[size=x-large]Rozmowa z Remikiem Nowakiem – Speleo Lima-Pol[/size]

[i]Podlesice 30.10.2004[/i]


[b]Wielu ludzi boi się nawigacji, zwłaszcza na rajdach. Skąd się ten strach bierze?[/b]

Strach bierze się z nieznajomości tej dziedziny. Podejrzewam, że tylko z tego. Ja biegając na orientację tą profesjonalną, która jest o wiele trudniejsza od rajdowej, wiem, że ta rajdowa jest łatwa. Ja się tego nie boję. Dla mnie bieg na orientację to najłatwiejszy etap. Jeżeli ktoś się boi to znaczy, że tego nie zna. Ja się boję rolek. Dopiero teraz się uczę jeździć. Strach to właśnie stosunek do czegoś, czego się nie umie.

[b]Większość startujących w rajdach ma na co dzień do czynienia z mapą. Używają jej również na treningach, jednak na rajdzie kurczowo się czepiają dobrych nawigatorów…[/b]

Jeżeli się trenuje to nie ma napięcia, bo w razie pomyłki wróci się do domu. A na rajdzie jest stres, że zaraz popełnisz błąd i spadasz o ileś tam miejsc. Czasami organizator może zrobić wariant, który sprawia trudność. Do tego dochodzi jeszcze zmęczenie, a przy zmęczeniu gorzej się myśli. Ja na przykład nie dziwię się, że jeśli ktoś widzi kogoś lepszego to może odpocząć. Nie musi patrzeć w mapę i tracić na to czasu. Ktoś, kto jest dobry w orientacji i nawigacji, robi to wszystko w marszu. Po prostu biegnie lub jedzie na rowerze i na bieżąco to wszystko analizuje. A inne osoby, które nie znają się na orientacji – tracą czas, żeby się zatrzymać, spojrzeć, porównać teren z igłą kompasu. To im na pewno ułatwia, jeśli mogą się podczepić.

[b]Czym się różni nawigacja na długich imprezach od krótkich? Jak się tym zadaniem dzielicie?[/b]

Biegi na orientacje trwają około godziny. Półtorej godziny jest górnym limitem biegania na orientację. To jest praktycznie nic w porównaniu do rajdów, gdzie jeden odcinek między punktami może trwać znacznie dłużej. Gdyby na rajdach orientacja była tak trudna jak na krótkich biegach to rajdy by trwały nie pięć dni czy 3 tylko co najmniej trzy razy dłużej. Dlatego nawigacja rajdowa musi być łatwiejsza, bo trzeba pokonywać większe odległości. Nie można się gubić i odnajdywać, bo to by traciło troszkę sens.
A jeśli chodzi o zespół to nie musimy się dzielić obowiązkami, bo akurat ja się tym zajmuję. Ewentualnie, gdy mam bardzo duży problem z wyborem wariantu to konsultujemy się. Wszyscy. Każdy wyraża swoje zdanie. No i na końcu ja wypowaidam się np. „Piotrek, miałeś rację. Pójdziemy jednak tym wariantem”.

[b]Czyli jest podstawowy nawigator plus konsultacje?[/b]

Takie sytuacje się zdarzają trzy, cztery razy na rajd. Tu nie chodzi o to, że gdzieś zginiemy, ale gdy mam dylemat. Mówię: „Chłopaki – tu możemy pojechać dłuższą drogą asfaltową, a tu możemy pójść krócej, ale może być ciężko. Jak się czujecie?. Czy ryzykujemy? Czy chcecie odpocząć i jechać dłuższym i wygodniejszym?” To jest decyzja zespołowa. Oni nie muszą układać wariantu tylko podjąć decyzję, jeśli chodzi o trudność drogi.

[b]Czy możesz wspomnieć najbarwniejszy błąd nawigacyjny, jaki popełniłeś na rajdzie?[/b]

Znaczy… największy błąd przytrafił mi się na rajdzie X-Triathlon, organizowanym jeszcze wtedy przez Kompas w Bornym Sulinowie. Tam dla mnie była czarna dziura. Nigdy w życiu coś takiego mi się nie zdarzyło. Po prostu jechaliśmy – byliśmy od punktu może z kilometr, punkt był na takiej górze nad jeziorem, była godzina gdzieś tam pierwsza w nocy i straszna mgła. My wyszliśmy na jakieś łąki i po prostu nie wiem – kompletnie się zgubiliśmy. Kręciliśmy się w kółko i nie mogliśmy z tej mgły wyjść. Wiedziałem, że gdzieś jest jezioro –miejsce, od którego można było na ten punkt wejść. A my nie mogliśmy nawet tego jeziora znaleźć. A jezioro Pile, które ma około 20km długości. Ja po prostu do dzisiaj nie wiem, co się stało. Chodziliśmy z półtorej – dwie godziny w kółko, w końcu trafiliśmy na własne ślady. Po tych śladach cofnęliśmy się do ulicy, pojechaliśmy jakimś wielkim objazdem. Najlepiej, że jak tym wielkim objazdem pojechaliśmy to dotarliśmy do tego samego miejsca, w którym wtedy szukaliśmy. Chociaż już wiedzieliśmy gdzie jesteśmy. To trwało jakieś dwie godziny. I po tych dwóch godzinach Michał Kiełbasiński powiedział nagle: „Przecież ja tu byłem rok temu. Tam jest punkt. Ja wiem gdzie on jest”. Tylko szkoda, że nie powiedział tego dwie godziny wcześniej.
I to był największy błąd. A zwykle to wygląda tak, że kiedy ja popełniam błąd, powiedzmy kierunkowy to go już naginam – biorę azymut na punkt następny i po prostu wychodzi dłuższy łuk niż zamierzony. Chociaż też zdarzało się, że przez błąd robiliśmy lepszy wariant. Ja miałem wariant opracowany, zrobiłem błąd, poszliśmy gdzieś tam za daleko, gdzieś gdzie miało być bardzo ciężko i niewygodnie, a się okazywało, lepsze. I przez to zyskiwaliśmy. Więc zaczynał się jako błąd, a kończył jako dobry wariant.

[b]Jakiego sprzętu używasz?[/b]

Do nawigowania używam kompasu Silva NOR. Taki kciukowiec. Profesjonalny do biegów na orientację. Nieobracana busola. Nie ma skali cyfrowej w stopniach. To jest typowy kompas do szybkiego biegania. Igła jest bardzo stabilna, nie przekręca się. Generalnie najbardziej on przydaje się na odcinki orientacyjne, które już coraz częściej są w rajdach wydzielane. Poza tym nie przeszkadza w innej nawigacji. Ja akurat tylko raz w Szkocji się spotkałem z tym, że na weryfikacji kazano nam orientować się według stopni – sprawdzano czy umiemy namierzać azymut wg stopni. To jak pokazałem kompas sędziemu i powiedziałem – jak ja mogę tu wymierzyć ten azymut? No, ale to taki wyjątek.

[b]Czy jakichś innych urządzeń nawigacyjnych używasz?[/b]

Mamy również elektroniczny kompas, bo organizatorzy wymagają by było kilka kompasów w zespole. Żeby nie dźwigać niepotrzebnie to mamy kompas w zegarku. I to jest zaliczane przez sędziów. A tak naprawdę to jeszcze nigdy go nie używałem. Czasami zalecają GPSa, ale w rajdzie jeszcze nie używałem, chociaż już raz mieliśmy i na MŚ w Patagonii z nami jedzie, bo jest wymagany.

[b]Czy używasz wysokościomierza?[/b]

Wysokościomierz, szczególnie w górach, bardzo się przydaje, ale tylko powiedzmy przy ograniczonej widoczności. Mieliśmy taki przypadek w Szkocji na Adrenalin Rush, że we mgle w środku nocy, przy zacinającym deszczu, który padał praktycznie poziomo, szliśmy granią która miała kilka szczytów. Jeden szczyt miał rozgałęzienie i trzeba było wejść na właściwą grań. I ona dalej też – ciągnęła się z kolejnymi szczycikami i tylko trzeba było dokładnie wiedzieć, w którym miejscu skręcić, a pomyłka mogła kosztować wiele, wiele godzin. A w tej mgle nic nie było widać. Widoczność była na jakieś 10m – same skały, nie było ścieżek, nie było szlaku. Szło się po rumowisku skalnym, i ja po prostu nie wiedziałem, na której górze jestem, bo kilka tych gór się mijało po drodze. W końcu sprawdziłem, że ten właściwy wierzchołek, gdzie mamy skręcić ma wysokość różniącą się od pozostałych o jakieś około 20m. I wchodząc na szczyt sprawdziliśmy wskazania dwóch wysokościomierzy (Piotrek Kosmala też używa) i skręciliśmy na ryzyk-fizyk. Udało się.
W dzień jest inaczej – jak człowiek się rozejrzy, dopasuje tą górę, tamtą górę, czy dolinę to wszystko zobaczy, ale wtedy, we mgle w nocy i w deszczu, podczas trzeciej doby rajdu ten wysokościomierz bardzo nam pomógł.

[b]Od czego powinni zaczynać ludzie szykujący się do nawigacji na rajdach. Od biegów na orientację?[/b]

Najbardziej bym polecał zacząć od rajdów, a potem dopiero się specjalizować w orientacji. Ponieważ typowa orientacja jest trudna. Jestem trenerem w biegach na orientację, kadry wojewódzkiej młodzików w Poznańskiem i wiem ile to im sprawia kłopotów. A dzieci się uczą znacznie szybciej niż dorośli (Finowie przeprowadzali takie badania, że wzięli biegaczy i stwierdzili, że przygotowanie dorosłego człowieka, aby doprowadzić go do średniego poziomu w biegach na orientację zajmuje 6 lat) Wiadomo, że znaki na mapie, ikonografię można wkuć, ale nie da się tego przełożyć na dobór wariantów, czy poruszanie się w terenie, bo orientacja jest taką dyscypliną, gdzie człowiek się uczy poprzez start i poznawanie. Nawet las jest lasowi nierówny. Ta sama kategoria lasu w jednym regionie kraju, czy gdzieś indziej na świecie może inaczej wyglądać. Człowiek bardzo się uczy poprzez doświadczenie.
Na rajdach jednak ta nawigacja jest łatwiejsza. Niemal każdy jeździ samochodem i ma atlas samochodowy. Potrafi jakoś tam skręcić w prawo, skręcić w lewo. A w rajdach jednak dużo polega na poruszaniu się drogami i generalnie najlepsze są rajdy rowerowe z orientacją, bo tam porusza się tylko po ścieżkach. Potem można przejść na etap trudniejszy i tak to sobie stopniować. Najlepiej wybrać na początek jakiś krótszy rajd. Harpagan to może nie, ale jakiś krótki rajd z kolorowymi mapami. Harpagan to nawet dla orientalistów jest trudny, bo dostaje się stare ksero, często zatarte, że nawet warstwic nie widać i to jest bardziej łamigłówka. Trzeba dużo intuicji i domyślania się, co to może być na mapie.

[b]Pytanie z zupełnie innej beczki: Speleo i kobiety?[/b]

Wszystko się zaczęło od tego, że jak to Artur powiedział Gogo zachorowała, znaczy zaszła w ciążę i nie mogła trenować. Tam jeszcze później doszło karmienie, tak więc dopiero teraz zaczyna się ruszać. Jest wyłączona w tym momencie, ale ma wrócić jak tylko będzie mogła. W zeszłym roku udało nam się trenować i startować z Aśką Klockowską, ale Aśka zmieniła szkołę od września zeszłego roku (2003), na jedno z najlepszych liceów w Poznaniu, a to liceum jest, że tak powiem, elitarne i tam bardzo dużo jest atrakcji typu wyjazdy, np: miesięczny rejs żaglowcem do Portugalii czy gdzieś tam. Ona ma po prostu tyle wyjazdów, że ten rok sobie całkowicie odpuściła i nic nie trenowała. No i zostaliśmy bez dziewczyny. A wiadomo jak jest w Polsce – wszystkie lepsze są zajęte.
I zaczęło się od tego, że Artur znalazł dziewczynę na Lion Winter Challenge, która trenowała kiedyś biegi i dużo jeździła na rowerze. Przynajmniej jak z nią rozmawiałem -mówiła, że trenuje, jeździ i pracuje na AWF-ie. Wyglądała na usportowioną. Jak się okazało – sił jej starczyło tylko na pierwsze 500 metrów, co mi się wydało dziwne bo nawet człowiek wzięty z ulicy mógłby więcej wytrzymać… No ale może już więcej nie krytykujmy. Może rzeczywiście zachorowała.
Drugi wariant kobiecy to była koleżanka Filipa Pawluśkiewicza. Filip ma szczęście do dziewczyn co nie kończą. Znalazł nam taką, zresztą też z AWFu – tym razem warszawskiego. To było na Explore Sweden. Miała predyspozycje na mistrzynię świata, ale tylko jej się tak wydawało. Nigdy nie startowała w rajdzie. Moja ocena jest taka, że ona przede wszystkim nie była przygotowana psychiczne i od biedy mogliśmy tam trochę powalczyć, nagiąć ją, ale ona po prostu psychicznie siadła i już właściwie przed startem było wiadomo, że nic z tego nie wyjdzie. Zrobiliśmy sobie wycieczkę. No i dopiero się udało na X-Adventure z Anną Medwediewą, którą Piotrek Kosmala znalazł przez internet – mocna dziewczyna. Najlepsza okazała się Agnieszka Zych – ja akurat z nią nie startowałem, ale jeśli chodzi o Mistrzostwa Świata teraz, gdy mamy kolejny raz startować z dziewczyną, a Agnieszka nie może startować bo nie dostała urlopu – jedziemy z Anną. Agnieszka, wiadomo jest z innym zespołem, ale była wypożyczona.

[b]Jak się przygotowujecie do Mistrzostw Świata?[/b]

Jeśli chodzi o Mistrzostwa Świata to nic szczególnego. Robimy to, co zawsze robiliśmy. Cały czas przygotowujemy się u siebie, bo razem to nie jest tak łatwo jak temu drugiemu zespołowi. Wiadomo, Piotrek mieszka w Monachium, Artur w Żyrardowie, a ja w Poznaniu, więc ciężko nam się zebrać, ale każdy z nas trenuje. Ja cały czas jestem związany ze sportem – trenuję na bieżąco, Piotrek to co chwilę w Alpy wyskoczy. No, Artur jest może w gorszej sytuacji, ale on jest z nas najmocniejszy i to się inaczej przekłada. Ale raz w miesiącu próbujemy się spotkać na wspólny trening. No, może nie wszyscy się spotykamy, często po dwóch czy trójkami, ale uzupełniamy to startami na krótszych rajdach, bo dla nas to właściwie trening tak jak Rajd Orła w Chrzanowie czy Harpagan. Jeśli razem się spotkamy to na trasie idziemy razem.

[b]Dziękuję za rozmowę[/b]

Dziękuję

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany