Wierzę, że jestem w stanie kiedyś wygrać CCC i UTMB. Najlepiej rok po roku. Pobić rekord świata na 100 kilometrów i znaleźć się w światowej elicie biegów ultra. Teraz koncentruję się jednak na kwalifikacji olimpijskiej – mówi w rozmowie z napieraj.pl Dominika Stelmach.
Dominika Stelmach to bez wątpienia najszybsza ostatnio dziewczyna w polskich górach. w Karpaczu, w fenomenalnym stylu zdobyła wicemistrzostwo świata w biegach górskich na długim dystansie. Jej rekord życiowy ustanowiony w marcu w Seoul International Marathon wynosi 2:37:09. Dwa tygodnie później zajęła 2. miejsce w prestiżowym Old Mutual Two Oceans Marathon w RPA. Od sukcesów może zakręcić się w głowie. Dominice się jednak nie kręci. Twardo stąpa po ziemi i walczy o kwalifikację olimpijską w maratonie. Stara się łączyć dwa światy: góry i ulicę. Choć priorytetem na razie pozostaje szosa, to właśnie z biegami ultra wiąże ogromne nadzieje.
Oskar Berezowski: Biegasz z sukcesami na ulicy, marzysz o starcie w maratonie na igrzyskach, jesteś wicemistrzynią świata w długodystansowym biegu górskim, najszybciej na świecie uciekasz przed samochodem w Wings for Life. Jak ty definiujesz siebie jako sportowca?
Dominika Stelmach: Ja kocham biegać, kocham wyzwania, przełamywanie barier. Chcę być dobra na wielu płaszczyznach i stąd próba zdobycia kwalifikacji na igrzyska. To będzie bardzo trudne, bo późno zaczęłam biegać maratony. Nie mam takiego przygotowania szybkościowego jak inne maratonki. Warto podjąć jednak to wyzwanie. Jeśli nawet się nie zakwalifikuję, to ten okres przygotowań zaprocentuje w biegach górskich. Widzę to nawet w tym roku. Góry biega mi się zupełnie inaczej.
Pada zarzut, że choć jesteś szybka, to nie wybierasz zawodów prestiżowych, klasycznych biegów ultra.
Rok temu rozstałam się z pracą zawodową. Dla mnie wymiernikiem tego czy zawody są prestiżowe, czy nie, jest wysokość premii za zwycięstwo. Wielokrotnie słyszałam uwagi o tym, które zawody ultra są prestiżowe, ważne, „prawdziwe”, a które nie. Tylko, że ten sport szybko się rozwija, ewoluuje. Część imprez stara się profesjonalizować, komercjalizować i zmierzać w kierunku wysokiego poziomu sportowego i organizacyjnego. Za tym idą pieniądze i premie, by przyciągnąć najlepszych. Część biegów nadal jest otoczona piękną historią, trasa jest w niezwykłych rejonach, ale walczy się o prestiż lub o przysłowiową pietruszkę. Moim zdaniem porównywanie tych światów jest trochę bez sensu. Mamy biegi skierowane do amatorów i biegi skierowane dla profesjonalistów, półprofesjonalistów lub zaawansowanych amatorów na wysokim poziomie sportowym. Ja wybrałam na tę chwilę kierunek profesjonalny. To jest świadomy wybór.
W Polsce wciąż wybór konfrontacji sportowej z najlepszymi nie jest popularny. Zawodnicy z krajowego topu rzadko się ze sobą konfrontują i otwarcie rzucają sobie wyzwania.
U nas, niestety, bardzo duża część dobrych biegaczy boi się konfrontacji z najlepszymi, nie wybiera mocno obsadzonych biegów. Potem zasłaniają się różnymi wymówkami, definicjami prawdziwego ultra, kultowych biegów itp. Weźmy choćby Comrades Marathon w RPA. Tam nagroda za zwycięstwo wynosi 123 tys. złotych. Pomimo tego słyszę ludzi, którzy mówią: to nie jest prestiżowy bieg. Tyle, że startuje tam światowa czołówka biegaczy.
Ja patrzę na dziewczyny, które dotychczas zdobywały kwalifikacje olimpijskie. Wszystkie miały dość długą przeszłość z bieżni. Czy to jest Iwona Lewandowska, Kasia Kowalska, Karolina Jarzyńska, czy nawet jeśli sięgniesz jeszcze dalej w historię – wszystkie od nastolatki trenowały na bieżni. Wydaje się, że to jest najlepsza droga…
Ale…
Nie jedyna. Popatrz na dzisiejsze wyniki w niektórych maratonach. Mamy przykłady dziewczyn, które późno zaczęły biegać 42 kilometry i robią to szybko. Mi biegi ultra pomagają w budowaniu formy na ulicę. Tylko tu muszę zrobić pewne zastrzeżenie. Ja nie biegam długich ultra, tylko te krótsze, do 100 kilometrów, czy 10 godzin wysiłku.
Dlaczego?
W tej chwili pracuję nad szybkością. Nie mierzę się więc ze stumilowymi zawodami, wielodniowymi wyścigami. Nie oznacza to, że kiedyś mnie to nie wciągnie, ale teraz podążam ścieżką, którą sobie wyznaczyłam.
Dużo mówisz o potrzebie rywalizacji. Widzisz ją w Polsce?
Cieszę się, że ultra idzie do przodu, pojawia się coraz więcej mocnych zawodników, a z nimi wzrasta poziom sportowy. Na razie bywa z tym jednak różnie. Weźmy sobie choćby Stumilaka, gdzie róznica między pierwszą a drugą zawodniczką wynosiła w tym roku ponad 3,5 godziny.
O czym to świadczy?
O tym, że na trasie nie ma kompletnie rywalizacji o zwycięstwo. Dla mnie rywalizacja jest wtedy, gdy o triumf walczy równorzędnie przynajmniej kilka osób.
W Krynicy podczas Biegu 7 Dolin o zwycięstwo zawsze walczy kilka dziewczyn, różnice liczone są w minutach, a to oznacza, że coś się dzieje.
Masz rację i nie masz. Krynica jest przykładem takich biegowych 100 kilometrów. Faktycznie różnice na mecie między pierwszą a drugą zawodniczką są stosunkowo niewielkie. Niestety nie pamiętam kiedy udało się zebrać na starcie taką ekipę dziewczyn, żeby na mecie wszystkie miały zbliżone wyniki. Mamy 2-3 liderki, a różnica między numerem 1. a 5. jest już liczona w godzinach.
To jest tam o co i z kim walczyć?
Oczywiście. Przecież mówię, że rywalizacja o zwycięstwo jest zacięta. Takim marzeniem jest też złamanie 10 godzin na tej trasie. Dotychczas udało się to tylko Ewie Majer. To doskonały wynik, nawet na tle mężczyzn, o który warto się bić. Ja tylko chciałam powiedzieć, że fajnie byłoby zebrać wszystkie najlepsze dziewczyny w jednym miejscu, ale mam świadomość, że nie jest to proste, bo każdy ma swoje plany startowe. Niektórzy nie lubią startować po raz kolejny na tej samej trasie.
W tym roku premia 40 tysięcy złotych za pobicie rekordu Ewy, czy 25 000 za zwycięstwo bez rekordu, ma szansę przyciągnąć najlepsze dziewczyny? Kasa jest na światowym poziomie.
Ciekawie zapowiada się walka Ewy z Magdą Łączak. Moim zdaniem tylko one w Polsce mają szansę zbliżyć się do tego rekordu. O wyniku mogą zadecydować drobiazgi, pogoda. Atutem Ewy jest to, że doskonale zna tę trasę bo mieszka w Krynicy. Z drugiej strony Magda też ma na niej doświadczenie. Chętnie bym z nimi powalczyła, ale mnie nie będzie w Krynicy.
Dlaczego?
Jesienią mam walczyć o minimum olimpijskie w maratonie i nie dam rady połączyć tych dwóch startów. Przed mistrzostwami świata dałam słowo trenerowi Hubertowi Duklanowskiemu, że jeśli zdobędę medal to odpuszczę Krynicę i nie mogę się z tej deklaracji wycofać. Mam rok, żeby zrobić minimum i wiem, że to jest moja ostatnia szansa. ? @dom_stelmach: Przed mistrzostwami świata dałam słowo trenerowi Duklanowskiemu, że jeśli zdobędę medal to odpuszczę Krynicę i nie mogę się z tej deklaracji wycofać #napieraj Click To Tweet
Odważnie oceniasz polską „scenę” ultra. Odważnie też mówisz o swojej pozycji. Nie dziwi Cię to, że wśród mężczyzn jest takie nieśmiałe podejście do otwartej walki z Marcinem Świercem?
Ja mam 36 lat, nie mam już czasu na zabawy w kurtuazję, puste słowa „niech wygra lepszy”. Biegnę żeby wygrać. Jeśli przegrywam, to znaczy, że rywalka była ode mnie lepsza, albo ja popełniłam jakiś błąd. Koniec kropka. To jest straszne! Wielu chłopaków z założenia daje mu wygrać. Wyjątkiem jest Bartek Przedwojewski. Kompletnie tego nie rozumiem. To jest jakieś amatorskie podejście do sportu. Ja mam takie podejście, że jak już staje na starcie, to po to, żeby wygrać. Lubię sprawdzać przed biegiem z kim mam walczyć. Nie boję się konfrontacji. Gdyby tak było, w ogóle nie powinnam brać udziału w różnych zawodach. Patrzę na listę startową, widzę rywalki z teoretycznie lepszymi czasami, wynikami. I zadaję sobie pytanie, dlaczego mam z nimi nie wygrać. Przecież ja też jestem mocna i wiem, że trzeba wycisnąć z siebie maksimum, żeby je pokonać.
Często słyszę: „będę biegł swoje i zobaczymy na ile to wystarczy, nie myślę o innych, bo w ultra to się nie sprawdza”.
U nas zawodnicy trochę się boją wyjść poza te swoje ograniczenia, wybiec ze strefy komfortu. Stąd chyba bierze się ta asekuracja w deklaracjach, co potem przekłada się na postawę na trasie. Ci co „biegają swoje” rzadko zdobywają laury na największych zawodach. Trzeba chcieć i wierzyć w siebie. Nie wiem na przykład w czym Bartek Gorczyca jest gorszy od Marcina Świerca. Odwagi!
Jesteś najwyżej notowaną Polką w ITRA. Masz 739 punktów za Tobą jest Magda z 738 punktami i Ewa – 734. Ten ranking oddaje też Twoją pozycję w polskim ultra?
Trochę trudno go porównywać jeśli weźmiesz pod uwagę klasyfikację generalną. Na szczęście ITRA robi teraz też podział na długości biegów (XS, S, M, L, XL, XXL – redakcja). Myślę, że Magda nie ma ze mną szans na tych krótszych biegach, ja z nią nie wygram na tych dłuższych. Te porównania są więc trudne. Są jeszcze inne dziewczyny, które się mocno specjalizują. Natalia Tomasiak mocno walczy w skyrunningu. Ja w takim prawdziwym sky, w wysokich górach, nie miałabym szans, to jest już inna dyscyplina. Szkoda, że z biegów odeszła Ania Celińska. Myślę, że w ciągu 2-3 lat pojawią się nowe osoby, bez kompleksów wchodzące do świata ultra. To jest potrzebne wszystkim, także tym, którzy teraz są na topie, żeby się rozwijać.
Czy jest coś przez co chcesz zbudować swoją legendę w ultra? Jakieś wielkie osiągnięcie, którym zapiszesz się w historii?
Wierzę, że w przyszłości mogę wygrać CCC i UTMB i zrobić to najlepiej rok po roku. Chcę powalczyć w cyklu Ultra-Trail World Tour. Trochę oczy otworzył mi tegoroczny start w Nowej Zelandii (Skyline Traverse w Wanaka – napieraj.pl). Zajęłam tam drugie miejsce, ale bieg przegrałam na ostatnich kilometrach z Ruth Croft. To piąta zawodniczka światowego rankingu ITRA. Przed startem nie wiedziałam kim ona jest, więc nie miałam kompleksów. Chciałam wygrać. Przegrałam na zbiegu o 1 minutę i 3 sekundy. No i marzy mi się rekord świata na 100 kilometrów po ulicy (należy do Japonki Tomoe Abe 6:33:11 – napieraj.pl). Obecny jest niesamowity. Średnie tempo wynosiło 3:55 minut na kilometr!
Trzymam kciuki.
Poczekaj. Po zakończeniu tej przygody szosowej chciałabym też zacząć startować w biegach w niesamowitych miejscach. Może mniej prestiżowych, za to trudnych i pięknych ultra.
Pójść śladami Piotra Hercoga?
Tak! No może nie pragnę spotkać się z pumą w Patagonii, jak on, ale właśnie ruszyć na spotkanie przygody. Jak ktoś ogranie sobie to dobrze marketingowo, to jest w stanie jeździć i wygrywać w naprawdę fajnych biegach na całym świecie. Bardzo lubię obserwować takich pozytywnych freaków. Teraz Artur Kujawiński ukończył Badwater. Ten bieg też mam z tyłu głowy, ale jak pomyślę o tych temperaturach, to przechodzi mi ochota. To już wolę nad zamarznięty Bajkał, czy Antarktydę.
W takich zimnych przygodach, z sukcesami, bierze udział Piotr Suchenia.
To ja właśnie raczej ten kierunek chyba preferuję. Strasznie lubię czytać takie relacje, bo potem, na stare lata, będę miała cel.
Więc jednak ciągnie Cię też ta nie zawodowa część ultra.
Tak, ale potrafię to odróżnić. Jedno i drugie jest fajne i można się tym cieszyć. To dwa światy. W tej chwili stąpam po tym świecie wyczynowego, profesjonalnego sportu, gdzie nie do końca biega się dla zdrowia i przyjemności. Mam też nadzieję, że wkrótce wykrystalizuje się kilka imprez na świecie i w Polsce jednoznacznie istotnych dla wyczynowców. Teraz mamy masę zawodów, każdy przekonuje, że jego bieg jest ważny, kultowy, najtrudniejszy. Część biegaczy w to wchodzi i wygrywając mniej oblegane imprezy czuje się częścią elity. To jednak trochę takie samooszukiwanie się, które nie popycha sportowca do przodu, do lepszych wyników. Z resztą nie jestem hipokrytką: jeszcze do niedawna sama dzieliłam czas w pracy z bieganiem i jeździłam na zawody na przykład dla tego, że się zakwalifikowałam i można sobie pobiec. Teraz mam tylko bieganie.
Rzuciłaś pracę i postawiłaś wszystko na jedną szalę, czy to raczej jest świadoma droga, a nie ryzyko?
Raczej realizacja pasji. Przemyślana. Wiem co chcę robić w życiu. Mam za sobą ładnych parę lat doświadczenia zawodowego i jak będzie potrzeba to wrócę do pracy. Nadal się rozwijam. Zajmowałam się komunikacją i marketingiem , realizowałam duże, trudne projekty i nadal mam z tym światem kontakt, tyle, że teraz robię to dla siebie, ale wciąż w bliskości z działaniami marketingowymi marek. Tyle jest teraz możliwości założenia własnej działalności i czerpania radości ze sportu, łączenia go z pracą, że nie czuję większych obaw.
To z czego się teraz utrzymujesz?
Ze startów.
Gdzie najwięcej zarobiłaś?
Teoretycznie w RPA (Dominika zajęła 2. miejsce w Old Mutual Two Oceans Marathons, premia wynosiła tam 35000 złotych – przyp. napieraj.pl), ale jeszcze nie dostałam tych pieniędzy. Biegając płaskie maratony w Polsce zarabiam kilkanaście tysięcy za start.
Ty nie kryjesz się z tym, jak trenujesz. Niektóre dziewczyny to ukrywają.
Ja lubię pomagać innym. Dzielę się swoimi ulubionymi ćwiczeniami. Co z tego, że ktoś pozna mój trening? Przecież nie na każdego to zadziała, mamy różne organizmy, różne możliwości, predyspozycje. Robię całą masę ćwiczeń dodatkowych, które mają mnie zabezpieczyć przed kontuzjami. No i ja większą część czasu trenuję w Warszawie.
Można dobrze przygotować się do gór w mieście?
Jak widać można. Nie jestem z resztą w tym odosobniona. Problem zaczyna się niestety na zbiegach.
Czyli pod górę w mieście można biegać?
Można to symulować. Są maszyny, schody, bieżnie. Mi bardzo dużo daje rower. Siłę i wytrzymałość na podbiegach zrobisz bez gór. Na zbiegach potrzebne jest jednak doświadczenie i czas spędzany na szlakach. Tak długo, jak długo nie będę miała szans pobiegać więcej w górach, to zbiegi będą moją najsłabszą stroną. Gdy patrzę na Magdę Łączak czy Ewę Majer na trudnych technicznie odcinkach w dół, to wiem, że musze się jeszcze uczyć.
To jaki sport uzupełniający na nizinach jest kluczowy dla ultrasa?
Zdecydowanie rower. Potwierdzi Ci to także Bartek Przedwojewski, który też jest rowerowym freakiem i twierdzi, że dzięki temu poprawił swoje wyniki w górach. Obserwuję też kilka dziewczyn ze światowej elity i one także robią mocne treningi rowerowe.
To ile w roku jesteś w górach? Staram się być w nich 2 miesiące w roku. Wykorzystuję każdą możliwość. W ogóle to mogłabym zamieszkać w górach, ale na razie to niemożliwe.
Zostaw odpowiedź