[size=x-large]Nike Kyotee – miękki but puszczony w Tatry[/size]
waga: 294 g (testowany romiar 39)
Kolejna recenzja butów, na pęczki ich ostatnio i wszystkie spisane w superlatywach. Wieje nudą. Wciąż nie wiadomo co wybrać. Albo może pierwsze z brzegu, skoro wszystkie modele tak świetnie radzą sobie w najróżniejszych warunkach.NIKE KYOTEE. Oczywiście, że zachwyciłam się ich designem po otwarciu pudełka, oczywiście, że zaskoczyło mnie połączenie potężnej powietrznej amortyzacji i agresywnej podeszwy. Oczywiście, że rozczarowałam się, goretexową cholewką (szyta solidnie i starannie, ale nie uważam, że jest niezbędny). Oczywiście, że je zważyłam i w rozmiarze 39 bucik wraz z fabryczną podeszwą waży sobie 294g. Zdecydowanie, na pierwszy rzut oka, but robił wrażenie przygotowanego do trudnych warunków terenowych. Wszystko wskazywało na to, iż użyję znów tych samych słów co inni recenzenci 😉
Ale: trafiła kosa na kamień, bo do Nike’ów nie jestem przekonana. Ot nie dość, że amortyzacja dla modeli asfaltowych jest dla mnie za miękka, to jeszcze zaczęła piszczeć wymownie dosłownie przy pierwszym lepszym zbiegu. Więc i dla testowanego modelu Nike Kyotee nie planowałam litości.
[b]Szukałam haka.[/b]
I znalazłam, od razu. Pierwszy trening odbył się w 30 stopniowym upale, kilkaset pierwszych metrów po asfalcie, plus kilka krótkich odcinków na 20km trasie. Miejsce: Lasek Wolski (ta hopa w Krakowie). Tak źle to jeszcze mi się nie biegło. Profil bieżnika godny najskuteczniejszej glebowryzarki bujał się miękko na twardej ulicznej nawierzchni. Czułam, jakbym pływała, nie miała kontroli nad stopami. Ruchy miałam mułowate, ciężkie, wydawało mi się, że zaraz zagotuje się. W tych warunkach trudno o komfort. Wstrzymałam oddech (ot taka przenośnia literacka, bo trudno o wtrzymanie oddechu w biegu), jeszcze parę kroków i w końcu las. Ufff… w porównaniu z wyprażonymi Błoniami tu panował relatywnie przyjemny chłodek.
Wrażenie gotowania się stóp zniknęło, krok zdecydowanie nabrał dynamiki. Podłoże: ścieżka ziemna, usypana, liśćmi, tu i ówdzie wystaje korzeń, czy kamień. Od razu daje się odczuć, że nie trzeba finezji i wprawy, by pokonywać niespodzianki terenu. Duża amortyzacja, zbyt miękka na asfalcie, tu nie przeszkadza, co więcej pochłania w swych czeluściach co mniejsze nierówności, wzmocniona konstrukcja w okolicach palców chroni przed skutkami potknięcia. Bieżnik czepia się podłoża niczym gekon szyby, właściwie pozwalają po prostu biec nie patrząc niemal pod nogi, pokonując nawet spore, czasem szybkie, czasem długie stromizny czy w dół, czy w górę. Choć przy pierwszym zbiegu coś zaczęło w nich piszczeć, już myślałam, że znów zabiłam amortyzację, jednak na kolejnych treningach ucichło.
[b]To było łatwe. [/b]
Oczka świeciły mi się na test w prawdziwych górach, gdzie ścieżki okazują się być okresowymi strumieniami, luźne kamienie lawinowo lecą wraz z biegaczem, śliskie liście, zalegające od niepamiętnych czasów kryją co ciekawsze niespodzianki.
[b]Beskid i Gorce to już nie przelewki.[/b]
Po pierwszych przebieżkach wyobraziłam sobie, że Nike Kyotee to buty właśnie w taki teren. Czy na pewno, trzeba było sprawdzić. Więc tym większą radość sprawiły mi opady sycące glebę sporą ilością wody i przygotowujące właściwy klimat testu. Śliskość nad śliskościami i przeskakiwanie przez wieczne kałuże. Żywioł. Przyznam, niechęć do goretexu zniknęła, gdy parę razy machnęłam stopą w brejowatej kałuży i stopa zostaje sucha. Przyjemne dla pewności język zszyty jest z resztą cholewki. Zatem dopóki nie wdepnie się w bagienko do kostki, nic do środka nie powinno się nalać. Co jednak wciąż nie przekonuje mnie do wodoszczelności, bo trudniej o wymianę wody w bucie jak już zrobi się mokro 😉 a w ferworze walki nikt ostrożnie nie stąpa.
Trudne techniczne zbiegi, jakich w tych górach nie brakuje, pokonują naprawdę łatwo. Można zaufać przyczepności butów i cieszyć się biegiem: z gracją kuli śnieżnej, acz w sposób przez buty kontrolowany, pokonywać kolejne przeszkody, rozrzucając przy tym wszędzie na boki fontanny błota poderwane długimi wypustkami podeszwy.
Moja radość trwała gdzieś do 30km. Zbieg z Turbacza okazał się już dość bolesnym doświadczeniem, gdyż zaczęła boleć mnie kostka. Dotąd zastanawiałam się, czy stabilność but zawdzięcza rozwiązaniom konstrukcyjnym czy też zaskakująco dobrej przyczepności, doszłam jednak do wniosku, że przede wszystkim temu drugiemu. Nie wykręciłam nigdzie stopy a ból pojawiający się przy każdym krzywym stąpnięciu skutecznie sabotował spadanie swobodne. Trochę biegów mam już za sobą, w różnym obuwiu i taki ból pojawił się poraz pierwszy.
Dwa tygodnie później wpadła kolejna wielka okazja: Tatry. Tym razem wątpiłam, czy bieżnik dobrze sprawdzi się na twardych, wyślizganych i kanciastych kamieniach wielkości różnego formatu AGD, którymi wyłożone są szlaki. Raz kozie śmierć, jak mówią, jak test to pełny. Ku memu zaskoczeniu butki całkiem dobrze poradziły sobie (a raczej ja w nich). Przydała się i amortyzacja (spadanie z tych klocków wchodzi trochę w kolana, szczególnie na zmęczeniu sezonem) jak i bieżnik z miękkiej gumy, który łapczywie i pewnie chwytał nierówne nawierchnie skutecznie chroniąc przed poślizgami.
Brakło mi tylko stabilizacji. Jak na limuzynę full wypas czegoś tu brakuje. Są buty, które pod tym względem radzą sobie o niebo lepiej. Przede wszystkim wolę sztywniejsze modele.
Podsumowując: jeśli ktoś zamierza rzucić buty w błoto, z czystym sumieniem może zaopatrzyć się w Nike Kyotee, bo to przede wszystkim specjalista od ziemnych ścieżek pokrytych sporą ilością luźno naniesionego materiału leśnego (tu i ówdzie owszem może wystawać kamień, nawet taki wyślizgany). W trudnym, technicznym terenie, nawet przeoranym okresowo spływającymi strumyczkami, rzeźbiącymi wąwoziki i dodatkowe zagłębienia, zyskują przewagę, dzięki świetnej przyczepności, nie wygamają od użytkownika wysokiej uwagi przy wyborze miejsca, gdzie postawić stopę, by uniknąć niekontrolowanego ślizgu. Potężna poducha powietrzna przydaje się podczas prób zbiegania po wielkich kamieniach, byle nierównych i kanciastych, jak również po czymś co z fantazją góralską ułożone jest na podjazdach do posesji a jest betonowymi płytami z dziurami. Moje subiektywne wrażenie: w terenie amortyzacja podnosi komfort biegu, nie wymaga górnolotnej wprawy w dryblingu między przeszkodami, jednak na naprawdę długim dystansie trudno wykorzystać tę przewagę, skoro z drugiej strony stabilizacja nie wystarcza i po kilkudziesięciu kilometrach, czy po kilku godzinach wzmożonego wysiłku niezbyt skutecznie wspiera stopy w walce z nierównościami. Asfaltu sugerowałabym wystrzegać się jak ognia, po wielu próbach nie udało mi się przyzwyczaić do nieprzyjemnego wrażenia drgania buta w zetknięciu z twardą nawierzchnią.
Ze spokojem jednak zabiorę buty na trening w górach, w lesie, nawet na dłuższe spokojne wybieganie w wymagających pogodowo – terenowych warunkach. Polecałabym tym, co nie czują się pewnie w terenie, obawiają się szykan na trasie w postaci pomieszanych liści, kamieni, korzeni, bo im ich więcej, tym łatwiej, w porównaniu do innych znanych mi modeli, przychodzi ich pokonanie.
Zostaw odpowiedź