[size=x-large]Oblężenie[/size]

[b]Bergson Winter Challenge – Trasa Masters
z kronik drużyny napieraj.pl[/b]

O przygotowaniach i wydarzeniach sprzed startu można by napisać osobny artykuł. Odpuszczę go jednak. Wspomnę jedynie o dwustu pięćdziesięciu batonach, dwóch samochodach zawalonych po brzegi i moim pokoju, który po wyniesieniu sprzętu stał się jakiś taki pustawy (gdybym spakował przez przypadek monitor czy kwiatka z doniczką to pewnie nie zrobiłoby to różnicy). Ale oblężenie to oblężenie.

[b]Ruszyła maszyna po szynach ospale…[/b]
[i](bieg na orientację 5km, trekking 34km)[/i]

Zaczęło się wszystko o poranku w mieście Kłodzko. Drużyna napieraj.pl szarpnęła wagony i pociągnęła z mozołem przez linię startu do prologowego biegu na orientację. Bez pośpiechu. Zwalniając lewy pas dla wrzucających kierunkowskazy i śmigających przodem. Trochę truchtu i trochę marszu pozwoliło zagrzać się przed właściwym początkiem. Po godzinie za nimi został chyba już tylko Hellmann Salomon Adventure Team uprawiający oszczędną taktykę i ciągnący ze sobą chorego nawigatora. Miasto z ciepłymi kaloryferami wkrótce znikło z perspektywy, a śnieg powoli podnosił się ku górze. Najpierw powyżej kostek, potem sięgnął łydek. Podnosił się również horyzont Gór Bardzkich. Gałęzie świeciły szronem, a widoki pozwalały cieszyć się, że rajdy nie są sportem halowym, a napieracze chomikami biegającymi w miejscu. Do zmierzchu trwała wycieczka – raz na butach, raz w rakietach. Tylko taka szybsza wycieczka z elementami edukacyjnymi. Lekcja pierwsza: Gdy bierzesz rakiety – weź też kije, będzie znacznie stabilniej. Oblężenie rozdzieliło się na dwie grupy: uderzeniową składającą się z pancernych rajdowego światka i tych co śladami ich podążali w odstępie godziny czy więcej, oszczędzając siły lub nastawiając się tylko na przetrwanie. Gdy słońce ustąpiło po raz pierwszy nocnemu mrozowi, oblegano właśnie fort w Srebrnej Górze. Strome podejścia i punkty nie zawsze ustawione w oczywistych pozycjach pokazały, że słowo „lekko” nie zagrzeje miejsca w kronikach rajdu.
Czterdzieści minut zajęło drużynom oporządzenie się do pierwszego etapu rowerowego. Ścigani przez limit czasowy nie mogli dłużej odpocząć. Onet.pl próbował się przespać, ale ciężko nazwać spokojnym sen trwający pół godziny, gdy wokół kręcą się ludzie, a do kolejnego punktu trzeba będzie walić na złamanie karku by się nie spóźnić.
Złamania, a jakże, nastąpiło. Co prawda nie karku, a jedynego rowerowego mapnika napieraj.pl. Na szczęście udało się go złożyć za pomocą opasek zaciskowych i odbyć w ten sposób lekcję drugą: Na długim rajdzie miej ze sobą trochę nadprogramowych narzędzi, nie tylko do roweru.

[b]Zagubiona autostrada[/b]
[i](rowery górskie – 51 km, bieg na orientację – 10km, rowery górskie – 48km)[/i]

Asfalt narysowany optymistycznie na mapie schował się pod grubą warstwą ubitego śniegu i lodu pozwalając rozwijać prędkości charakterystyczne raczej dla rodzinnych wypadów za miasto niż wyścigów. Potem jeszcze pojawiły się kiczowate płatki śniegu cichutko spadające z góry i tworzące miękką pierzynkę szepczącą: „Połóż się. Tak tu miękko, tak cicho i spokojnie”. Gdzieś w środku nocy w pierzynce tej wylądowali kolejno wszyscy obijając różne części ciała o lodowe prześcieradło. Pierwsza noc to nie czas na spanie. To czas charczenia i kasłania, jak się okazało. Piotrek złapał jakąś dziwną infekcję gardła niosącą ze sobą paskudny kryzys przez najbliższą dobę. Szary jak Piotrka gęba świt przywitał go w drodze, a wraz z nim całą ekipę napieraj.pl wraz z kronikarzem i kapitanem w jednej osobie. Półtorej godziny trwało poranne targanie rowerów na szczyt Wielkiej Sowy, gdzie prócz lampionu czekał tylko papierek po batoniku i snieg po kolana. W dół na szczęście można było już jechać, bez strachu nawet o wywrotki, unikając tylko walenia o drzewa. U podnóża – gdzie wracało się znów do drogi, zamiast ostatnich trzech zespołów napierających ku górze, widać było jedynie zbliżający się limit czasu. Paskudny i niepokojąco bliski. A po pierwszej dobie nie dane było nawet zaznać porządnego przepaku.
Dopiero przed południem można było zejść z rowerów, tylko po to by spakować sprzęt wspinaczkowy na odcinki specjalne w sztolniach koło Walimia. Wreszcie zamiast odrętwiającego zimna pojawiło się ciepło podziemi (Ciepło jak ciepło – jakieś 7 stopni). Wyjście po linie, kilka nudnych godzin w śniegu po lesie i znów podziemia. Najładniejsze w nich były wielkie lodowe stalaktyty zwisające ze stropu i ogromne korytarze wykute w skale.

Oblężenie trwało nadal. Nie było jeszcze nadziei na koniec. Nawet na sen nie było jeszcze czasu i pod wieczór Ania z Piotrkiem zaczęli zygzaczyć, zasypiać i szczękać zębami. Ostatnie 30 kilometrów na szczęście czerniło się asfaltem, a śnieg bielił się jedynie na podjazdach. Na zjazdach, chciałoby się zmienić w niedźwiedzia polarnego, by wreszcie przestać przejmować się mrozem. Niedźwiedzie jednak słabo jeżdżą na rowerze. Drogowskazy na Polanicę-Zdrój musiały wystarczyć jako motywacja by nie zmienić się w leżący w zaspie sopelek.

[b]W pół drogi do domu[/b]
[i](narty biegowe 38km – skrócone, trekking 55km – skrócony)[/i]

Przepak trwał równe trzy godziny, z czego jedynie dwie drużyna napieraj.pl poświęciła na sen. Niestety. Jedzenie, przebieranie i przerzucanie gratów zajęło aż godzinę. W końcu wygramolili się i z nartami w garści zeczęli etap biegówek. Dziwny etap. Najpierw jakieś dwie godziny stromego podejścia, a potem nareszcie płasko. Mimo, że słońce już się podnosiło, atmosfera nie chciała iść ku górze. Na zjeździe Piotrek złamał kijek, i to tym bardziej nie pomogło. Trzeba było jakoś się odświeżyć. Takim punktem zwrotnym stała się chatka z gorącą kawą i króciutkim kilkominutowym snem. Dopiero wtedy zaczął się dzień i tempo wróciło do normy. Słońce zaczęło grzać i pobudzać do szybszych obrotów.
Ponowne pojawienie na przepaku dało chwilowe poczucie lekkości – Znów można zjeść do syta, znów można zagrzać się i założyć suche skarpety. I w drogę. Na skrócony odcinek trekkingowy. Według organizatorów miał niecałe 50km.

Ale dłuższych 50 kilometrów nie widziano na rajdach od dawna. Zaczęło się niewinnie – zjazdem w słońcu z Orlich Skał. Potem wyszły na przeciw Góry Stołowe z ich długimi i mozolnymi przelotami. Tup, tup w rakietach po lesie. Najpierw atmosfera była zbyt dobra, a potem nagle trzeba było się spieszyć. Lekcja kolejna: „Nie rozluźniaj się za bardzo, bo albo zwolnisz, albo coś przeoczysz, albo jedno i drugie”. Zmierzch przyszedł szybko, a wraz z nim zimno i ciągle nie dające spokoju limity czasowe.. Gdy ręce zamarzają i trzeba cały czas ruszać palcami by je rozgrzać to nie myśli się o rywalizacji. AdVentura oddaliła się na jakieś 7 godzin z przodu, a Akord Airport Gdańsk szedł jakąś godzinę z tyłu. Ale to nie było istotne. Myśli skupiały się nad przetrwaniem kolejnej nocy. Bo nocą psycha nie chce pracować dobrze i oblężenie jest tym bardziej uciążliwe. A trasa wzdłuż wytyczonego szlaku tylko usypia. Póki co, napieraj.pl schronił się w knajpie w Karłowie by uzupełnić kalorie i osuszyć nieco stopy. W ruch poszła igiełka do przebijania pęcherzy i sudocrem dla zabezpieczenia stóp przed nieuchronną kolejną porcją wilgoci. Podejście pod Szczeliniec i zjazd z niego to czysta przyjemność. Dalej też nie było źle, póki płaski do tej pory odcinek nie zamienił się w trudny technicznie zestaw podejść i zejść, zwalonych drzew i wielkich głazów. Za dnia i dla wypoczętych piechurów mogło to wydać się banalne, ale nie o drugiej w nocy i do tego trzeciej nocy z rzędu. Wkrótce wilgoć powróciła w postaci mocnych odparzeń stóp i Kshysiek piszący te słowa zmienił się w poganiacza. Lecz zamiast poganiać innych używał wszystkich podstępów i metod perswazji by przekonać siebie, że stopy wcale nie pieką tak paskudnie jak mu się wydaje. „Pamiętasz, że Remik skończył maraton na Wolinie mimo kontuzji? A gębę Piotrka sprzed dwóch dni pamiętasz?” – wmawiał sobie, żeby jakoś iść. Zaczął też śpiewać fałszywie ciągnąc się zygzakiem za resztą grupy. W końcu na horyzoncie pojawiło się światełko punktu kontrolnego i ciepła chatka, gdzie można było chwilę odpocząć. Chwila zmieniła się w godzinę snu. Ale po przebudzeniu można było wreszcie wkroczyć w czwarty dzień w tempie szybszym niż staruszka wracająca z kościoła.

[b]Deja Vu[/b]
[i](rowery górskie – 50 km)[/i]

Nie minęły 4 godziny, a napieraj.pl znów spał. Tym razem na przepaku. Perspektywa wieczornego podejścia na Śnieżnik, na które organizator przewidział maksymalnie 24 godziny prowokowała do rozsądnego dysponowania resztkami sił. O wycofaniu nie mogło być mowy. Machina zbyt długo pracowała, by próbować ją wyłączyć. Ania co prawda zmieniła kształt twarzy na jakiś dziwnie księżycowo pełny, a Piotrek na trupio kościsty, ale nie stanowiło to większego problemu. Wszak na rajdzie twarzą się nie napiera.
Trasa kolejnego etapu rowerowego do Międzygórza nie stanowiła nowości. W zeszłym roku na trasie Extreme pokonywało się ją w drugą stronę. Wyszło słońce i zaczęło topić lód na drogach. Po raz pierwszy na tym rajdzie można było obejrzeć wodę w stanie ciekłym. Zadanie specjalne – most linowy z rowerem zajął nieco zbyt wiele czasu, ale kwestia rywalizacji odeszła w zupełne zapomnienie. Akord Airport Gdańsk, który jeszcze rano był gdzieś dwie godziny z tyłu – oddalił się z pola widzenia. Trudno zresztą rwać tempo nie wiedząc co stanie się kolejnej nocy i czy przypadkiem podejście pod Śnieżnik nie stanie się walką o przetrwanie. Kilometry serpentyn wlokły się niemiłosiernie. Wiara w licznik i dystanse podane przez organizatorów już dawno poszły w las. Podjazd pod Przełęcz Puchaczówka (897 n.p.m.), zjazd do Kletna. A na zjeździe znane dobrze szczękanie zębami i walka o zachowanie ciepła. Wizyta w knajpie. Ładowanie kalorii. Włączony telewizor w sali i wiadomości na Polsacie pochodziły z jakiejś innej planety. Niezła abstrakcja. Piotrek w barwach śmierci, Ania w barwach księżyca. Adam się trzyma jako tako, a Kshysiek nie patrzy w lustro. Właściciel knajpy patrzy się dziwnie. Za chwilę już przepak. Spanie godzinę. Wyjście na nocny etap narciarsko-pieszy. Trochę już tego za dużo.

[b]„Widzę szczyt, a za szczytem zaszczyt za zaszczytem”[/b]
[i](narty biegowe/trekking – 41 km)[/i]

Podejście ma swoje zalety. Jest ciepło i w przeciwieństwie do zjazdów na nartach nie wali się twarzą w śnieg. Jeśli jeszcze holuje się Anię w pełni księżyca to może być całkiem przyjemnie. A widoki do tego zapowiadały piękną końcówkę rajdu. Świerki pokryte czapami śniegu ustawiały się w szpaler po dwóch stronach łagodnego grzbietu. Piotrek nie charczał już i można się było wsłuchać w zimę. Przed kolejnym świtem na punkcie nr 33, po 88 godzinach myśl o skończeniu trasy masters zaczęła nabierać elementów realnych. 154 baton zmieniał się w żołądku w kalorie, a oblężenie Kotliny zbliżało do zamknięcia pętli. Zdobyty szczyt Śnieżnika stał w przeraźliwym Słońcu, rażąc w oczy. Stamtąd w dół i podejście na Czarną Górę. Trochę zbyt ufne i zbyt euforyczne.
Lekcja 234: „Nie należy się zbyt cieszyć zanim nie przekroczy się mety”. Droga w dół stoków narciarskich nie jest najlepsza dla niewprawnych na biegówkach. I do tego, gdy drużyna składa się już z ponurego krasnoluda, któremu tylko wetknąć topór za pas i posłać do Morii, księżyca w pełni, śmierci na urlopie z obrazów Breughla i brodatej Wańki Wstańki walącej w śnieg przy każdej okazji. Towarzystwo szybko zgubiło drogę, zaczęło się guzdrać, a Wańka Wstańka zapchała lodem wiązania nart i bezradnie dłubała w nich śrubokrętem. Atmosfera się zagęściła do tego stopnia, że na przepaku w Kletnie trzeba było poszukać przycisku RESET, bo inaczej groził ostry konflikt tych ledwo żywych stworzeń.

[i](rowery górskie – 60 km)[/i]

RESET przyszedł w postaci 30 minut snu i kolejnego etapu rowerowego. Oblężenie miało się ku końcowi. Asfaltem do Lądka Zdroju, stamtąd przez Jaworową Przełęcz do sztolni w Złotym Stoku. I dzień znów chylił się ku nocy. Zadanie specjalne – poszukiwanie w terenie punktów narysowanych na mapie rysowanej ręką dziecka to nie jest szczególnie łatwe zajęcie dla kogoś, kto ma problemy ze złożeniem sensownego zdania i policzeniem do 5. Do tego jakaś miła pani serwowała kolejną abstrakcją tego rajdu – ciepły isostar. Potem do mety zostały już dwa punkty. Co prawda trzeba było po drodze jeszcze przez ponad godzinę targać rowery na przełęcz, a potem zamarznąć w czasie zjazdu… ale nic to. W Kłodzku czekali już zwycięzcy i bili brawo piątemu zespołowi – napieraj.pl, a w twierdzy AdVentura – zespół czwarty nerwowo szukał kolejnych elementów labiryntowej układanki. W labiryncie podziemnych tuneli siedzieli godzinę dłużej, ale za to zjazd wykonali w ekspresowym tempie i ostatecznie skończyli kwadrans wcześniej.

Suma sumarum wielka pompowana brama z napisem meta, przywitała nas po ponad 109 godzinach, w czasie których pokonaliśmy 400km z łącznym przewyższeniem ponad 11km. Zajęliśmy piąte miejsce, sądząc że ostatnie. Jednak jeszcze 12 godzin za nami, tuż przed limitem czasu na rynku pojawił się Akord Airport Gdańsk i ostatecznie zamknął stawkę.
Wystartowało 10 drużyn. 6 skończyło. Jesteśmy dumni, że znaleźliśmy się wśród nich.

[b]Zobacz również:[/b]


[url=/xoops/modules/news/article.php?storyid=329]Drużyny trasy Masters[/url]
[url=/xoops/modules/news/article.php?storyid=331]Relacja dzień 1[/url]
[url=/xoops/modules/news/article.php?storyid=332]Relacja dzień 2[/url]
[url=/xoops/modules/news/article.php?storyid=333]Relacja dzień 3[/url]
[url=/xoops/modules/news/article.php?storyid=334]Relacja dzień 4[/url]
[url=/xoops/modules/news/article.php?storyid=337]Relacja dzień 5[/url]
[url=/xoops/modules/news/article.php?storyid=338]Relacja dzień 6[/url]
[url=/xoops/modules/news/article.php?storyid=336]Trasa Speed[/url]
[url=/xoops/modules/news/article.php?storyid=341]Statystyki trasy Masters[/url]
[url=/xoops/modules/mydownloads/download/wykresBWCmasters.jpg]Graficzna interpretacja przebiegu trasy Masters[/url]
[url=/xoops/modules/xcgal/thumbnails.php?album=24]Zdjęcia z trasy Masters[/url]
[url=/xoops/modules/xcgal/thumbnails.php?album=25]Zdjęcia z trasy Speed[/url]
[url=http://www.adventurerace.pl/glowna/wch05_masters/wyniki.htm]Wyniki na stronie organizatorów[/url]
[url=http://www.adventurerace.pl/nazywo.htm]Relacja na stronie organizatorów[/url]
[url=/xoops/modules/wfsection/article.php?articleid=84]Wywiad z Kasią Zając z zespołu AdVentura[/url]
[url=/xoops/modules/wfsection/article.php?articleid=83]Relacja Drewniackiego z trasy Speed [/url]
[url=/xoops/modules/wfsection/article.php?articleid=91]Wywiad z drużyną Speleo Salomon Isostar[/url]
[url=/xoops/modules/wfsection/article.php?articleid=82]Zombie – mity i fakty, czyli horror a’la raid[/url] Michała Kiełbasińskiego
[url=/xoops/modules/wfsection/article.php?articleid=93]Trasa Speed – relacja drużyny emmet.cross[/url]

Podobne Posty

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany