O planowanej w Gdyni imprezie dowiedziałem się na początku stycznia. Start w teamach dwuosobowych akurat mi się spodobał, ponieważ właśnie niedawno poznałem niezłego potencjalnego partnera, a był nim Daniel Śmieja „Wigor”. Od razu przystał on na propozycję wspólnego startu, w roli kapitana zespołu, a ja byłem zawodnikiem i sponsorem przedsięwzięcia (teamowe polary, bielizna sportowa, obiady, spanie, transport) .
Sama impreza składała się z 3 etapów, w tym pierwszy rowerowy, 2. pieszy (marszobieg) i 3. rowerowy z zadaniami alpinistycznymi po drodze. Ogółem miało być 100km na rowerze i 50km piechotą.
Wyznaczyłem sobie dość ambitny plan treningowy czyli narastające ilości jazdy, marszów i ćwiczeń linowych a na kilka dni przed imprezą odpoczynek i uzupełnianie węglowodanów. Z tego planu miało oczywiście niewiele wyjść. Wprawdzie jeździłem sporo na rowerze w rejonie Trójmiasta, ale niezbyt narastająco, a marsze itp. odkładałem. W tym czasie Wigor trenował u siebie pod Goleniowem. Na tydzień przed imprezą przyjechał do mnie na weekend na wspólne ćwiczenia. Zrobiliśmy 2 marsze, jazdy na rowerach i ćwiczenia linowe na wiadukcie pod Lęborkiem i na Pachołku w Oliwie. Poszło to wszystko w miarę sprawnie. Wigor miał zdecydowanie lepsze możliwości fizyczne ode mnie ale jednak gorszy sprzęt, w tym superciężki rower (sztywny stalowy góral) z bagażnikiem i na oponach slickowych (Michelin Jet) na którym jednak doskonale dawał sobie radę nawet na śliskich śniegach. Ja startowałem na moim Alfton Diablo, w którym parę dni przed zawodami dokonałem mało szczęśliwej zmiany. Zachciało mi się przedłużyć łańcuch żeby nie powstawało pełne naprężenie na biegu 3-1. Małe kółko korby w ogóle zrzuciłem, wstawiłem kasetę 11-34 (SRAM9) i do niej manetkę Rocket. Odwróciłem też mostek aby kierownica znalazła się niżej. Rower był wyposażony w opony Fast Fred 2.35 (przód) i King Jim 2.35 (tył).
W zawodach z zarejestrowanych kilkudziesięciu teamów ostatecznie wystartowało 27.
Byli to raczej biegacze na orientację, alpiniści i uczestnicy imprez ekstremalnych niż kolarze, głównie z Polski i kilku krajów ościennych. Wśród nich oddzielnie klasyfikowane teamy damsko-męskie, z dziewczyn najbardziej wpadała w oko pewna Asia 😉 Rowery były niewyszukane, dużo sztywniaków a nawet parę zwykłych trekingów. Jak się później okazało, nie sam sprzęt jest najważniejszy lecz jego opanowanie.
Po wstępnych uroczystościach przejechaliśmy na plażę w Gdyni gdzie odbył się (po rozdaniu eleganckich kolorowych map) ostry start. Po krótkim czasie jazdy plażą stwierdziłem ze zgrozą, że gdy jadę na mniejszej zębatce korby, łańcuch przykleja się do niej i blokuje. Musiałem kontynuować jazdę na dużej zębatce, na podjazdach często w połączeniu z największą zębatką kasety. Mimo to rwaliśmy z Wigorem do przodu powoli wyprzedzając różnych ludzi którzy zdobyli przewagę podczas moich kłopotów na odcinku plażowym. Cała 1. trasa rowerowa była Odcinkiem Specjalnym czyli trzeba było trzymać się ściśle wytyczonej trasy między Punktami Kontrolnymi. A trasa nie była łatwa – w górę i w dół po ośnieżonych leśnych wzgórzach morenowych. Nie zabrakło ostrych podejść na które trzeba było jakoś wciągnąć siebie i rower oraz równie karkołomnych zjazdów. Po tych przeżyciach parę teamów już wymiękło i zrezygnowało, natomiast my z Wigorem osiągnęliśmy bazę nazywaną przepak po przejechaniu 46,53km w średnim tempie 14,37km/h na pozycji 12. Przed nami był odcinek pieszy o dł. 50km. Szybkie przebieranie, wypicie podawanej gorącej herbaty i idziemy. Trzeba było zaliczyć 4 Punkty Kontrolne rozmieszczone w odległości kilkunastu km od siebie i wrócić na przepak. Gdy wyruszyliśmy, zaczęło się ściemniać i biegiem minęło nas kilka teamów. Szliśmy na przełaj przez pola, wyślizganymi lub pokrytymi zapadającym się śniegiem leśnymi drogami, wpinaliśmy się i zsuwaliśmy po stokach. Głównie z mojej przyczyny, tempo nie było wygórowane (brak treningu). Pokonaliśmy na pewno ponad 60km i po zaliczeniu PK powróciliśmy do bazy przepakowej. Cóż, pełny szacunek dla tych, którzy potrafili ten etap przebiec!
Po przebraniu z powrotem w ciuchy rowerowe (była już sobota rano) wyszliśmy do naszych sprzętów które stały całą noc na specjalnym placyku pod chmurką. Oczywiście wszystko było dokładnie oblodzone. Z niejakimi oporami wyruszyliśmy więc na pierwsze trzy PK 2. trasy rowerowej, które znajdowały się w tej samej okolicy co PK trasy pieszej. Jazda szła nam dość sprawnie chociaż zmęczenie ograniczało mi puls do 160-165 a Wigor nie wydawał się być silniejszy. Program nakazywał po zaliczeniu 3 pierwszych PK powrót w pobliże bazy przepakowej gdzie było 1. ćwiczenie alpinistyczne: trzeba było wspiąć się na wysokie drzewo wąską metalową drabinką, przejść mostem zrobionym z 2 lin na środek między drzewami i przebić swoją kartę kontrolną wiszącym tam perforatorem. Wyszło mi to dość płynnie trzymając kartę kontrolną w ustach. Potem trzeba było się puścić i zostać spuszczonym na linie zabezpieczającej. Wigor również zaliczył sprawnie. Uderzyliśmy do dalszych punktów. Trasa pociągnięta była stokami leśnych wzgórz, to było raczej ciągnięcie roweru niż jazda do 2. ćwiczenia. Polegało ono na przeprawieniu się z rowerem i plecakiem po poziomej linie przez kotlinkę ze strumykiem, jakieś 20-30m liny. Trzeba było się zawiesić w uprzęży na jednym karabinku, rower na drugim i przeciągać. Poszło nam obu w miarę sprawnie. Potem następne PK, jazda przez lasy z wieloma podjazdami i zjazdami do wieży widokowej na Pachołku. Trzeba było się wciągnąć na wieżę i z drugiej strony zjechać. Co też uczyniliśmy, przy czym humor nam jeszcze nieźle dopisywał. Następnie była jazda prawie rekreacyjna czyli niebieskim szlakiem przez lasy i następne PK. Doskwierała mi niemożliwość używania mniejszej zębatki korby jak i zmęczenie. Przejechaliśmy bowiem ponad 80km i długo nie było widać końca (ten etap miał mieć 60km). Ostatnim PK i ćwiczeniem alpinistycznym była zdezelowana wieża widokowa w pobliżu Chylonii. Trasa do niej poprowadzona była bardzo pokrętnie po stromych leśnych zboczach i w dodatku zaczęło się ściemniać. Na ten etap nie zabrałem jakichkolwiek świateł i czołówki bo wyjechaliśmy rano a miało być 60km! Gdy dotarliśmy do wieży było praktycznie ciemno. Były tam liny rozpięte ukośnie do szczytu wieży a z drugiej strony pionowo opadające. Po jednej trzeba było się wspiąć (z plecakiem ale bez roweru, zawsze coś) a po drugiej zjechać. Wigor poszedł pierwszy, poszło mu dosyć sprawnie. Ja wiedziałem że będą problemy. W końcu jakoś dosapałem się do szczytu i zaliczyłem, ale nie da się powiedzieć że w pięknym stylu. Tak to jest jak trenuje się tylko mięśnie kolarskie. Po tym ostatnim zrywie pozostało nam tylko zjechać do mety która była parę km dalej. Jeszcze podczas zjazdu bez świateł zaliczyłem glebę na tyłeczek ale to już nie grało roli. Ogólnie na 2. etapie rowerowym wyjeździliśmy 97,23km ze średnią 15,06km/h. Ukończyliśmy w czasie 30h22min czyli całe 8h dłużej od zwycięzców (wielokrotnych mistrzów Polski w biegach na orientację itp.) co dało nam 10. miejsce w open i 9. w naszej kategorii męskiej. Do mety dotarło w ogóle 17 teamów, w tym jeden damsko-męski ze wspomnianą Asią uplasował się przed nami.
Co pozostało mi po tej imprezie? Moc wrażeń i kontaktów, ładny dyplomik, wgniecenie w ramie, obite kolano, bolące stopy, chęć popracowania nad techniką jazdy rowerem, różnymi innymi partiami ciała…
Marek Szymelis, 24.02.2003
Zostaw odpowiedź