Karolinę można spotkać w krzakach, kryjącą się za lufą aparatu. Można ją spotkać w zerówce, jak odprowadza do niej swoją córkę, Zosię, albo na jednej z warszawskich górek, jak szlifuje formę do biegów ultra. Albo na trasie, gdy będzie Cię wyprzedzać. Kim jest i dokąd zmierza szybka pani fotograf?
Magda Ostrowska-Dołęgowska: Karolina, czym Ty się zajmujesz zawodowo, że pracujesz dziś z domu?
Karolina Krawczyk: Och, to skomplikowana sytuacja z tą pracą. Jestem na etapie dużych zmian. Od 6 lat pracuję w Wojskowej Akademii Technicznej na etacie asystenta naukowo-dydaktycznego. Umowę miałam do końca września. W lutym tego roku podjęłam decyzję, że nie będę starała się o jej przedłużenie.
Oo!
Przede mną ostatnie dni na uczelni i tak naprawdę załatwiam ostatnie zobowiązania. Studentów jeszcze nie ma, ja już nie mam obowiązków związanych z rozwojem naukowym, więc jestem bardziej elastyczna jeśli chodzi o czas pracy. Także czas poświęcam na przygotowanie tej zmiany. Trudne to wszystko, ale musiałam zaryzykować.
To chyba musisz coś opowiedzieć mi coś więcej o tej pracy. No i w jakim kierunku się wykształciłaś!
Z wykształcenia jestem geografem, skończyłam studia na UW, ale na ostatnim roku postanowiłam, że spróbuję swoich sił w Wojskowej Akademii Technicznej na kierunku geodezja i kartografia. To było jedyne miejsce w okolicy, gdzie można było uzupełnić swoją wiedzę w zakresie meteorologii (specjalność na kierunku geodezja i kartografia). Po studiach zostałam na uczelni na etacie asystenta naukowo-dydaktycznego. Prowadziłam zajęcia ze studentami, rozwijałam się naukowo. Po kilku latach odkryłam, że to jednak nie jest to czym chcę się zajmować.
Pozostanie na uczelni to chyba dla wielu ludzi taka przyjazna wizja po studiach. Zwłaszcza jak się jest w nie zaangażowanym… Ale co, rozczarowałaś się?
Wiem, że ta zmiana, odejście w zupełnie inne sfery wygląda co najmniej dziwnie. W końcu sama wybrałam swoją ścieżkę, dwa kierunki studiów, pracę związaną z wykształceniem. Przyglądałam się jednak temu od kilkunastu miesięcy. Stwierdziłam, że jestem mało skuteczna w tym co robię.
To wcale nie wygląda dziwnie! Nie dla mnie! Czyli zgaduję, że zamierzasz się zająć profesjonalnie fotografią.
Tak, zamierzam poświęcić się fotografii. Nie mam złudzeń, że będzie łatwo. Ale decyzja zapadła w głowie, i przede wszystkim w sercu. Pewnie będę potrzebowała drobnych prac wspomagających rodzinny budżet. Ale wierzę, że się uda. Gdyby nie to wewnętrzne przekonanie, że to moja ścieżka, to nie podjęłabym ryzyka. Kiedyś bałam się i nie robiłam, teraz boję się i robię.
Piotrek Dymus Cię ośmielił? Zobaczyłaś, że da się z tego żyć?
Piotrek i Krzysiek Zaniewski. Ogromnie cenię sobie to, że mam możliwość przebywania z nimi od czasu do czasu w plenerze. Obserwacja ich podczas pracy, tego w jaki sposób się w nią angażują, z jakim przekonaniem, utwierdziła mnie tylko w tym, że w życiu trzeba przyjąć konkretny kurs i nie oglądać się za siebie.
Rynek nie jest łatwy, a mi brakuje sporej części sprzętu. Ta druga część spędza mi trochę sen z powiek, ale mam już wstępny plan działania.
Sprzęt kompletuje się latami. Piotrek też wiele czasu się rozkręcał, budował markę, kupował sprzęt, znajdował zlecenia. A jak się w ogóle zaczęło z tą Twoją fotografią?
Od 2008 aparat jest stałym elementem mojego życia. W pewnym momencie zorientowałam się, że w tym temacie nie ma opcji: „Nie chce mi się”. Mam brata, który ma spore doświadczenie na tym gruncie. Głównym tematem naszych rozmów (choć zazwyczaj na 300-kilometrową odległość) są zdjęcia. Wspieramy się w tym na każdym kroku. Mocno ośmielił mnie w działaniach. Praca z aparatem daje wolność, którą odnalazłam też w bieganiu w górach. To są dla mnie bardzo spójne obszary.
A jak się objawiało to życie z aparatem? Robiłaś fotki na jakichś wyjazdach, czy czytałaś, robiłaś sobie jakieś plenery fotograficzne?
A może jeździłaś na jakieś kursy? Czy jesteś samoukiem?
Nie mam wykształcenia fotograficznego. Robiłam zdjęcia do prywatnego archiwum. Dużo zdjęć. Teraz korzystam z kursów internetowych, jeszcze więcej czytam, konsultuję się z bratem, eksperymentuję. Od ponad roku działam bardzo aktywnie i wiem, że najważniejsze jest doświadczenie, które zdobywa się przez lata. Jestem na początku drogi. Wierzę, że najlepsze przede mną.
Ostatnio na tym rynku zagrzało miejsce kilka nowych osób. Jest Jacek Deneka, Julita Chudko. I coraz trudniej znaleźć miejsce dla siebie. Robi się konkurencja. Z drugiej strony – imprez jest tak wiele… Piotrek chyba nie ma już wcale wolnych weekendów…
Jestem przekonana, że każdy może znaleźć dla siebie miejsce, jeśli tylko czuje, że to jest to czym tak naprawdę chce się zajmować. Motywacja z mojej strony jest tak ogromna. Wierzę w jej skuteczność.
A na ten moment – finansowo masz z tego cokolwiek? Czy póki co traktujesz to jako bezpłatny staż?
Wiele wyjazdów to niezależne działania, zbieranie doświadczenia i zdjęć do portfolio. Od pewnego czasu zaczyna przynosić to również korzyści finansowe. Od początku współpracuję z redakcją Kingrunner ULTRA i obecnie również Kingrunner TRAIL. Tak naprawdę dzięki niej zaczęłam nieśmiało wierzyć, że moje działania mają sens.
Czyli Rosół z Mikołajem i Jamesem pomogli Ci spełniać marzenia!
Pięknie to ujęłaś! Dokładnie tak jest!
A jak zaangażowałaś się w fotografowanie imprez to czy rodzina się nie buntuje? Wszak – większość imprez odbywa się jednak w weekendy… Nie rozmijacie się?
Mam pełne wsparcie z ich strony. Michał idealnie radzi sobie w domu, gdy ja jestem przez kilka dni w plenerze, a jeśli potrzebujemy pomocy, to zawsze, ale to dosłownie zawsze, możemy liczyć na pomoc ze strony mojej teściowej, która nie dość, że rozumie moje biegowo-fotograficzne szaleństwa, to jeszcze pomaga nam w zajmowaniu się Zosią. Bez niej nie udałoby się wiele wyjazdów, wybiegań, innych działań.
Ile Zosia ma lat?
Sześć i jest teraz w zerówce.
Wkręcasz ją w fotografię?
Zosia chłonie to w sposób naturalny. Czasami komentuje zdjęcia i zwraca uwagę na szczegóły kadrowania, czasami trzyma blendę w plenerze, a czasami sama pozuje! A przy tym biega, jeździ na rowerze, czasami startuje w zawodach dla dzieci. To są stałe elementy naszego życia.
A co do obaw. Wierzę, że wszystko można poukładać. W tym roku dobrze to działało. Równowaga została zachowana.
A Ty od dawna biegasz?
Regularnie od trzech lat. Wcześniej były inne aktywności, ale nie w tak uporządkowanej formie. Były wyjazdy w góry i bardziej zaawansowany trekking oraz jazda na rowerze. Ta druga aktywność towarzyszy mi od lat licealnych. Dystanse 150-180 km w ramach sobotniego spędzania wolnego czasu, to był stały punkt w okresie wakacyjnym, gdy jeszcze mieszkałam na Podkarpaciu.
O, a skąd dokładniej jesteś?
Z Leżajska, z tej mniej zróżnicowanej pod względem ukształtowania terenu części Podkarpacia.
No, ale nadal blisko w góry!
Tak, wystarczyło przejechać rowerem za Łańcut (ok. 30 km od Leżajska) i zaczynała się zabawa z pagórkami.
Czyli trening długodystansowy nie jest dla Ciebie nowością. No ale skąd się wzięło bieganie? Wzięłaś się za nie, bo w Warszawie trudniej machnąć 180 km na rowerze bez nudy?
Moje bieganie ma korzenie w górach. Mam wrażenie, że od zawsze biegnę w stronę gór. Tak w pełni świadomie odkryłam to dosyć późno, bo na studiach, razem z niesamowitymi ludźmi, których poznałam na geografii. Do dzisiaj utrzymujemy fajne relacje. Odkryłam wtedy, że niesamowitą frajdę sprawia mi szybkie przemieszczanie się po szlakach i że nieważne ile kilometrów mam jeszcze przed sobą. Po studiach, przyszła praca, pojawiła się Zosia, a ja czułam, że mój temperament musi mieć w czymś jakieś ujście. W grudniu 2012 roku, na 10. Krakowskim Festiwalu Górskim, miałam okazję zobaczyć film dokumentalny „Memoriał Wojtka Kozuba”. Kilka migawek mam przed oczami do dzisiaj. Zapaliły iskrę, wzbudziły olśnienie biegami górskimi, kolejnym sposobem na aktywne przebywanie w górach. Poczułam wtedy, że to może być mój sposób na życie.
Czyli zaczęło się od piechurstwa. Skoro miałaś moc z roweru to do biegania musiałaś się jakkolwiek przyzwyczaić? Jakieś marszobiegi, pierwsze 5 km przebiegnięte na raz to było wow czy coś normalnego?
Pojechaliśmy kiedyś z rodzinką w Jurę Krakowsko-Częstochowską. Michał od lat aktywnie się wspina, a ja od lat jestem tylko kibicem tej pasji. Namówił mnie na start w lokalnym krótkim biegu przełajowym, więc pożyczyłam buty biegowe od znajomej i ruszyłam. Pamiętam swoje zaskoczenie dyspozycją tego dnia. To były moje pierwsze zawody, złapałam bakcyla.
A jak nazywał się ten bieg, pamiętasz? I ile miał kilometrów?
To był Bieg Przełajowy Dominator „Zjeżdżaj z Rakiem” w Rzędkowicach 1 czerwca 2013 roku. Dystans 3 km. Pierwszy akcent na biegowej ścieżce, drugi z kolei to ten sam rok i 5 km w lipcu z czasem 24.57. Chyba to mogę uznać za takie wejście „z marszu” w bieganie. Początki początków! Truchtanie bez głębszego zastanawiania się nad treningiem. Zaczęłam poświęcać temu więcej uwagi. A w następnym roku był start w Półmaratonie Warszawskim. Jak u siebie poczułam się dopiero w pierwszym biegu górskim – na Rzeźniczku w Bieszczadach w 2014 roku. Idealna trasa na debiut w górach. Zajęło mi to wtedy 3 godziny i 14 minut. Postanowiłam wziąć się za poważniejszy trening pod kolejne starty.
To znaczy?
Trafiłam na Andrzeja Piotrowskiego. Przez problemy z pasmem biodrowo-piszczelowym po kolejnym biegu (44 km przez Babią Górę) wybrałam się do Kliniki Rehabilitacji Sportowej Ortoreh. Andrzej zabrał się za te moje słabości i wyprowadził na prostą. Od tamtej pory (od ponad dwóch lat) jesteśmy w stałym kontakcie. Pod jego okiem trenuję, spełniam swoje biegowe marzenia.
To szybko zdecydowałaś się na taki krok. Niektórzy starzy wyjadacze nadal trenują metodą prób i błędów. No a Twoje pierwsze ultra?
Za debiut mogę chyba uznać Ultramaraton Bieszczadzki w 2014 roku. Mam sentyment do tej imprezy. Rok temu również startowałam, poprawiając swój czas o ok. 40 minut. Żałuję, że tym razem muszę zrezygnować ze startu. Czuję jednak, że od krynickiej setki minie za mało czasu, aby porządnie się zregenerować i zrobić jeszcze kilka dobrych treningów.
Tak na marginesie, chyba 3:14 w Rzeźniczku to bardzo dobry wynik?
Na pewno rozbudził mój apetyt na rozwój. Byłam bardzo zadowolona z wyniku, z dyspozycji podczas biegu. Wybrałam Sky Marathon 1xBabia na kolejny start i dostałam porządnie w kość. Nie żałuję. Uświadomiłam sobie, że moja głowa jest gotowa na takie trudności. Później ultra w Bieszczadach, druga edycja Zimowego Ultramaratonu Karkonoskiego i piąte miejsce wśród kobiet, następnie szczęście w losowaniu do Biegu Rzeźnika 2015. Po 56 km u Michała odezwało się kolano, skończyło się na marszu przez połoniny i końcowym czasie 14:16. Potraktowałam to jako dobry trening przed startem w biegu K-B-L na dystansie 110 km.
To była Twoja pierwsza setka?
Tak. Spełniło się ciche marzenie. Udało się stanąć na pudle w biegu ultra. Dotarłam do mety bez większych kryzysów i zdałam sobie sprawę, że jestem od tego uzależniona. Druga setka to Rzeźnik Hardcore w tym roku. Start w tym samym zespole i dotarcie do mety klasycznego dystansu po 12 godzinach i 36 minutach. Po tym jak już rozsiadłam się na leżaku z colą i piwem w dwóch rękach, okazało się, że organizatorzy przedłużyli limit wejścia na trasę Hardcore. Zobaczyłam, że Asia Kamer i Gosia Czeczott szykują się do dalszego biegu. Dołączyłam do dziewczyn i stworzyłyśmy trójkę. Dotarłyśmy do Cisnej przed samym limitem.
No i była jeszcze Krynicka setka, którą pobiegłaś rewelacyjnie! 13 godzin i 26 minut.
Krynicka setka była moją trzecią, ale pierwszą, której się przestraszyłam. W tych obawach powstała strategia na bieg. Trzymałam się jej od początku do końca i dzisiaj wiem, że to najlepsze co mogłam zrobić.
To jak wyglądała ta strategia strachu?
Dwa pierwsze etapy (do Piwnicznej, czyli do 66. kilometra) biegłam na samopoczucie. Pilnowałam tempa, nie szarpałam na zbiegach. Pamiętałam skurcze w przeponie i blokadę całego brzucha w biegu Ultra Trail 68 w Lądku Zdroju z lipca tego roku. Przestrzeliłam wtedy jeden zakręt na początkowym etapie trasy, przed wejściem na Czernicę i chcąc odrobić stratę czasu, przyspieszyłam na zbiegach. Zapłaciłam później blokadą przepony. Ostatecznie bieg dobrze się dla mnie skończył, bo na pudle, ale momentami ogromnie cierpiałam na trasie. W Krynicy bardzo pilnowałam tempa. Czułam, że biegnę z rezerwą. Miałam też świadomość, że ostatnie 34 km od Piwnicznej do Krynicy nie będą szybkie, ale że mogę je przebiec w spokoju, bez dużego kryzysu, krok po kroku, jeśli zachowam chłodną głowę do tego właśnie etapu.
No i wszystko zagrało tego dnia.
Tak, łącznie z odżywianiem i nawadnianiem. Jestem bardzo zadowolona z tego wyniku. W tych warunkach zrobiłam wszystko co było możliwe.
Jak się przygotowujesz pod ultra?
Moje treningi są zróżnicowane w zależności od części sezonu. Wygląda to w ten sposób, że mocno pracuję w zimie, szykując się do ZUK-a, później mam krótką chwilę na regenerację i ruszam z dalszą pracą pod start w Rzeźniku. Te dwa starty stanowiły trzon przygotowań zarówno w 2015, jak i 2016 roku. Po Rzeźniku, kolejno, chwila spokoju i lipcowy start w DFBG, wrzesień to Krynica. Rok temu 34 km, tym razem setka. Mam w tym swój porządek.
Metodycznie…
Organizm chyba to zaakceptował. Andrzej rozpisuje mi treningi pod konkretne starty. W planie jest czas na mocniejsze akcenty, typu 5 x 1 km czy 3 x 3 km, na podbiegi, wycieczki biegowe czy długie wybiegania. Trenuję od 5 do 6 dni w tygodniu. Przed Krynicą miałam plan, aby skupić się na treningu połączonym z nauką techniki zbiegania. Zabrakło czasu, możliwości. Mam małe marzenie, aby poprawić to do przyszłego sezonu (razem ze skupieniem się na treningu ogólnorozwojowym).
O rany! Jako geograf zapomniałam Cię zapytać o Twoje ulubione chmury! Wszak jako pasjonatka meteorologii i fotograf z pewnością takie masz! Jako tło to fotografii chociażby.
Ha ha, wszystkie, które pozwalają dostrzec przynajmniej odrobinę błękitu nieba. Najlepiej jeśli układają się w ciekawe kształty, tak jak Altocumulus lenticularis (soczewki) czy Cirrus uncinus (haczyki) bądź vertebratus (szkietel ryby) i oświetla je poranne lub późno popołudniowe słońce. Mam też słabość do mgieł. Przez ostatnie lata zajmowałam się detekcją tego zjawiska na obrazach satelitarnych. Słaba widzialność nie musi oznaczać katastrofy w plenerze, choć wiadomo, że najmilej widziane jest dynamicznie zmieniające się niebo i widoki po daleki horyzont.
Wspaniale! Karola, dziękuję Ci bardzo za wszystko czym się z nami podzieliłaś. I życzę Ci sukcesów na tej nowej ścieżce, którą masz przed sobą.
Dzięki. Przyznaję, że ten wywiad, takie wyjście do ludzi jest jednak stresujące. Chyba lubię schować się za aparatem lub w lesie z butami biegowymi na nogach!
Zostaw odpowiedź