Wczoraj pojawiły się pierwsze oznaki poprawy. Więc mieliśmy nadzieję, że dziś się da nieco powalczyć. Po nocnym deszczu poranek był chmurny. I dobrze. Po starcie można było w chłodzie przetruchtać pierwsze 25 km.

Bo większość trasy to była rozbiegówka przed 1400 m podejściem.

 

 

 

Tam zaczęła się gra. Po spokojnie rozpoczętym etapie postanowiliśmy całą siłę wpakować w to zbocze. I ruszyliśmy. Z kopyta. Już po pierwszych 20 minutach podejścia zostawiliśmy za plecami ze 20 zespołów, potem wchodziliśmy w silniejsze towarzystwo więc wyprzedzanie stało się trudniejsze. Cała akcja rozegrała się na 7km z doliny na szczyt góry. Nikt nas tam nie minął, choć kilka zespołów próbowało się podczepić pod polski pociąg. Albo chociaż oprotestować fakt, że pomagaliśmy sobie na podejściu – Magda trzymała mnie za plecak. Wczoraj na odprawie główny szef zawodów obwieścił, że nie tylko holowanie na sznurku jest tu nielegalne, ale na kijach również. Dlaczego tak? Piszą w regulaminie że „for safety reasons”. Pogadaliśmy z organizatorem prosząc o uściślenie punktu i okazało się, że trzymanie się za ręce, albo za plecak już jest legalne. Dziwnie się tak ściga jak mijane zespoły patrzą na Ciebie wilkiem. A mi się wydawało, że w teamowym ściganiu chodzi właśnie o to by wycisnąć jak najwięcej z obojga zawodników, a nie żeby wolniejszy członek zespołu był tylko spowalniaczem.

Zresztą naszą współpracę rozwinęliśmy też na zbiegach – Magda opierała się o mnie żeby mniej łupać o ziemię. W ten sposób – z ręką na moim ramieniu pokonaliśmy ostatnie 3km etapu – uklepujący zbieg asfaltem.

Tak mówiąc szczerze – ten dzień miał tylko jeden eleganki akcent – wielką górę na końcu. Wszystko co wcześniej to był właściwie transfer z miejsca na miejsce – pomiędzy polami kukurydzy, wchodząc od czasu do czasu na kawałek zbocza by sobie popatrzeć nieco z góry w szeroką dolinę. A może już jesteśmy rozpieszczeni? Bo gładko zapomniałem o kilku pięknych zameczkach, które mijaliśmy, małych urokliwych miasteczkach.

Na szczęście ciągle nie ma upałów – te zapowiadane są na piątek i sobotę.

Jeśli chodzi o sprzęt – Magda cały czas katuje swoje inov-8 roclite 295 na zmianę z ich damską wersją – roclite 268. Różnią się przede wszystkim kolorem, bo konstrukcją i czuciem – praktycznie wcale. Amortyzacja jest wystarczająca, zresztą Magda biega małymi krokami i raczej nie łupie piętą. Dziś próbowałem utrzymać jej kadencję – dawało się tylko przez minutę. Potem mimio wszystko wychodziły mi dłuższe susy.

Jeśli chodzi o bąble – niewiele tego. U mnie pojawił się jeden na małym palcu (jak w ciepły dzień założyłem już na starcie wilgotne buty i za ciepłe wilgotne skarpety), u Magdy jest trochę kłopotów z drugim palcem, który ma najdłuższy w zestawie (zwłaszcza w prawej nodze). Jest tam trochę ropy i bąbli. Po etapach trzeba więc robić drobne operacje. Może czas pomyśleć o butach pół numeru większych? Na szczęście Magdy roclite 295 mają usunięte zapiętki i w związku z tym więcej miejsca w środku – to pomoże na ostatnich dwóch etapach.

Dziś przybiegliśmy na 14 pozycji. W generalce o dziwo jesteśmy sklasyfikowani na 12. Widać, że ludzie się już męczą. My też nie mamy już świeżości, ale spróbujemy coś jeszcze wycisnąć. Widać, że nie drepczemy, bo po każdym etapie w obozie leżymy rozpaleni.

 

To jeszcze porcyjka fotek z 5 etapu, których nie udało się wysłać na czas.

 

 

Zdjęcia oczywiście – Piotr Dymus

Podobne Posty

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany