[size=x-large]Bike Chalenge 2006[/size]


Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że jest to mój pierwszy start w imprezie trwającej kilka dni. Pomysł startu urodził się w styczniu 2006 normalnego wieczoru zimowego i od samego początku zabraliśmy się do pracy. Dwóch zawodników średniej klasy o ile w ogóle mówić o klasie, czyli ja (Marek Michniok) oraz druh Mój (Jakub Karp) zaczęliśmy intensywnie trenować, korzystając z kilku pomocnych źródeł. Trening zaczęliśmy od biegania i tylko czekaliśmy, kiedy będzie można się wyrwać na dwukołowe pojazdy.
Wszystko było dobrze póki Kuba nie oznajmił mi, że z powodów zdrowotnych nie może wystartować. Jakoś tak wyszło, że brat mój Adam chętny był i zza wody przybył, aby wziąć udział w tej przygodzie.
Do wyjazdu wszystko gotowe, rower lepszy nie będzie, ostatnie zakupy za nami. W drogę czas.

[b]1. Przed startem (23.07.2006)[/b]

Przyjechaliśmy do Dusznik przed południem, jednak w mieście nic się nie działo w związku z jutrzejszym początkiem imprezy. Dziwne mi się to wydało, ale na tym się skończyło.
Powoli zaczęły się pokazywać samochody ze „sprzętami” na dachach samochodów samochodów z rejestracjami różnych stron świata. Trochę sportowo już być zaczęło. Pomyśleliśmy – czas na przejażdżkę. Jak pomyśleli tak zrobili. Finał był taki, że Adam złapał gumę na dość szybkim zjeździe oraz wyszła prawda o oponach, które jeszcze ego dnia zmieniliśmy na komplet nowych i sprawdzonych.
Najlepsze przed nami, dzień się kończy, a jutro (poniedziałek) prolog, więc można trochę odpocząć. Mój problem był taki, że kompletnie nie wiedziałem jak mój organizm się zachowa przy jeździe przez kolejne 5 dni. Trochę się tego obawiałem, lecz ostatecznie dałem radę przejechać całość – z resztą takie było założenie.

[b]2. Dzień pierwszy –Prolog (24.07.2006) Duszniki Zdrój[/b]

Przed wspomnianym w tytule prologiem należało dokonać czynności formalnych, do których zaliczamy odebranie toreb i całej reszty rzeczy ujętej w opłaconym standardzie, chipa oraz innych spraw przy tego typu imprezie. Muszę przyznać, że wszystko przebiegło sprawnie, choć biorąc pod uwagę ilość zainteresowanych można było spodziewać się „korków”.
Do startu mieliśmy sporo czasu, ale do zrobienia też trochę rzeczy mieliśmy.
Po dwugodzinnej rozgrzewce w sportowej atmosferze nadszedł czas na nas. Poszli….
Komentować nie będę, pod górkę było, co prawda tylko 3,5 km, ale zawodnikiem, który na blacie wjeżdża to ja nie jestem. Póki, co miałem myśli „ ależ ja jestem cudownie cienki” .
Ale w sumie jedna ekipa nas minęła, ale to nic pomyślałem, przecież założenie było takie, aby przejechać. Zajęło nam to 00:12:35.
Po wszystkim trzeba było iść się umyć, oddać rowerki do przechowalni – trzeba znów pochwalić obsługę za sprawne przyjmowanie i wydawanie rowerów przez cały czas trwania BCh 2006.
Dzień się kończy czas na karimatę.

[b]3. Dzień drugi – Etap 1 (25.07.2006) Duszniki Zdrój – Police n/Metuji[/b]

Pobudka 6.00, trzeba iść na śniadanie, a ja tak wcześnie nie jadam pomyślałem… nie ma, że boli…Zdawanie ślicznie spakowanych toreb otrzymanych w dniu prologu, skrzętne przygotowanie wszystkiego, co trzeba, do startu napoje bidony, które pogubiłem nawet z nich nie pijąc nawet kropli świeżego Isostara… Gdyby nie plecak Adama Folanda, to byłoby nie fajnie.
Odprawa celna przed każdym startem mogłaby się wydawać dość długim procesem. Może za pierwszym razem nie było cudownie, ale kolejne przebiegały bardzo sprawnie, lecz jak zwykle znajdą się spóźnialscy, których trzeba wywoływać przez mikrofon. Idealnie być nie może.
Będąc już w posiadaniu Road book’a mogliśmy prześledzić trasę omówić pewne sprawy, itp. Muszę przyznać, że, przekrój trasy na mapie czasem wydawał się groźniejszy niż w rzeczywistości.
Poszli………jak to zawsze trzeba poczekać, kiedy się zrobi trochę luźniej, bo tak długo się jechać nie da. Do pierwszego dłuższego podjazdu. A to już tuż, tuż, prawie do 12km będzie pod górę, pyzatym, najdłuższy etap ok. 82 km, więc wszystko przed nami.
Szczerze mówiąc czasem nie wiedziałem, w którym miejscu jesteśmy, czy za górą będzie zjazd czy może kolejna góra, ale trasa była oznaczona tak, że trudno było się zgubić i w tym miejscu dziwię się osobom, które wieszały sobie na kierownicy GPS’y, mapy tak jak byśmy jechali na orientację, ale to wolny kraj. Zieleniec a raczej zjazd z Zieleńca pamiętam najbardziej, który był bardzo przyjemny. Trasa ogólnie przyjemna, tylko możnaby coś z tym słońcem zrobić, które nie dawało spokoju do końca imprezy.
Czuje się dobrze, szybki zjazd – pierwsza guma na oponach 1,95” kamyki dają się we znaki, ale zmiana nie trwała długo. Będąc zawodnikiem fair play nie obeszło się bez pomocy innym team’om ( skuwanie łańcucha dwóm kolegom z Wsół Sport. Kilometr może dwa przed metą – zjazd – kolejny kapeć, irytacja wzrasta, no cóż, zdarza się.
To już meta. A na mecie piwo od organizatora, pierwsze widoczne straty w sprzęcie i ludziach. Wszystko to trwało:, 06:51:11 ale było warto.

[b]4. Dzień trzeci – Etap II (26.07.2006) Police n/Metuji – Głuszyca[/b]

Pobudka jak zwykle, nawet wyspani. Etap był dużo spokojniejszy, ale na samym końcu, czekała na nas Wielka Sowa a raczej podjazd i zjazd, w sumie ok. 76km. Słońce nie daje za wygraną, średnia temp 26°C, najgorsze było to, że sporą część trasy jechaliśmy na otwartej przestrzeni. Ciekawy przejazd przez starą sztolnię, były chwilowym schronieniem przed słońcem.
Bardzo ładne i techniczne zjazdy dla tych, co potrafią i nikogo nie obrażając niektórzy zawodnicy na full’ach jechali tak jakby nie znali żadnych zasad na maratonach, gdyż przejeżdżali zbyt szybko obok tych, co full’i nie mieli. Za to podjazdy były już mówiły same za siebie, kto zostawał w tyle pisać nie trzeba. Oczywiście nie chcę żeby się ktoś obraził za to, co piszę, ale Ci, o których jest mowa to raczej środek stawki i mijaliśmy się z takimi team’ami dość często. Czas na Sowę: podjazd niczego sobie, sporo ekip tu wyprzedziliśmy, byłem dumny z siebie. Zjazd to jeszcze niebo dla tych, co lubią prędkość, kamienie i kurz w oczach. I tu zacząłem się zastanawiać czy jakby padał deszcz to moje poczciwe V-breaki dałyby radę. Ostatecznie obyło się bez kapci a do mety było z górki a to wszystko w czasie 05:24:15.

[b]5. Dzień czwarty – Etap III (27.07.2006) Głuszyca – Karpacz[/b]

O poranku pisał już nie będę, chcę tylko powiedzieć, że jako osoba, która mało nie jada jedzenia było pod dostatkiem, przynajmniej wtedy, kiedy ja się stołowałem.
Nieodłącznym elementem naszych zmagań stała się rzecz dla dzieci i nie tylko. Ci, którzy mają małe pociechy wiedzą, czego używać na odparzenia i obtarcia ci, którzy startują w AR też mają z nim sporo wspólnego. Mowa tu o Sudo Crem’ie, który zyskał miano Cudo Kremu. Może nie wszyscy mieli tego typu problemy, ale te osoby z naszej stawki wiem, że miały. Ot, cała prawda jak tu skończyć 5-cio dniowy wyścig.
Trasa spokojna, strasznie nie było, co widać po czasach, nasz to 04:32:57, po czym widać, że się rozgrzewamy. I tego dnia na końcówkę zostawiono największy podjazd, przed którym dość płasko było, ale drogi na tym płaskim były cudowne, choćby ze względu ciekawość dróg, jakimi jechaliśmy. Ten etap był kryzysowy dla Adama, ponieważ trochę zapominał o jedzeniu i piciu. A przy takich temperaturach pić trzeba i to dużo.
Bufety obfite we wszystko, co potrzeba, mobilizowały do dalszej jazdy za sprawą obsługi, którą za trudy w boju przez wszystkie dni trzeba pochwalić. Oczywiście zawsze znajdą się tacy, co narzekać będą, i na bufety i na jedzenie i na wszystko, co się da.Do Karpacza zajechaliśmy w dobrych nastrojach i nawet zdjęcie nam na mecie zrobiono
Sprawa zimnej wody pod prysznicami też była i jest polem do ostrych dyskusji. Ale moi drodzy nie oszukujmy się, gdyby dali ciepłą wodę to każda osoba stałaby pod prysznicem 10-15 min a reszta by czekała, a tak szybko w miarę sprawnie wszystko szło.

[b]6. Dzień piąty – Etap IV (28.07.2006) Karpacz – Replice n/Metuji[/b]

Dziś należy zacząć spokojnie, trasa bez prostych, lekko interwałowa. Pierwszą do zmęczenia mieliśmy Przełęcz Okraj. Potem już można powiedzieć było z górki lub pod górkę. Trasa ta moim zdaniem to poezja, dla mnie była naprawdę miła, mimo czasu jazdy 05:35:07. Bardzo przyjemne szutry, na których odpoczywać się nie dało, asfaltu nie za wiele, trochę ciekawej stromizny, na której trochę ekip odpadło. Szacowana długość trasy to 77km.
Adam już kryzysów nie miał, wszyscy resztą chłop zaprawiony wszyscy boju. Po długim wszyscy szybkim zjeździe z przełęczy Okraj atakowaliśmy kolejne wzniesienia:

Zdażył się też zjazd nie do zjechania, a jak bardzo nie do zjechania przedstawia kolejne zdjęcie:

Potem zaraz był bufet wszyscy upragniona meta. Był to pierwszy dzień, kiedy moje 4 litery wymagały reanimacji.
Jak wszyscy wiemy przy takiej ilości uczestników niema mowy, aby wszystkim dogodzić. Sprawa zimnej wody pod prysznicami wróciła jak bumerang.
Na tym etapie panował chyba najlepszy klimat po wyścigu, wszystko blisko siebie, i dobre, tanie czeskie piwko.

[b]7. Dzień szósty – Etap V (29.07.2006) Replice n/Metuji – Duszniki Zdrój[/b]

Już ostatni dzień całej imprezy, Rowery sprawne, my jeszcze też damy radę.
Szybka trasa i wielu się bardzo nie podobała. Ja w skali od 1 do 10 dam 3. Być może organizator celowo wybrał prawie całą asfaltową trasę na sam koniec, jednak dla mnie kamyczki i szutry są ciekawsze. Odcinek również najkrótszy z całego BCh ok. 60km, biorąc pod uwagę drogi najlepsi pokonali go 02:50:17!!!!!
Ekipa napieraj.pl walczy. Mnie osobiście było trochę żal, że to już koniec, po prawie całym tygodniu walki z samym sobą udało nam się dojechać szczęśliwie do mety w czasie 04:25:44, z którego jestem również dumny, tak samo jak i z poprzednich
Urozmaiceniem tego etapu było przejście przez rzeczkę, o która, także nie wszystkim się podobała. Dla mnie było to coś fajnego, a poza tym miło było ochłodzić nogi po jeździe, ale jak widać nie dla wszystkich.
A cała trasa kończyła się bardzo szybkim zjazdem z najwyższego punktu Drogi Sudeckiej prosto do samej mety poprzez park zdrojowy.
A żeby udowodnić wygodnym, że można nie czekać w kolejce po prysznic napieraj.pl oraz zaprzyjaźniony zespół Era Bike Team znaleźli sposób na szybkie i skuteczne mycie

Podsumowując całą imprezę oceniam pozytywnie, choć nie wiem czy nie wolałbym czegoś takiego jak Transcarpatia, gdzie więcej przygody, a nie jazdy dla ścigaczy. Po dniach pięciu nasz łączny czas wyniósł 27:01:49. Plan założony został wykonany.

Tak czy inaczej łza się w oku kręci, że to już koniec.
MM


Zdjęcia pochodzą z [url=http://www.mtbchallenge.com/index.php?action=foto&id=all]galerii organizatora[/url]

Zobacz [url=http://www.mtbchallenge.com/]oficjalną stronę wyścigu[/url]

O Autorze

Podobne Posty

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany