Dwadzieścia osiem szczytów wszystkich pasm w Polskich górach, jeden człowiek i 110 godzin i 50 minut napierania non-stop. Bez wsparcia. Paweł Pabian po raz kolejny (po Niebieskim Wyzwaniu) porwał się na syty projekt w górach. I ustanowił rekord.
Niektórzy z Was pewnie zmarszczyli czoło widząc słowo rekord. Może część przypomni sobie postać Grzegorza Leszka, który 28 szczytów korony zdobył w 76 godzin. I jeśli tak jest – pamięć Was nie myli. Grzegorz ustanowił ten nokautujący czas ze wsparciem ekipy, która dbała o to żeby się wyspał, najadł i przemieścił na początek kolejnego szlaku. Paweł Pabian zdecydował się na inną formułę, na samotną walkę. Sam prowadził samochód, sam musiał zadbać o jedzenie, znaleźć w tym wszystkim czas na sen, i siłą rzeczy – stać wtedy w miejscu. Jak sam stwierdza, lubi robić takie rzeczy sam, być zdany tylko na siebie.
Paweł jest przewodnikiem górskim, od kwietnia do końca września organizuje imprezy turystyczne i prowadzi grupy po Bieszczadach. Poza tym prowadzi również szkolenia z dziedziny wystąpień publicznych i rozwoju osobistego. Wyzwania stawia sobie od 2013 roku. Pokonał wówczas swój pierwszy ultramaraton – 100 km po górach. Rok później zdobył siedmiotysięcznik w Kirgistanie. A w 2015 zaliczył bieg na 150 km. W ubiegłym roku porwał się na drugi pod względem długości szlak w polskich górach. 450-kilometrowy, niebieski. Znacznie mniej popularny, mniej uczęszczany i dzikszy niż Główny Szlak Beskidzki.
Przeczytaj relację Pawła z Niebieskiego Wyzwania.
Magda O.D.: Paweł, masz za sobą ponad 110 godzin jeżdżenia po kraju i biegania non-stop. No, prawie non-stop. Ile spałeś?
Paweł Pabian: Podczas całego wyzwania jakieś 13 godzin. Mniej więcej po 3 godziny dziennie, najdłużej po Rysach – 4 godziny.
A jesteś w stanie powiedzieć ile czasu spędziłeś biegając, a ile w samochodzie?
Nie policzyłem ile czasu zeszło mi w samochodzie, ale na wyjściach w góry około 45-50 godzin. Przejazdy kolejne 30-40 godzin. Reszta to ogarnianie i motywowanie się oraz jedzenie.
Co robiłeś żeby nie zasnąć za kierownicą? Muzyka? Audiobooki? Mocna kawa? Tabletki z kofeiną?
Jak tylko łapał mnie sen planowałem drzemkę, ale… przyznam, że ten sen aż tak mnie nie łapał. Chyba byłem na tyle skoncentrowany i zmotywowany, że mimo że byłem senny, to nie na tyle by zasnąć za kółkiem. Kawy nie piłem wcale – niedobrze mi było po niej. Kofeina: 1 tabletka po śnie. Muzyka: radio. Audiobooki by mnie uśpiły. Muszę też przyznać, że ludzie myślą (głównie hejterzy), że czas robi się na przejazdach i brawurowej jeździe. Nic bardziej mylnego. Prędkość przekraczałem o 10-15% więc standardowo, jak na co dzień.
Spałeś w samochodzie?
Tak, miałem tam swoją gawrę. To Peugot 508. Miałem w nim rozłożony materac, po skosie wchodziłem na całość i mogłem się rozprostować.
I co miałeś w tej swojej gawrze?
Materac i stanowiska dowodzenia. Jedno z przodu z kablami, ładowarkami, GPS-em, wodą i przekąskami. Drugie stanowisko w bagażniku w workach: ciuchy, tabletki, elektrolity i inne takie.
Co jadłeś? I jak się z tym organizowałeś? Z pełnym brzuchem słabo się napiera. Szybki obiad i skok w dalszy region?
Jadłem swoje jedzenie, czasem kanapki na stacji benzynowej. Ale najbardziej strategiczne były 2 przysmaki! Barszcz czerwony z uszkami lub krokietami oraz jajecznica z kiełbasą i chleb do tego. Mogłem to jeść na okrągło!
Hm… barszcz z uszkami w samochodzie?
Nie no, raczej w restauracjach i beskidzkich i sudeckich karczmach. Jajecznica i barszcz wskoczyły do menu dopiero w drugim dniu i trzymały się do końca. Wcześniej wsuwałem jakieś ziemniaki ze schaboszczakiem.
Jaki sprzęt miałeś ze sobą?
Brubeck mnie wspierał, miałem króciutkie spodenki i koszulkę termo, plecak biegowy 12 l Grivela i najważniejsze: buty inov-8, które dostałem rok temu, na Niebieskie Wyzwanie. Mają już dziury po bokach i na palcach, ale zrobiłem w nich wszystkie góry. Podeszwa też już starta i śliska, ale szewc w podartych butach chodzi. Jak biedak – nie kupiłem nowych…
Jedna, wielka logistyka…
W każdej wolnej chwili planowałem i rozczytywałem kolejny szczyt. Skupiając się na tym jednym, nie myślałem o kolejnych. Czystość i przejrzystość myśli. Bez mętliku i samobójczych myśli typu „Cholerka, już 16, muszę dzisiaj jeszcze kilka gór zaliczyć bo o 19:30 zaczyna robić się ciemno”. Dodatkowe obciążenie psychiczne – zbędne, wyrzucić! Każdy szczyt ułożony w pakiet najważniejszych dla mnie informacji: punkt startowy (gdzie można bezpiecznie i legalnie zostawić samochód), trasa (kolor szlaku lub droga dojściowa), tytuł mapy danego pasma (ze względu na małą znajomość Sudetów). To powodowało, że czułem się bezpiecznie i bardzo szybko rozgryzałem system kolejnej góry. Oczywiście jak wjechałem w Beskidy te informacje płynęły już z własnych doświadczeń.
No dobrze, dosyć tych technikaliów. Które góry wspominasz najlepiej?
Najpiękniejsze jest to, że każde pasmo jest magiczne, urocze i wyglądało inaczej w tym kalejdoskopie podróży. Rysy robiłem w nocy. Start: 19 godzina, na Moku było już ciemno. Cała góra robiona latarką. Zapędziłem się w żleb na Niżne Rysy i szczęśliwie udało mi się z niego sensownie wydostać. Zejście było najgorsze. Wszystko w całkowitej ciemności. Kolejna przygoda to dziki i dziwne dźwięki na Wielkiej Sowie w Górach Sowich. Też góra robiona nocą – dziwny tam klimat panuje. Miałem jedną tylko wywrotkę, w miejscu, którego kompletnie nie doceniłem – na schodach na Szczelińcu Wielkim, kiedy śmiałem się z tamtejszej komercji.
Nie zadowala mnie taka odpowiedź. Więcej wrażeń!
Śnieżnik – flaga polski na szczycie i piękne widoki. Frytki i hamburger po zejściu z Łysicy ze znajomymi z Warszawy. Mrok i głosy na Wielkiej Sowie. Szczeliniec o północy. Dziwnie bałem się przez cały wyjazd ciemności i nocy. Wszystko po wyzwaniu z tamtego roku i dziwnych krzykach w lasach arłamowskich. Ostatnio nawet tam byłem przejazdem, akurat zatrzymałem się na poboczu po zmierzchu na siku. W tym lesie ciągle coś krzyczało.
No dobra, ale obyło się bez „przygód”? Bez spektakularnych glebowań, problemów żołądkowych, słaniania się na nogach?
Problemy żołądkowe były przez pierwsze dwa dni, potem puściły, ale z jedzeniem uważałem cały czas. A wywrotka – tylko ta jedna.
Jakiekolwiek problemy fizyczne? To ogromny dystans do pokonania, 110 godzin, szmat czasu. Jakieś bóle mięśni, przeciążenia? Obtarcia? Bąble?
Jestem zadziwiony, że nogi puściły mi dwa dni po wyzwaniu, bez zapaleń i szok: bez bąbli! Nie miałem ani jednego. Obtarć także w ogóle, dziwne.
No dobrze, to co Cię najbardziej zaskoczyło? Czego na pewno się nie spodziewałeś?
Że pobiję rekord i to jeszcze w takim czasie… Rok temu próbował Paweł Choiński, którego relację znalazłem na internecie. Miał 158 godzin. Myślałem, że to będzie CUD zmieścić się w 133 godzinach.
Co jest głównym problemem, gdy robi się coś takiego samemu?
Jestem bardzo mocno przyzwyczajony do chodzenia po górach nocą, samemu, długich dystansów w samotności. Chyba najbardziej, od początku, jeszcze w głowie przed wyzwaniem, obawiałem się senności podczas jazdy samochodem. Ale tak jak Ci powiedziałem, ten problem nie wystąpił.
Na Niebieskim Wyzwaniu od Ustrzyk Dolnych do Rzeszowa prawie 200 km przemierzałem w totalnej samotności, nie było ani jednego turysty na szlaku. To wyzwanie nauczyło mnie jeszcze większego szacunku do gór i otoczenia.
A tu spotykałeś ludzi na szlaku?
Tutaj tak, na tych najbardziej popularnych górach, jak Śnieżka, Śnieżnik czy Tarnica. Wyprzedziłem ludzi na podejściu i na zbiegu minąłem się z nimi. Idąc pod górę mówiłem „cześć” schodząc też mówiłem “cześć” i nie wiedziałem czy już z nimi się widziałem czy jeszcze nie. Czasem rozmawiałem z nimi i przekazywałem ideę projektu. Zachęcałem do robienia Korony.
Powiedz mi, o czym się w ogóle myśli robiąc coś takiego? Byłeś skupiony na zadaniu przez cały czas. Czy pływałeś myślami?
Przez całą wycieczkę miałem dwa słowa w głowie: KONCENTRACJA i SZACUNEK. Koncentracja by się nie wytrąbić, nie popełnić głupiego błędu, który spowodowałby, że nie mógłbym z różnych przyczyn kontynuować rajdu. Szacunek do każdej góry i każdej drogi. Brak szacunku i kozactwo spowodowało, że zjechałem ze schodów na Szczelińcu, więc góra ukarała mnie za to. Szacunek pozwolił mi wejść na każdy szczyt i zejść z niego.
Żadnych myśli w stylu: Oooojeeeej, ale zjadłbym jajecznicę? Albo: kurde blaszka, zapomniałem napisać jednego maila?
No, przyznam, że napierając na górę i schodząc myślałem zazwyczaj o tym żeby się nie potknąć i by wypić sok malinowy teściowej, ha ha. Nawet specjalnie nie piłem za dużo podczas napierania, żebym czuł się bardziej spragniony, bo chciałem się napić soku! Wiem że to głupota, ale jakoś raźniej mi się przez to pokonywało szlak. Często przypominałem sobie na głos, że muszę koncentrować. No i myślałem o nocy. Czy robić nocą góry czy spać, czy spotkam coś po ciemku czy też nie.
No to co Cię motywowało żeby napierać dalej? Zawsze mnie to zastanawia. Jeśli jesteś sam, nie ma ekipy z Tobą, dla której musisz się „poświęcić”, no nie zrezygnujesz, skoro tu z Tobą są, wzięli urlop w pracy, etc.
Tu jest podobnie. Napędza mnie publiczne zobowiązanie wobec społeczeństwa. Napisałem, powiedziałem publicznie, nie mogłem dać dupy. Po za tym inni moi koledzy wypełnili swoje wyzwania z sukcesem – musiałem dołączyć, jeszcze moja żona Basia mówiła żebym bez zwycięstwa nie wracał do domu. Swoją drogą, wiesz? Doszedłem właśnie do wniosku, że chyba lubię robić takie rzeczy sam, bo mam pełną władzę nad tym co robię.
Chodziła Ci po głowie jakaś piosenka, która się przykleiła i nie chciała odkleić?
O dziwo tym razem bez piosenek. Ogromnie byłem skupiony.
Miałeś jakieś chwile zwątpienia?
Rysy, nad Czarnym Stawem wiedziałem, że zrobiłem błąd. Głowa darła mnie do góry tylko i wyłącznie. Ale po każdej górze łapałem nową motywację i chęci do działania.
Mam rozumieć, że nie. A może przyszły Ci do głowy jakieś dziwne przemyślenia? Albo wspomnienia?
Wspomnienia z Niebieskiego Wyzwania i spanie, sranie po krzakach, w szczególności nocą. Na szczęście w krainie niedźwiedzia, czyli w Bieszczadach, byłem w dzień.
Wspomniałeś o hejterach, zwykle tak jest, że ludzie, którzy robią duże rzeczy mają wielu zwolenników i nierzadko, niemało hejterów. Czym oberwało się Tobie?
Zarzucają mi na przykład, że jestem piratem drogowym i pobiłem czas w samochodzie. Mówią też, że jest to idiotyczny projekt. Typowa zazdrość i brak ducha gór. A przecież one są dla wszystkich. Tych co podziwiają widoki, tych co ustalają plany, tych co się modlą i tych co biegają. Każdy z nas kocha je na własny sposób.
Masz jakieś dalsze plany? Na przykład GSB? A może chodzi Ci po głowie ustanowienie czegoś samemu?
Rafałowi Bielawie i Kamilowi Klichowi nie dorównuję do pięt póki co. Ich 150 godzin bez wsparcia to czas, do którego jeszcze zejdzie mi z przygotowaniem. Ale w przyszłości chyba podejmę próbę bez wsparcia. Jara mnie dzicz, samotność i pionierstwo. Mam plany na ustanowienie czegoś samemu: cesta słowacka z odcinkiem do Kremenarosa przedłużonym. To 850 km… I jeszcze inne, ale zachowam je na razie dla siebie.
Dzięki za rozmowę! Powodzenia.
Zostaw odpowiedź