IAU Trail World Championship – tak brzmi pełna nazwa zawodów, o których chcę Wam, Drodzy Czytelnicy, opowiedzieć. Bardzo chcę to zrobić, bo nazwa brzmi dumnie, jak samo uczestnictwo w tej imprezie. Miałem możliwość już trzeci raz startować. To tyle samo razy, ile jestem na pierwszym roku studiów. W przyszłym roku zostanę również, bo wydaje mi się, że to transakcja wiązana…

Nie znam genezy powstawania imprezy. Tyle co wyczytałem z internetu. Jednakże nie jest ona na tyle długa, żebym nie wiedział w jakich czasach się rozpoczęła. W 2007 roku według IAU (International Association of Ultrarunners) zostały rozegrane pierwsze trailowe mistrzostwa świata. Dodam tutaj, że wygrał je Polak – Jarosław Janicki! Człowiek, który nadal trzyma rekord Polski na płaskie 100 km. Wracając do trailu, to zawody odbywały się co dwa lata, aż do 2015 roku. W momencie, gdy ja zacząłem jeździć na tę imprezę, IAU postanowiła zrobić mistrzostwa co roku. I jak się okazuje – od 2015 roku byłem na wszystkich. (No dobra, żartuję rzecz jasna). Obserwując środowisko ulta widzę, że ta impreza bardzo mocno się zmieniła, w stosunku do tego jak wyglądała w 2007 roku. No i warto wspomnieć, że nadal się zmienia. Liczę, że na lepsze. Obecnie IAU współpracuje z organizacją ITRA, co może świadczyć o rozwoju tych zawodów.

Badia Pratalgia 2017

W Polsce mistrzostwa były, tak jak w zeszłym roku, wspieranie przez PZLA. Jest to właściwy organ powołujący do kadry narodowej. Trzy lata temu byłem samozwańczym reprezentantem Polski na tych zawodach. Wtedy też sam wszystko opłacałem. Teraz to się zmieniło – jest na to budżet. Nadal jednak nie ma sprecyzowanych eliminacji. W tym roku była próba ujednolicenia ich, ale od początku stworzenia pomysłu już były problemy. Głównym problemem był czas. Za późno. Większość czołowych zawodników już miała swoje plany startowe. Drugi problem to gryzące się terminy – Mistrzostwa Polski w Ultramaratonie, które są blisko daty Mistrzostw Polski w Trailu.

Skład na Mistrzostwa Świata miał się składać z najlepszych zawodników na Mistrzostwach Polski z roku 2016 oraz 2017, a skład mieli uzupełnić zawodnicy z wysokim rankingiem ITRA. Miało to jakiś sens, tylko, że tak jak wspomniałem, nie wszyscy chcieli, czy też mogli jechać. Skończyło się na tym, że propozycje wysłano zawodnikom, którzy uzyskali wartościowe wyniki w ostatnim sezonie. Oczywiście nie można tutaj wspomnieć o specyfice trasy, która była krótka (jak na ultra) i szybka, co wydawać by się mogło stawiać szybkich zawodników na wygranej pozycji.

Skład reprezentacji Polski:

Dominika Stelmach
Edyta Lewandowska
Ania Kącka
Natalia Tomasiak
Marcin Świerc
Artur Jabłoński
Piotr Bętkowski
Kamil Leśniak

***

Mimo problemów ze skompletowaniem zespołu, i tak udało się zgrać w nawet bardzo mocnym zespole. Ostatecznie z zawodów musiał zrezygnować Marcin Świerc z powodów zdrowotnych. Mimo wszystko nadal w ekipie męskiej mieliśmy skład wystarczający aby walczyć w klasyfikacji drużynowej.

Reprezentacja Polski na MŚ w Trailu. Fot. Przemek Ząbecki

Reprezentacja Polski na MŚ w Trailu. Fot. Przemek Ząbecki

Mistrzostwa

Start był zaplanowany na 10 czerwca. Dolecieliśmy na miejsce 2 dni wcześniej. Dla mnie to czas już tylko na odpoczynek, więc nie było szans na poznanie trasy. Te dwa dni spędziliśmy na odpoczywaniu i ceremonii otwarcia mistrzostw. Na szczęście ceremonię mieliśmy pod samym hotelem. Już tłumaczę czemu „na szczęście”.

Zawody były rozgrywane z małej miejscowości Badia Pratalgia, gdzie nie ma rozwiniętej na tyle sieci hoteli żeby pomieścić wszystkie zespoły. Dlatego też było to rozbite na kilka miejsc. My byliśmy przydzieleni do hotelu w pięknej miejscowości Poppi. To, że była piękna potwierdza fakt, że zorganizowano tu ceremonię otarcia. Dla nas był to dodatkowy plus, gdyż nie musieliśmy nigdzie jeździć autobusem. Przejażdżka na start to około 30 minut podróży po zakręconej drodze – nic przyjemnego. Więc dobrze, że nam to darowano.

Wspólny chillout przed startem. Fot. Przemek Ząbecki

Wspólny chillout przed startem. Fot. Przemek Ząbecki

Ceremonia otwarcia – jak zwykle – na najwyższym poziomie. Fakt, że długa, ale spodziewałem się tego, więc zaopatrzyłem się w wodę i izotonik. Były poważne wystąpienia, prezentacja drużyn ale także śpiewy oraz tańce. Na zakończenie tego dnia organizator zapewnił wspólną kolację. Suto zastawione stoły tylko dla nas. Jeszcze tego dnia wszystkim doskwierał niezły humor [przyp. red. – to określenie spodobało nam się tak bardzo, że ani nam się śni poprawiać żeby było „bardziej po polsku”. Podobnie jak literówka, „było to rozPite na kilka miejsc”. Literówkę poprawiliśmy, ale musieliśmy się tym z Szanownymi Czytelnikami podzielić. Kamil – dziękujemy!]. To tutaj zobaczyłem znów tych, których obserwowałem na Instagramie czy fejsie. No ale nic to nie zmieniło w moim życiu.

Ciekawostką z zawodów może być fakt, że po raz pierwszy od 1993 roku zjawiła się na nich reprezentacja Czechosłowacji (tak właśnie!). Natomiast my, Polacy, reprezentowaliśmy barwy Monako. Też fajnie!

Piątkowy wieczór spędziliśmy na przygotowaniu sprzętu i odżywek na trasę. Ten element zajmował mi zawsze bardzo dużo czasu. No może nie zawsze, ale na ważne imprezy to co zabrać – to była istna burza mózgów. Tutaj wszystko zależne było od pogody oraz możliwości naszego supportu. Pogoda miała być zaiste pikantna, to mówiło mi, że trzeba będzie przyjmować dużo płynów. Na szczęście na 50-kilometrowej trasie mieliśmy możliwość skorzystania aż z dwóch punktów odżywczych, gdzie czekał na nas własny support. Dodam jeszcze, że były cztery dodatkowe punkty z wodą. Ale na tym nie koniec. Organizatorzy wiedząc, że będą upały zaopatrzyli wolontariuszy i służby, które stały przy trasie, w wodę dla uczestników.

Fot. Przemek Ząbecki

Fot. Przemek Ząbecki

Support

Mieliśmy zagwarantowane, że możemy spotkać się z naszymi ludźmi na dwóch punktach. Supportowaniem nas zajęli się Kamil Kalka oraz Przemek Ząbecki. Ja wiedziałem, że to dla teamu duże ułatwienie. Nie musiałem się martwić o marnowanie czasu na tych punktach. Chodziło o 24. oraz ok. 40. kilometr!

Chłopakom na przepaki zostawiłem butelki z płynami Heed oraz Perpetuem od Hammera oraz żele. Przy sobie miałem całe wyposażenie obowiązkowe (kurtka, NRC, gwizdek, telefon, kubek, 1 l izotoniku HEED, buteleczkę z 5 żelami od Hammera o smaku capuccino). Dodatkowo spakowałem dowód, odtwarzacz mp3 oraz elektrolity w tabletkach. Jeżeli chodzi o strój to tutaj musiałem (i chciałem) założyć kadrowe odzienie. Koszulka na ramiączkach oraz krótkie legginsy. Do tego biały kaszkiet od Hammera oraz Inov-8 x-talon 200. Okulary przeciwsłoneczne pożyczyłem od kolegi z teamu.

Pakowanie jak zawsze ciągnęło się mozolnie, ale przed północą udało mi się ogarnąć. Nawet jeszcze wyskoczyłem na miasto z Benkiem. Noc minęła nadzwyczaj spokojnie. Mój towarzysz troszkę chrapał ale wystarczyło kilka kopniaków i również mogłem zasnąć.

Pobudka ok. 5:30 więc, jak na ultra, mieliśmy sporo czasu na sen. Ok. 6 szybkie śniadanie. Chyba zjadłem niewiele. Jakieś dwie kromki chleba z szynką drobiową oraz dżemem. Wypiłem kilka łyków kawy, a banana zabrałem ze sobą. Jeszcze przed wyjściem na autobus przygotowałem sobie butelkę Heeda do picia, którą bardzo szybko połknąłem przed dojazdem na linię startu.

Fot. Przemek Ząbecki

Fot. Przemek Ząbecki

Przedstartowa nerwówka

Start był planowany na 8. Zanim dojechaliśmy do miejsca startu oraz zostawiliśmy rzeczy do depozytu, zostało nie wiele czasu na rozgrzewkę. Zrobiłem z Benkiem może niecałe 2 km, w tym kilka przebieżek. Przez głośniki wzywali już uczestników na linię startu. To zawsze jest wielkim problemem, bo każdy chce się rozgrzewać, a nie stać ściśniętym na linii startu. Na normalnych biegach nie ma z tym najmniejszego kłopotu, ale tutaj jest. Sprawczynią tego incydentu była obowiązkowa kontrola sprzętu. I tak trzeba było stać w wąskiej kolejce do 3 osób, które skrupulatnie sprawdzały losowo wybrany element z obowiązkowych rzeczy.

Bardzo późno weszliśmy do strefy startowej, co skutkowało ruszeniem na trasę z środka stawki. Więc pierwsze 100 metrów trasy mogłem zrobić marszem, a i tak bym się nie przesunął. Tutaj muszę przyznać, że organizatorzy nie patyczkowali się. Od razu zaczynał się podbieg. Często na zawodach biegowych jest płaski odcinek, gdzie spokojnie stawka się rozciąga. Tutaj było podobnie, ale nerwowo. Dobrze, że nie było od razu ciasnej ścieżki. Analizując z resztą ekipy stwierdziliśmy, że trasa jest szybka. I także krótka, jak na biegu ultra – to tylko 50 km. Nie było czasu na błędy.

Szachy

Zaczęliśmy spokojnie. Piszę tutaj „my”, bo na tym etapie biegliśmy blisko siebie z Arturem Jabłońskim, czasem nawet razem. Na 9. kilometrze byłem zaledwie 10 s przed Arturem, to niewiele. Do tego punktu, i jeszcze sporo kilometrów za nim, kilkakrotnie się mijaliśmy. Na pierwszym pomiarze czasu byłem 63., czyli tak, jak miało być. Nie była to pozycja i miejsce, które szokowały. Gdybym był w top 10 po 9 km biegu to by dało do myślenia: „Chyba za ostro zacząłem’’.

Biegło się naprawdę luźno. Wiedziałem, że jeżeli nie przesadzę, to będzie jeszcze lepiej. Biegłem swoje. Gdzieś za 20. kilometrem zwróciłem uwagę, że nigdzie wokół mnie nie ma Artura. Przez chwilę zastanawiałem się czy mogło się coś z nim stać. Wiedziałem, że jest mocny, chociaż na zbiegach bujało go na lewo i prawo przy mocnym tempie. W sumie ja też byłem nie lepszy – jeszcze mnie blokowała świeżo skręcona kostka. Na szczęście zbiegi były łagodne i przyjemne, więc nie mam co narzekać. A dla Artura ukłony, że wytrzymywał te mocne zbiegi i się nie blokował. Do drugiego punktu dobiegłem na 40. pozycji. To tutaj mieliśmy swój punkt z przepakiem. Kamil i Przemek informowali mnie o zaistniałej sytuacji. Mówili mi, że sporo osób zwalnia przez upał. W tym momencie sam dopiero zauważyłem, że jest gorąco. Chyba zbyt mocno byłem zamyślony. Artur był za mną 2 minuty. Za to mój serdeczny przyjaciel 9 minut. Na tym etapie wiele może się wydarzyć.

Przepak. Fot. Przemek Ząbecki

Przepak. Fot. Przemek Ząbecki

I tak też było.

Do 35. kilometra jeszcze sporo awansowałem, bo aż o 15 miejsc. Tyle tylko, że do tego punktu już trochę osłabłem. Na trasie mijałem zawodników ze ścisłej czołówki. Zbyt mocno zaczęli, ale tak to już jest na tego rodzaju imprezach. Albo medal albo nic. Zacząłem odczuwać upał. Piłem w każdym możliwym miejscu. Zgarniałem od wolontariuszy duże butelki i wypijałem nawet do połowy jednym haustem. Do tego zacząłem częściej łykać elektrolity, gdyż zaczęły mnie łapać kurcze. Nie jest to coś strasznego, ale jest granica między lekkim kurczem, a bolesnym kurczem. W tym momencie była ona bardzo cienka. Odcinek do 39. kilometra pobiegliśmy z Arturem bardzo podobnie, ale na kolejnych czterech ja znacznie zwolniłem. To tylko 4 km, ale podbiegu… W tym przypadku było to podejście. Cierpiałem strasznie. Słońce grzało na maksa. Analizowałem co zrobiłem nie tak i jak miałem temu zaradzić. Drugi fragment zrobiłem żwawo – myślę sobie. Jednak teraz to było bez znaczenia, musiałem napierać. Na podejściu minął mnie Artur. Wymieniliśmy parę zdań. Widziałem, że też już odczuwa trudy biegu. Też miejscami podchodzi. Jednakże tam, gdzie wypadałoby biec porusza się znacznie dynamiczniej. Widać w oczach, że ma jeszcze chęci na walkę. Myślałem o tym cały czas. Też tak muszę!

Fot. Prozis

Fot. Prozis

Jak w malignie

Pragnienie jednak momentalnie usypiało moją czujność. Na 39. kilometrze spadłem na 29. pozycję. Miałem stratę niecałych 2 minut do Artura. Do punktu odżywczego na 44. kilometrze nadal topornie mi szło. Chłopaki nadal zagrzewały mnie do walki. Zacząłem narzekać, zupełnie niepotrzebnie. Przecież to tylko 6 km. Zostawiałem tutaj mp3, która była mi mega pomocna przez ostatnie 25 km. Teraz tylko jeszcze lekki podbieg i finisz. Chłopaki mówią mi, że za tym cypelkiem jest już zbieg, ale ja wiedziałem, że wprowadzają mnie w błąd. Wiedziałem, że to jeszcze jakieś dobre 2 kilometry napierania do przodu. Ciut się zebrałem do walki, ale i tak to było ślamazarne bieganie. Może też pragnienie zobaczenia Mistrza Świata sprzed dwóch lat mnie zmotywowało. Zapewne! Bo teraz tylko o tym myślałem. Chciałem mieć „odhaczonego” mistrza świata. W międzyczasie minął mnie przesympatyczny Czech, którego skądś znałem. On mnie znał z imienia. Teraz się zastanawiam czy przeczytał na moim numerze, czy rzeczywiście się znaliśmy. Razem napieraliśmy do przodu. Na zbiegu byłem szybszy, ale na lekkim podbiegu musiałem mu ustąpić. To był jeszcze spory kawałek podbiegu, więc z Czechem długo nie pobiegałem.

Widzę w oddali punkt pomiarowy, i już wiem, że będzie już tylko w dół. Bardzo dobrze przyjrzałem się mapie przed startem i wszystko według topografii się zgadzało! Zerknąłem za siebie sprawdzając czy czasem jeszcze Sylviana z Francji nie ma! Nie było.

Przed mną też nikogo. Miałem jeszcze energię, o dziwo. Chyba doszło do mnie, że zbliżam się do mety. Szkoda, że nie miałem na tym odcinku żadnej motywacji w postaci rywala. Za mną nic, przed mną także nikogo. Spokojnie dobiegłem do linii mety!

Kamil na mecie. Fot. Prozis

Kamil na mecie. Fot. Prozis

***

Oczywiście z wielką radością! Co by nie patrzeć, jest to mój najlepszy występ na Mistrzostwach Świata. Co by nie patrzeć – za plecami zostawiłem wielu świetnych sportowców. W tym wielkiego Hawksa Haydena oraz Sylviana Courta. Przeliczyłem, że 22 zawodników z lepszym indeksem ITRA pobiegło gorzej od mnie. To poniekąd może świadczyć o moim bardzo dobrym występie. Sam indeks ITRA pokazuje, że był to mój drugi najlepszy bieg w życiu. Ja twierdzę, że sporo innych biegów pokonałem lepiej, ale ten też był dobry. Pochwaliłem się ilu mocnych zawodników wyprzedziłem, ale było też kilku, którzy mnie wyprzedzili.

Na mecie. Fot. Arch. Kamila Leśniaka

Na mecie. Fot. Arch. Kamila Leśniaka

Dobiegłem na 27. miejscu, więc 26 osób przecięło metę przede mną, w tym 6 zawodników z niższym indeksem ITRA. Przegrałem z Arturem Jabłońskim, ale to akurat nie jest wstyd. Artur ma nieznacznie niższy indeks od mojego. Mimo, iż debiutował na tych zawodach, to zdecydowanie był lepszym zawodnikiem od mnie. No i co by nie patrzeć – był spokojniejszy na początkowym etapie zawodów. Ukończył na 21. miejscu z czasem 4 godziny i  50 min. Natomiast ja dobiegłem niecałe 6 minut za nim. Drużynę dopiął Piotr Bętkowski, który także debiutował na mistrzostwach. Piotrek również mądrze pobiegł, co zaprocentowało systematycznym przesuwaniem się w klasyfikacji generalnej. Ukończył zawody na 64. pozycji. Drużynowo zajęliśmy 10. miejsce na 24 zespoły! Za to nasze dziewczyny zajęły drużynowo 7. miejsce. Indywidualnie najlepsza Polka zajęła 20. miejsce. Była to Dominika Stelmach. Początek zrobiła bardzo mocno, gdyż po 9 km była na wysokim 7. miejscu! Natomiast Edyta Lewandowska dobiegła 10 oczek za Dominiką. Anna Kącka na 47. pozycji a na 55. pozycji Natalia Tomasiak.

Sylvian Court - Mistrz Świata z przed 2 lat, a na piewszym planie Ja - Kamil Leśniak rolnik

Sylvian Court – Mistrz Świata z przed 2 lat, a na pierwszym planie Ja – Kamil Leśniak rolnik. Fot. Prozis

Trudno mi się wypowiadać obiektywnie odnośnie biegu kobiecego, gdyż nie mam pełnych informacji od dziewczyn. Niemniej jednak występ godny pochwały, bo dziewczyny zajęły drużynowo 7. miejsce na 21 zespołów. Mimo indywidualnych problemów jest to piękny wynik.

Ja jestem bardzo zadowolony z występu w tych zawodach. Rywalizacja co roku robi się mocniejsza i coraz ciaśniej robi się w elicie. Coraz częściej na tych wielkich imprezach nie ma takich wielkich przerw między zawodnikami, jak to wcześniej bywało.

Mój start uważam za o tyle udany, że w końcu żadna kobieta mnie nie wyprzedziła. To motywujące! Jeżeli chodzi o drużynę – patrząc na mistrzostwa przez 3 lata, w których miałem przyjemność startować to ten rok wypadł zdecydowanie najlepiej.

Liczę, że za rok będzie jeszcze lepiej!

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany