[size=”large”][b]Adrenalin Rush 2003, Inverness, Szkocja[/b][/size]


Zespół skompletował się już dawno. Wszyscy ostro trenowali i pewnie liczyli na walkę w Rush. Aż tu nagle Gogo zaskoczyła nas szczęśliwą nowiną!!! Dobrze, że Asia zdecydowała się na start ze Speleo DEC. Remik twierdził, że mocno ostatnio trenowała więc nie mieliśmy skrupułów – będziemy drzeć ile się da. Inne Panie napieraczki niechętnie, albo niezdecydowanie odpowiadały na nasze zaproszenia. Piotrek namawiał – może niezbyt dobrze reklamował (lekko, łatwo, przyjemnie). Bardzo mi się spodobało – jedna rozmowa z Asią i zespół jest gotowy! Baliśmy się tylko czy podołamy bo to pierwszy raz, a Joasia jakby zagubiona. Z Gogo znamy się na tyle, że wiemy kiedy drzeć, a kiedy odpuścić. Długo jechaliśmy do Zeebrugge, na szczęście kierowca Pan Kazimierz Sobiecki z Ostródy odbębnił za nas większość trasy. Potem długa podróż promem (dziękujemy Superfast Ferries za pomoc!) do Edynburga i tylko 200 km do Inverness. Na przemian leje i słońce. To mi się nie podoba, dla ciała komfortowo ale dla stóp to koszmar. Przed startem obowiązkowe testy sprawności na linach, pierwsza pomoc, nawigacja, kajak i przechodzenie rzeki (nie mamy pianek). Woda rześka, będzie na pewno pływanie w jeziorze górskim – trzeba piankę kupić. Wszystko zaliczone, jeszcze spotkanie z Brianem, rozdanie telefonów, radio, mapy i opis trasy. Kilka nowych informacji o rajdzie i tak do wieczora w sobotę. Niedziela już bardziej nerwowa, wszyscy w koło się krzątają, my też przygotowujemy posiłki na każdy z przepaków i każdy etap. Start późno do 21.00. Za dwie godziny będzie ciemno – wypadnie na orientacji, zastanawiamy się czy odpuścić, ale wtedy 3 godziny kary. Równo o 21.00 Brian wystartował rajd. Jak zwykle towarzystwo naparło prawie na maxa. Trzymaliśmy czołówkę – Asia nie odpuszczała więc byliśmy w ścisłym czubie. Dobiegliśmy na 4 pozycji i od razu ruszyliśmy rowerami na 3 miejsce. Po chwili dogonilismy prowadzące zespoły i jechaliśmy spokojnie za nimi. Nagle Remik znowu coś wynalazł – już się przyzwyczaiłem do jego wariantów – skręciliśmy jednak w obowiązkową ścieżkę i byliśmy na 1 miejscu. Nie na długo – TNF są świetni na rowerach, doszli nas po 10 km. Orientacja była bardzo prosta, może za bardzo, nikt się nie zgubił, może trochę zyskaliśmy na zmianie butów. Ruszyliśmy dalej na rowery, nadal 3 miejsce i kawał drogi przed nami do rana. Pchanie rowerów jako obowiązkowy etap na AR – już się powoli przyzwyczajam, że rowery także się nosi jak jest się słabym. Asia stwierdziła, że coś jeszcze tak nigdy… cholera jasna, za mocno! Jednak po kilku godzinach przejażdżki rowerkiem odzyskała moc. Ranek zimny, za chwilę pływanie, nogi przemoczone i skostniałe z zimna. Jako 4 zespół, jak skazańcy wchodzimy do wody powoli, za wolno… wreszcie sztywni z zimna stoimy i wahamy się, może nam kto płetwy pożyczy, albo piankę… Nic z tych rzeczy – TNF właśnie wyszli z wody i biegną dalej. A my wchodzimy dalej do wody – toż to lód! Te pianki to tak nie wiadomo po co?! Za cienkie! [i]Speleo DEC niechętnie wchodzi o świcie do lodowatej wody[/i] Wejście do tej lodowatej wody było koszmarem, pływanie jeszcze gorsze – nie można zrobić najmniejszego ruchu bo skurcze, nie można płynąć wolno bo zimno i skurcze z zimna. Piotrek cały czas ciągnął Remika! Skąd on ma tyle mocy? Pamiętam tylko, że wyskoczyliśmy na drugi brzeg już w lekkiej hipotermii, pamiętam też, że trzeba było wrócić bo nas zaraz zdyskwalifikują… Nie pamiętam wyjścia z wody, nie pamiętam jak zdjąłem piankę, pamiętam, że tuliliśmy się razem z Remikiem w śpiworach cały czas dygocząc z zimna. A Piotrek otrzepał czuprynę, przetarł oczy i chciał jeszcze…

O Autorze

Podobne Posty

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany