[size=x-large]Terra Incognita[/size]

[b]Relacja zespołu Carolina Car Company Toyota Salomon Adventure Team [/b]

[b]Marek Giergiczny[/b]


Kolejnym naszym celem po Mistrzostwach Polski były zawody Terra Incognita w Chorwacji. Zawody dla nas bardzo ważne bo ostatnie z serii gwarantujących start w mistrzostwach świata w Nowej Zelandii.

Do Chorwacji przybyliśmy 5 dni przed startem, zakwaterowaliśmy się w przydrożnych krzakach nad jeziorem Mrzla Vodica. Dodatkowe dni przed startem pozwoliły na przeprowadzenie kilku treningów, dopracowanie sprzętu, a także degustacje win z chorwackich winnic w trakcie wieczornych ognisk.

Dwa dni przed startem przyjechaliśmy do Delnic, gdzie na wieczornej odprawie otrzymaliśmy mapy. W środę rano (9. 09) zostaliśmy przewiezieni na miejsce startu.

No i się zaczęło……….
Najpierw 24 kilometrowy etap kajakowy. Etap ten kosztuje nas wiele wysiłku i pokazuje że pomimo licznych treningów, kajaki są nadal naszą piętą achillesową, z wody wychodzimy na 7 miejscu i tracimy do najlepszych 20 min. Kolejny etap to krótki 15km trekking. Traf sprawia, że po 10 minutach dochodzimy zespól chorwacki Osiguranje Zagreb. Pomimo wolnego tempa marszu decydujmy się ich nie wyprzedzać. Ponieważ wszyscy członkowie zespołu pochodzą z tych okolic, co krok są pozdrawiani i pozdrawiają mijających ludzi (na szczęście dla nas nie decydują się wpaść na obiad do cioci). Chorwaci znając każdy kamień z łatwością doprowadzają nas do punktu kończącego trekking. Tam ku naszemu zdziwieniu okazuje się, że jesteśmy na pierwszym miejscu. Zadowoleni, wyruszamy na 68 km etap rowerowy, staramy się jechać szybko żeby wykorzystać ostatnie minuty dnia. Etap ten obfituje w długie podjazdy i wiedzie głównie szutrami.
Na etapie tym udaje nam się powiększyć przewagę nad pozostałymi zespołami. Około godziny 9 docieramy do skrzyń w Delnicach, gdzie nareszcie udaj nam się zjeść coś przypominającego normalne jedzenie i wyruszamy na dalszą część etapu rowerowego. Na szczęście większa część etapu wiedzie asfaltem i dobrymi szutrami, także stosunkowo sprawnie docieramy do końca etapu gdzie rozpoczynamy około 30 km trekking.
Odcinek ten jest rzeczywiście „przygodowy” jak na AR przystało. Rozpoczyna się mozolnym podejściem (na grani jest punkt), następnie w ekspresowym tempie zbiegamy w dół do doliny i po krótkim marszu docieramy do Samarskich Stijan (choć nazwa masarskie byłaby chyba bardziej trafna). No i tu rozpoczyna się dobra zabawa, musimy znaleźć 3 punkty pośród setek wapiennych turnic. Ta część etapu obfituje w momenty wspinaczkowe o trudnościach II w skali UIAA. Sytuacje dodatkowo komplikują niezrozumiale dla nas napisy chorwackie kierujące na rożne warianty. Zaczynamy pluć sobie w brodę, że nie wzięliśmy słownika. Z alternatywy „lasko”- „opastno” wybieramy oczywiście „opastno” bo jako tako kojarzy się z okrążaniem czegoś (a naszym zadaniem jest zrobienie pętli). Niestety po paru minutach okazuje się, że z dwójkowego terenu trafiamy w teren czwórkowy…. Momentami jest naprawdę niebezpiecznie zwłaszcza w trakcie eksponowanych zejść, nie pozostaje nam nic innego jak wycofać się z opcji „opastno” i wrócić do wariantu „lasko”. Wariant ten puszcza i po około 90 minutach od znalezienia pierwszego punktu opuszczamy samarskie stijeny i zasuwamy dla odmiany w rejon, tym razem białych ścian. Na szczęście jest znacznie łatwiej, ale niestety też ciemniej, dlatego prędkość poruszania nie zachwyca. Około 21 docieramy do schroniska (dla nie wtajemniczonych „kuca” z ptaszkiem nad c), gdzie część zespołu ucina sobie 40 min drzemkę, a druga cześć zespołu dygocze z zimna. Po krótkim odpoczynku szybko udajemy się w dół i w miarę sprawnie docieramy do Bjelolasicy. Etap ten był zdecydowanie najtrudniejszym odcinkiem trekkingowym w trakcie całego rajdu, na szczęście udało nam się pokonać najgorszy jego odcinek w ciągu dnia i chyba, co ważniejsze, przy suchej skale. Jak się okazało później cześć zespołów pokonała samarskie stjeny asekurując się liną (np. Czesi z Opavanet), nam udało się zrobić to na żywca. Wielkie słowa uznania dla Magdy, która jak wiadomo nie dysponuje wielkim wysięgiem i raz po raz musiała strzelać do dobrych chwytów. Jak dowiedzieliśmy się później „opastno” znaczy po prostu „niebezpiecznie”…
Z Bielolasicy wyruszamy na rowerach. Jest nadzwyczaj rześka noc, jesteśmy trochę zamuleni więc wpadamy do hotelu na szybką kawę. W środku dyskoteka – dziewczęta piszczą nie wiem czy z powodu naszego wyglądu czy zapachu….
Po wlaniu w siebie espresso i uzupełnieniu bidonów ruszamy. Początkowy podjazd (wprawdzie łagodny, ale długi) powoduje, że szybko przestaje być rześko i robi się upalnie. Etap ten przebiega sprawnie – zasuwamy w miarę szybkim równym tempem w 100% po asfaltach, wiec jest lekko i przyjemnie aczkolwiek brak snu daje się coraz bardziej we znaki. Około 3 na ranem docieramy do skrzyń. Mamy tu karrimaty i śpiwory. Po krótkiej aczkolwiek intensywnej wymianie zdań w pół-demokratycznym glosowaniu decydujemy się na 90 min snu. Śpimy parę metrów od drogi, po której raz po raz mkną TIR-y. Pomimo dużego zmęczenia nie mogę usnąć, bluzgi cisną się na usta tym większe, że słyszę już pochrapującego Flekmusa, który zapewne jest już w fazie REM. Decyduje się na „desperacki” krok wpycham w uszy chleb razowy, odlatuje…. Zgodnie z planem budzimy się po 90 min, jest super, mózg zresetowany! Ale okazuje się że razowiec nie chce wyjść z jednego ucha, a na domiar złego soczewka w jednym oku zawija się i ucieka pod powiekę. Klnę na czym świat stoi, zespól przywołuje mnie do porządku! Jak zwykle we wszelkich kryzysowych sytuacjach pomoc Flekmusa okazuje się być nieoceniona. Magda swoimi zgrabnymi paluszkami dobywa soczewkę spod powieki, którą Flekmus swoimi równie zgrabnymi palcami wielkości bananów umieszcza sprawnym ruchem w oku, dziękuję opatrzności za Flekmusa.

Ruszamy. Jest już prawie widno, wypoczęci poruszamy się bardzo sprawnie. Trekking wiedzie przez północny Velebit. Teren jest bardzo łatwy, gdzie się daje biegniemy. Później okazuje się, że 40 km trekking pokonujemy 2 godz szybciej niż drugi zespól (żeby tak dobrze było na kajakach!). Trekking kończy się zejściem z schroniska Alan z wysokości 1350m nad morze, gdzie zaczynają się kajaki. Z „wymasowanymi” stopami docieramy do Karlovac (początek kajaków) gdzie spotykamy Karolinę, która przeprowadza sesję zdjęciową. Szybko jemy zupę pomidorowa o smaku vegety, połykamy frytki i ruszamy na kajaki. Płynę razem z Maćkiem, Flekmus z Magdą. Pobieramy z Maćkiem wszystkie wory, co powoduje, że kajak się zanurza. Przez dziury wpływa więcej wody, upssss kapitan siedzi w wodzie.
Płyniemy tempem turystycznym na Rajską Plażę na wyspie Rab. Na szczęście wiatr jest bardziej w plecy niż boczny. Po ok. 3godz. docieramy do punktu, robi się noc. Teraz czeka nas druga cześć kajaków z Rabu do Senij. Odcinek ten jest nieco dłuższy niż pierwszy – około 17-18 km (w sumie ok. 30 km). Na szczęście morze się uspokaja. płyniemy nadal żółwim tempem. Noc powoduje, że odnosimy wrażenie, że w ogóle się nie przemieszczamy, nadbrzeżne światła prawie w ogóle nie chcą się przemieszczać. Zaczynają się „ciekawe” rozmowy, Maciek przedstawia odważna teorię spiskową o Wielkim Bracie, który reguluje poziomem wody w oceanie, kiwamy z Flekmusem głowami ze zrozumieniem, Magda ucina sobie drzemkę. Zaczyna być „nieźle”…., na szczęście wyrywamy się z tego transu urządzając sobie wyścigi, co nie jest latwe (mam opuchnięte przedramię, ścięgno trzeszczy jak struna od skrzypiec), na szczęście jest mi bardzo zimno, więc macham wiosłem tak szybko jak mogę. Ufff wreszcie około północy dobijamy do Senij, dowiadujemy się, że Eafit dopiero co wszedł na wodę, wiec mamy przynajmniej 5 godz. przewagi. Jesteśmy szczęśliwi. Coraz bardziej zaczynamy wierzyć, że naprawdę możemy wygrać. Przebieramy się, szybko coś jemy i siadamy na rowery. Z poziomu morza wjeżdżamy na wysokość około 1000-1100m. Jesteśmy coraz bardziej zaniepokojeni. Błyski, które widzieliśmy już na morzu ponad górami, stają się coraz bardziej realne. Wiemy już, że nie będzie łatwo. Sprawnie docieramy do punktu kontrolnego na Plataku, stad rozpoczynamy zjazd asfaltem no i… zaczyna się. Nagle niebo otwiera się i dosłownie zwala nam się na głowy ściana deszczu, widoczność spada do 2m, jedziemy środkiem drogi z oczami wbitymi w białą linię rozdzielającą pasy ruchu. Na domiar złego pioruny walą dookoła. Na zjeździe rozwijamy „zawrotna” prędkość dochodząca maksymanie do 18km/h. Jest bardzo zimno, na szczęście dzięki gore-texowym kurtkom Salomona jest nam względnie sucho. Wpadamy w telepy zaczynamy marzyć o podjeździe. Nasze marzenia w miarę szybko się ziszczają, choć nie jest cudownie…. Szutrem, którym mamy podjeżdżać płynie rzeka. Mobilizujemy się i ruszamy do góry. Podjazd ciągnie się w nieskończoność. Burza w ogóle nie odpuszcza, co więcej wydaje się, że wjeżdżamy w jej epicentrum. Na szczęście zaczyna się wypłaszczać. Zmęczeni urabiamy ostatnie kilometry do punktu. W trakcie zjazdu ucieka mi koło i wywracam się. Rozwalam dłoń i biodro oraz dziurawię gore-tex. Na szczęście nie jest to nic poważnego, kontynuujemy jazdę, wreszcie docieramy do punktu. Stąd już łatwo, praktycznie cały czas w dół jedziemy na metę w hotelu Risnijak w Delnicach.

Chcieliśmy bardzo podziękować Karolinie Maleckiej za pomoc w przedrajdowych przygotowaniach, za sesję zdjęciową na trasie i ogromny doping w trakcie całych zawodów.
Reasumując rajd był dla nas bardzo szczęśliwy, Chorwacja piękna jak zwykle, praktycznie jedynym zgrzytem byli organizatorzy, a zwłaszcza postawa Simuna, który sprawiał wrażenie jakby miał wszystko głęboko w …. Zakończenie rajdu było żenujące, porajdowy bankiet składał się z fasoli namoczonej w wodzie z rozgotowanym makaronem, czego i tak nie starczyło dla wszystkich. Wyraźnie było widać, że organizatorzy chcą zaoszczędzić na wszystkim na czym się tylko da. Zlikwidowano część wspinaczkową podobno z powodu zakazu w parku, choć jak wiadomo cała Chorwacja jest usiana skałami i bez problemu można było znaleźć 1000 miejsc na zadania linowe poza parkiem narodowym. Poza tym już na dwa tygodnie przed zawodami poinformowano, że nie będzie kajaków na rzece z powodu wysokiego poziomu wody, co pozwala wnioskować o niezwykle dużych talentach do przewidywania. Niestety odnieśliśmy wrażenie, że rajd chyli się ku upadkowi i coraz mniej przypomina udane imprezy z przed lat.

[b]Zobacz również:


[url=/xoops/modules/news/article.php?storyid=419]Relacja na żywo z Terra Incognita 2005[/url]

[url=/xoops/modules/news/index.php?storytopic=5]Newsy z poprzednich edycji Terra Incognita[/url]

[url=/xoops/modules/wfsection/article.php?articleid=16]Relacja zespołu Hellmann Salomon Adventure Team z Terra Incognita 2003
[/url]
[/b]

Podobne Posty

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany