Oto subiektywna relacja z Zimowego Ultramaratonu Karkonoskiego 2017, przeplatana opowieścią o doświadczeniach z nowymi biegowymi trzewikami. Opowiada Rafał Adametz z Navigatoria Racing Team.
– – –
Pewne przyzwyczajenia i nawyki, z których korzystamy w naszym życiu, pozwalają nam płynnie funkcjonować w otaczającej nas rzeczywistości. Niekiedy jednak, zaślepieni tą łatwością, nie zauważamy szkodliwości owych przyzwyczajeń, czasem dumnie zwanych tradycjami czy rytuałami. Uświadomienie sobie, że jakieś nasze przyzwyczajenie może nie mieć sensownych podstaw do utrzymywania go, może mieć niebagatelny wpływ na tę sferę naszego życia, którego to przekonanie dotyczy.
– – –
Kolejny start w moim długofalowym planie przygotowań do UTMB – Zimowy Ultramaraton Karkonoski. Ważny przede wszystkim dlatego, że znałem Tomka Kowalskiego, któremu memoriałem jest bieg. Podziwiałem jego ambicję i dokonania, ścigałem się z nim, gdy razem z Agnieszką Korpal, organizatorką ZUK-a, startowali w rajdach przygodowych. Sentymentalny, gdyż w Karkonoszach ostatni raz byłem jeszcze z nieżyjącą już mamą. Budzący ciekawość, ponieważ startowałem tam po raz pierwszy.
– – –
Moja pierwsza para butów do napierania – lekkie, krótkie treki Columbia. To było jak pierwsza miłość – intensywna, magiczna, krótkotrwała. Potem przyszła fascynacja Salomonami, w końcu nosili je najlepsi. Cztery pary topowego XA PRO 3D Ultra, 3 pary speedcrossów, po drodze jakieś S-laby. Po zajechaniu jednej pary, brałem kolejną. Zadowolony z tego, że nie muszę już mierzyć i biorąc but prosto z półki mogę wybiec na trasę – perfekcyjne przyzwyczajenie. Do czasu, gdy stopa wyraziła sprzeciw.
– – –
Do Wrocławia przyjechałem z Berlina wraz z ukochaną Magdą i koleżanką z Brazylii. Do Karpacza zabrał nas przyjaciel z zespołu – Łukasz. Trzecia osoba z Navigatorii, Paula, czekała już na nas na miejscu wraz z mężem i córeczką. Pogoda nie zachwycała, ale wiedzieliśmy, że w górach śnieg jak leżał, tak leży, a nawet trochę go dopadało. Filmy prezentowane na odprawie dla zawodników dały impresje odnośnie warunków panujących na czekającej nas 53-kilometrowej trasie.
– – –
Po kilku nieprzyjemnie zakończonych treningach zwróciłem się o pomoc do naszej fizjoterapeutki Ewy. Objawy – zaczerwienienie i opuchlizna na przyśrodkowej części stopy pod kostką. Diagnoza – stopa biegacza, uścisk na nerw, spowodowane przeciążeniem stawu skokowego i niedostateczną stabilizacją pięty itp., itd. Kto się swym ciałem chociaż trochę interesował ten wie, że można łańcuch przyczyn i możliwych powiązań ciągnąć bardzo długo (jak w wielu kwestiach, w które zamieszana jest relacja „przyczynowo-skutkowa”). Moje wnioski i postanowienia – skupiam się w czasie biegu na tym co robię ze stopą (mentalizacja techniki, świadomość ruchu), a może zmienię buty?
– – –
Słoneczny poranek na Polanie Jakuszyckiej. 340 osób szykowało się do startu. Muzyka, życzenia powodzenia, odliczanie i start. Mój kolejny z wielu startów w ultra, ale dopiero drugi, gdzie głównym założeniem realizowanym już od początku miał być… spokój. Nie ścigać nie wiadomo kogo, nie szarpać, ewentualnie dobrze ustawić się w peletonie, a potem już robić swoje. Szybko straciliśmy kontakt z Paulą i Łukaszem i pobiegliśmy każde własnym rytmem. Po dwóch płaskich kilometrach trasa wiodła ostro pod górę w stronę Szrenicy. Po drodze minąłem pierwszy punkt odżywczy nie korzystając z niego wcale. Słońce świeciło mocno, a odbijające się od śniegu światło raziło w oczy zapatrzonych w niego biegaczy.
– – –
Po kolejnej wizycie u fizjoterapeuty i manipulacjach na pięcie i paluchu (dzięki Teresa!), zdecydowałem się na zakup Inov-8 model X-Claw 275. Pierwsze zdanie jakie wypowiedziałem po założeniu buta: „Co to za kajak!”. Po wąskich poprzednikach, nagle moja stopa dostała tyle miejsca, że nie wiedziała co z nim robić. Wiążę, zaciskam, dopasowuję – ruszam na pierwszy trening w terenie miejsko-parkowym. Mimo uczucia pływania śródstopia, pięta jest wzorowo trzymana – nic nie chodzi. Nie ma też żadnego ucisku na paluch, który często towarzyszył mi w nowych butach. Trochę dokucza mi ucisk tuż pod kostkami, ale po rozruszaniu materiału i znalezieniu optymalnego zawiązania (przy trzecim użyciu), ten dyskomfort znika. Jak sprawdzą się na zawodach?
– – –
Najbardziej urokliwym dla mnie momentem biegu był odcinek przebiegający granią nad Śnieżnymi Kotłami. Po dniach spędzonych w objęciach dużego miasta w aurze szaroburego przedwiośnia, trasa między Szrenicą a Przełęczą Dołek wyglądała jak kraina marzeń. Śnieg zastygnięty na drzewach w fantazyjnych kształtach. Skalne rzeźby wyłaniające się znienacka, jak gdyby jakiś gigant dopiero przed chwilą ułożył od niechcenia kamień na kamieniu, tworząc chybotliwą piramidę. Białe grzbiety majaczyły w oddali. Krajobraz nie umknął Piotrowi Dymusowi – znany i lubiany ultra-fotograf zaczaił się na jednej z tych skalnych wież i strzelał do nas niczym ich obrońca, chcąc ocalić ten piękny moment przed zapomnieniem.
– – –
Dopiero w Domu Śląskim skorzystałem z przygotowanych przez organizatora dobroci (chociaż słyszałem, że w Odrodzeniu stół też był suto zastawiony!). Tam czekały na mnie Magda i Cintia, które wsparły dobrym słowem i uśmiechem oraz pomogły uzupełnić zapasy. Posiadaną wcześniej carbo-tabletkę i popiłem obficie wodą. Poczęstowałem się owocami. Dotychczas, zgodnie z planem oszczędzałem siły, jednak mimo tego doskwierał mi ból głowy. Wydaje mi się, że był spowodowany zbytnim „opięciem” ciuchów i zbyt ciepłą czapą – słowem, zgrzałem się. Plecak, który wcześniej trzymałem pod kurtką założyłem teraz na wierzch, a na głowie zostawiłem cieniutką czapeczkę, posiedziałem 30 sekund z głową między nogami, po czym powoli wstałem i zanim ruszyłem dalej założyłem jeszcze raczki. Na punkcie byłem nie więcej niż 5 minut.
Podejście pod Śnieżkę było ostre, ale krótkie, sporo turystów. Chmury zaczęły przysłaniać widoki. Wieje. Na zbiegu zachowywałem się bardzo czujnie. Zgodnie z zapowiedziami szlak był dosyć oblodzony, do tego mocny wiatr szybko zawiewał ślady i trzeba było pozostać uważnym. W miarę rosnących możliwości przyspieszyłem i wydłużyłem krok w klasyczny zbiegowy lot. – Jest dobrze – powtarzałem sobie. Czułem, że nogi mam świeże, z głową już trochę lepiej. Do mety miałem jeszcze 20 kilometrów z małym haczykiem.
Po łyknięciu wody i dwóch krakersów na Przełęczy Okraj wkroczyłem z kilkoma zawodnikami na techniczny zbieg, gdzie wpadłem w wodę po kostkę pozwalając napić się jednemu butowi. Łyknął zdrowo, a przy pomocy gałęzi oślepiłem się na jedno oko. W tym momencie dopiero przypomniałem sobie, że na nogach mam coś zupełnie innego niż przez ostatnie kilka lat. Musiałem zdjąć raczki, bo trasa już tego wyraźnie wymagała i wtedy właśnie byłem gotów na wystawienie X-Claw recenzji. Robiły dokładnie to, co do nich należało, nie pytały o zgodę i nie zawracały mi sobą głowy. Przez niemal 40 kilometrów w ogóle nie myślałem o stopach (które przecież w bieganiu są dosyć istotne) bo nie musiałem! Buty tam, gdzie miały trzymać się podłoża, tam się trzymały, gdzie miały lecieć i pomagać w odbiciu, tam leciały. Na długim szutrowym, czasem błotnym zbiegu do ostatniego podejścia na Budniki mogłem się w pełnym komforcie rozpędzić. Stopa w bucie czuła się świetnie zarówno tutaj, jak i na ośnieżonych grzbietach.
Na 42. kilometrze ktoś niepodziewanie poczęstował mnie colą. Łyknąłem i zostałem wyprzedzony przez pierwszą z pięknych. Patrzyłem trochę na jej plecy po czym, jak na sarenkę przystało, znikła pomiędzy drzewami. Na podejściu wynająłem jeszcze na chwilę dwa leśne kije – mój ulubiony model, po to by na szczycie je odrzucić i ruszyć w dół na ostatnie kilometry ZUK-a. Nie dałem się już nikomu wyprzedzić, ale sam też już nikogo nie dogoniłem.
Zbiegłem ze skoczni nieco asekuracyjnie, co by nie zniszczyć za bardzo murawy… W Karpaczu kibice dopingowali na ostatnich metrach – klimat wspaniały. Przyśpieszyłem w euforii i przekroczyłem linię mety po 6 godzinach 23 minutach i 47 sekundach. Liczyłem na złamanie 7 godzin, udało się z nawiązką. Drewniany medal, napoje, owoce, świetna muzyka, radość i uśmiechy. Nogi brudne, ciało mokre, ale umysł jakby lżejszy i oczyszczony.
Ku mej uciesze po kilku minutach usłyszałem, „Paula Korowaj!”. Okazało się, że przyjaciółka z zespołu wpadła na metę jako druga z kobiet – super! Ogromne gratulacje dla tej niezwykłej kobiety, rok po urodzeniu Toli, bije swoje rekordy i napiera zawodowo. Na Łukasza wpadam po zjedzeniu obiadu. Był zadowolony z siebie, mimo walki z kontuzją udało mu się ukończyć bieg w 7 i pół godziny.
Osobiście, w ogniu walki (chociaż w mroźnym klimacie) dokonałem rewizji swoich przyzwyczajeń i mogę uznać się za konwertytę obuwniczego. W mojej „karierze” rozpoczął się etap Inov-8. Problemów ze stopą, które odczuwałem wcześniej, po biegu nie było żadnych. Jako Navigatoria Adventure Racing Team wystawiamy ZUK-owi wzorową ocenę za organizację zawodów. Burmistrzowi Karpacza przybijamy piątkę za bycie naprawdę wyluzowanym, a sponsorom i partnerom biegu radzimy dalej wspierać tę zacną imprezę. Integracyjne disco-party po dekoracji zwycięzców i pełen parkiet tańczących biegaczy pokazały, że bycie ultrasem to nie tylko starty w zawodach. To styl życia!
Napisał: Rafał Adametz
Navigatoria Adventure Racing Team
Zostaw odpowiedź