[size=x-large]Relacja z Górskich Ekstremalnych Zawodów na Orientację [/size]
[size=large]Ustroń 05-06.11.2005[/size]
Świnoujście 13.11.2005.
Minął równo tydzień od mojego startu w Górskich Ekstremalnych Zawodach na Orientację i dopiero dziś byłem na pierwszym treningu. Dlaczego przez cały tydzień ograniczałem się do spaceru do sklepu i powrotu do domu dowiesz się czytelniku jeżeli przeczytasz całe moje wypociny.
Chciałem wystartować w tych zawodach od dawna. Dwa lata temu byłem zgłoszony, zapłaciłem wpisowe, dojechałem pociągiem ze Świnoujścia do Katowic stamtąd zabrał mnie samochodem przyjaciel i mieliśmy około 30 km do bazy zawodów kiedy to dostałem telefon i z przyczyn rodzinnych musiałem zawrócić do Katowic i wracać do Świnoujścia. W kolejnym roku coś znowu stanęło mi na przeszkodzie i nie pojechałem. W tym roku mimo chęci nie planowałem startu. Na kilka dni przed zawodami na forum napieraj.pl wyczytałem, że Kasia Polak z Warszawy szuka partnera. Kilka lat temu startowałem z Kasią w Przygodowym Rajdzie Orła w Chrzanowie i udało się nam ukończyć ten rajd z niezłym rezultatem.
Pełen obaw o swoja kondycję i o moc Kasi zaryzykowałem (gdybym wiedział ile ryzykuje to …). Zadzwoniłem do Kasi, za jej zgodą dopisałem się do jej drużyny wsiadłem w pociąg i w piątek (04.11.2005) w południe dotarłem na dworzec w Ustroniu. Wiedziałem, że czeka mnie kilku kilometrowa wycieczka do schroniska, ale piękna pogoda i wspaniały humor miały zrekompensować mi trudy dotarcia (gdybym wiedział w jakim będę stanie w niedzielę po południu to bym…). W schronisku nie było jeszcze nikogo, ale po kilku minutach już przyjechali organizatorzy i pierwsi uczestnicy.
Wieczorem w kawiarni obok schroniska spotkałem wielu moich sympatycznych kolegów. Herci przekazał mi sporo informacji o ustaleniach na spotkaniu w Jurze dot. AR które bardzo mi się spodobały i z którymi w pełni się zgadzam. Oczywiście jak zwykle Kasia wyjechała z Warszawki późno i zapowiedziała przyjazd przed północą. W naszym pokoju spali trzej młodzi chłopcy z Wrocławia, ja, Kasia i jej koleżanka Agata która miała robić za fotografa naszej drużyny. Położyłem się spać i w jednej chwili usnąłem (efekt jazdy nocnym pociągiem). Rano obudził mnie alarm z czyjejś komórki, wstałem i ze zdziwieniem stwierdziłem, że w pokoju jest całe mnóstwo bagaży Kasi a ona i Agata śpią na swoich łóżkach. Jak to mogło się stać, że nie obudziłem się jak one przyjechały? Wstałem poszedłem się umyć i po powrocie z przerażeniem stwierdziłem, ze jest dopiero kilka minut po szóstej rano!!!!!!!!!!! Jak można mnie budzić w środku nocy??????? Okazało się, ze to telefon Kasi a ona jeszcze nie przestawiła godziny w nim stąd pobudka o godzinę wcześniej. Po śniadaniu i spakowaniu niezbędnego sprzętu przy przepięknej pogodzie poszliśmy na start. Na starcie stanęło 146 uczestników. W naszej kategorii VMIX wystartowało 9 drużyn.
W pierwszym dniu czekała na nas 11 km trasa z 6 PK. Zaraz po starcie ruszyliśmy w owczym ślepym pędzie za wszystkim, bo wszyscy biegli w tym samym kierunku. Jednak już po kilkuset metrach peleton zaczął się rozbijać i wybierać warianty zgodne ze swoją trasą. Na 1 PK wybraliśmy wariant asekuracyjny bez zbytniej nawigacji wykorzystując istniejące drogi i ścieżki w górskim lesie. Obok nas do tego PK zmierzali napieraje.pl w tym Drewniacki w „najsławniejszych rajtuzach w Polsce”. Potem zostaliśmy z drużyną „Łapki” w składzie Małgosia i Grzesiek Krochmal i drużyną „Wędrowcy” w składzie Dorota Wardecka i Stanisław Krawczyk, obje drużyny z naszej kategorii wiekowej. Kolejny 2PK znajdował się na rogu polany. Niestety weszliśmy razem z „Wędrowcami” w nie ten żleb i wylądowaliśmy jakieś 400 metrów na zachód od PK. Szybka korekta i pierwsze przyspieszenie Kasi, aby odrobić stracony dystans do dr. „Łapki”. Gdybym wiedział ile tych przyśpieszeń przez te dwa dni zafunduje mi moja partnerka to wróciłbym piechota przynajmniej do Katowic. Mimo błędu na podejściu na PK 2 podczas zaliczania tego PK spotkaliśmy tam „Łapki”. Dojście do PK 3 to praktycznie marsz na azymut przez las wykorzystując jedynie zwierzęce ścieżki. Cały czas idziemy razem z „Łapkami”. Z PK 3 na PK 4 mamy ten sam wariant co nasi rywale. Schodzimy azymutem na skraj wioski Spalone a dalej 1500 metrów ścieżką na PK 4. Kasia znowu wyraźnie przyśpieszyła i na ten PK docieramy dwie minuty przed „Łapkami”. Analiza mapy i pustka w głowie… Jakim wariantem napierać dalej? Dopiero po chwili zauważyłem, że linia łącząca PK przykrywa ścieżkę. Popatrzyliśmy z Kasią na siebie i postanowiliśmy nie oglądać się na „Łapki” i ruszyć własnym wariantem. Po morderczym kilkudziesięciu minutowym wspinaniu się dotarliśmy do żółtego szlaku na Równicę co było naszym celem. Minutę za nami, ale z innego żlebu wyszła drużyna „Łapki”. Ruszyliśmy wariantem biegowym to znaczy ścieżkami na PK 5. Po kilku minutach byliśmy na PK. Kasia cały czas twierdziła, że „Łapki” które poszły przez las na azymut były już na PK; ja twierdziłem, że jeszcze ich nie było, ponieważ mieli do pokonania zbyt dużo przewyższeń i zapewne są za nami. Na ostatni 6 PK, postanowiliśmy utrzymać wariant biegowy i po dotarciu ścieżka do czerwonego szlaku pobiegliśmy obok schroniska pod Równicą i dalej cały czas w dół na PK. Ostatni 6 PK odszukaliśmy bez problemów a stamtąd już kilkaset metrów i byliśmy na mecie. Okazało się, ze jesteśmy na drugim miejscu, a „Łapki” jeszcze nie dotarły. Pokonaliśmy trasę w 3:38:30. „Łapki” straciły do nas 11:25 minut, ale my do pierwszej drużyny „Team Para” z Gdańska w składzie Irena i Paweł Morawscy, straciliśmy aż 39:44 minut.
Pokonaliśmy trasę w 3:38:30, „Łapki” straciły do nas 11:25 minut ale my do pierwszej drużyny „Team Para” z Gdańska w składzie Irena i Paweł Morawscy, straciliśmy aż 39:44 minut.
Przebiegając obok schroniska pod Równicą widziałem tam „Park Linowy”. Po wykąpaniu się, zjedzeniu obiadu ruszyliśmy wraz z Kasią, Agata oraz Stnisławem Kruczkiem zwiedzić ten park. Zdj. 2 Kiedy tylko zobaczyłem o co tam chodzi natychmiast mimo wejściówki 25 zł postanowiłem przejść ten park. Co to jest? Jest to wysoki las liściasty a na wysokości 5-6 metrów nad ziemię są usytuowane na drzewach platformy. Między platformami należy przejść po linach, belkach, oponach, siatce wykorzystując techniki i sprzęt alpinistyczny. Zdj. 3 i 4. Jest też kilka tyrolek. Przed startem dostajesz cały wypasiony sprzęt, kask i przechodzisz długi instruktaż. Niestety Stasiu i Kasia robili za fotoreporterów a ja i Agata ruszyliśmy na trasę. Po zaliczeniu całej 28 bazowej trasy poszliśmy ze Stachem do „Zbójnickie Chaty”. Dawno nie widziałem tak wspaniałej knajpy, wyposażenie, wystrój oczywiście nawiązujący do góralskiego stylu z dawnych lat. Zdj. 5 No i barmanka z uszami gdzieś między 7 a 8 i dekoltem do pępka. Uff… co to był za widok! Piszę oczywiście o widoku na Równicę.
Wieczorem było ognisko, kiełbaski, bigos, browarki własne, świetna atmosfera i pełen luz. Niestety podczas ogniska opowiadając koledze o walce na pierwszym etapie nieopatrznie chlapnąłem jęzorem, że albo ja jestem taki mocny albo Kasia jest słabsza, ponieważ ani razu nie odpuściłem jej i utrzymałem bez problemów jej tempo. Na moje nieszczęście słyszała to Kasia, czego efekty miałem odczuć w drugim dniu. Część dyskusyjna została przeniesiona do karczmy gdzie przy kolejnych browarach można było porozmawiać z wieloma ciekawymi ludźmi. Około 21:00 postanowiłem pójść spać. Mając pokój 402 musiałem nie wejść na IV piętro tylko zejść na IV poziom poniżej recepcji. Pierwszy raz byłem w takim obiekcie. Schodząc po schodach nagle stwierdziłem, że moje uda odmawiają mi posłuszeństwa, na moje szczęście poręcze pomogły mi dotrzeć do pokoju i mojego łóżka. Usypiając miałem nadzieję, że zakwasy do rana przejdą.
Niestety rano po zejściu z łóżka stwierdziłem, że moje uda to dwa zbiorniki pełne kwasu zamiast mocy. Start do drugiego etapu odbywał się z handicapem wywalczonym w dniu poprzednim. Wystartowaliśmy o 08:38:44 mając ponad 11 minut przewagi nad „Łapkami”. Tym razem budowniczy trasy skierował nas na zbocza Czantorii. Pierwsze trzy PK nie stanowiły większego problemu. Jednak od początku trasy miałem problemy z nogami, zakwasy się nie rozeszły, Kasia narzuciła takie tempo, że nie miałem czasu na uregulowanie tętna i oddechu. Cierpiałem coraz bardziej i coraz trudniej zmuszałem się do truchtu. Schody i to dosłowne zaczęły się na przebiegu z PK 3 na PK 4. Nie było innego wariantu jak tylko marsz po poziomicach a potem kilkusetmetrowa wspinaczka w górę. Po koszmarnej wspinaczce dotarliśmy do czerwonego szlaku a potem ścieżkami do 4 PK. Teraz przez Wisełkę na drugą stronę i ostatnie ostre podejście. Zbiegając obok wysypiska śmieci dowiedzieliśmy się, ze tuż za nami biegną na świeżości „Łapki”. Kasia jak to usłyszała to wrzuciła chyba 8 bieg gdzie w moim mechanizmie było tylko 5 biegów i to w dodatku bez paliwa i smarowania. Zdychałem dosłownie a Kaśka cały czas poganiała mnie zmuszając do przebierania nogami. Po wejściu na przełęcz i zaliczeniu PK 5, na zboczu zobaczyliśmy niebieskie kurtki naszych rywali. Byli jakieś 50 metrów za nami. Przebieg na ostatni 6 PK wydawał się oczywisty, ale z kilkoma, co prawda małymi podejściami i zejściami. Kasia ku mojemu przerażeniu wybrała znowu wariant biegowy i na dodatek włączyła 9 bieg. Tego było już dla mnie za wiele. Jakoś tam zbiegliśmy ścieżką do szosy a potem cały czas biegiem do strumyka, co kilkadziesiąt metrów przechodziłem do marszu, ale Kaśka cały czas napierała i zmuszała mnie do biegu. Stąd już tylko 150 metrowa wspinaczka i mięliśmy zaliczony ostatni 6 PK na początku strumyka. Kasia nadal nie zwalniała tylko napierała biegiem podskakując co kilka metrów jak łania. Wyglądało to tak, jakby wybiegła kilka minut temu na przebieżkę po Łazienkach. Wreszcie zobaczyliśmy schronisko. Kasia oczywiście przyspieszyła, ale ja już umarłem dawno temu nie miałem sił przyśpieszyć. Na mecie czekała Agata oraz miła informacja, że jesteśmy na drugim placu, a więc wygraliśmy z „Łapkami” którzy dotarli do mety 10 minut za nami. Po obiedzie przyspieszona nieco miła uroczystość zakończenia zawodów, rozdanie dyplomów i nagród. Mój zestaw ubraniowy powiększył się o polarowy bezrękawnik, nauszniki i czapkę oczywiście z logo Compassu i GEZnO. Będzie to miła pamiątka z niezapomnianych zawodów.
Na dworzec PKP podwiózł mnie Janek Gracjasz. Jakoś tam wciągnąłem się do pociągu a w Katowicach przesiadłem się z problemami do pociągu, którym na moje szczęście dojechałem do mojego ukochanego Świnoujścia leżącego na ukochanych nizinach.
Kolejne dni to męka i jeszcze raz męka. Nie przypominam sobie abym kiedykolwiek miał takie zakwasy. Na moje szczęście winda w moim bloku była sprawna a ja nie musiałem w tym tygodniu zbyt wiele chodzić. Na pierwszy trening po GEZnO wyszedłem w niedzielę 13.11.2005. Inna i dziwna sprawa to fakt, że zrobiłem podczas treningu 15 km z mapą zaliczając 30 PK w czasie 1:44:30 i byłem w świetnej formie. Może mi jest potrzebna taka motywacja, to znaczy start z Kasią? Muszę to jeszcze raz sprawdzić, ale na samą myśl o kolejnym starcie z Kasią przechodzą mnie dreszcze strachu.
P.S.
Rano wysłałem tekst do weryfikacji dla Kasi, nie przysłała żadnego sprostowania jedynie to „Jesteś nie do przejścia!!! Super relacja – pełna humoru… A tak w ogóle to ja nie byłam taka jędza bo jak wchodziliśmy na 4 PK drugiego dnia to zwolniłam i nie chciałam cię deprymować – bo wiem ze najgorsze rzecz jaka istnieje to biec ciągle za kimś i jeszcze jak ktoś cię pogania i marudzi – czyli efekt jest taki ze ogólnie tempo się zmniejsza… a w rzeczywistości byłeś super i jestem dumna ze dałeś z siebie wszystko i naprawdę dobrze biegłeś…”
[b]Ogłaszam ankietę.[/b] Czy według tego tekstu Kasia była jędzą czy też nie? Teraz nagroda, oczywiście przewodnik rowerowy po Wyspie Wolin + folder o szlakach turystycznych w Świnoujściu. Specjalna nagroda za najlepszą opinię na temat „jędzowatych partnerek”- 50 % zniżki na wpisowe podczas Marszu dookoła Wyspy Wolin w 2006 roku.
Wiesław Rusak „WiechoR”
[b]Zobacz również:
[url=/xoops/modules/xcgal/thumbnails.php?album=36&page=1]Galeria zdjęć z GEZnO 2005[/url]
[url=/xoops/modules/wfsection/article.php?articleid=125]Relacja zespołu napieraj.pl z trasy mix [/url]
[/b]
Zostaw odpowiedź