[b][size=x-large]Abu Dhabi Adventure Challenge 2008[/size][/b]
12-17 grudnia 2008, Zjednoczone Emiraty Arabskie
[img]/xoops/modules/wfsection/images/abudhabi/1.jpg[/img]
„Przyjemne 150km kajakiem po morzu i 2 dni na pustyni z piaskiem wdzierającym się wszędzie…” – tak reklamował zawody Abu Dhabi Adventure Challenge 2008 Michael Lindnord podczas zakończenia Explore Sweden we wrześniu 2008. Te 150km dawało mi dużo do myślenia. Dotychczas mój najdłuższy etap kajakowy wynosił zaledwie 60km, więc wizja 2,5-krotnie dłuższego pobytu w kajaku napawała mnie myślami nieco klaustrofobicznymi. Całe szczęście, że miał być Mike…
Mike Johnston dołączył do naszego teamu na 9 dni przed startem ADAC. Sprawy rodzinne pokrzyżowały start Artura, więc na gwałt szukaliśmy 4-ego do naszej trójcy – Piotrka Kosmali, Piotrka Dymusa i mnie. Polecono nam Mike’a – ratownika górskiego z Wanaka w Nowej Zelandii. Mike miał być bardzo mocny na MTB, dobrze kajakować, z bieganiem też nie powinien mieć problemów. Wszystko to plus fakt (chyba najważniejszy), że był Kiwi, nastawiły nas bardzo optymistycznie do tych zawodów.
Do Dubaju przylecieliśmy na dwa dni przed rozpoczęciem rajdu. Środę mieliśmy dla siebie, spędziliśmy więc dzień na zwiedzaniu miasta i tzw. bumelce. Chłopaki zmęczeni po podróży ucięli sobie drzemkę na portowym nabrzeżu wzbudzając niemałe zainteresowanie ludności. Wieczorem dojechaliśmy do Abu Dhabi, aby następnego dnia wskoczyć w wir spotkań technicznych, sprawdzania sprzętu, ostatnich zakupów i całego tego przedracingowego galimatiasu. W czwartek wieczorem uroczysta ceremonia otwarcia w centrum sportu Abu Dhabi i prezentacja zespołów. Zjechała się cała czołówka światowego AR, ale nie ma się co dziwić, bo pula nagród w tych zawodach wynosi 240,000 dolarów, a nagrody pieniężne wypłacane są aż do 27 miejsca.
[img]/xoops/modules/wfsection/images/abudhabi/4.jpg[/img]
[b]Prolog[/b]
ADAC to zawody etapowe, więc szybsze, ale niekoniecznie krótsze, gdzie głównym pierwiastkiem jest „racing”, a nie „adventure”, gdzie o stracie nawet kilkunastu oczek w końcowej klasyfikacji może zadecydować najdrobniejsza pomyłka.
Prologiem do głównej części zawodów był w tym roku tzw. adventure triathlon, wyścig w skład którego wchodziły 3 dyscypliny: rower, bieg i kajak. Zaczęło się od 17km bardzo szybkiego roweru po głównych ulicach Abu Dhabi. Na czas trwania zawodów zamknięto z rozkazu szejka główną arterię miasta, co sparaliżowało na jakiś czas życie w AD. Potem szybka przesiadka do kajaków i 12 km wiosłowania wokół sztucznej wyspy. Brak wiatru uniemożliwił nam korzystanie z żagli, w które wyposażone były nasze łódki. Mieliśmy nadzieje, że przynajmniej na pełnym morzu trochę powieje… Triatlon kończyliśmy 10cio kilometrowym, iście sprinterskim biegiem po wyspie i ostatnim 500-metrowym odcinkiem kajakowym. Na mecie powitał nas kelner w białych rękawiczkach z czterema butelkami wody mineralnej ułożonymi w schludnym rządku na srebrnej tacy – hojność szejka nie zna granic 🙂
[b]Sir Bani Yas[/b]
1szy dzień zawodów i ok. 50 km rowerem oraz 33 km kajakiem po Zatoce Arabskiej. Noc przed startem spędziliśmy na wyspie Sir Bani Yas – ostoi dzikich zwierząt i jednej z najpiękniejszych wysp Bliskiego Wschodu. Podobno byliśmy pierwszymi „turystami”, którym pozwolono zawitać na tę wyspę. Kolacja organizowana przez orgów jak zwykle bardzo obfita. Wszyscy jedzą „na zapas” bo już następną noc będziemy zdani tylko na siebie i takie frykasy jak teraz zdecydowania nie znajdą miejsca w naszym menu.
Szybka 40stka głównie po szutrach i częściowo asfalcie nie pozostawiła zbyt wiele obrazów w mej pamięci. Zbyt zapatrzona byłam pod koła roweru i starałam się utrzymać chłopaków goniących główny peleton. Na kajaku nie mieliśmy dobrego startu. Przy wsiadaniu fale zalały nas i straciliśmy dobre kilkanaście minut pozbywając się wody z kajaka. Gdy w końcu ruszyliśmy żagle czołówki były już nieosiągalnie daleko. Staraliśmy się nadrobić stracone minuty, ale wiosłowanie przy tak wysokich falach z żaglem napiętym przez wiatr i utrudniającym każdy ruch wiosłem do łatwych nie należy. Gdy w końcu zobaczyłam zarysy wysepki, na której mieliśmy spędzić noc odetchnęłam z ulgą.
[img]/xoops/modules/wfsection/images/abudhabi/2.jpg[/img]
[b]Wyspa Kurkum[/b]
400-metrowej szerokości wyspa była chyba tej nocy najbardziej międzynarodowym skupiskiem ludzi. 36 ekip zwodowało tu 72 kajaki i rozbiło namioty na tej połaci piasku gdzieś pośród Zatoki Arabskiej. Wieczorny gwar szybko ucichł – wszyscy chcieli wypocząć przed kolejnym, ponad 80km odcinkiem kajakowym.
Ruszyliśmy zaraz po 6.oo, jeszcze przy świetle czołówek. Dzień zapowiadał się bezwietrzny i oczywiście bezchmurny. W ciągu dnia jak zbawienie witaliśmy każdą bryzę, która przynosiła ochłodę. Wiosłując z Mike’iem nie odczułam zbytnio trudów tego odcinka, bo to on był głównym silnikiem napędzającym nasza łódkę. Piotrek i Dymek dali z siebie bardzo wiele podczas tego etapu i jak zbawienie witali metę etapu w Mirfie. Teraz wszyscy na własne oczy przekonaliśmy się co znaczy moc Kiwi.
[b]30 godzin na pustyni[/b]
110km po pustyni – gorąco w dzień, chłodno w nocy i góry ponad 200m wysokie, tylko nie jak nasze skaliste, ale całe z piachu. Z doświadczeń Piotrka z ubiegłego roku wiedzieliśmy, że podstawa to dobra ochrona stóp przed piaskiem. Wszyscy zaopatrzyliśmy się więc w specjalne pustynne ochraniacze z cienkiej lajkry, które dodatkowo udoskonaliliśmy gumką wokół kostki (patent Dymka), przyszyliśmy do podeszwy (patent Piotrka i mój), a na koniec dokleiliśmy jeszcze specjalnym elastycznym klejem (patent Mike’a).
Początkowo pogoda była dla nas bardzo łaskawa, do ok. 11 niebo zasnute było mgłą. Potem zaczęła się nierówna walka z upałem. Całe szczęście dzień o tej porze roku jest tam krótki, więc taktyka większości teamów polegała na wykorzystaniu obowiązkowego czasu odpoczynku podczas największego skwaru i większej aktywności w nocy. Dymkowi w nocy powróciło przeziębienie, którego pozbył się na krótko przed startem. Nie wyglądało to najlepiej, ale na kilka kilometrów przed metą powróciły mu siły i nawet wyprzedziliśmy jeszcze na samej końcówce dwa zespoły.
[img]/xoops/modules/wfsection/images/abudhabi/3.jpg[/img]
[b]Jebel Hafeet i meta[/b]
Ostatni dzień zawodów zaprowadził nas w jedyne pasmo górskie w tym kraju. Najpierw prawie godzinny podjazd z ponad 700m przewyższenia wzdłuż drogi, którą szejkowie pokonują w swych limuzynach, aby potem z górnego parkingu podziwiać piękno gór i pustyni. Potem 18km biegu i zadań linowych w paśmie Jebel Hafeet. Stopom nawykłym do miękkiego piasku, trudno było na początku przyzwyczaić się do twardego podłoża skał.
Ostatni etap, lub może bardziej przejazd honorowy peletonu do centrum miasta Al Ain, nie zmienił już nic w końcowej klasyfikacji. Metę witałam z radością, ale i ze smutkiem. Zamierzam wrócić tam za rok i powtórzyć ten adventure, albo raczej race.
Kasia Zając
Speleo Salomon
Wyniki:
1.Desert Islands (NZ) – 39h18min
2.Team NZ (NZ) – 39h25min
3.Sport 2000 Vibram Outdry (FR) – 39h31min
4.Wilsa Helly Hansen (FR) – 39h46min
5.Nike (US) – 40h06min
…
15. Speleo Salomon (PL) – 47h00min
[b][url=http://www.abudhabi-adventure.com/]Abu Dhabi Adventure Challenge – strona zawodów[/url][/b]
Zostaw odpowiedź