia. Gdy idziemy do PK 21 zapada zmrok. Idziemy bardzo wąską ścieżką – tam oczywiście wiatrołomy, szum wodospadów. Spoglądanie w dół lekko straszy. Nie wysilamy się zbytnio i tak wiele nie nadrobimy a nie stracimy dużo. Poszło dużo płynów. Lekki kryzys. Przejście czerwonym szlakiem pod Babią Górą wydłuża się coraz bardziej. Wreszcie jest schronisko pod Babią.
Wody!
Wody.
Wchodzę do schroniska – stado ceprów. Próbuje dostać się przed kolejkę, Nie mam mowy – oni muszą kupić browar. Dostaję wodę od niewiasty. Są jednak jacyś porządni ludzie w tym schronisku. Pijemy. Jest godzina 21:11 – jeszcze około 8 km do przepaku 3. Zaczynamy biec. Dostaliśmy przypływu energii. Przebiegamy całość. O 22:13 jesteśmy na miejscu. 36 km w nogach. Znowu jako drudzy. Zadowoleni, bo nie wyjechaliśmy się bardzo. Niespodzianka. W przepaku nie ma uprzęży. Ktoś ukradł czy co? Szukamy, dzwonimy do dziewczyn – nie ma. Fajnie – ostatni etap przed nami a tu taki hak. Rozmawiamy z organizatorem. Nie wie. Dogadaliśmy się z kolegą, że nam pożyczy na jutro, bo dalej nie idzie. Za chwilę zguba się znajduje pod głównym namiotem – musiała wypaść z przepaku przy transporcie. Ale jak? przecież było zaklejone! Dobra jest – mamy sprzęt. Szukamy miejsca do spania. W namiocie wszystkie prycze zajęte. Kładziemy materace na glebie obok prycz i kima w śpiworach. Gdy zwalniają się prycze wskakujemy. Zimno. Pomaga patent z materacami. Śpimy do 5:30.
Magda z Pawłem wyruszyli o 5, my za nimi ze stratą po wszystkich etapach czyli 1:23min. Startujemy o 6:23. Reszta nie załapała się na handicap i startują razem o 7:30. Znowu rowery. Dziś będzie ciepło. Ostatni etap. Około 60km na rowerach. Jak dobrze, że w dół. Nie ważne że trochę słabe podłoże, ale w dół na rowerze. Asfalt, cały czas zjazd. 10 km do PK 23 minęło spokojnie. Droga do PK 24 zaczyna się asfaltem a kończy – uff, drogą bagienną w lesie. Pedałujemy do 3 zadania specjalnego. 5km jazdy po bagiennej drodze. Czasem lepiej jedzie się strumieniem w wodzie niż po błotnistej drodze. Docieramy do miejsca ZS3 – bieg na azymut po bagnie. Są już tam 2 ekipy Masters w tym Speleo Salomon Isostar Remika oraz Bergson ( zdobywca 3 miejsca ) Tutaj rozegrała się walka między nimi. Bagno to była przyjemność. 25 min biegania i chodzenia. Minęliśmy Bergsona, który błądził na trzecim punkcie. Zyskaliśmy 20 min do Magdy i Pawła.;-) Ruszamy za Remikiem przez bagno do PK 25. Wyprzedzamy ich. Na PK 25 mamy kolejne zadanie – przeprawa na pontonach przez rzekę oraz trawers mostu. Za nami Mastersi, którzy walczą. Pokonujemy wodę i wtedy pojawiają się kobiety. Prawie nas nie widzą. Zadanie poszło gładko. Szybko przeprawiłem się z rowerami, Szymon gładko pokonał most. Wspinamy się po łące na wzgórze, już niedaleko do mety. W sklepie kupujemy Pepsi, zachciało się Pepsi – jest wspaniała. Kolejna wspinaczka tym razem ostro w górę, ale z rowerów nie zsiadamy. I już Ostatni punkt przed nami. Gubałówka. Podjazd od północy. Jest ciężko, ale i tak świetnie. Już chyba nic nam nie przeszkodzi. Wspinaczka zajmuje godzinę. Telefon na metę. „Będziemy za 15 min. Czekajcie z napojem z Tychów”. Zjazd jest bardzo szybki, 50-60km/h – Igor Adventury powiedział – „to dobrze że starły się wam klocki hamulcowe, będziecie szybciej zjeżdżać”. Ja się takiej prędkości boję. Na prostej do wytrzymania, ale na zjeździe brrrr, rower sam przyspiesza.
Udało się jesteśmy na dole, jeszcze mały podjazd i znowu lekki zjazd, na którym przed rower zza wózka wyskakuje mi dziecko.
Krzyczę, mama chwyta dziecko za ubranie i przyciąga do siebie. Niewiele brakowało a byłby wypadek. Poszła adrenalina w krwiobieg. Już tylko kilometr. Dojeżdżamy, czekają dziewczyny i inni kibice. Spiker komentuje. Udało się. Dojechaliśmy. Nasz pierwszy rajd ekstremalny i zajęliśmy w nim drugie miejsce. Przegraliśmy z zawodowcami 1:30 min, z trzecimi PERITUS ORŁY CHRZANÓW wygraliśmy 3:41 min. Innym włożyliśmy nawet dobę. Ostatni etap to około 60km.
W sumie 230 km walki. 7 ekip nie ukończyło rajdu. Całość zajęła nam 28 godzin i 31 minut. Super! Nie było tak łatwo, a nam się udało. Cieszymy się naszym sukcesem, odbieramy telefony, gratulacje, robimy fotki. Na mecie nie myślimy o kolejnym rajdzie, ale nie mówimy NIE. To była wyjątkowa przygoda. Doceniam współpracę z Szymonem. Potrafił wytrzymać ze mną tak długi okres czasu w stanie wyczerpania. Zgodził się na start, oraz na to abym był nawigatorem, choć razem startujemy w biegach na orientację i radioorientację. Dziękujemy naszym kibicom i dziewczynom zarazem- Marioli i Kasi, które nas wspierały duchem i pomocą. Dziękujemy Asi za masaże.
Trzeba to powtórzyć. Tymczasem wychodzę na trening biegowy. Pada – to dobrze- nie będzie się kurzyć.
Jasiek
Zdjęcia: Mariola i Kasia (kibice Pogoń Siedlce entre.pl) oraz napieraj.pl
[b] Zobacz również
[url=/xoops/modules/xcgal/thumbnails.php?album=28]Galeria zdjęć z rajdu[/url]
[url=/xoops/modules/news/article.php?storyid=348]Zapowiedź rajdu[/url]
[url=/xoops/modules/news/article.php?storyid=369]Relacja na żywo dzień 1[/url]
[url=/xoops/modules/news/article.php?storyid=370]Relacja na żywo dzień 2[/url]
[url=/xoops/modules/news/article.php?storyid=371]Relacja na żywo dzień 3 i 4[/url]
[url=/xoops/modules/wfsection/article.php?articleid=97]Wywiad z Filipem Pawluśkiewiczem – członkiem najszybszego zespołu trasy Masters[/url]
[url=/xoops/modules/wfsection/article.php?articleid=99]Relacja zespołu napieraj.pl z trasy masters[/url]
[url=/xoops/modules/mylinks/visit.php?cid=1&lid=90]Strona The North Face Adventure Trophy[/url]
[/b]
Zostaw odpowiedź