UTMB oglądało się świetnie. Bo nikt nie przewidział tego co się wydarzy. Jak popatrzeć na obstawienia bukmacherów, na rankingi, a potem na podium to wszyscy się mylili. I fajnie! Mamy też swój pieprzyk na tym pięknym obliczu wielkiego wyścigu – sukces Marcina Świerca na drugim co od długości (i prestiżu) dystansie.

Ktoś zaraz złapie mnie za słówko i powie że jest jeszcze PTL – bieg który ma 300 km. Ale tym nie będziemy się tym razem zajmować, bo chcę się skupić na ściganiu przez duże Ś. Co roku do Chamonix zjeżdżają największe strzelby światowego trailu. Co roku zastanawiamy się co zwojują Amerykanie. Oglądamy niesamowitych Hiszpanów i Francuzów, których liga jest tak mocna, że każde wejście na pudło oznacza, że mamy do czynienia z zawodnikiem światowego formatu.

Zacznijmy od pierwszego z dużych biegów.

TDS (123.4km / 6800m+):  

Główną gwiazdą TDS miał być Hayden Hawks – zwycięzca zeszłorocznego CCC (100.2km / 6150m+ ), tryumfator z Lavaredo (119.8km / 5775m+). był bardzo mocnym kandydatem na pudło – większość widziała go nawet na szczycie. Do tego warto wspomnieć, że to 3 zawodnik w światowym rankingu (pierwsi dwaj też wystartowali w Chamonix – ale na głównym dystansie). Za nim prężyli łydki – Tom Owens (który nie ma świetnego sezonu, ale stosunkowo duże przewyższenia sprawiały, że miał spore szanse powalczyć). Ludovic Pommeret – bardzo doświadczony biegacz – zwycięzca UTMB. Dalej Dylan Bowman, Tofol Castanyer (też stał już na pudle UTMB).

Generalnie kto nie startował w głównym biegu to pojawiał się tu (ew. Na CCC).

Marcin Świerc. Fot. UTMB

Marcin Świerc został zaprezentowany jako 10 zawodnik wedle rankingu. Co sprawiało, że wśród bukmacherów stał bardzo nisko. Jak już w połowie biegu okazało się, że kręci się gdzieś wokół 3-4 pozycji – Polakom skoczyło tętno, a flagi wynurzyły się z szuflad. Tak piszę, bo sam nie mogłem zjeść kolacji i zastanawiałem się jak to się wszystko skończy. Zwłaszcza, że w drugiej połowie na czubie leciał “jakiś Rusek”. Krótkie dochodzenie pozwoliło ustalić, że “ten Rusek” to może nawywijać, bo zdarza mu się startować w Hiszpanii i stawać na pudle na tamtejszych biegach. Np. na takim Ultra Pirineu. Co lepsze – faworyci sypali się jak konfetti, a Marcin Świerc trzymał się cały czas blisko frontu. To naprawdę rzadka sytuacja, gdy po 100 km pierwsza piątka mieści się w 7 minutach. Wtedy nikt nie potrafi przewidzieć co wydarzy się w ostatniej godzinie. Bo wiadomo, że nie wbiegną na huraa. Wiadomo, że część jeszcze się czai i wyczekuje ataku, a część robi dobrą minę do złej gry, a wskaźnik paliwa już dawno jest na rezerwie.

fot. facebook.com/MarcinSwiercOfficial/

Na ostatnim punkcie kontrolnym zrobiło się gorąco. Wiadomo było, że zawodnicy mają jakieś 8 km do mety. I że jest to teren płaski. Więc nie ma żadnych zabaw w technikę. Żadnego wyróżnienia za góralskie umiejętności. Trzeba cisnąć jak na podwórkowej dyszce. Dmitry wleciał pierwszy i uzupełnił wodę, po nim 2 minuty Marcin Świerc. Coś grzebał przy czołówce (wydaje się, że zakładał rezerwowe światło – choć dopiero zapadł zmrok). W tym czasie zza pleców wyleciał mu Dylan Bowman, który całkowicie zignorował punkt żywieniowy. Prosty jak struna – w ogóle nie wyglądał na zmęczonego. Marcin zanim się dobrze pozbierał – miał już 40 sekund straty do Amerykanina. Na takim odcinku to znacząca różnica. A potem trzeba było się zdać na tracking GPS – ten wkrótce pokazał, że to Marcin zachował najwięcej sił na końcówkę i minął obu!

Na metę wpadł z przewagą ponad minutę nad Dylanem Bowmanem oraz  niemal 2 minuty przed Rosjaninem. Pięknie to rozegrał – musiał mieć naprawdę zimną krew, że nie starał się cisnąć do przodu wcześniej. Zwłaszcza, że obaj przeciwnicy to nie są “podstarzali klepacze”.

W ten sposób spiker miał niezłą zagwostkę jak czytać imię Marcin, a odnośnie nazwiska powstało kilka teorii spiskowych. Bądź co bądź będą musieli zacząć się szybko uczyć.

Reasumując:

Marcin Świerc wygrał i zrobił to w świetnym stylu. Zdecydowanym atakiem na ostatnich kilometrach wpisał się do historii światowego trailu. Został też pierwszym polskim zwycięzcą biegu w UTMB oraz pierwszym mężczyzną z Polski, który wygrał bieg zaliczany do Ultra Trail World Tour (Pierwszą kobietą była Magda Łączak na Transgrancanarii).

Na pudle zabrakło jakiegokolwiek przedstawiciela krajów alpejskich. Z kolei pierwszy z Hiszpanów – Tofol Castanyer stracił do zwycięzcy pół godziny! Można powiedzieć, że pierwszy z biegów zmiażdżył lokalsów i zdziesiątkował rankingowych faworytów. I wtedy wydawało się że to zbieg okoliczności.

Krótko o wyścigu kobiet:

Tu już obyło się bez niespodzianek – wygrała Audrey Tanguy (FRA) – kilka miesięcy wcześniej była druga na 90 km Marathon Du Mont-Blanc. Za nią przybiegła rekordzistka trasy UTMB – Rory Bosio (USA), która niestety nie może wrócić do formy jaką prezentowała 5-6 lat temu. Podium zamknęła Caroline Benoit (FRA).

CCC (czyli niemalże krótko i na temat – 100.1km / 6100m+)

Może się wydawać, że najkrótszy z wielkich biegów powinien dać szansę wielkim faworytom. Dystans w miarę krótki, warunki do biegania niezłe, stawka wysoka, prestiż spory. W zeszłym roku sporą niespodziankę zrobił tu Marcin Swierc, który wcisnął się na 2 stopień podium – między Haydena Hawksa (USA) a Ludovica Pommereta (FRA). Wówczas tuż za pudłem znalazł się Thomas Evans.

To gość, który regularnie wbija się do czołówki światowych biegów, ale do tej pory nie był w stanie naprawdę mocno błysnąć. Widzieliśmy go w Polsce na Mistrzostwach Świata w Karkonoszach, gdzie zadowolił się 20 pozycją. Natomiast na MŚ na dłuższym dystansie –  Penyagolosa Trails (85.3km / 4900m+) już wbił się na trzecie miejsce.

fot. UTMB

CCC podobnie jak TDS rozstrzygnął się na ostatnich kilometrach. Evans na przestrzeni kilkunastu kilometrów przesunąl się z czwartej pozycji na pierwszą. Na finiszu wygrał aż o 6 minut ze słabnącym Chińczykiem Min Qi. Tego ostatniego można pamiętać ze zwycięstwa w Vibram Hong-Kong 100km. Mocny gość, który raczej startuje na swoim kontynencie. Podium uzupełnił murowany faworyt Hiszpanów – Pau Capell. Na czwartym miejscu zaś wbiegł – kolejny mocarny i bardzo doświadczony zawodnik Marco De Gasperi (ITA). Rezultaty obu tych zawodników można uznać za poniżej oczekiwań.

Jeśli chodzi o rywalizację kobiet to znów ukazała się słabość krajów alpejskich. Pierwsza trójka wyglądała tak: Miao YAO (CHN) – absolutny numer 1 w Chinach, Katie SCHIDE (USA), Ida NILSSON (SWE).

UTMB – czyli król wszystkich rozwałek (171.6km / 10350m+)

Dobra – to wszyscy wiedzą. Wygrał Xavier Thevenard. Ale zanim to się stało – przez tabelę liderów przewaliło się kilka nawałnic.

2 godziny od startu wyłoniła się czołówka pełna faworytów. Na przedzie dwaj Amerykanie – to było do przewidzenia. Jim Walmsley, który ma w zwyczaju startować w tempie na rekord trasy, a potem albo mu się udaje dociągnąć je do mety, albo przeżywa efektowny zgon. Ten gość to nr 1 światowego rankingu. W zeszłym roku jak nie rozpadł się na Western States 100, to wygrał ten wyścig z niemal półtoragodzinną przewagą nad drugim (a tym drugim był Francois D’haene!). Więc jak Jim leciał jak kozica to jedni piali z zachwytu, a inni którzy go trochę znają, patrzyli czy nie odpadną mu zaraz wrotki. Zwłaszcza, że razem z nim peletonik tworzył drugi człowiek znany z samobójczych taktyk – Zach Miller. Ten był w zeszłym roku na UTMB – po starcie wyleciał jak z procy, zrobił nawet pewną przewagę, po czym…. Poskładało go jak latawiec na drzewie i ukończył – ze stratą 2:30 do zwycięzcy.

W deszczową noc dołączył do tej barwnej pary trzeci jegomość – kataloński kurdupel z wielkimi wargami. Ubrał się na czarno i przyglądał co się dzieje. Wyglądał niemal jak widz, czy kamerzysta, który obserwuje widowisko. Pełen luz na punktach żywieniowych. Foteczki. Jak trzeba było to nawet pomógł Millerowi zapchać rzeczy do plecaka. Co prawda Walmsley jest numerem jeden w USA, to w Alpach rządzi Kilian Jornet. Przez wiele lat mieszkał w Chamonix, zna szlak dookoła Blanca na pamięć, a co najważniejsze, jest w równej formie praktycznie od dekady. Jeśli na starcie pojawia się Kilian to zwykle mówi się, że “on” i “inni”.

No więc czekaliśmy kiedy nastąpi atak – kiedy ten Hiszpan pomacha Jankesom. Wystarczyło położyć się na kilka godzin spać, a tu niespodzianka!

Cała trójka znikła!

Walmsley i Miller po swojemu poskładali się w kostkę i zalegli. Walmsley próbował jeszcze dotrzeć do mety, turlał się w okolicach trzeciej dziesiątki, ale w końcu też zszedł. Najciekawszy powód miał sam Kilian – okazało się, że kilka godzin przed startem uwaliła go pszczoła. Chłopak ma alergię na pszczele ugryzienia i musiał przyjąć trochę leków by złagodzić ból i puchnięcie dziabniętej stopy. Niestety po 80 km – mimo wszystko pojawiła się silna reakcja alergiczna i problemy z żołądkiem. W tym czasie poza trasą była już niemal cała śmietanka.

Walmsey, Miller, Jornet – trójka wielkich niespełnionych w tegorocznym UTMB

Z biegiem pożegnali się Sylvain Court (mistrz świata ultra z 2015 roku), Alex Nichols, Ryan Sandes, Luis Alberto Hernando Alzaga (na dystansach w granicach 80 km nie do zatrzymania), Tim Tollefson (w zeszłym roku trzeci). Wielu posypało się już wcześniej – “polski” Litwin Gediminas Grinius dobiegł zaledwie do Les Contamines (32 km od startu).

Drugi polski akcent – również zakończony “wysypką” to Magdalena Boulet – prowadziła przez pierwszą część wyścigu i to ze znaczną przewagą. Wystarczyła jednak pierwsza duża góra na 40 km i Magda (pochodzi z Jastrzębia-Zdroju, ale reprezentuje USA), zaczęła poważnie słabnąć.

Problemy spotkały też drugą zawodniczkę przyciągającą uwagę tego wieczoru. Mimmi Kotka wbiegła na punkt w Les Contamines (32 km) bez żadnych oznak zmęczenia, po czym siadła i rozpoczęła dyskusje ze swoim supportem. Po kwadransie rozmów ubrała się i zwinęła z trasy. Tłumaczyła, że to po prostu nie był jej dzień. Boooże! Lecieć pewnie na drugim miejscu w najmocniejszej paczce świata i stwierdzić, “że to problem duszy”! Dziwne.

Ale że dziwnie zachowywali się niemal wszyscy mocarze tej imprezy to Mimmi wybaczymy 🙂

Tymczasem na czub wysunął się Xavier Thevenard i zrobiło się nudno. Z całym szacunkiem dla francuskiego górala. Nie to że czegoś mu brakuje. Ale on jest po prostu jak maszynista pociągu – wyszedł na prowadzenie i jakoś tak wiadomo było, że jest pozamiatane. Że nikt mu nie zagrozi. Zwłaszcza, że za nim działa się niezła komedia. Przypominam – Xavier, był 7 zawodnikiem według rankingu startujących. I z pierwszej dziesiątki tych faworytów okazał się jedynym “finisherem”.

W dodatku na drugie miejsce wysforował się “jakiś Rumun” czyli Robert HAJNAL. Gdyby to rankingi biegały to miałby szansę na pozycję 27. A tu gna mając przed sobą jedynie zwycięzcę wszystkich biegów z cyklu UTMB, a za sobą 2000 biegaczy z których wielu urodziło się w Alpach, a wielu też przyjechało tu kilka tygodni wcześniej by trenować i aklimatyzować się. Robert nie jest całkowitym nonamem – na Lavaredo był piąty, a w swoim kraju ma m.in. rekord trasy Marathon 7500 w Buczegach.

Na trzecim miejscu ratuje honor Hiszpanów Jordi Gamito. To solidny zawodnik, ale zwykle brakuje mu kropki nad i. Na Transgrancanarii (123.7km / 6800m+ ) był w tym roku czwarty, na Eiger Ultra Trail (98.1km / 7025m+ ) – trzeci. W Hiszpanii jest 14 zawodnikiem wg rankingu ITRA. Gdyby nie katastrofa wśród faworytów – można by powiedzieć, że miał dzień konia.

Robert Hajnal, Xavier Thevenard, Jordi Gamito. Fot. UTMB

Ale poza podium dzieją się rzeczy jeszcze ciekawsze

… i pojawiają nazwiska nieznane komentatorom.

Hallvard Schjolberg i Damian Hall na mecie. Fot. Inov-8

Bo kto to jest Hallvard SCHJØLBERG? Reprezentuje LOFOTEN ULTRALOPERKLUBB i nosi ciuszki inov-8 i nie zrobił do tej pory żadnego znaczącego wyniku poza swoim krajem. Ba! On nawet w Norwegii niewiele nabiegał. A ma już 43 lata. Najwyraźniej niedawno odkrył swój talent. Dobrze, że spojrzałem na zeszłoroczne wyniki UTMB – Hallvard był 28. Bo poza tym jeśli chodzi o stumilowce to ma w życiorysie tylko starty na Lofotach. A tam lista startowa składa się z 30 nazwisk…. Przy tych imprezach to nawet beskidzki Stumilak jest dużym logistycznym przedsięwzięciem.

Na piątym jest kolejny z weteranów – Damian Hall z . Tego to znam osobiście. Jest z zawodu dziennikarzem, a nie biegaczem. I nie rości sobie pretensji do elity. I podobnie jak Hallvard ma 43 lata.

Na szóstym jeszcze jeden nieelitarny rodzynek. To jego drugi start w UTMB. W zeszłym roku był 35. Zawsze miło zobaczyć w czubie ludzi z krajów małych płaskich jak Łotwa (na CCC szósty był Andris Ronimoisss – też z Łotwy. Najwyraźniej po mocnych Litwinach – Grinius I Żlabys – czas na kolejne państwo bałtyckie).

Najmocniejsze dziewczyny są po czterdziestce

Patrząc na wyniki kobiet w UTMB 2018 łatwo dojść do wniosku, że aby stać na pudle, trzeba mieć co najmniej 40 lat na karku. A najlepiej 47 jak Francesca Canepa (ITA), która bardzo dobrze rozegrała ten wyścig. Przez pewien czas biegła nawet ósma. Ale wytrzymała ciśnienie – nie zwolniła w końcówce i wygrała z przewagą 4 minut nad doświadczoną (44 lata i spory bagaż startów) Uxue FRAILE AZPEITIA. Podium zamyka Jocelyne PAULY (45 lat).

Proszę się na mnie nie denerwować za rzucanie datami narodzin. Ale to naprawdę dziwne, kiedy nawet na 30 km od startu w pierwszej 10 kobiet, 6 z nich biegnie w kategorii weteranek 40+. A to przecież moment wyścigu gdzie można się spodziewać, że to nieopierzone biegaczki rodem z asfaltu czy bieżni będą nadawać ostre tempo (i padną jak Miller czy Walmsley).

Na koniec podsumujmy krótko start Polaków na UTMB.

Solidne 27 miejsce zajął Krystian OGLY. I chyba tyle. Liczyliśmy na mocny rezultat Kamila Leśniaka, ale ten chyba zainspirował się losem faworytów. Zaliczył potężny kryzys po wyjściu z Courmayeur (~80 km). Doczłapał jeszcze do Arnouvaz i tam się wycofał.

Spośród pań najlepiej spisała się Agata MATEJCZUK – 28 miejsce.

 

A potem… pokrytykujmy mistrzów

Wydaje mi się, że niektórym zawodnikom z TOPu rozjechały się priorytety. Zaczynają traktować UTMB jak „ot, taki kolejny start”. I nie zostawiają sobie miejsca na kryzysy i walkę. NIe mówię o tych dwóch Amerykanach (Miller i Walmsley). Choć tu też można mieć zarzuty. Dobra – zacznijmy od nich: Obstawiam, że liczyli przede wszystkim na miejsca. Nie sprawdzali międzyczasów. Ścigali się od pierwszego kilometra w zasięgu wzroku. Pamiętam jak trener Darek Kaczmarski opowiadał o metodzie na takich chojraków. On mówił akurat o szosie – coś w tym rodzaju „umawiasz się z kolegą, że pobiegnie piersze 3 km w tempie 2:50, a potem zejdzie. Na pewno znajdą się mocni frajerzy co za nim pociągną. I po tej trójce będą już do odstrzału”. Więc Miller i Walmsley sami się zajechali. I to nie był pierwszy raz kiedy tak rozwija się pierwsza połówka UTMB. Kiedy leci kometa, gubi kolejne kamyczki z ogona. A w końcu sama się rozpada. Inna kategoria to zawodnicy, którzy zaczynają myśleć „albo się uda, albo zejdę”. I ruszają na trasę z dosyć chłodnym nastawieniem. Bo jak wytłumaczyć zejścia mocnych biegaczy w Les Contamines (32 km) i wspomnianą w tekście Mimmi Kotkę, która jest na drugim miejscu „ale ma problem duszy”. Wiem jak to jest bo zdarzył mi się taki „chłodny start” w UTMB i zszedłem. Ale to wynikło z ogólnego zajechania i braku motywacji. Bardzo byłem na siebie zły i uważam, że do tego startu w ogóle nie powinno dojść.

Według mnie idealne nastawienie to WOJNA. Garść strachu, która sprawi, że dobrze rozpiszesz wszystkie międzyczasy. Strach przed kontrą ze strony trasy. Strach przed kryzysem i świadomość tego, że trzeba będzie biec w potwornym bólu.

Jak się leci z nastawieniem, że za 2-3 miesiące jest kolejny start to łatwo zejść. WOJNA to gotowość na cierpienie. Dodatkowo liczy się umiejętność dbania o siebie, gdy pojawiają się pierwsze objawy kryzysów. Ja widzę, że wielu zawodników boi się zwolnić w połowie trasy i stracić w tym miejscu kilka-kilkanaście minut. Prą do przodu bo nie wierzą, że uda się nadrobić i że przeciwnicy im odjadą poza horyzont. I kończą z DNF-ami. Powtarzam często – nie wierzę, że to że ktoś biega szybko czyni go dobrym taktykiem. To, że ja biegam wolniej nie znaczy, że jestem słaby w regulowaniu tempa wedle samopoczucia. Szybcy biegacze znają dobrze swoje ciała, ale z drugiej strony ich ambicja często sprawia, że w czasie wyścigu ignorują sygnały płynące z nich. Stąd też wydaje mi się, że sukcesy odnieśli ludzie z mniejszym ciśnieniem – jak „jakiś Rumun” Hajnal czy „starsi panowie” z 4 i 5 miejsca.

Jeszcze jedna kwestia to konstrukcja kontraktów sponsorskich. Zdarza się, że wypisuje się w nich biegi w których zawodnik ma wystartować. Ale naturalnie nie pisze się, że ma je ukończyć (bo to by było trochę za dużo). Więc taki biegacz choć nie jest w formie lub po kontuzji i normalnie to zostałby w domu – rusza na UTMB i schodzi w połowie.

 

 

O Autorze

Biegacz, ultramaratończyk, zawodnik rajdów przygodowych. Przez lata zastępca redaktora naczelnego magazynu Bieganie. Współautor książki "Szczęśliwi biegają ULTRA:, promotor biegania ultra, organizator imprez (m. in. Chudego Wawrzyńca, Monte Kazury i Wilczych Groni). Jako pierwszy Polak pokonał słynną angielską Bob Graham Round, był w pierwszej 50. na Marathon Des Sables, zajął wysokie miejsce w UTMB. Wielokrotny zwycięzca Kieratu - setki na orientację.

Podobne Posty

7 komentarzy

  1. Marcin

    … Został pierwszym polskim zwycięzcą biegu zaliczanego do UTWT… A Magda na Transgrancanarii?

    Odpowiedz
    • Krzysztof Dołęgowski

      Dzięki za tą uwagę – pióro mi zadrżało jak pisałem o Marcinie więc dodałem „niech mnie ktoś poprawi” i rzeczywiście coś było nie tak. Oczywiście – Magda Łączak na Gran Canarii. Już skorygowane.

      Odpowiedz
  2. Olga

    Fajna ocena na koniec. Jak powiedział Robert Karaś w wywiadzie po MŚ w potrójnym ironmanie „W takich wyścigach wygrywa najmądrzejszy, a niekoniecznie najlepszy”. I tego trzeba się trzymać 😉

    Odpowiedz
    • Krzysztof Dołęgowski

      Hmm… w takim razie prawo pisania krytycznego tekstu mieliby tylko Ci co ukończyli daną edycję. Również do pozytywnej oceny? Bo co jest warta pozytywna ocena wystawiana z fotela? 😉

      Mecz wedle takiego rozumowania mogliby oceniać tylko piłkarze z pierwszego składu – bo oni biegali po boisku. Już rezerwowi nie mogą powiedzieć krytycznego słowa o grze 😉 A nie daj bóg ktoś w gazecie. Nie daj bóg kibic.

      Odpowiedz
  3. Jacek

    Artykuł świetny
    Jestem baaardzo początkującym biegaczem
    Na stronę www trafiłem trochę przypadkiem
    Ale tekst przeczytałem z ogromną przyjemnością
    Dziękuję piszącemu

    Odpowiedz
  4. Rafał

    Ciekawy artykuł i dobre spostrzeżenia. Faktycznie taki np. Zach Miller się „zajechał”, na którymś z filmików widać, jak walczy z Thevenardem ostatkiem sił, uda ma już chyba z cementu, a Xavier dużo świeższy. Ale dla mnie największymi bohaterami są właśnie HALL i SCHJØLBERG. Może dlatego, że to prawie mój rocznik (chyba są rok starsi). No i każdy z nich to taki typowy underdog. Zresztą chyba o Hallu nakręcili film o takim właśnie tytule (widziałem gdzieś trailer). Podziwiam go, bo zaplanował sobie, że wystartuje i zmieści się w Top 10. I zrobił to, mimo tego, że nie jest zawodowcem, ma za to żonę, dwójkę dzieci i normalną pracę. Trochę taki młodszy Marco Olmo, człowiek znikąd, który nagle zostawia za sobą tych, którzy wedle wszystkich statystyk powinni być przed nim. Ale cyferki jednak nie biegają ?

    Odpowiedz

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany