[size=large] Terra Incognita 2003 [/size]
[size=small]Tekst: Maciek Olesiński Fot: Klara Kiełbasińska (Żerdzicka)[/size]
Jest niedziela, ciepłe sierpniowe popołudnie, siedzę na Żywieckim rynku i czekając na zamówioną przed chwila pizzę, dosyć łapczywie opróżniam szklankę piwa jakiegoś lokalnego browaru. Obok mnie siedzą Magda i dwóch Pawłów, czyli zespół Hellmann Salomon Adventure Team w komplecie. Patrzymy na siebie, śmiejemy się, nie rozmawiamy, spojrzenia wystarczają, wszyscy gdzieś głęboko mamy poczucie dobrze wykonanej roboty, przecież kilka godzin temu wygraliśmy Adventure Trophy 2003. Klimat jest idealny, nie ma już słońca, ale nagrzane przezeń podłoże i ściany kamienic otaczających rynek oddają nagromadzone ciepło i wreszcie nigdzie nie trzeba iść. Wreszcie ktoś przerywa tę błoga sielankę i nie jest to kelnerka z kolejną kolejką piwa, ktoś z nas zaczyna mówić, że chyba dobrze nam poszło i nieźle nam się współpracuje itd., wywód generalnie ma za zadanie zadać pytanie, „co dalej?” Pada hasło, że za miesiąc w Chorwacji odbywa się Terra Incognita Adventure Race, od razu mówię, że będzie tam bardzo ciężko, bo bardzo gorąco i dużo kajaków morskich i pływania a to nie są nasze ulubione dyscypliny. Mówię, że na ostatnim rajdzie, na którym było pływanie wpław, po wyjściu z wody zajmowaliśmy 30-te miejsce na 30 drużyn startujących w rajdzie. Moje dalsze zniechęcanie a może motywowanie do treningu, polega na wymienianiu najsilniejszych zespołów, jakie pojawia się w Chorwacji. Ale wizja ścigania się przeciwko zeszłorocznym zdobywcom Pucharu Świata i aktualnym jego liderom (Les Arcs Quechua), skutkuje szybkim podjęciem decyzji, że napieramy! W tym momencie kończy się sielanka i spokojne odpoczywanie po rajdzie, teraz już myśli każdego z nas skierowane będą na przygotowania i start w rajdzie Terra Incognita. Kelnerka podaje pizzę…
Przygotowania do rajdu, przeplatane treningami idą dosyć sprawnie, w końcu naszym głównym sponsorem jest Hellmann Moritz – specjaliści od logistyki. Wszystko udaje się tak dograć, że nawet Paweł, który jeszcze w poniedziałek musi być a Krakowie zdąża dojechać do nas przed startem, który zaplanowano na środę rano. Magda, Flekmus i Ja już od soboty przygotowujemy się do rajdu w Chorwacji. Dni przed startem spędzamy na kempingu na plaży w mieście Senji. Pierwsza kąpiel utwierdza nas w przekonaniu, że podjęliśmy słuszną decyzję zabierając pianki neoprenowe na ten rajd. Woda ma tylko 19 stopni i po chwili pływania robi się w niej naprawdę rześko, a na rajdzie przyjdzie nam przepływać cieśniny o szerokości ponad kilometra i to w nocy. Pianki zaprojektowane przy współpracy z firma Eques i przez tą też firmę wykonane sprawują się świetnie, są ciepłe a prawie nie ograniczają ruchów podczas pływania wpław czy kajakiem. Wśród rajdowców popularny jest pogląd, iż stanąć jako zespół na starcie do rajdu przygodowego to połowa sukcesu. Tym razem nam się udaje, w środę rano wdychając rześkie, górskie powietrze stoimy na linii startu wypoczęci i przekonani, że jesteśmy dobrze przygotowani – logistyka nie zawiodła. Miłe jest uczucie, że z grubsza zrobiliśmy wszystko, co należało przed rajdem zrobić, nasze rowery czekają na nas sprawne, w naszych skrzyniach jest wszystko, co może nam się podczas rajdu przydać. Ale jeszcze milsze jest uczucie, że start za chwile i jeżeli czegoś nie zrobiliśmy to i tak już za późno, teraz będziemy mogli rozwiązywać problemy tylko na bieżąco. W tym właśnie tkwi kwintesencja rajdów przygodowych, trzeba zespołowo dostosowywać się do ciągle zmieniającej się sytuacji, podejmować wspólnie ważne decyzje i rozwiązywać problemy piętrzące się przed zespołem. Jak się miało okazać, ten rajd przygotował dla nas wiele niespodzianek …
Szybko połykamy kilometry, łydka podaje, na koniec etapu czeka nas kilka kilometrów zjazdu po serpentynach do morza, podczas którego widać prawie całą czekającą na nas trasę, czyli wyspy Krk, Goli Otok, Rab oraz Pag.
Widoczność jest super, widać nawet oddaloną o kilkadziesiąt kilometrów Istrię, ale trzeba uważać żeby nie wypaść z drogi lub nie przegrzać hamulcami obręczy i nie wytopić dziury w dętce. Bez kłopotów dojeżdżamy do pierwszego przepaku gdzie czekają na nas kajaki. I tu pierwsza niespodzianka, sędzia mówi, że nie możemy wyjść w morze, ponieważ nadciąga sztorm i organizator nie będzie mógł w razie potrzeby zapewnić nam łodzi ratunkowych. Przerwa trwa około dwóch godzin, w międzyczasie przyjeżdżają wszystkie zespoły. Sztormu ani śladu, około 14.00 następuje ponowny start, sześćdziesiąt kajaków rusza w kierunku wyspy Krk. Pierwsze dwa etapy dały nam około 20 minut przewagi nad drugim zespołem, jest nim Austriacki Briko Adventure Team Tirol, który kilka tygodni wcześniej wygrał Zagreb Urban Challenge.
Tu musimy zatankować wody na kolejne 15-20 godzin rajdu, nasze plecaki robią się ciężkie, każdy z nas niesie około 4 litry wody. Pomimo nocy nie robi się chłodno, co jakiś czas wchodzimy w strefy stojącego gorącego powietrza, upał w nocy doskwiera chyba bardziej niż w dzień. Na kolejnym PC gdzie miały czekać na nas nasze pianki i płetwy, znów zmiana planów, musimy przepisać do roadbooka nowe instrukcje, wynika z nich, że czeka nas długi marsz do kolejnego PC i tam czekanie na wschód słońca, aby przepłynąć cieśninę pomiędzy wyspa, Krk i półwyspem Pipa. Do miejsca gdzie zatrzymywany jest czas dochodzimy około pierwszej w nocy, od razu zakładamy na siebie wszystko, co mamy i zawinięci w NRC-ety kładziemy się spać. Nad wodą wieje wiaterek i jest dosyć chłodno. Godzina ponownego startu jest kilkakrotnie przekładana, w końcu o 8.00 wskakujemy do wody, ale nie wpław a do kajaków, bo jak się okazuje sztorm cały czas nadciąga i pływanie byłoby zbyt niebezpieczne. No i znowu wszyscy startujemy razem, oczywiście oprócz tych, którzy już wycofali się z rajdu. Pierwszy etap pieszy po Kyrku zebrał swoje żniwo, z rajdu wycofało się kilka zespołów, wśród nich nasi najgroźniejsi, jak dotąd, konkurenci Briko Adventure Team Tirol.
Rajska plaża to ładna laguna pełna ludzi zażywających kąpieli słonecznej w popołudniowym słońcu, przepływając koło nich mamy ochotę zanurzyć się na chwilę w turkusowej wodzie. Rajska Plaża, jest dla nas o tyle rajska, że pierwszy raz od dłuższego czasu mamy dostęp do nie słonej wody. Tej słonej mamy już serdecznie dosyć, nasze ubrania i cały sprzęt są pokryte zaciekami z soli, słone są całe nasze ciała, wszystkie drobne obtarcia i zaczerwienienia pieką jak cholera. Niestety wody jest tylko tyle, aby nalać jej do camelbagów i wypić. Flekmus zauważa, że brakuje nam jednego drybaga, zostawiliśmy go na Goli Otok, jakieś dwie godziny wiosłowania. Na szczęście buty Flekmusa są w innym worku, brakuje nam jednej pianki i kilku drobiazgów, postanawiamy iść dalej jak gdyby nigdy nic licząc na to, że jakoś rozwiążemy ten problem. Kolejny etap pieszy przez wyspę Rab to podróż szlakiem „nigdy niekończących się kamiennych murków”, przez następne 7 godzin pokonujemy zaledwie 15 km i aż 139 murków z kamieni. Zmaltretowani dochodzimy do przystani promowej gdzie czekają na nas kajaki, którymi mamy przepłynąć na kontynent gdzie czekają na nas skrzynie pełne picia jedzenia i świeżych ciuchów. Humory poprawia nam obecność naszego zagubionego worka wśród sterty innych worków z piankami i płetwami. Na przepak dopływamy 5 minut przed goniącymi nas Chorwatami. Przepak to miły moment, przez chwile można się pławić w luksusie, jaki dają przygotowane przed rajdem skrzynie, pławienie dobrze nam idzie, w efekcie Chorwaci jako pierwsi wsiadają na rowery, aby zmierzyć się z podjazdem na przełęcz na ponad 1500 m.npm. Po chwili doganiamy ich, a oni ku naszemu zdziwieniu zatrzymują się dyskutują chwile po Chorwacku i ruszają w dół z powrotem do skrzyń, mówią, że zapomnieli śpiworów, jak się potem okazało była to zagrywka taktyczna. Chorwaci dobrze znają teren i nie chcieli abyśmy się za nimi ciągnęli i to wykorzystali. Bilans tej zagrywki taktycznej jest taki, że etap rowerowy kończymy ponad dwie godziny przed Chorwatami, którzy błąkali się w nocy po okolicy zamarzając na rowerach. A było rzeczywiście rześko, w nocy temperatura w górach na ponad 1500 m.npm spadła do 3 stopni, dla mnie były to najmilsze chwile rajdu. Na PC kończącym 80 kilometrowy etap rowerowy kolejna niespodzianka, trzy godzinny obowiązkowy odpoczynek, długo się nie zastanawiając uderzamy w kimkę.
Tak też się dzieje późnym popołudniem po 81 godzinach napierania wpływamy na metę w jedynym fiordzie w Chorwacji, a tam czeka na nas szampan, brawa i taksówka do hotelu. Siedząc w taksówce widzę na niebie malutkiego Cirrusa, więc Chorwacja może nie jest taka bezlitosna. Następnego dnia rano dowiadujemy się że na drugim miejscu przypłynęli Chorwaci z Zagreb Onnsiguranje a na trzecim Czesi z Opavanet. Około południa zwlekamy się z łóżek, aby przywitać na mecie pozostałe polskie zespoły. Pierwsi przypływają Meble Oborniki -Kompas, potem Inter Fragrances Team.
Oficjalna kolejność jest odwrotna, ale i tak jesteśmy dumni, że na tak trudnym rajdzie w pierwszej szóstce są wszystkie startujące Polskie Teamy.
Serdeczne podziękowania dla naszych sponsorów, bez których to zwycięstwo nie było by możliwe:
Hellmann Moritz International Forwarders www.hellmann.net
Salomon Polska www.salomonsports.com
Carolina Car Company www.toyota-wola.pl
Plastex Composite www.plastex.home.pl
Eques www.eques.com.pl
Predman – Maxim www.predman.com.pl
Wielki dzięki dla Klary za relacje na żywo i wspaniałe fotki!!!
Zostaw odpowiedź