To ostatni taki Chudy był ten Wawrzyniec. Na pożegnanie ze starą ekipą organizatorów tradycji stało się zadość. Ewa Majer (Solgar Polska) po raz siódmy z rzędu wygrała dystans 80+! Świetnych wyników było jednak więcej.

Miało być gorąco i było! Tyle, że gorące tym razem były stopery sędziów. Na chudym Wawrzyńcu rekordy posypały się jak czereśnie z dziurawych kieszeni „Grabaża” Grabowskiego. Ale po kolei…

O świcie, gdy startowały dystansy ultra, wśród startujących usłyszałem, że pogodę zamówił główny sponsor imprezy, żeby promować swoje grafenowe mudclawy. Faktycznie: lało. Nie grzmiało wprawdzie w okolicach Rajczy, jak przed rokiem, ale po całonocnych burzach nad Beskidami, można było być pewnym jednego: będzie ślisko. I było. Najboleśniej przekonał się o tym… zawodnik głównego sponsora mknący jak szalony właśnie w mudclawach. Te podłoża trzymały się jak wściekłe, błąd popełnił Wojtek, potknął się, a kolano nie wytrzymało siły spotkania z kamieniem…
Szkoda, bo w sobotę był to jedyny facet, który mógł postraszyć Bartka Gorczycę (Garmin Salco) na 80 km.

Bartosz Gorczyca fot. Karolina Krawczyk

Na szczęście Bartek policjanta pilnującego tempa nie potrzebował. Grzmiał do mety w zawrotnym tempie i to do niego należy nowy rekord tej trasy: 7 godzin 48 minut 24 sekundy! Goniła go jego partnerka – Ewa Majer. Ona przyjechała tu w jednym celu. Wygrać po raz siódmy 80+.

– Kusiła mnie setka, ale to z osiemdziesiątką jestem związana od samego początku Chudego i szkoda mi się z nią rozstawać – żartowała zawodniczka Solgar Polska.

Ewa rekordu nie pobiła, ale jej wynik 9:27:25 był tylko o 13 minut gorszy od rekordu.
– Nie biegłam po rekord. Nie miałam nawet zegarka, więc nie wiedziałam jak stoję z czasem. Słuchałam tylko siebie i na tak śliskiej nawierzchni mam swój prywatny „błotny rekord’ – żartowała Ewa, która była 3. w klasyfikacji generalnej, a o skali jej dominacji nad kolejnymi zawodniczkami świadczy przewaga: półtorej godziny nad Magdą Pichetą…

Cuda działy się także na 50+. Tam sztukmistrzem okazał się najszybszy obecnie Łotysz Andris Ronimoiss (Inov-8 Latvia). Wynikiem 4:32:05,6 odebrał rekord z 2015 Litwinowi Gediminasowi Griniusowi (4:32:21).
Śliska nawierzchnia nie wystraszyła także uczestników Małej Rycerzowej. Marcin Kubica wynikiem 1:37:59,9 także ustanowił nowy rekord trasy!

W różnych miejscach na trasie można było spotkać muzykantów. Fot. Karolina Krawczyk

Było smaszno, a jaszmije smukwijne
Świdrokrętnie na zegwniku wężały,
Peliczaple stały smutcholijne
I zbłąkinie rykoświstąkały*

Tak właśnie było. Mi tak było. Wtedy, na starcie Chudego. W sobotę o 3:55 rano w Rajczy. Pewnie dlatego zacząłem od opisania wyników i tego całego czegoś, co jest ważne w relacjach z zawodów sportowych. Tak zacząłem, bo szukałem słów i nadal ich nie mogę znaleźć, więc będzie krótko: straciłem dom w górach.

„Spotykamy się dziś po raz siódmy, ale jak widzicie, na balonie przy starcie widnieją napisy City Trail. To jest mój łabędzi śpiew. Za rok, będę występował tutaj wyłącznie w roli maskotki, a może wreszcie sobie pobiegnę?”

Te słowa powiedział Krzysiek Dołęgowski. Chudy Wawrzyniec przechodzi w ręce ekipy City Trail. Nie wypada mi tu pisać co myślę, bo po pierwsze to portal Krzyśka właśnie i on przekazał za skrzynię złotych luidorów, bo drugie nie wypada, żebym nie znając planów drugiej strony pisał o przyszłości. Rozumiem jego motywacje, o których, jak będzie chciał, to Wam kiedyś opowie. Nie będę ściemniał, że na starcie mnie ścięło z nóg, przeszył mnie zimny piorun beskidzkiej błyskawicy, czy objawił mi się duch świętego Wawrzyńca, który starł mi łzę z policzka. Trochę wiedziałem, że nadchodzi zmiana. Wiecie jednak jak to jest? Wiedziałem, ale wypierałem. Nie chciałem się rozstawać z tym właśnie Chudym, a przecież musiałem się z nim jeszcze poprzytulać przez kolejne kilkanaście godzin, trochę mu nawyzywać, trochę go jeszcze nienawidzić bezkarnie.

Fot. Karolina Krawczyk

Pamiętam dzień kiedy usłyszałem o Chudym. Właśnie skończyłem czytać „Jedz i biegaj Scotta Jurka” i rozmawiałem o tym z Magdą Ostrowsk. To było jakoś krótko po tym jak odszedłem z miesięcznika Bieganie. Gadaliśmy z Magdą o tym jaka to fajna książka, i że ona sobie z Krzyśkiem tak bryka po świecie, jak ten Scott, ale to nie dla mnie. Gór nie lubię, chodzenie po nich jest długie i nudne (serio tak uważałem).

Magda wtedy wypaliła: to przyjedź na Chudego. No więc zacząłem tłumaczyć, że ja to owszem maraton przebiegnę, ale nie po górach. Usłyszałem, że tam jest 50 km i to można zrobić w 16 godzin i mam przestał ściemniać. Stchórzyłem. Ale mnie zaczęło ssać. Po kilu miesiącach zadzwoniłem znów do Magdy, żeby mnie przekonała, że Chudy jest bez sensu. Przekonała. Przyjechałem. I tak przyjeżdżam od 4 lat. Tu znalazłem swój dom. Wiem, jak to brzmi, ale taka jest prawda. Biegałem po tych cholernych górach tylko po to, żeby przyjechać na Chudego. Początkowo nawet tego nie lubiłem. Potem pokochałem.
Zaakceptowałem Chudego Wawrzyńca takim, jaki on naprawdę jest, a nie takim, jak ja chciałbym, go widzieć. Polubiłem jego szorstkość, to że nie rozpieszcza ilością punktów odżywczych, to że nie ma tych dziecinnych medali dla każdego, a jest kasa dla dzieci z fundacji Golców. Zaimponowała mi bezkompromisowość idei tych zawodów.

Bieg się odbędzie za rok. Nie wątpię, że będzie znów wspaniały i znów złomocze stopy i mózgi setkom wariatów. Po cichu liczę, że duch Krzyśka będzie gdzieś tam krążył nad nowymi orgami i nie pozwoli im na duże zmiany. Chudy to przecież jedna z pierwszych polskich imprez ultra, trochę taki nasz skarb narodowy, którego oczywiście nie można zamykać w skansenie, ale i nie można go zanurzyć w komercyjnej papce, bo utonie w kalendarzu podobnych do siebie imprez. Chudy potrzebuje uczucia. Potrzebuje też Waszego wsparcia: bądźcie z nim dalej, kochajcie go, nienawidźcie, wyśmiewajcie, oczerniajcie, tęsknijcie, wracajcie!

*Caroll Lewis, Dżabbersmok, przekład: Maciej Słomczyński

O Autorze

Jestem autorem tysięcy artykułów w czołowych polskich dziennikach, tygodnikach, miesięcznikach i serwisach online. Pracowałem m.in. dla gazety “Polska The Times” i “Dziennika Polska Europa Świat”. Dzięki nim mogłem relacjonować lekkoatletykę podczas igrzysk olimpijskich w Pekinie, spotykać się z zawodnikami i trenerami podczas mityngów w Polsce i za granicą oraz analizować zmagania podczas lekkoatletycznych mistrzostw świata. Sporo nauczyłem się także pracując w miesięczniku „Bieganie”. Współpracowałem i współpracuję z www.magazynbieganie.pl, „Esquire„, Gazeta Wyborcza, gazeta.pl, Forum Trenera.

Podobne Posty

Jedna odpowiedź

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany