[size=x-large]Relacja Teamu „Salomon Navigator”
z TNFAT 2007 trasa Amator[/size]
Start w zawodach The North Face Adventure Trophy planowalismy początkowo na trasie Masters.
Niestety nasz czwarty element tzn. „kobieta” nie mogła wystartować. Szybka krótka piłka i zgłaszamy się na trasę Amator (zawsze drażniła mnie ta nazwa). Pozostaje tylko decyzja, kto z naszej trójki wystartuje?
Problem sam się rozwiązuje ponieważ Maciek Mierzwa rezygnuje, nie czując się w pełni na siłach. Przespał trochę zimę z powodu kontuzji. Stawia nam za to wygórowane warunki, cytuje: „Chłopaki, jak tego nie wygracie to nie macie się co pokazywać w Krakowie”.
Nie rozpisując się, w tamtym roku Maciek Mierzwa z Maćkiem Dubajem wygrali trasę Amator.
[b]Przygotowań nastał czas[/b]
Jak to mówią u mnie w domu: „Jesteś kompletnie pieprznięty, tobie w głowie tylko bieganie, bieganie, bieganie”. Właśnie tak wyglądały moje przygotowania do startu, czyli bieganie, bieganie, bieganie, przeplatane oczywiście treningami na rowerze. Najsłabszym naszym ogniwem był kajak, więc na 4 dni przed startem umówiłem się z Maćkiem D. na romantyczne pływanie Wisłą w okolicach Krakowa.
[b]Nadchodzi godzina zero[/b]
Ostateczne przygotowania na dzień przed startem.
Miejsce: Camping pod Wielką Krokwią – domek typu BRDA.
Staramy się z Maćkiem opanować całą sytuację, rozdzielamy obowiązki kto co ma przygotować, ale i tak w naszej drużynie panuje jeden wielki chaos, połączony z kompletną burdelizacją otoczenia. W tym miejscu chciałbym pogratulować organizacji oraz przygotowaniu drużynie Alvika, którzy zdeklasowali nas pod tym względem. Niestety podczas rajdu na etapie rowerowym, kiedy to już prowadzili z dużą przewagą w kategorii MIX, Maciej Moskwa rozwalił oponę- co się skończyło rezygnacją z dalszego ścigania.
Strasznie dużo zawdzięczamy tej drużynie. Po pierwsze odsprzedali nam puszkę popularnego napoju izotonicznego, oraz udostępnili nam swój kajak. Wielkie dzięki !!!!!!!!!!!!!
Dopiero około 23 godz. udało nam się uporać z przygotowaniami. Pozostało tylko zalaminować mapę z wcześniej wyrysowanymi wariantami. No i spać, spać, spać.
[b]Godzina ZERO[/b]
Wyspani i pozytywnie nastawieni ruszamy na start. Chyba biorytm w ten dzień nam sprzyjał. Przed nami pozostaje tylko odprawa celna na równi Krupowej i zacznie się nasza prawie 29 godzinna przygoda.
Pierwszy etap, scorelauf po Zakopanem robimy według planu tzn. tak żeby się nie zmęczyć. Powoli zaliczamy wszystkie punkty. Kończymy ten etap chyba w połowie stawki.
[b]Wyścig z turystami w tle.[/b]
Kierunek – Dolina Białego. Spokojnie swoim tempem spacerujemy sobie przez Zakopane rozmawiając o przyrodzie. Ale w końcu trzeba zacząć ten wyścig. Szybkie sikanie na łonie natury i zaczynamy się rozkręcać. Wyprzedzamy kolejne teamy tak, że na 1 punkcie kontrolnym jesteśmy w pierwszej 6. Szybki zbieg do Kuźnic i doganiamy peleton. Zaczyna się wspólne podejście do Murowańca. Tempo na razie da się wytrzymać, jedyne co zaczyna nas irytować to tłumy na szlaku. Słowo „Przepraszam” zaczyna mnie nudzić, więc zaczynają się przepychanki połączone z dezaprobatą mijanych turystów. Rozbrajające są ich komentarze: „Ludzie gdzie wam się tak śpieszy, przecież to nie wyścig”.
W końcu Schronisko PTTK Murowaniec nasz drugi punkt, teraz może będzie luźniej na szlaku. Cały czas maszerujemy zwartą grupą. Zaczynamy wyprzedzać drużyny z trasy Masters. Przed nami ściana płaczu, podejście na Kasprowy Wierch. Maciek włącza 5 bieg na nartostradzie. Ja zaczynam odczuwać 5 litrowy balast w plecaku, ale przecież pić trzeba. Na szczycie jesteśmy pierwszym teamem. Mocno. Jeszcze bardziej przyspieszamy – rozpoczynamy ucieczkę.
Muszę przyznać, że cudowne widoczki zagwarantował nam organizator. Szkoda, że trzeba było prawie non-stop patrzeć pod nogi. Nie wyobrażam sobie tego odcinka bez kijów trekingowych. Malownicza trasa góra-dół, dół-góra i tak przez ok. 2 godziny aż do Ciemniaka. Reszta teamów jest już poza zasięgiem naszego wzroku. Zbieg do doliny Kościeliskiej daje trochę się odczuć naszym kolanom, dlatego postanawiamy dać im trochę odsapnąć i spacerujemy sobie razem z tłumnie zgromadzonymi turystami w kierunku pierwszego zadania specjalnego- jaskinia Raptawicka.
Najmniej atrakcyjny odcinek rajdu. Wszędzie czuć uryną. Trochę tracimy czasu na zaciskach, przez co zmniejsza się nasza przewaga nad resztą teamów. Ekspresowe sprawdzanie sprzętu obowiązkowego i ruszamy dalej. W Kirach idziemy już z drużyną Compass Advent3er. Wybieramy pewny i prosty wariant drogami, przez co na punkcie nr 6 góra Mietłówka dogania nas zespół Napieraj.pl – brawa . Teraz wspólnie szybkim marszem kierujemy się na Gubałówkę. W trakcie marszu uzupełniamy bidony z 1,5 l butelki, którą miałem w plecaku. W końcu trochę mi lżej. Zaczynamy z Maćkiem obmyślać taktykę jak zgubić resztę. Podejmujemy pierwszą próbę ucieczki na orienteeringu. Narzucamy bardzo szybkie tempo połączone z przedzieraniem się przez krzaki. Zespół Napieraj.pl zostaje z tyłu, lecz Compass Advent3er siedzi nam na ogonie. Po jakichś 10 minutach zaprzestajemy ucieczkę i już w dwa teamy czysto, bez żadnych problemów przechodzimy ten etap kończąc go na Campingu pod Krokwią. Płyny skończyły się nam w bramie campingu- to się nazywa szczęście.
[b]Druga próba ucieczki[/b]
Tutaj muszę pogratulować pomysłu Maćkowi, wykonujemy wręcz ekspresowy przepak na etap rowerowy, nie korzystając nawet z gwarantowanego jedzonka. Zaczynamy etap rowerowy już jako leaderzy.
Znowu Maciek włącza 5 bieg, zaczynam zastanawiać się, kiedy on się zmęczy. No cóż, nie pozostaje mi nic innego jak siąść mu na koło i dalej przed siebie. Pierwszy punkt znajdujemy jeszcze za dnia, bez większych problemów. Kierując się na następny punkt zaliczamy zadanie specjalne, czyli przerzucanie rowerów przez zwalone drzewa. Frajda jakich mało. Po tym zadaniu urządzamy sobie piknik w lesie. Bułeczki popijane popularnym napojem izotonicznym, wykwintna kolacja. Po ok. 10 minutach wskakujemy na rowerki i ruszamy dalej w trasę. Jeżeli chodzi o dalszą część trasy rowerowej to nie ma co się rozpisywać. Ciemno, zimno i asfaltowo. Kolejne punkty pokonujemy bezbłędnie nasza przewaga stopniowo rośnie. Na Słowacji mamy kolejne zadanie specjalne przejazd przez „PGR”- większość drużyn rajdowych wie o czym piszę. POZOR PES i wysokie ogrodzenie.
Tempo cały czas utrzymujemy równe, Maciek zaczyna mieć problemy, łapią go skurcze. Najśmieszniejsze jest to, że ta informacja mnie ucieszyła, w końcu okazał się człowiekiem – też ma chwile słabości!!!
Około północy pojawiamy się na zadaniu linowym w Szczawnicy- pierwszy puchar już mamy! Władze miasta Szczawnica zafundowały to trofeum dla pierwszego teamu jaki się pojawi w tym mieście.
Organizatorom udaje się przygotować stanowisko idealnie na czas, dopracowane co do sekundy. Zaliczamy szybko zadanie i ruszamy dalej. W trakcie powrotu malowniczymi terenami nad Dunajcem mijamy się z drużyną Napieraj.pl to nas motywuje co by jeszcze troszeczkę przyspieszyć. Maciek siada mi na koło i dalej przed siebie. Granicę przekraczamy w Niedzicy. Strażnik graniczny wykazał się nie lada humorem. Oczywiście stała procedura: „Dokumenciki proszę”. Po czym trzyma je i ogląda przez jakieś 5 minut milcząc, to patrząc na nas, to na dowodziki. Po czym powiada: „A panom z tego co się orientuję to się śpieszy!?”
Myślałem że padnę tam ze śmiechu.
[b]Przepak w Niedzicy[/b]
Przyjeżdżamy, nikogo nie ma, wszyscy śpią. Na szczęście po chwili wyłania się ktoś z obsługi.
Znowu ekstremalnie szybki przepak, bułka w dłoń i ruszamy na trasę. Postanowiliśmy sobie z Maćkiem, że trzeba potrenować tą część rajdu, ponieważ na Bergsonie, na pierwszej strefie zmian straciliśmy 55 minut!! Teraz średnia nam wyszła poniżej 12 minut. Duuuży postęp.
Nie mogłem doczekać się tego etapu. Nie dość, że nocą to jeszcze trudny nawigacyjnie, to co tygryski lubią najbardziej!!! Szybkim marszem zaliczamy kolejno punkt po punkcie bez żadnych problemów. W trakcie Maciek zafundował mi, jakże interesujący, 40 minutowy wykład na temat Pustułek.
Jedyne osoby jakie spotykamy na trasie to biedni organizatorzy którzy musieli wcześniej niż to było przewidziane ustawiać punkty. No cóż jakby nas bardziej wymęczyli w Tatrach to może byśmy trochę zwolnili.
Pod koniec tego etapu zarządzamy kolejny piknik z pięknymi widokami na Taterki. Do Niedzicy wracamy gdzieś ok. 7 rano, rachu ciachu i już na kajaku.
Na tym etapie, punkty rozstawiane były na naszych oczach, normalnie jeszcze cieplutkie były. Fajnie pływa się tak samotnie na jeziorku, kompletnie nie czuć, że to wyścigi. Trzeba dodać, że na wypasionym kajaczku teamu Alvika no i z pożyczonymi karbonowymi wiosłami. Po prostu pełen szpan.
Najbardziej podobał mi się ruchomy punkt nr 23. Sędzina nie wiedziała gdzie go ustawić i tak z nim chodziła z lewa na prawo, z prawa na lewo, a my za nią tak pływaliśmy. Na jeziorku zaczyna robić się tłoczno, wypływają kolejne teamy.
[b]Ostatni przepak i ostatni etap przed nami[/b]
Aż głupio mi pisać, że kolejny przepak też był ekspresowy- ok 10 min. Zaczyna się robić ciepło, zrzucamy z siebie kolejne warstwy ubrania, aż na podjeździe w Frydmanie zostajemy w samych podkoszulkach. Za bardzo nie ma o czym pisać bo nawigacyjnie przemierzamy trasę bezbłędnie, choć mimo wszystko nerwowo oglądamy się za siebie.
Przed nami ostatnie kilometry, ale z tego co czytam z mapy, będą to ostre podjazdy i zjazdy. Zaczynamy odliczać, to jest nasz przed, przed ostatni podjazd itd. Tak na koniec budowniczy trasy, dla pewności żebyśmy się zmęczyli na trasie, dodał nam parę gratisowych podjazdów. Najbardziej utkwił w mojej pamięci podjazd do wsi Ząb. Najgorsze jest to, że wiedziałem, co mnie czeka, bo już kiedyś byłem w tych regionach. Kołek w zęby i jedziemy, cały czas obracając się czy napieraje nas nie doganiają. Ostatni punkt w okolicach Gubałówki i kierujemy się na metę. Ostatni podjazd, a potem zjazd już do Zakopanego.
Na mecie niespodzianka: szampan, oklaski, plus moi rodzice z blachą ciasta dla zwycięzców. To jest nasz trzeci i ostatni piknik na tych zawodach. Mniam, ale ciacho było super!!! Zostawiamy trochę ciasta dla zespołów Napieraj.pl, Compass Adven3er idziemy na zasłużony odpoczynek.
Podsumowując rajd udało nam się ukończyć bez żadnych awarii, błędów nawigacyjnych bądź logistycznych. Wszystko było zaplanowane według metody JUST IN TIME – polecam!!!
Chciałbym podziękować organizatorom za bardzo dobre zawody, nie mam żadnych zastrzeżeń. Wszystkie punkty stały tam gdzie powinny i o właściwym czasie. Trasa bardzo ciekawa nie pokrywała się z wcześniej rozgrywanymi w Zakopanym edycjami. Już nie mogę się doczekać kolejnej edycji… może na trasie Master.
Szczególne podziękowania dla mojej narzeczonej za przyszykowanie MAGICZNYCH bułeczek na trasę:).
Warmuz Łukasz
Salomon Navigator
Zostaw odpowiedź