[size=x-large][b]RAJD ZIMOWY Z ELEMENTEM KULINARNYM – 360° W OLSZTYNKU[/b][/size]
Najważniejsze – to dojechać na start w komplecie, z całym sprzętem, na czas! Nie bez pewnych perypetii, ale jakoś się udaje ta trudna sztuka. Startujemy w nowym składzie, wraz z rajdowym wyjadaczem Hiubim i kompletnym nowicjuszem Damianem, który od razu skacze na głęboką wodę wybierając się na zimowy, długi rajd. Przepaki zdane, batony po kieszeniach, mapniki przykręcone do kierownicy, ruszamy na podbój Olsztynka i okolic!
Pierwsze zetknięcie z zimową, warmińską nocą okazuje się nader nieprzyjemne, wręcz bolesne. Zacinający wiatr smaga twarze, wciska się pod cienkie kurteczki, nawiewa śnieg, zaciera ślady czołówki. W oddali, tam gdzie pola przechodzą w pozbawioną szczegółów ciemność, znikają małe czerwone lampeczki, które raźno poruszały się przed nami, nieubłaganie się oddalając. Prowadzimy rowery, o jeździe nie ma mowy. Podpinam hol do kierownicy, Marcin pomaga mi brnąć przez zaspy. Po jakimś czasie, mierzonym ilością nieładnych powiedzeń, docieramy do drogi. Kierunek naszego marszu dawno stracił sens. Rozgrzebuję śnieg czubkiem buta – jesteśmy na asfalcie. A więc to śliczna droga do Nadrowa, którą jesienią tak przyjemnie jechało się na rolkach! Wariant zupełnie bezsensowny. Po jakimś czasie udaje nam się wytropić całkiem świeże ślady rowerów. Docieramy w pobliże domostw, które są niczym eldorado – ktoś tam mieszka, ktoś dojeżdża samochodem, co prawda z przeciwnej strony… Ale bez problemu zaliczamy punkt i wypadamy przez las z powrotem na krajówkę. Na przepak docieramy po półtorej godziny, pokonując w ten sposób pierwszy, teoretycznie 11-kilometrowy etap, jako jedni z ostatnich.
Dalej może być tylko lepiej. W lesie cisza, wolne, ale łatwe nawigacyjnie BnO – jesteśmy na końcu stawki, więc korzystamy z pracowicie wydeptanego śladu. Damian, startujący od początku z katarem, zalicza wlewkę do butów nad zdradliwą rzeczką, ale nie przyznaje się w obawie, żebyśmy go nie odesłali z tak fajnej wyrypy do bazy. Na przepaku nasze osamotnione rowery. Przez mroźny zasypany las udajemy się do śpiącej o tej porze wioski o wdzięcznej nazwie Pluski. Tam czeka nas bieg po jeziorze – odcinek w założeniach łyżwiarski, jednak z powodu warunków – pieszy. Młoda i chyża ekipa Funexsports wyprzedza nas znikając w czeluściach nocy, na białej połaci zasypanego kompletnie jeziora. Bieg przez jezioro jest nawet zabawny – na azymut, nie ma tu wielkich kombinacji. Niespodziewane na samym środku jeziora wpadamy w miękkie rozmokłości. Wyjście na brzeg przynosi niezaplanowane zadanie specjalne – skok przez płot, bo cały brzeg usiany jest domkami letniskowymi. Płot wprawdzie niski, ale ostro zastrugany, co pamiętam jeszcze długo…
I znów rowery, skrzypienie śniegu pod kołami, a na asfalcie zgrzyt kolczastych opon. Następuje nagła światłość, świt i walka z sennością w miejscowościach Kurki, Dąb i Zgniłocha. Poranek nie należy do tych pięknych, kiedy słońce optymistycznie oświetla śnieg. Nie, jest ponuro i szaro, a jedyne, co nas pociesza, to czekające na przepaku narty. Jedyna zimowa i adekwatna do warunków dyscyplina będzie czystą przyjemnością. Niestety okazuje się, że w ferworze przygotowywania swojej skrzynki Damian zapomniał spakować butów! Niedobrze! Jednak nie traci głowy i przypina narty do plecaka, skierowane ku górze niczym jakieś gigantyczne anteny. W ten sposób z egzotycznie wyglądającym i nieco wolniejszym „narciarzem” pokonujemy te 20 km, to pnąc się pod górę, to sprytnie zjeżdżając, przy czym podziwiam technikę Marcina i Hiubiego oraz prawdziwe szaleństwo ujawniające się w trakcie zjazdów (czasem aż za bardzo).
Marcin: Wychodząc na trekking nasłuchaliśmy się o trudnościach z jakimi walczą na tym odcinku najmocniejsze ekipy. Zdeprymowani opowieściami i przytłoczeni obiecywanymi przez Igora 40 km przedzierania się przez zaspy, podejmujemy zbawienną decyzję skrócenia tego odcinka o ponad połowę. Jak się później okazje, kończąc ten etap będziemy zasypiać w marszu. Pierwsze kilometry po odśnieżonej, leśnej drodze łykamy szybkim tempem. Nikt nie myśli o holowaniu ani o zwolnieniu. Jestem trochę zły na to, że tak szybko przystałem na okrojenie tego etapu. Ubity śnieg, zamienia się na koleiny po oponach traktora. Ula decyduje się na podpięcie holu, Damian jeszcze się broni. Warianty poprzedników zmuszają do porzucenia leśnej drogi, zaczynamy brnąć w śniegu po kostki. Mija nas zespół On-sight – po zrobieniu wszystkich punktów są bardzo zmęczeni. Z włączonymi czołówkami nasz tramwaj wkracza na asfalt prowadzący na przepak. Ten asfalt będzie świadkiem naszych pierwszych lecz nie ostatnich kryzysów na trasie.
po ponad 20 h zawodów, jest ciemno, -10°C, wracamy po ok. 15 km
trekingu; niekończąca się asfaltowa droga na przepak, gdzie czeka nas
zaciszny, ciepły kąt; ciągnę Ulę na holu, Hubert i Damian przede mną;
czuję wzrastające napięcie linki holu – Ula chyba zasypia idąc; czuję
zmieniający się kąt napięcia holu – a więc Ula śpiąc traci kierunek
marszu i skręca w strone rowu; mówię do niej – budzi się, mówi, że nie
panuje nad zasypianiem; biorę ja pod rękę i w ten sposób prowadzę; teraz
może bezpiecznie spać
chwilę później, prowadząc śpiącą Ulę obserwuję chłopaków idących przed
nami, niby wszystko ok, ale… Hubert nie zmieniając tempa skręca
w prawo, w stronę środka drogi; za chwilę jest już po przeciwnej stronie
i wejdzie do rowu; w końcu zrozumiałem – zasnął; krzyczę do niego, on
budzi się, odpowiada i wraca na lewe pobocze.
W bazie czekają dobre wieści. Jeden punkt odcinka rowerowego jest skasowany, jeden przeniesiony, zadanie specjalne anulowane. Gdzieś na trekingu, w głębokim borze, utknęła Navigatoria, niby są tuż tuż, ale czekamy długo, a nikt nie nadchodzi. Przepak powoli ulega likwidacji, Damian śpi, ja zjadam kolejne zupki, a właściwie puree, Marcin i Hiubi najszybciej gotowi są do drogi…
Marcin: Słodkie batony, skondensowane izotoniki, banany, drożdżówki, coca-cola – dość, potrzebuję czegoś niesłodkiego, ciepłego, tłustego. W drodze na przepak w Nowych Kaletkach myślałem tylko o zapewnionym przez organizatorów gulaszu. Tylko czy coś dla nas zostanie, jesteśmy przecież na końcu stawki. Niestety, jest tylko zimny makaron, gulasz się skończył, podać Wam? Nie, nie wierzę?! Mój świat zawalił się w jednej chwili, czułem się okropnie pokrzywdzony przez los. Wspaniałomyślnie rezygnuję z lodowatej, makaronowej brei i zaczynamy szukać nagrody pocieszenia na dnie skrzyni z przepakiem. Niestety kabanosy lekkomyślnie zjadłem przed etapem z nartami. Mamy resztkę gulaszu, chcecie? Tętno skacze mi gwałtownie. Rzucam się w stronę stalowego termosu z resztką mięsnego sosu i łapczywie nakładam do plastikowej miski. Delicje, obok mnie wcinają Hubert i Damian. W naszych oczach maluje się błogość. Wyrok zapadł, nieodwołalnie, choć w tej chwili jeszcze nie zdajemy sobie z tego sprawy. Pierwsze wizyty w toalecie nie wzbudzają niczyjego niepokoju, po prostu coś Damianowi nie posłużyło. Czerwona lampka zapala się, gdy Hiubi stojący z rowerem przed szkołą, rzuca go w zaspę i pędzi jak szalony w stronę ubikacji. Już wiem, że chłopakom coś zaszkodziło, domyślam się winowajcy. Po drodze na pierwszy punkt odcinka rowerowego, spotykamy team Nawigator – opowiadają nam o swoich problemach żołądkowych. Powoli zaczynam rozumieć, że i ja na to jestem skazany, ale może zdążymy dotrzeć na bazę. Czuje się świetnie, więc w środku lasu wspaniałomyślnie oddaję Hiubiemu swój zapas papieru. Gulasz dosięga mnie swoją morderczą łapą w połowie drogi między Nowa Kaletką a Olsztynkiem. Trzy razy zaciska się na moim obolałym żołądku. Walczę z bólem, i trudnościami nierównej drogi pokonując dużą część trasy pieszo. W końcu wsiadam na rower z twardym postanowieniem dojechania do asfaltu bez względu na ból. Ktoś później podsumuje, że na tym rajdzie warunki dyktował mróz i gulasz.
Przejezdna okazuje się nader skromna sieć dróg. Kluczem do sukcesu są zdolności łamigłówkowe. Którędy leśniczy jeździ na zakupy? Czy mieszkańcy wioski A jeżdżą w gości do wioski B, a jeśli tak, to którędy? Lepszy jeden kilometr w śniegu po pas czy pięć w śniegu po kolana? Czy w Łańsku byli ostatnio myśliwi? Czy Igor rozstawiał punkty z powietrza czy brnął do nich przez śniegi? Mnożą się pytania, ale teren szybko udziela odpowiedzi. W dodatku Marcin nie zawsze może jechać, musimy prowadzić rowery. Nasza dewiza to „powoli, ale do przodu”. Jeszcze się nie poddajemy. Domyślam się, że w lesie nie ma już nikogo, oprócz nas. Konkurencja dawno zjechała do bazy, organizatorzy zwinęli strefę zmian i słodko sobie chrapią w szkole w Olsztynku. Jesteśmy skazani na dotarcie do końca, w swoim tempie, w swoim czasie.
Tuż za mostem na Łynie wykazuję się kompletną nonszalancją nawigacyjną. Skręcamy w pierwszą lepszą drogę – bo jest pięknie przejeżdżona. Jedzie się nieźle, mimo że pod górę. Jednak po jakimś czasie nie zgadza się nic kompletnie. Patrzę na kompas – no tak, wszystko jasne, zamiast na zachód, wycięliśmy prosto na północ! Chłopaki zaraz mi uszy poobrywają… Komenderuję odwrót, o tyle przyjemny, że głównie w dół. Trafiwszy na zachodnią drogę wcale nie jesteśmy do końca pewni czy to dobra droga. Pech chciał, że śnieg szczelnie pokrył wszystkie grzybnie, i nie ma co liczyć na jakiś nocnych grzybiarzy. Nikt nam nie pomoże. W końcu znajdujemy jakieś liche tabliczki z napisami. Chwilę później następuje kolejny nagły postój techniczny. A papier nieubłaganie się kończy, niedługo zostanie nam tylko mapa…
Marcin:
końcówka, 31 h rajdu, zostawiliśmy Ulę z rowerami na leśnej drodze i
idziemy znaleźć ostatni punkt kontrolny, monotonny marsz wąską
śnieżną koleiną, odpływam, budzę się i nie potrafię określić jak dużo
przeszliśmy; wracamy do Uli, znowu przysypiam idąc, widzę jakąś postać
przed nami, to chyba Ula wyszła nam naprzeciw, tylko dlaczego nie
włączyła czołówki; już chcę się jej zapytać – nie robię tego; to była
moja halucynacja – nikogo przed nami nie ma.
Wypadamy na krajówkę. Ciemno, ruchu brak. Jadę z tyłu i z przerażeniem obserwuję wężowe trajektorie chłopaków. Jeśli będziemy dalej się tak wlekli, to w końcu ktoś z nas wyląduje w rowie. Proponuję zapodać blaty i dać z siebie resztę energii. To trochę nas budzi, mijamy Mierki i już zaraz przejazd kolejowy w Olsztynku i znajome uliczki. W bazie wszyscy śpią, jest 5:45, budzimy Igora, otwiera jedno oko i coś mamrocze, na wszelki wypadek zapisujemy godzinę dotarcia do mety, nie ma ona już znaczenia…
W efekcie zajęliśmy czwarte miejsce na trasie długiej, można powiedzieć – dzięki fartowi i gulaszowi. Wycofały się bowiem dwie mocne ekipy – Navigatoria i Funexsports. Na krótkiej trasie także nie obyło się bez emocjonującej walki, wycofów i zaskakujących zwycięstw. Dziękuję Hiubiemu, Marcinowi i Damianowi za 32-godzinne wytrwałe napieranie do końca!
Autor: Ula http://sherpas.pl/
Zdjęcia: Piotr Silniewicz (Silne Studio) http://www.silne-studio.pl/
Zostaw odpowiedź