LION WINTER CHALLENGE 2003

Chcieliśmy wystartować w 2 zespołach – jeden męski i jeden mieszany – Gogo wolała jednak ciepłe kraje i trening górski. Na szczęście wsparcie ze strony Pawła Bakterii Olka umożliwiło Speleo DEC udział w zimowych zawodach.
Kilka (2) startów w klasycznych zawodach na orientację pod Warszawą, na które zabrał mnie Igor Błachut, utwierdziło mnie w przekonaniu, że mapa i kompas to nie są dwie wzajemnie wykluczające się urządzenia. I w ten sposób postanowiłem na siebie wziąć odpowiedzialność za nawigację. Generalnie nie było tragicznie, ale mogło być dużo lepiej.
Start do Liona był bardzo spektakularny – plaża, piasek – trochę egzotycznie jak na warunki Mazowieckie. Tętno szybko skoczyło w górę, ale dobrze się stało – przecież będzie cieplej.
Po kilku kilometrach byliśmy nawet na pierwszym miejscu, po czym złamałem mapnik i … musiałem go wyrzucić, na szczęście nie w lesie, a na czyjeś gospodarstwo – mam nadzieję, ze właściciele mnie nie przeklinają, tylko usunęli złom z korzyścią (aluminium). Pozostało mi zrobić z mapy grubszy uchwyt na kierownicę i śledzić czołówkę, co jakiś czas kontrolując trasę. Bakteria okazał się mocny – tak jak przypuszczałem – po rowerze byliśmy w czołówce, na piechotę to już na pewno nikomu nie odpuścimy!
No i poszły konie po duktach leśnych – pierwszy PK i od razu dałem się zwieść swoim możliwościom nawigacyjnym – 20 minut straty, ale to na razie przecież początek. Szkoda, że nie poszliśmy z Remikiem i Stefanem – wystarczyło ich tylko śledzić. Odezwał się jednak studencki animuss (animusz), żeby uczyć się mapy itd. Kilka zespołów lepszych nawigacyjnie trochę odskoczyło, za to na kilku następnych PK, straty zaczęliśmy odrabiać… Było raczej rześko więc nie traciliśmy czasu na marznięcie. W lesie, w pewnym momencie stanąłem zdezorientowany – czy ja idę w dobrym kierunku! Uff…. idę dobrze – tylko trochę za daleko. Namierzyłem się na leśniczówkę i dalej już było idealnie. Dogoniliśmy zespół łotewski, ale znowu – jak pierwszaki – daliśmy się taktycznie wyprowadzić w pole… i znowu pogoń. Do przodu i…. ciepła herbatka z cytryną (ileż razy będę się jeszcze w życiu przekonywał co do jej smaku i zniewalającego aromatu?) na 12 PK – zabrałem ile się da do camelbaga. Na ostatnim odcinku pieszym nadrobiliśmy 50 minut do Łotyszy – no to ich mamy.
Rowery zamarzły konkurentom i zyskaliśmy cenne minuty, które zmieniły się ostatecznie w 1,5 godziny. A więc uciekać i nie pomylić drogi, na szczęście niewielki był wybór wariantów – wystarczyło tylko mocno napierać. Rześko nad ranem było tak, że mi oczy zamarzały na zjazdach, ale potrafiłem dostrzec piękno okolic Trójmiasta. Zmęczenie dało się we znaki, bo zostawiłem kompas na PK – powrót i znowu do góry – wiemy już, że Łotysze słabną bo mijamy ich ze sporą przewagą. Aby do odcinka specjalnego – ważne! – przed kolejnymi zespołami. Zadania specjalne na pewno powstrzymają ich zapędy. Po kilku godzinach wypatrywania taśm w lesie, wreszcie ostatnie zadanie – najtrudniejsze – i zjazd do bazy. Bardzo się ucieszyłem, że Speleo DEC był 2. i 3. – znaczy, żeśmy mocni!
Super impreza – rozpoczęcie, zakończenie – godna rajdu europejskiego. Oby się to dalej w tym kierunku rozwijało. Jakby co to służę pomocą, tylko czasu coś na to wszystko malo!

Artur Kurek
Speleo DEC

O Autorze

Podobne Posty

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany