[b][size=x-large] Jak to się robi w Alpach…
Salzkammergut Trophy 2008, Bad Goisern[/size][/b]
[img]/xoops/modules/wfsection/images/salzkammergut/salzkammergut3.jpg[/img]
Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie kumpel, pytając czy nie miałbym ochoty na zrobienie czegoś innego niż dotychczas. Pytanie dość zaskakujące, ale ze swoja zadziorności zgodziłem się bez wahania nie pytając nawet o co chodzi. Tym razem padało na maraton MTB w Austrii, a dokładnie w Bad Goisern.
Bardzo lubię jeździć na rowerze dla samego kręcenia – MTB, szosa i długie podjazdy to to co tygryski luba najbardziej. Co to dokładnie znaczy podjazd przekonałem się pierwszy raz w życiu właśnie na Salzkammergut Trophy , ale o tym za chwile teraz coś nie coś o tym jak tam trafić.
Jeśli czytasz to i zastanawiasz się czy sam wybrał byś się na taką wyprawę, muszę powiedzieć, że nie ma nic prostszego. Koszty jak na tak długą podróż dość niskie. Sam start to wydatek 160 PLN (lub płatne na miejscu w przed dzień startu 55 euro). Dojazd około 700 km z Krakowa przez Nowy Targ, Bratysławę Wiedeń… jechaliśmy w czwórkę co dało w ostatecznym rozliczeniu 120 PLN na głowę + 11 euro za miejsce na rozbicie namiotu.
W ramach nie męczenia się, pojechaliśmy dzień wcześniej (piątek), by spokojnie rozbić namiot, odebrać pakiety startowe i zaliczyć małą aklimatyzację. Podróż trwała około 8h po rewelacyjnych autostradach. Tak jak zaplanowaliśmy – namiot – rejestracja – kolacja – spać.
Pobudka o 7:00 (start o 9:00), po śniadanku nasmarować rowerki, poszukać znajomych, którzy dość licznie przybyli z Polski. W ten sposób do dziewiątej czas bardzo szybko zleciał. Na starcie tak jak u nas tłum straszny. W Internecie zarejestrowało się 1493 zawodników z całej Europy i nie tylko.
[b]START[/b]
Plan jest taki „NIE ŚCIGAMY SIĘ” – powtarzałem to sobie przez ostatnie dwa dni. Piękno Alp umacnia mnie w tym postanowieniu. Aparat po ręką wiec jazda…
Na początku bardzo leniwie tłum przeciskał się przez linie startu i króciutki fragment asfaltu – w sumie 13% takiej nawierzchni na całych 109 km). Bez przepychanek dotarliśmy na pierwszy podjazd, dość stromo – Garmin pokazuje 18% – niezła górka. Organizatorzy oprócz numeru startowego dali dodatkowo wykres trasy, który na bieżąco pozwalał świadomie rozkładać siły na górkach. Od teraz może być już tylko bardziej stromo… 800m przewyższenia, 18-28% nachylenia, nie wspomniałem że LEJE!!! Chmury przecierają się mniej więcej w połowie podjazdu, od tego momentu za każdym zakrętem czekał widok godny uwiecznienia. Plan nieścigania jest w pełni realizowany – aparat trzymam częściej niż kierownicę. Rześka pogoda po deszczyku pomaga w pokonywaniu kolejnych metrów w pionie.
[img]/xoops/modules/wfsection/images/salzkammergut/salzkammergut2.jpg[/img]
Trasa szeroka, pokryta drobnym skuterkiem – sprzyja podjazdom i REWELACYJNYM zjazdom. Bufety co 10 km, serwis co 20 km pozwalają na spokojne pokonywanie trasy w pełnym komforcie.
Niesamowitym przeżyciem było przejechanie przez pionowe urwisko w tunelu wykutym w jego zboczu.
Prawie połowa podjazdów za nami, trasa prowadzi wokół jeziora po względnie płaskim terenie. Tutaj adrenalina trochę zagłusza wcześniejsze postanowienia – na kolarce zazwyczaj po płaskim poniżej 40 nie schodzę więc czemu nie tu? Z tyłu dochodzi mnie tylko odgłos sapania i ciche prośby „wolniej, przecież za chwile mamy do pokonania zaje… fajną górę”, ech fakt z 400- kilku na 1400 – kilka, 20 km-ów kręcenia na kołowrotku… W efekcie tego na ostatnim bufecie przed podjazdem szybkie mycie napędu i wielkie obżarstwo + kontemplacja pięknych widoków.
[img align=right]/xoops/modules/wfsection/images/salzkammergut/salzkammergut1.jpg[/img]
Tutaj powinienem zmienić czcionkę na czerwono – pochyłości zmuszają do trzymania się zębami kierownicy, żar z nieba się leje. Nasz dwuosobowy peleton zaczyna się rwać, na szczęście to JA uczestniczce w ucieczce 😛 Mam przynajmniej czas na foty. Nie trwało to długo – wysokość 1000 n.p.m., Grześka brak. Po dwóch sesjach fotograficznych trwających 10 min jadę sam. Do tej chwili czas postoju 1,5h troooochę długo może by tak po pedałować szybciej. Teraz nie daję się wyprzedzać jadąc na 70-80% możliwości wyprzedzam wszystkich. Przez wcześniejsze leniwe tempo znalazłem się w niższej kategorii prędkościowej co daje mi wyraźna przewagę 😉
Ostatni odcinek składał się z dwóch podjazdów zakończonych kawałkiem asfaltu. Piękny zjazd, licznik pokazuje 50, 60, 70… na szczęście część drogi mało uczęszczana pozwala na branie zakrętów z lewego pasa. Przed metą organizator zapewnił atrakcje w formie małego, kamienistego wzniesienia, a potem ogień po gładkim do mety. Na prostych czasami miałem ogon, który rozpadał się przy prędkości powyżej 40 😛
109 km i meta YES poproszę jeszcze raz 😀 – tak naprawdę jeszcze raz by mnie trochę bardziej sponiewierał, na 200 km nie wybrał bym się; przynajmniej nie w tej chwili.
Podsumowując trasa REWELACYJNA, na pierwszy raz można tylko jechać podziwiając piękne Alpejskie widoki. Ściganie zostawiam na kolejny raz, bo ja MUSZĘ tu jeszcze wrócić !!!
3500m przewyżek na 109 km to niezły wyczyn biorąc pod uwagę średnie HR 152.
Metę przekroczyłem po 7:59 min z 1:30 postoju po drodze. Przeliczanie wyniku nie ma sensu 8h i już. Za rok spektakularna poprawa 😀
Na mecie mycie, jedzonko, wieczorkiem teletombola (tu szczęście nie dopisało).
Po maratonie nie czułem większego zmęczenia. Szczęściem dla kierowcy samochód ma tempomat co wydatnie odciąża nogę 😛
Wszystkim polecam taka przygodę!!! Salzkammergut Trophy 2009 czeka!!!
Zostaw odpowiedź