[size=x-large]Fulda Challenge – Extreme Arctic Adventure[/size]

[i]Maciek Olesiński[/i]


W dniach 29/09 – 2/10, czyli w czasie, gdy większość napieraczy ścigała się na rowerach po Górach Świętokrzyskich, odbyły się europejskie kwalifikacje do Fulda Challenge 2006. Po raz pierwszy w kwalifikacjach odbywających się we włoskiej miejscowości Solda leżącej u podnóży masywu Ortleru, wzięła udział polska ekipa. Wśród Polaków walczących o bilet na wyprawę do kanadyjskiego Jukonu, znalazło się kilka osób związanych ze środowiskiem adventure racing. Byli to: Ania Kolan i Kuba Zwoliński z Poznania, Małgosia Sowińska z trójmiasta i piszący te słowa Maciek Olesinski.

Fulda Challenge – Extreme Arctic Adventure to zimowa wyprawa przez Yukon, podczas której dwie osoby z danego kraju stanowiące zespół, pokonują samochodami trasę wiodącą szlakiem poszukiwaczy złota. Po drodze codziennie biorą udział w punktowanych zadaniach, takich jak: bieg, rower, narty zjazdowe i biegowe, wspinaczka w lodzie, jazda quadami, samochodami oraz skuterami śnienżymi, psimi zaprzęgami etc. Tak przynajmniej wynika z zapowiedzi i relacji uczestników poprzednich edycji. Jak będzie naprawdę dowiemy się już w Styczniu 2006. Ale wróćmy do początku.

Kwalifikacje do Fulda Challenge są konieczne, aby wyłonić jedną kobietę i jednego mężczyznę, którzy będą reprezentować Polskę w Kanadzie. Teoretycznie powinno nas być 10 osób (5 dziewczyn i 5 chłopaków), ale o 1 w nocy, do busa w Warszawie wsiadło pięć przedstawicielek płci pięknej i tylko 3 facetów, oczywiście nie licząc Tomka Dwojaka z firmy GoodYear Dunlop Polska i Marka Jaźwieckiego naszego fotoreportera.

Nasi kierowcy okazali się być kosmitami i zgubiliśmy się już w Polsce, ale po zaliczeniu wszystkich możliwych objazdów i zdobywając po drodze wszystkie górskie premie w końcu po prawie 20h jazdy dotarliśmy do Sulden, gdzie spotkaliśmy resztę zawodników, w sumie było nas około 60 osób. Wśród wszystkich ekip pojawiło się kilka osób startujących w rozmaitych AR oraz kilku gości z MTBO. Szybka kolacja, briefing i lulu, bo rano zaczynamy pól-maratonem.

Do biegu był wspólny start, na wysokości 900m, po drodze przebiegaliśmy koło schroniska na 2150m i meta przed hotelem na 1800m. Czas zwycięzcy to około 1h35min najlepszy polski 1h57 min – czyli ledwo przed pierwszą kobietą… Wygrał Daniel z Austrii – gość zrobił ironmana w 8h30min, więc raczej był poza naszym zasięgiem. Po obiedzie jeszcze wspinanie się na drzewo w butach dla „słupołazów” oraz jazda quadami. Kuba Zwoliński podczas wchodzenia na drzewo wykręcił najlepszy czas z całej grupy, nie słyszałem też żeby ktokolwiek z innych grup wspiął się szybciej. Na quadach dziewczyna z Holandii, postanowiła pokonać dosyć trudną przeszkodę „pełnym ogniem”, co poskutkowało wykatapultowaniem jej z quada do koryta rzeki – miała szczęście, bo wylądowała w błocie i na strachu się skończyło. Wieczorem czekała na nas kolacja, basen sauna i inne udogodnienia (piwo), aby rano stawić czoła kolejnym konkurencjom.

Sobotę zaczęliśmy od targania koła (kobiety samej opony) po piargach w góre i w dół a potem przesiedliśmy się do Toyoty Land Cruiser, aby trochę pojeździć po bardzo fajnie przygotowanym torze off-roadowym. Ze wszystkich konkurencji targanie opony najmniej mi się podobało, ale miałem dużo szczęścia, bo Kuba pokonał tor znacznie szybciej, jednak wracając do mety zwalił jeden ze słupków, co kosztowało go 20 sekund kary. Dziewczyny były bardzo dzielne, nogi uginały im się pod ciężarem opony nawet stojąc a podczas biegu dodatkowo opona wrzynała im się w szyje. Po tym jazda Land Cruiserami to była czysta przyjemność, w końcu nie codziennie mamy możliwość jazdy autem za ćwierć miliona złotych, tak blisko zbocza, po którym można się było zrolować do rzeki.

Po południu przyszła kolej na MTB i wspinanie. Jeździliśmy wszyscy na takich samych rowerach, zaskakująco dobre były te rumaki, dla mnie dużym utrudnieniem była jazda bez spd-ów, co chwila nogi spadały mi z pedałów. Trasa to około 30 km podzielone na 2 rundy w sumie jakieś 700m przewyższenia. Dziewczyny jechały trochę krótszą trasę, ale za to bardziej górzystą. Traska bardzo fajna, większość po single-tracku, reszta po szutrze i asfalcie – czyli super zabawa. Wspinanie w skale na wędkę, więc bez wielkich emocji, choć konieczność wspinania się w butach biegowych dodawała nieco pikanterii. Podczas wspinania coraz mniej było rywalizacji (bilety do Kanady były już raczej rozdysponowane) a coraz więcej wzajemnego dopingu i współpracy w polskiej ekipie, aby każdy zaszedł możliwie jak najwyżej i pokonał swoje lęki i słabości. Wieczorem znowu odnowa biologiczna i piwna, bo w niedzielę rano o ósmej start do ostatniej konkurencji – biegu górskiego.

Już poprzedniego wieczoru, popsuła się pogoda i rano trochę mżyło, bieg zaczynał się na 1900 przy dolnej stacji kolejki i prowadził stromo wspinającym się szlakiem (łańcuchy – stalówki) na jakieś 2700, potem lekko w dół do mety na 2600. Długość to zaledwie 6 km, ale trudy poprzednich dni, niełatwy teren, wysokość i padający wyżej śnieg spowodowały, że pokonanie trasy biegu było nie lada wyzwaniem a zmieszczenie się czasie poniżej godziny nie było łatwe. Na szczęście wszyscy w komplecie dotarli do hotelu na lunch i ogłoszenie wyników. Potem już tylko pakowanie, pożegnanie z górującym nad okolicą Ortlerem i podróż powrotna z naszymi dwoma misiami – nawigatorami za kółkiem – na szczęście wyprażany syr i czeskie piwo w drodze powrotnej na tyle odwróciło naszą uwagę od kierowców, że odbyło się bez rękoczynów.

Postanowiłem nasmarować kilka zdań o Fulda Challenge bo jestem mile zaskoczony przebiegiem całej imprezy i zachęcam wszystkich do zarejestrowania się i wzięcia udziału w przyszłorocznych kwalifikacjach. Żeby wypaść dobrze trzeba być wszechstronnym – a tego właśnie uczą rajdy – więc Napieracze na start. Ponadto atmosfera w Polskiej ekipie był naprawdę super.
Przekonałem się, że Fulda Challenge to nie kolejna marketingowa impreza na której, gnębi się ludzi, każe im się robić pompki czy inne pierdoły, a potem jakiś Cieć mówi ty i ty wygraliście a reszta wypier… . System punktacji jest prosty i przejrzysty, cały czas wiemy, na którym miejscu jesteśmy, organizatorzy ograniczają się tylko do rozpatrywania ewentualnych protestów. Zawody zorganizowane prawie perfekcyjnie, bez zgrzytów i głupiego oszczędzania. Fajne wakacje, fajny trening w górskiej okolicy, fajna rywalizacja – za darmo (no, trzeba podpisać cyrograf) POLECAM

Więcej na stronie http://www.fulda-challenge.com/
Do Kanady jadą Ania Kolan i Maciek Olesiński.

Podziękowania dla Tomka Dwojaka za przekonanie, kogo trzeba, że warto w takie imprezy wchodzić i organizację uczestnictwa Polaków w Fulda Challenge oraz dla Marka Jaźwickiego za Fotki i czarny humor.

Polski Team na eliminacjach do Fulda Challenge
[i]od lewej: Kuba Zwoliński (nie widoczny), Agnieszka Sieźieniewska, Ania Kolan, Magda Fabisiak, Marek Jaźwiecki, Maciek Kulik, Małgorzata Sowińska Maja Zeler, Maciek Olesiński i Tomasz Dwojak[/i]

O Autorze

Podobne Posty

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany