Nie udało się pobić rekordów trasy na Biegu Siedmiu Dolin. Najwyraźniej zachęta finansowa nie była tak mocna żeby ściągnąć do Polski najmocniejszych ścigaczy. Co się stało, że w Top 10 nie ma nikogo z Alp, czy z USA? Czy biegacze ultra są już tak bogaci, że nikt z 240 notowanych wyżej od Bartka Gorczycy zawodników nie skusił się i nie przyjechał do Krynicy?
Jestem pod wrażeniem samego występu Bartka. Nie spinał się od początku i dał się wyszaleć zawodnikom z przodu. Objął prowadzenie w drugiej połowie i było ono bardzo stabilne. Rekordu nie osiągnął, ale pobiegł bardzo dobrze. Na historycznej liście zwycięzców szybszy był tylko Nemeth Csaba. Wiele osób może nie pamiętać tego zawodnika, ale to wówczas była najmocniejsza postać w naszej części Europy. Rok wcześniej zajął 4 miejsce na UTMB, a rekord B7D padł w tydzień po występie Csaby na skróconej trasie UTMB, gdzie zajął miejsce 5!
Bieg Siedmiu Dolin zawsze był imprezą na którą zawodnicy przyjeżdżali nie tylko ścigać się, ale również zarobić. Jan Wydra (2011) nie ukrywał, że wygrana pomoże mu w budowie domu. Magda Łączak zwykle opowiada, że ściga się tylko dla przyjemności, ale dziwnym zrządzeniem losu, akurat na tym biegu jest prawie zawsze. I albo wygrywa, albo schodzi z trasy.
Żeby było jasne – nie potępiam nikogo kto staje na starcie i liczy, że podreperuje domowy budżet. Bo nie widziałem, żeby nagle robiły się na biegu siedmiu dolin jakieś skandale czy niesnaski wokół zawodników. Nie widziałem by jeden psioczył na drugiego, że tamten mu sprzątnął tysiaka czy dwa sprzed nosa.
Kiedy gruchnęła wieść o dodatkowych premiach za rekordy trasy, zrobiło się ciekawie. Bo wyszło na to, że może wreszcie do Polski zawita ktoś z szerokiej czołówki światowej. Co z tego, że chwilę wcześniej jest UTMB. Kiliana raczej nie ściągniemy perspektywą 40 000 zł (25 000zł za zwycięstwo + 15 000zł za rekord). Ale ktoś z pierwszej setki rankingu mógł się pojawić. Jakiś Francuz czy Hiszpan, który na UTMB może liczyć na pierwszą 10, ale na pudło już nie. Albo ktoś z faworytów CCC. Nie wiem jak mocno organizatorzy pracowali nad promocją za granicą, ale wygląda na to, że taka kwota leżąca na mecie nie jest w stanie sprawić by Polska stała się ultra Eldorado. To może być kwestia priorytetów zawodników z czołówki – mają kontrakty na konkretne duże starty, na spektakularne projekty, a nie da się ukryć, że start w bliżej nieznanych polskich górach nie sprzeda się świetnie w mediach.
Zapytałem Gediminasa Griniusa (I miejsce w Ultra Trail World Tour) dlaczego nie przyjechał: Okazało się, że choć ma sentyment do imprezy to wolał biegi z lepszą obsadą. Ponadto jego sponsorzy nalegają by startował w imprezach wysokiej rangi. Dodał też, że pieniądze nie wzbudzają w nim takiej ambicji. A żeby walczyć do upadłego musi zawsze wiedzieć na starcie DLACZEGO startuje.
Jak to wygląda za granicą? W USA gdy mówi się o biegu z dużą pulą nagród, zwykle przywołuje się imprezę Run Rabbit Run, gdzie pula dla zawodników wynosi 65 000$, a dla teamów dodatkowe 100 000$. Czy widzimy na tym biegu amerykańską śmietankę? Nie. Zwykle pojawia się jeden czy dwóch mocnych biegaczy, ale stawki nie sposób porównać z Western States czy Hardrock gdzie biega się za przysłowiową marchewkę.
No i jeśli ktoś z USA rozgląda się za łatwymi pieniędzmi to do Krynicy raczej nie przyjedzie, bo Run Rabbit Run jest dokładnie za tydzień. A do Kolorado przecież bliżej!
Zbadajmy poziom sportowy
Ze słupków widać, że pierwsze edycje odbywały się w zupełnie innych realiach niż obecnie. Peleton był mniejszy. Zawodnicy startujący regularnie w ultra mieszali się z rajdowcami. Dziewczyny z podium często również jeździły na rowerach i ścigały się w triathlonie. Nie były więc specjalistkami. No i te nagrody – pierwsze edycje zdecydowanie nie stały pod znakiem emancypacji. Pamiętam to dobrze – ja zająłem 6 miejsce w swoim biegu (2010) i zgarnąłem 1500zł, natomiast moja żona zajęła miejsce drugie i otrzymała bardzo praktyczny… plecaczek.
Było, minęło, ale na wykresach zostało. Widać, że Bieg Siedmiu Dolin doszedł do pewnego poziomu wśród zwycięzców i już raczej nie przyspiesza. Na bazie danych historycznych zrobiliśmy śmiałą prognozę kolejnych wyników….
Wśród pań też niewiele się dzieje od 2015 roku, kiedy Ewa Majer ustanowiła rekord. Niestety walka o najwyższy stopień podium nadal odbywa się w Polsce pośród wąskiego grona zawodniczek. I ono niewiele się zmienia. A szkoda.
Widać też, że kobiet w peletonie Biegu Siedmiu Dolin nie przybywa. Jest na to wytłumaczenie – rozmnożenie tras. Kiedyś nie było krótszych dystansów. Ogólna tendencja jest taka, że im mniej kilometrów w trailu tym więcej kobiet. Np. w biegu Chyża Durbaszka w ramach Biegów w Szczawnicy w tym roku wystartowało 45% pań! Na długich dystansach również za granicą ścigają się głównie mężczyźni – w Lavaredo Ultra Trail kobiety stanowiły niecałe 13%.
Mocni amatorzy są mocniejsi niż kiedyś
Żeby zobaczyć jak wyglądaj sytuacja kawałek za podium, postanowiliśmy zamiast czasów zwycięzców, zacząć porównywać czasy biegaczy z 10 miejsca. I zrobiło się ciekawie. Okazuje się, że rok 2018 był rekordowy!
Widać, że poziom wśród kobiet stale i konsekwentnie rośnie. Oczywiście są pewne zawirowania (nie zapominajmy, że każda edycja miała swoje szczególne warunki pogodowe i ciężko jest przystawiać wyniki z edycji upalnej do edycji chłodnej, edycji deszczowej do suchej. Ale tendencja wśród pań jest bardzo mocna. O ile w 2014 do 10 miejsca wystarczało nabiegać 14:36, tak prognoza na 2019 rok mówi, że zamknięcie top 10 wśród kobiet będzie na poziomie 12:34.
Mężczyźni nie podnoszą poziomu już tak szybko, ale też widać, że coraz trudniej jest o TOP10.
Spójrzmy na to jeszcze z innej strony.
Kto łamie dychę, a kto dwanaście?
Możemy też popatrzeć ile osób w danym roku przybiegło poniżej 10h, oraz poniżej 12h. W ten sposób również możemy analizować poziom najlepszych zawodników oraz ambitnych amatorów.
Widać, że „zaplecze czuba” przyspiesza znacznie od 2015 roku, natomiast Ci najmocniejsi dużo mniej wyraźnie. Kuriozalnie w tym zestawieniu wyglądają wyniki z 2010 roku! 5 zawodników przybiegło wówczas poniżej 12h! W 2018 roku już 46!
Żeby nie stracić kontekstu, spójrzmy jeszcze na oczywistą sprawę, czyli na frekwencję, bo przecież i to się zmieniało. W pierwszej edycji na metę dobiegło jedynie 47 zawodników, nie dziwi więc że niewielu rozprawiło się z 12 godzinami. Oczywiście w grę wchodzi tu znacznie więcej czynników – różnica w sprzęcie w taktyce, w doświadczeniu, w żywieniu. Na pierwszych edycjach nie brakowało mocnych „asfaltowców”, którzy skuszeni wysokimi premiami próbowali coś uszczknąć dla siebie. Bardzo szybko jednak odpadali. Pewnie nie pamiętacie, ale w B7D dwukrotnie brał udział Jarosław Janicki – rekordzista Polski na płaskie 100 km. Widziałem go w Rytrze jak zwoziła go furgonetka – zupełnie ubił się na pierwszym więszym zbiegu. Po prostu nie wiedział jak przygotować mięśnie czworogłowe do biegu górskiego.
Jak tam panie poziom biegów ultra w Polsce?
Na to pytanie staraliśmy się odpowiedzieć analizując czas zawodnika, który jest na liście dokładnie w połowie między pierwszym a ostatnim. To nie średnia, bo średnia by nam nie powiedziała nic o rozkładzie – wystarczyłoby, że na mecie jeden biegacz szczególnie zamarudził i wpłynąłby na ogólny wynik. Mediana (bo tak się nazywa ten środkowy biegacz) lepiej podaje zmiany tempa „everymana” biegowego.
A ten widać, że centrum peletonu już nie przyspiesza. O ile pierwsza edycja trochę odstaje, to jest trochę niemiarodajna – miała łagodniejszy limit czasu. Próbowaliśmy dojść też do tego, dlaczego edycja IV (2013) była tak szybka. Kamil Leśniak (który zajął wówczas IV miejsce) mówi, że to wcale nie był lekki bieg w idealnych okolicznościach. W ciągu dnia zrobiło się gorąco i na punktach musiał się dużo chłodzić.
Ostatnia kwestia subiektywna
Bieg Siedmiu Dolin jest imprezą dziwną. Dla mnie przytłaczającą. Odbywa się w ramach wielkiego Festiwalu, który z kolei jest przystawką do Forum Ekonomicznego. Dystansów jest wystawionych tak dużo, że nie sposób się połapać, które są ważne, a które nieszczególnie. W wynikach jest 28 biegów! To przecież tak wielka plątanina, że jej chyba nikt nie pojmuje. Do tego dochodzą kategorie wiekowe, mistrzostwa branżowe, etc. Nie da się zgromadzić najmocniejszych zawodników na jednej linii. Co chwilę startuje jakiś dystans. I za diabła nie wiadomo jak kibicować i jaki to ma wydźwięk sportowy. A w całym tym biegowym sosie przemieszczają się kuracjusze popijający zdrojową wodę i robiący analizę stóp na skanerze wystawionym przez dystrybutora jednej z marek butowych.
Kończy się tym, że jak jest klasyczna trasa maratonu, to zamiast ściągać tysiące biegaczy – pojawia się ich zaledwie 125 i najlepszy kręci czas 2:45 – czyli zupełnie nie znaczący.
I jeszcze jak by było tego bałaganu mało to impreza o której mowa nazywa się inaczej – to Ultramaraton Wyszehradzki im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego – Bieg 7 Dolin 100 km – MP Masters w Ultramaratonie Górskim. Jak zauważyliście, organizatorzy do kotła dorzucili jeszcze politykę. Wybrali trzech nieżyjących polityków różnych frakcji. Tadeusza Mazowieckiego, Józefa Oleksego, Lecha Kaczyńskiego. No bo przecież to ponad podziałami i każdy zasłużony. Tylko nazwisko tego ostatniego akurat widnieje przy trzech biegach, a dwóch pozostałych po jednym. Taka szczególna sprawiedliwość. Ale czy na pewno dobrze mieć swoje imię koło Konspol Półmaratonu, BIegu w krawacie, Sztafecie Deptaka?
Znowu – zanim mnie zlinczują. Nie oceniam jako takiej organizacji. Wyniki pojawiają się na stronie na bieżąco, zawodnicy nie skarżą się na źle oznakowaną trasę, czy brak wody na punktach. To moje zastrzeżenia odnośnie ogólnego klimatu, przy rosnącej liczbie różnych festiwali. I coraz większej konkurencji organizatorów.
Chciałbym się podzielić swoimi odczuciami po Festiwalu w Krynicy. Byłem zapisany na bieg 7 dolin 34km który rozpoczynał się o 11 30 w Piwnicznej. Wg regulaminu autobusy z uczestnikami odjeżdżały o 9 30 i nauczony doświadczeniem z poprzedniego roku gdy kolejne grupy uczestników dojeżdżały do Piwnicznej zaraz przed startem napisałem wcześniej do organizatorów z jasnym pytaniem czy wiadomo o której godzinie odjeżdża ostatni autobus. Otrzymałem odpowiedź że nie wiedzą nic ponadto co w regulaminie. Tak się złożyło że do Krynicy jechałem tego samego dnia rano z Krakowa i okazało się że będąc w punkcie odjazdu o 9 45 wszyscy uczestnicy, których na liście startowej było ponad 1000 zostało odprawionych w 15 minut małymi autobusami. Zapytalem więc czy będzie jeszcze jakiś dodatkowy transport a sympatyczna Pani odpowiedziala że nie i mogę sobie wziąć taxi. Szybko przeliczyłem że skoro do Piwnicznej jest 40 km a pakiet kosztował 80 zł to jest to średnio opłacalna opcja biorąc pod uwagę że zaraz miała być zamknięta droga główna bo startował kolejny bieg. Przyznaję moglem byc te 15 min wcześniej na zbiórce i sam jestem sobie winny. Uderzyła mnie jednak korporacyjność organizacyjna ponieważ nikt z informacji i obsługi nie był mi nawet w stanie powiedzieć czy jeździ jakaś lokalna komunikacja a do pakietu dodawana jest gruba księga z możliwymi opcjami transportu. Nie wykazywali też większego zainteresowania i próby pomocy. Skończyło się na tym że zrezygnowany wyrzuciłem pakiet do kosza i wrociłem do Krakowa. W drodze powrotnej zorientowałem się że mam jeszcze ze sobą czip i teraz tylko czekam na wiadomość że powinienem go odesłać albo zapłacić karę…
Hehe Slawek, daj spokoj. Nie pojawiles sie na czas i masz jakiekolwiek pretensje do orga? Osmieszasz sie 🙂
Bardzo ciekawa analiza czasów czołówki i peletonu. Przeczytałam z przyjemnością. Fachowa robota. Szczegolnie, ze wnioski zgadzaja sie z moimi osobistymi obserwacjami 🙂 Dobrze, ze wyjaśniłeś pojęcie mediany, bo teraz juz tego w liceum nie uczą i nagminnie jest to mylone ze średnią arytmetyczną, która w tym wypadku nic nie mówi o rozkładzie wyników. Natomiast uwaga o Magdzie jest nieco złośliwa i niepotrzebna. Wielokrotnie startowała o przysłowiową pietruszkę. Zauważ, ze gdyby zależało jej tylko na kasie, toby kontynuowala bieg, bo pewnie do pierwszej dziesiątki i tak by sie załapała. Ale zeszła, bo zdrowie ważniejsze.
Pozdrawiam
Kiedy kilka lat temu w Piwnicznej tj. na 66km kibicowałem uczestnikom B7D miałem poczucie że uczestniczę w czymś niezwykłym, choćby ze względu na fakt, że w 9 na 10 przypadków stopień rozpadu zawodników na 66km odpowiadał miejscu na mecie. Były tez inne smaczki biegów ultra. Pamiętając to fantastyczne doświadczenie wybraliśmy się z kumplem kibicować również w tym roku, w konfiguracji chronologicznej Piwniczna, meta i ostatnie km od Bacówki nad Wierchomla do 95 km.
Niestety czar prysł i zupełnie nie potrafiłem odnaleźć tych emocji, poczucia uczestnictwa w czymś co górnolotnie nazywane jest świętem ultra. Nie bardzo potrafiłem umiejscowić powodów, dla których to co zaledwie klika lat temu było naprawdę fascynujące teraz wydało mi się jedynie ciekawe, doszukiwałem się (pewnie do pewnego stopnia tak jest) przyczyn wewnętrznych tz. brak efektu świeżości doświadczenia itp. Kiedy powiedziałem o tym kumplowi który miał podobne odczucia) zasugerował, że zbyt wiele sobie obiecywaliśmy po tym jak tegoroczna pula nagród sugerowała że na B7D zjadą się możni ultra świata. I to w pewnym stopniu prawda jednak dopiero lektura postu Krzyska otworzyła mi oczy na obiektywne powody dla których coś było nie tak…, a uważam, że jest to ilość i miejsce mety biegów gdzie zawodnicy z zupełnie różnych dystansów docierają w tym samym czasie. Owocuje to np. takimi perełkami jak fakt, że prowadzący, a co za tym idzie i kibice przegapili 2 zawodnika B7D, zaś na zbiegu z Runka tasowali się w sobotę popołudniu uczestnicy co najmniej 3 biegów….
Festiwal się rozrasta i ma do tego święte prawo organizatora, ale IMHO trochę zjada własne dzieci i atmosfera gdzie jako uczestnik B7D słyszałem swoje nazwisko kiedy zbliżałem się do mety, a nie byłem w pierwszej 3 ;-)jest historią. Ale natura nie znosi próżni, a ponieważ zatęskniłem za „kiedyś to było” w przeszłym roku jadę na festiwal biegowy w Szczawnicy, aby odnaleźć ducha imprezy, jakim był, ale się roztył festiwal biegowy w Krynicy.
Co do samego festiwalu to już idą na ilość, a nie na jakość. Bufety na słodko porażka, brak koli słyszałem, że były arbuzy i drożdżówki nawet ich nie wiedziałem. Cóż tak bywa, że dla nich powoli liczy się kasa, a nie biegacze 7 dolin akurat pobiegłem 100 km. Brak koszulki dla finiszerów porażka dno. Sam pakiet do d..y nie potrzebny i też bez koszulki. Ciekawe jak by biegacze co biegają po górach nie przyjechali na ten festiwal płacz by był.
A tak na marginesie czemu nie sprawdzają czołówki z sprzętu obowiązkowego porażka, a tak piszą o tym obowiązkowym wyposażeniu porażka.
Bardzo fajna i ciekawa analiza wyników. Przeczytałam z przyjemnością. Fachowa robota. Dobrze, ze objasniłeś pojęcie mediany (teraz już tego nie uczą w liceum), wartosci notorycznie mylonej ze średnia artmetyczną, ktora w tym wypadku zaciemniałaby tylko obraz. Natomiast uwaga o Magdzie nieco złośliwa i zupełnie niepotrzebna. Wielokrotnie startowała w zawodach o przysłowiową pietruszkę jak np Bieg Rzeźnika. Jakby zalezało jej tylko na kasie, toby ukończyła bieg, bo w pierwszej dziesiątce na pewno by się znalazła. Ale uznała, że zdrowie ważniejsze.
Pozdrawiam
Niestety zaczyna sie wylewanie pomyj na orgow, klasyczna Polska mentalnosc : ) Nie biegajcie, nie przyjezdzajcie, tylko nie placzccie bo sie rz*gac chce 🙂