Po stu ośmiu godzinach i 55 minutach biegu, spania, biegu, jedzenia, biegu, rozmów, biegu, szurania nosem po ziemi i co tam jeszcze ten bieg przerywało, Rafał Bielawa dotarł do mety Głównego Szlaku Beskidzkiego. Jak to było, walczyć o rekord na tak piekielnie długiej trasie? I kim jest ten Bielawa, kiedy nie biega?

Nie opadł jeszcze do końca bitewny kurz na Głównym Szlaku Beskidzkim, który wzniecił Rafał. Po tym jak wraz z Kamilem Klichem ustanowili rekord pokonania tego najdłuższego w polskich górach szlaku turystycznego, Rafał zdecydował się wrócić. Tym razem ze wsparciem, które woziło mu kapcie na zmianę, gotowało jajecznicę, towarzyszyło na szlaku i zbierało w całość, gdy przez głowę przeszedł mu choćby cień pomysłu by się rozsypać. Efekt? Rekord piękny jak poranne zorze. Zapytaliśmy Rafała o to jak było, jak dziś postrzega tamtą przygodę, którą przeżyli w górach samotnie z Kamilem, ile spał. Ilu ludzi towarzyszyło mu na trasie. Ale to nie wszystko. Zapytaliśmy też o to co robi na co dzień, jakim był dzieckiem i czy kiedykolwiek miał długie włosy 🙂 Zapraszamy do lektury!

Magda Ostrowska-Dołęgowska: Rafał, wróciłeś! Cały i zdrowy! Jak się czujesz? Chłopaki, którzy Cię supportowali mówią, że poszło Ci szczególnie gładko.

Rafał Bielawa: Czy gładko, na pewno obserwując mój uśmiech można by przyjąć, że tak było. Myślę, że było na tyle łatwo, na ile byłem przygotowany do tego wyzwania. Dobrze się bawiłem, pilnowałem tempa, wsłuchiwałem się w swój organizm, a on odpłacał mi siłą i nie łamał się z byle powodu. Miałem konkretny pomysł na ten bieg, chciałem go ukończyć w zdrowiu, czas miał być w sumie wynikiem mojego przygotowania, logistyki, dbania o siebie i dało to bardzo fajny rezultat.

Fot. Krzysztof Dołęgowski

Fot. Krzysztof Dołęgowski

Jeszcze jak fajny… Ale to nie był Twój pierwszy raz na GSB. Czym te oba „zamachy” na rekord się różniły? Ten z supportem i bez wsparcia, z Kamilem Klichem?

Te dwa wyzwania to jak dzień i noc. Wersja z Kamilem niosła nie tylko konieczność przejścia całego Głównego Szlaku Beskidzkiego, ale także zabrania na ten spacer plecaka ważącego od 8 do 10 kilogramów. Do tego dochodzi logistyka, która musi przewidzieć dwie, choć ultrabliźniacze, to jednak zupełnie różne osoby. Co za tym idzie odmienne potrzeby fizjologiczne jak jedzenie, spanie, zmęczenie oraz odmienne mimo wszystko techniki (około) biegowe. Różnie biegniemy, dla każdego z nas inna prędkość jest komfortowa, u jednego atutem jest podejście, drugi jest mocniejszy na zbiegu. Już to powoduje, że taka wspólna próba jest dość skomplikowana. Dostaje się za to pewność posiadania towarzysza na całej trasie. Ogromnym plusem takiej wyprawy jest także swego rodzaju dziewicza eksploracja szlaku oraz próba charakteru. Dwie osoby, które nie spędziły ze sobą wcześniej wiele czasu wyszły z niej zwycięsko jako przyjaciele.

Kamil-Klich-i-Rafal-Bielawa-w-obiektywie-Dymusa

No a teraz, jak byłeś tym samotnym wojownikiem?

Odpadły od razu wszystkie problemy z dopasowaniem, różnicami. Na szybkości, czyli przy pomocy supportu, gdzie nie muszę stać w kolejce po obiad w barze, gdy przyjdzie potrzeba zasnę gdzieś pod drzewem, a miła dusza mnie kopnie w cztery litery, gdybym chciał odpoczywać zbyt długo.

Co wspólne, oczywiście Główny Szlak Beskidzki, jego wzniesienia, piękne widoki i cała otoczka.

GSB. Fot. Krzysztof Dołęgowski

GSB. Fot. Krzysztof Dołęgowski

To co było teraz największą trudnością GSB?

Jak dla mnie mała ilość snu, rozpiętość samego szlaku, spore odległości między niektórymi punktami kontaktowymi.

No właśnie, snu… Jak umawialiśmy się na tę rozmowę, mówiłeś, że masz nowy rytm dobowy. Jak on wygląda?

Mała ilość snu; od 1 do 2,5 godziny oraz małe drzemki tu i tam, to naprawdę niewiele. Do tego noc poprzedzająca wyprawę, a raczej cały dzień także wymknął mi się spod kontroli i zamiast kilku godzin mocnego spania złapałem jedynie 3 marne godziny. To było mało. Bodajże już w okolicach drugiego dnia nie byłem w stanie określić godziny dnia i nocy. Potrafiłem narzekać, że noc strasznie długa mimo, że była 19 lub 20. Istna szajba.

GSB Rafał Bielawa i ekipa.

GSB Rafał Bielawa i ekipa na Przełęczy Knurowskiej – po zbiegnięciu z Turbacza. Fot.: Piotr Biernawski.

To co najlepiej zapamiętałeś z tegorocznego GSB?

Dla mnie najważniejsi byli ludzie i chłopcy, którzy mnie wspierali. O tym mógłbym napisać książkę. Fajne były też miejsca, które wcześniej kojarzyły mi się z czymś ciężkim, a teraz pokonywałem je lekkim spacerkiem. Kozie Żebro, Cergowa, zapamiętana z poprzedniej edycji GSB, czy ŁUT teraz były miłą wycieczką, do tego czynioną w pięknych okolicznościach przyrody. Obok ludzi to właśnie przyroda i widoki urzekły mnie najbardziej. Pojawiałem się w nowych miejscach, nowych, gdyż teraz bardzo często widziałem za dnia obrazy, które wcześniej zakrywał mrok. Widok na Jezioro Czorsztyńskie, Tatry z Gerlachem, Turbacz, Beskid Niski i później feeria barw w Bieszczadach rozwaliła system. Zabawne były spotkania, jak chociażby to z przepięknym lisem, złapanym w pułapkę w pewnej napotkanej zagrodzie.

GSB. Fot. Krzysztof Dołęgowski

GSB. Fot. Krzysztof Dołęgowski

A jakieś momenty kryzysowe?

Nie były to kryzysy ogromne, ale bardzo dokuczliwe. Od samego początku największym wrogiem była senność, ale jeśli ktoś wypuszcza się na szlak w październiku to raczej powinien wiedzieć, że noce nie mają po 5 godzin… Każda kolejna była trudniejsza, a ostatnia, przed Cisną, dała nieźle w kość. Kamil i Andrzej jednak nie porzucili mnie w lesie, przypilnowali podczas drzemki gdzieś pod drzewem, a później obserwowali mój bezwładny krok, którym dotarłem do Hona.

I nie żałujesz, że o takiej porze roku?

Trochę byłem skazany na tę porę roku. Lato dla mnie zawsze jest za gorące, zimą za dużo śniegu, wiosna to początek sezonu biegowego, a jesień mimo minusów potrafi zaoferować stabilną pogodę. Ogromnym minusem jest stosunkowo długa noc, ale nie było wyjścia.

Buty, które pokonały GSB. Fot. Krzysztof Dołęgowski

Buty, które pokonały GSB. Fot. Krzysztof Dołęgowski

Ok, powiedz trochę o liczbach. Na przykład z jaką średnią prędkością się poruszałeś? Ile godzin poświęciłeś na sen? Ilu ludzi biegło z Tobą?

Prędkość była stosunkowa niska chyba nieco poniżej 5 km/h ale trzeba było zmieścić tu spanie, jedzenie, toaletę i masę innych przytrzymywaczy. Spałem niewiele, nieco powyżej 11 godzin, ale także trzeba jako odpoczynek traktować momenty, gdy siadałem i spokojnie konsumowałem posiłek, czy rozmawiałem z chłopakami. Ilu ludzi? Główna załoga to Krzysiek i Wojtek, Maester Paweł (który w tej roli spisywał się idealnie) oraz Mateusz, który go dzielnie w tej roli zastępował, dalej Andrzej, Adam, Kamil i dwóch Tomków, w odwodzie z aparatem Łukasz ze Stachem i Kuba, który wprawdzie nie należał do zespołu, jednak pojawiał się wśród nas bardzo systematycznie.

22789856_2105186372840586_1365387433_o

Tomek Niezgódka – dołączył w Rabce i pociągnął aż do Krynicy – zrobił sobie małe ultra.

Wojtek Probst przebiegł z Rafałem ponad 200 km. Fot. Krzysztof Dołęgowski

Wojtek Probst przebiegł z Rafałem ponad 200 km. Fot. Krzysztof Dołęgowski

Mateusz Dzieżok został nadwornym kucharzem tego obozu cygańskiego. Fot. Krzysztof Dołęgowski

Mateusz Dzieżok został nadwornym kucharzem tego obozu cygańskiego. Fot. Krzysztof Dołęgowski

Kamil Klich - kompan Rafała z GSB bez wsparcia. Współrekordzista GSB w tej formule. Fot. Krzysztof Dołęgowski

Kamil Klich – kompan Rafała z GSB bez wsparcia. Współrekordzista GSB w tej formule. Fot. Krzysztof Dołęgowski

Spora ekipa. Wielu ludzi poszło z Tobą na szlak żebyś mógł to zrobić. A to nieodwołalnie zbliża nas do pytania: Po co?

Ale co: „po co”?

No, po co tam wróciłeś.

W sumie zawsze chciałem zrobić to szybciej, jednak poprzednio sprawy potoczyły się tak, a nie inaczej, że nie zdążyliśmy się zgrać z ludźmi i została nam opcja „bez supportu”. Jak widać z perspektywy dobrze się stało. Na pewno mieliśmy okazję poznać szlak, sprawdzić się na tak długiej wyrypie, przeanalizować błędy. Zresztą już na mecie edycji sprzed dwóch lat padła deklaracja co do kolejnej próby.

Fotograf Łukasz Buszka, towarzyszył chłopakom przez cały czas. Fot. Krzysztof Dołęgowski

Fotograf Łukasz Buszka, towarzyszył chłopakom przez cały czas. Fot. Krzysztof Dołęgowski

Adam Banaszek dołączył do ekipy w Rytrze. Fot. Krzysztof Dołęgowski

Adam Banaszek dołączył do ekipy w Rytrze. Fot. Krzysztof Dołęgowski

Tomasz Komisarz - przypałętał się w Bieszczadach, bo to jego rewir. Sam gustuje i wymiata na bardzo długich dystansach. Fot. Krzysztof Dołęgowski

Tomasz Komisarz – przypałętał się w Bieszczadach, bo to jego rewir. Sam gustuje i wymiata na bardzo długich dystansach. Fot. Krzysztof Dołęgowski

368A9405_resize

Andrzej Zyskowski

368A9423_resize

Paweł Jach – „odprowadził” Rafała do Krynicy, a potem wystartował na 150 km trasie Łemkowyny

 

 

I co, czujesz się już spełniony? Czy myślisz, że coś można było zrobić lepiej?

Pierwsze dwa dni biegłem rozsądnie, ale mimo to na każdym odcinku urywałem po kilkanaście minut dążąc do realizacji planu, o którym nie wiedział nawet Krzysiek. Jednak musiałem zrezygnować. Warunki na początku były ciężkie, a miejscami bardzo. Beskid Śląski wyglądał jak stara dobra Łemkowyna, do tego mgły, padało i mocno wiało. Najważniejsze było dla mnie ukończenie Głównego Szlaku Beskidzkiego w dobrym stanie. Nie miałem zamiaru postawić na szali zdrowia dla kilku skreślonych na kartce cyfr. Mimo to biegłem zgodnie z planem, który dawał mi dużą szansę na poprawę czasu Maćka Więcka. Co do powrotu: wprawdzie nigdy nie mówi się nigdy, jednak ja nie chcę wracać na GSB, gdyż wtedy musiałbym zaryzykować, a tego, jak mówiłem wcześniej, po prostu nie chcę.

Rafał Bielawa na GSB. Fot. Krzysztof Dołęgowski

Rafał Bielawa na GSB. Fot. Krzysztof Dołęgowski

Opowiedz trochę o tym jak wyglądało Twoje przygotowanie do GSB? Od strony treningowej i logistycznej?

Tak jak powiedziałem decyzja zapadła dwa lata temu. Od tamtego czasu dużo trenowałem. W treningu biegowym wspierał mnie Piotrek Hercog, Krzysiek Rygiel zaś zabrał się za moją siłę na crossficie. W ostatnim czasie miałem sporo problemów z kontuzjami i dużo czasu poświeciłem na zajęcia fizjoterapeutyczne z Jędrkiem Karpowiczem. Te trzy elementy działały prawie równocześnie, może nieco wyciszyłem CF, reszta szła pełną parą. Ostatni start, to dość mocno pobiegnięte UTMB, wielu znajomych biegaczy zdziwił taki krok, z mojego punktu widzenia była to świetna okazja do sprawdzenia stanu przygotowań, a wypadła ona dość dobrze. Plan logistyczny tworzył się w mojej głowie od dawna i w końcu na kilka tygodni przed startem pojawiła się pierwsza wersja, którą jeszcze dopracowałem.

Fot. Mateusz Dzieżok

Fot. Mateusz Dzieżok

Co masz do powiedzenia komuś, kto chciałby iść w Twoje ślady? Jaką formułę wybrać, co jest ważne?

Trzeba wsłuchać się w siebie i cieszyć się tym szlakiem.

Oszczędnie. A jak w ogóle zaczęło się z Twoim bieganiem? Po co zacząłeś biegać? I który to był rok?

Kilka dni temu minęło 5 lat od pierwszego maratonu, który udało mi się przebiec, po trzech miesiącach od momentu gdy po raz pierwszy założyłem buty do biegania. Czyli zupełnie niedawno 🙂 Co mnie skłoniło? Pewnie dla wielu to może być zaskoczenie… uraz kręgosłupa. Przewróciłem się w Bieszczadach niosąc córkę i ciężki fotograficzny plecak zapakowany szkłem. Upadłem na plecy, głowa bardzo mi się wygięła, przesunęły się kręgi i jeszcze nerw zakleszczył się gdzieś pomiędzy. Ręka zaczęła drętwieć, a żadne ćwiczenia rehabilitacyjne i kolejni lekarze nie mieli pomysłu, co z tym zrobić. Dobrze, że moim hobby jest fotografia, gdyż dzięki niej poznałem profesora Badurskiego od chorób zwyrodnieniowych kręgosłupa. Próbował zabiegów i… zaproponował bieganie. Może nie w takiej ilości jak teraz, ale od czasu, gdy zrzuciłem kilka kilo, obudowałem mięśniami kręgosłup, problemy z drętwieniem i inne takie zniknęły.

Rafał, a czym Ty się zajmujesz na co dzień?

Marketingiem, reklamą i trochę fotografią.

I co reklamujesz?

Działam w branży kosmetycznej, medycznej, spa & wellness. Czasem obserwuję bardzo zdziwione miny koleżanek Gosi, gdy zaczynam tłumaczyć różnice w działaniu urządzeń, czy też doradzam jakie zabiegi wybrać przy takich czy innych problemach estetycznych.

Problemach estetycznych… A jak Ty tam trafiłeś, do tej branży? Szukałeś kremu na zmarszczki?

Powiedzmy, że z potrzeby chwili. Nie, nie potrzebowałem kremu 🙂 

Wspomniałeś o Gosi, jak rodzina reaguje na Twoje hobby?

Myślę, że wspieramy się we wzajemnych działaniach na każdym kroku. Każdy z nas może liczyć na wszystkich pozostałych.

Fot. Z żoną Gosią. Fot. Adam Ostrowski

Fot. Z żoną Gosią. Fot. Adam Ostrowski

To znaczy?

Dzieci mogą liczyć na naszą pomoc i cierpliwość, w zamian dostajemy ich ciepło, miłość i szacunek. Nie obywa się oczywiście bez utarczek, one są, ważne aby niosły coś w sobie poza pustą złością. Gosia wspiera mnie w mojej pracy, pomaga, a ja w jej, np. z lubością zaczytywałem się i nanosiłem drobne poprawki w jej pracy doktorskiej na temat diabła antropomorficznego w literaturze średniowiecznej i wczesnorenesansowej 🙂

Rafał Bielawa i rodzinka

Ach, cudowne!

Bieganie zabiera dużo czasu, jednak festiwale biegowe i takie wydarzenia to doskonała okazja, aby zobaczyć się ze znajomymi. Dzieciaki bawią się z rówieśnikami i wszyscy czerpiemy z tego przyjemność. Zawody to czas zabawy, przygotowania odbywają się raczej bez jupiterów, często w taki sposób, aby nie kolidowało to z obowiązkami.

Rafał z synem

Masz syna, prawda? Jest podobny do Ciebie?

Tak, to Adaś. Fizycznie to i jest do mnie podobny, chociaż on lubi basen, którego ja unikami i nie znosi koszykówki. To fajny, inteligentny i pogodny malec. Staramy się go nie rozpieszczać, gdyż dwie córki, jak mają okazję zaraz to wytykają. Maryśka, młodsza, ma wiele talentów i z zapałem zapisuje się na wszystkie biegi w szkole, raz nawet biegliśmy razem przywiązani za rękę. Pytana, dlaczego nie z mamą, odpowiedziała „nie miałaby szansy wygrać”. Cwaniara! Jest jeszcze Ola, która często wyjeżdżała z nami na Rzeźnika, nie znosi aktywności fizycznej. Jej pasją jest znikanie i siedzenie w internecie.

A jakim Ty byłeś dzieciakiem?

Jak każde dziecko coś z anioła i łobuza.

22686695_2101945436498013_530839951_n

Anioła i łobuza? To znaczy, że nie chodziłeś na wagary i dobrze się uczyłeś, ale chodziłeś z poobdzieranymi kolanami? Masz jakąś opowieść, po której stwierdzimy, że rzeczywiście był z ciebie łobuz?

Nie chodziłem na wagary, w szkole byłem praktycznie zawsze. Uczyłem się dobrze, chociaż  zachowania nigdy nie miałem wzorowego. No cóż lubiłem żarty, czasem się udawały innym razem nie. Byłem uparty, zadziorny i czasem trzymam się swojej racji chociażby ta wcale nie była „najmojsza”. Opowieść? Na pewno nie chcę się pogrążać bardziej. Łobuz to zupełnie miękkie określenie, więc biorę!

20449302_1481402388591505_3010379734793382172_o

Daj nam szerszy obraz, jakie np. przedmioty lubiłeś w szkole?

Nauki ścisłe: matematyka i chemia najbardziej, oraz plastyka.

Plastyka! Masz talent plastyczny?

Nie, za to miałem świetnego nauczyciela. Jedyne co lubiłem rysować czy malować to krajobrazy. Ale przede wszystkim fotografia, która na zawsze pozostanie mi bliska.

Fot. Adam Ostrowski

Fot. Adam Ostrowski

Miałeś jeszcze jakieś nietypowe hobby?

Czas w szkole dzieliłem między dwie pasje – czytanie i koszykówkę. Wcześniej próbowałem sił w piłce ręcznej, ale byłem zbyt anemiczny. Książki były dla mnie magią – podróże, przygody i trochę zostało to do dnia dzisiejszego. Tylko teraz częściej zamiast czytać o pięknych miejscach, staram się je biegowo odwiedzać.

To jakie były Twoje ulubione książki, a może jedna książka z dzieciństwa?

Oczywiście Umberto Eco, „Imię rózy” przeczytałem kilkanaście razy. Inna pozycja to „Narcyz i Złotousty” Hermana Hessego, za którym mieszkając w Gdańsku chodziłem przez rok do antykwariatu, gdy się pojawił dostałem książkę za darmo. Na półce dużo miejsca zajmuje beletrystyka, oraz książki o alpinizmie i górach wysokich.

A WF? Lubiłeś zawsze?

Bardzo, mimo że te najmłodsze lata i ćwiczenia gimnastyczne wykonywane gdzieś na korytarzu nie należały do moich ulubionych.

A tą koszykówką zajmowałeś się profesjonalnie, prawda?

Tak wiele lat grałem w koszykówkę. Profesjonalnie to może za dużo powiedziane. Grałem od podstawówki przez średnią szkołę, reprezentację politechniki, a kończąc w warszawskich ligach amatorskich. Zresztą tam także, gdzieś na parkiecie zetknąłem się z Bartkiem Olszewskim. Świat jak widać jest bardzo mały. Wracając do koszykówki bardzo lubiłem ten sport, ale też kosztował mnie sporo zdrowia, a liczne kontuzje i zerwane więzadła dość skutecznie zniechęciły mnie do jej dalszego uprawiania.

A powiedz mi, buntowałeś się?

Mi zawsze wydawało się, że byłem dobry. Rodzicom nie bardzo.

No, ale wiesz… Długie włosy, glany… Te sprawy?

Długie włosy miałem raz, były bardzo niewygodne. Po treningach długo schły i były z nimi tylko problemy. Glany były, ale jakoś nie wiązało się to z żadną dodatkową ideologią. Taki po prostu bucik zaczepno-obronny 🙂

Jakiej muzyki słuchałeś?

Sprzęt nie był wszechobecny, więc w dom był jakiś gramofon z kilka krążkami, których nie bardzo mogliśmy słuchać z braćmi.

Dlaczego?

Ojciec liczył rysy na płytach.

A kim chciałeś zostać?

Był czas, że chemikiem, później matematykiem.

No i dlaczego nie zostałeś?

W sumie na chemii nie wylądowałem, bo przesadzałem w doświadczeniami w domu. Rodzice nie puścili mnie więc do średniej szkoły o takim profilu, matma przeszła mi koło nosa, gdyż nie mogłem, a raczej nie chciałem znaleźć wydziału matematycznego na Uniwersytecie w Gdańsku, została mi Polibuda i tak zostało. Ale i tak bym raczej w tym nie wytrzymał. Brakowałoby mi … wiatru we włosach, wyjścia poza ramy, robienia czegoś, co się lubi, co się zmienia. Lubię liczby, ale chyba nie miałbym dla nich całego swojego życia do oddania.

Fot. Adam Ostrowski

Fot. Adam Ostrowski

Nie miałeś marzeń o zostaniu odkrywcą, albo kosmonautą?

Każdy chyba ma takie marzenia. Podróże, odkrywanie to coś wyjątkowego. Zresztą czy będąc dziećmi nie odkrywamy tego, co wokół nas? Czy nie jesteśmy odkrywcami zmieniając miejsce zamieszkania i poznając nowe okolice? Dzisiaj może nie mam szans na wielkie odkrycia, ale staram się poznawać ciekawe miejsca i ludzi. Jeździmy i zwiedzamy, w ten sposób staramy się uczyć dzieciaki geografii, historii i tolerancji.

Dziękuję Ci ślicznie, Rafał. Jeszcze raz gratuluję nowego rekordu. I powodzenia, w czymkolwiek tam sobie dalej wymyślisz.

 

Krzysiek Dołęgowski – opiekun dwóch rekordzistów

Miałem przyjemność towarzyszyć Maćkowi Więckowi w czerwcu 2013 roku, kiedy ustalał swój rekord (114h 55′) i teraz Rafałowi, kiedy bił ten wynik. Za każdym razem siedziałem bardziej za kółkiem auta niż na szlaku. Widziałem jak różnie potoczyły się losy. Bo to wyrypa, która ma tyle składników, że naprawdę ciężko ją opanować. Są rzeczy które można kontrolować – wytrenowanie zawodnika, czasy odpoczynku. Ale nie da się sterować pogodą, czy nastawieniem psychicznym. Te próby różniły się jak ogień i woda. Maciek próbował wziąć GSB szturmem. Pierwsze 100 km, mimo 30 stopniowego upału, pokonał w 13 godzin. Po pierwszym dniu miał na liczniku 130 km w 18 godzin, a po drodze jeszcze godzinną drzemkę. Leciał jak szalony, nie bardzo zdając sobie sprawę na co się porywa. Maciek był potwornie mocny i gdyby szlak miał 400 km, nadal byłby rekordzistą. Ale przeliczył się. Zabrakło mu trochę pokory, zabrakło chłodnej kalkulacji. Już drugiej nocy pojawił się silny ból mięśni, który utrudniał spanie. Gorąc połączony z czercowymi burzami, sprawiły że Maciek dorobił się pęcherzy (mimo, że od lat mu się to nie zdarzało). Końcówka trasy to była agonia. Ostatnie 40 km zajęło mu 17 godzin! A to był naprawdę czas Więcka! W 2013 roku do czerwca wygrał pięć wyścigów 100km, a po GSB rozgromił jeszcze stawkę na najdłuższej trasie Beskidy Ultra Trail.

Rafał z kolei skorzystał w pełni z wiedzy Maćka i starannie „odrobił lekcje” – zarówno z jego próby jak i z bagażu własnych doświadczeń sprzed dwóch lat, kiedy pokonał szlak bez supportu. Wykazał się bardzo zimną krwią. Od początku ruszył powolutku. Zastosował metodę „oblężniczą” – powoli, bez zrywów, byle do celu. Jedynie pierwszego dnia trochę wyprzedzał plan. Wówczas panowały najtrudniejsze warunki – silny wiatr na Babiej Górze, trochę deszczu. Wtedy bałem się o rekord. Ale na półmetku znacznie się uspokoiłem – byliśmy w Krynicy zgodnie z harmonogramem, a Rafała nie bolały nogi. Jedyne na co narzekał to senność. Ale to w większości przypadków da się opanować – dodatkowa godzina czyni cuda. Przy okazji pogoda okazała się niezwykle łaskawa – oprócz pierwszej doby, warunki były bliskie ideałowi – sucho, kilkanaście stopni na plusie, mało błota, bezwietrzenie. Długie październikowe noce nie sprawiły wielkich problemów – Rafał sporo chodził, strome techniczne zbiegi też robił marszem, przez co widoczność nie była tak istotna. Ponadto liczna ekipa wsparcia odciągała jego uwagę od snu.

Pod względem fizycznym, Rafał Bielawa ustępuje Maćkowi – ale jego spryt i umiejętność wyciągania wniosków sprawiły, że to on jest teraz rekordzistą.

Czy da się szybciej? Według mnie tak. Jeśli by połączyć zalety obu zawodników i trafić na sprzyjającą pogodę – można liczyć na rezultat poniżej 96 godzin (4 dni).

 

O Autorze

Dziennikarz sportowy, przez lata redaktor naczelna magazynbieganie.pl, biegaczka, zawodniczka rajdów przygodowych. Ultramaratonka, która ma na swoim koncie udział w prestiżowych imprezach, m. in. Marathon des Sables, Transalpine Run, CCC, Transgrancanaria czy Marathon 7500. Jedyna Polka, która ukończyła słynną angielską rundę Bob Graham Round. Promotorka biegania ultra w Polsce i współautorka książki "Szczęśliwi biegają ULTRA".

Podobne Posty

4 komentarze

  1. Kulawy

    Ile tam właściwie jest przewyższenia? Tak chociaż orientacyjnie, bo próbuję to sobie porównywać do GR20, JMT, etc.

    Odpowiedz
  2. Vegeultrarunner

    Bardzo inspirujące. Warto czerpać z takich Wojowników. Może za jakiś czas? 😉

    Odpowiedz

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany