[size=x-large]III ZIMOWY MARSZ DOOKOŁA WYSPY WOLIN[/size]

KARSIBÓR, 6-8 Stycznia 2006


[b]A gdzie im się tak śpieszy?[/b]

Razem z Pawłem (Paweł Steinke ze Szczecina) zjawiliśmy się w bazie na 1,5 godziny przed startem. Przerysowaliśmy punkty kontrolne na mapy, spakowaliśmy rzeczy na przepak i umilając sobie czas rozmowami z innymi uczestnikami czekaliśmy na rozpoczęcie. Punkt 9:00 zaczęło się! Grupka 8-10 osób wyrwała od razu do przodu. Moje postanowienia taktyczne wzięły w łeb już na początku. Postanowiłem biec dopóty dopóki będe miał siły. Początkowo trzymałem się jeszcze grupki na czele stawki, ale na kolejnych kilometrach zaczęły mnie wyprzedzać kolejne osoby, a czołówka szybko oddalała się z pola widzenia. Nic to pomyslałem, wiem na ile mnie stać, po co na początku się zarzynać? Pierwszy punkt kontrolny (pk) stał w dobrze znanym mi z Rajdu Orła Bielika miejscu. Szybko znalazłem perforator i podbiwszy kartę plażą pobiegłem do Międzyzdrojów, gdzie na molu ulokowany był PK2 na 16km trasy. Zmrożona nawierzchnia, prosta droga, czego chcieć więcej? No może zeby ten wiatr tak nie dokuczał…

[b]Biegiem przez puste Międzyzdroje…[/b]

Przy molo dołączył do mnie Darek Ratowski. Razem ruszyliśmy w kierunku punktu widokowego na Kawczej Górze. Na schodach prowadzących do niego spotkaliśmy Wiechora, jak się okazało byliśmy w ścisłej czołówce (gdzie się podziali ci sprinterzy z przodu?). Dalej pocięlismy na azymut w kierunku zagrody żubrów, wyszliśmy na drogę w kierunku PK3. Minęliśmy właśnie 26km, czyli już ‘tylko’ setka do końca… W tym momencie poczułem, że moje mozliwości biegowe się powoli kończą. Kolejne 6km i 2PK pokonuję w zasadzie marszem. Przy 5-tym punkcie spotykam Piotrka Szaciłowskiego. Przy zejściu do asfaltu w okolicach pola golfowego w Kołczewie niespodziewanie dochodzimy Darka, który wcześniej był za nami. Widocznie znalazł lepsze zejście. We trójke zdobywamy punkt na górce. Na szczęście jest to wyraźne wzniesienie i nie musimy tracić czasu na poszukiwania (tak jak to było na Masakrze, gdzie górka to kilkusetmetrowy plaskowyż 🙂 ). Do PK7 docieramy marszobiegiem, niestety ja biegnę trochę wolniej niż Darek z Piotrkiem i musze dochodzić ich podczas przerw w marszu. Przy pochyłym drzewie gdzie umiejscowiony jest ten punkt spotykamy Grzegorza Foremnego. Chwile maszerujemy wszyscy razem, widać jednak, ze Piotrek z Grześkiem mają więcej sił i zaczynają podbiegać.

[b]Kanały, kanaliki i bagienka.[/b]

Przez chwilę mam zamiar pobiec za nimi, ale droga jest koszmarna! Albo leżą na niej głębokie zaspy śnieżne albo zamrożone bruzdy ziemi, które wytrącaja z równowagi. Po 2-3km nawierzchnia się polepsza i można zacząć biec. Dobiegam do wioski, za którą położony jest punkt. Prowadzi do niego strasznie podmokła droga, raz po raz wpadam w wodę, a moje już dziurawe(wcześniej już miały kilka dziur, ale udało mi się je zaszyć i biegało się dobrze, ale niestety niewytrzymały trudów wolińskiego marszu i całkowicie się rozlecialy…) buty nabierały wodę z wielką ochotą… Odbijając z punktu do ulicy okazało się, że można było dojść do pk po suchej nawierzchni… A sam punkt położony był na 42km, czyli za nami już maratoski dystans, czas 5:15. Przede mną majaczył najtrudniejszy punkt zawodów. Postanowiłem zaryzykować i przeprawić się przez zdradziecką sieć kanałów i kanalików. Przetruchtałem do Unina 2km i za nim odbiłem w polną drogę na zachód. Na szczeście okazało się, że na dość pokaźnym kanale jest przepust (co by było gdyby go nie było? Może bym skonczył jak jeden z uczestników, który wpadł po pas do lodowatej wody?). Dalej prowadziła dość wyraźna droga, która po czasie przestała być drogą :-). Ale do czego służy kompas? Obrałem kierunek mniej więcej na zachód i zaczałem się przedzierać przez chaszcze, rowy i kanały. Chodziłem po ściezkach zwierzyny, a przekonany byłem, że szli tędy ludzie. Prawdopodobnie nikt nie wybrał tego wariantu. Gdy już zaczynałem tracić pewność co do obranej drogi wreszcie wyszedłem z lasu, akurat idealnie na punkt! A tam bylo dość tłoczno. Grzesiek Foremny i Piotrek Szaciłowski własnie kierowali się w kierunku 10-tki. A Piotrek Kłosowicz z Michałem Glinką (?) chwilę po mnie podbili karty. Zmieniłem skarpetki i ruszyłem w kierunku Kodrąbka, znowu czekało mnie przedzieranie się przez kanały, w jednym niefortunnie wpadłem po kolano w wodę, suche skarpetki trafił szlag. W końcu przedarłem się na normalną drogę…

[b]Wody, wody![/b]

Z niepokojem stwierdziłem, że nie mam już nic do picia. A przede mną jeszcze jakieś 20km do przepaku… Miałem nadzieję, że może Wiesiek na PK10, ktory miał obstawiać, będzie miał jakąś wodę. Z taką myślą ruszyłem prostą drogą na punkt przeplatając marsz z biegiem. Po kilkunastu minutach spostrzegłem przybliżającą się sylwetkę napieracza – Grześka Foremnego. Na punkcie okazalo się, że jestem 3 zaraz za Grześkiem, to była dobra wiadomość, zła to fakt, że Wiesiek nie ma wody… Wyciągnąłem czołówkę i zagłębiłem się w coraz ciemniejszy las. Grzesiek wyrwal do przodu. Zostałem sam, co mi się bardziej spodobało ponieważ wtedy osiągam większą kontrolę nad tempem, nawigacją i nie muszę zwracać na nikogo uwagi. Doszedłem do Dargobądza i na asfalcie zacząłem truchtać, o dziwo szlo mi to dość dobrze. Małe podejście do ruin zamku i PK11 na zakręcie niebieskiego szlaku. Poźniej prosty przelot asfaltem na przepak.

[b]Przepak, zostać czy walczyć?[/b]

Na 70km byłem o 18:22. Przed startem zakladałem, że do przepaku dotrę w ok. 10godzin. Miałem więc sporo czasu do mojego założonego tempa. Na miejscu byli już Piotrek z Grześkiem. Przebrałem się szybko, zmieniłem skarpetki, buty, nie zdążyłem nawet wypić herbaty i zjeść zupki, gdy oni zaczęli wychodzić. Minęlo ledwie 10minut… Nie namyślając się wiele ruszyłem za nimi. Po kilkuset metrach zaczęli biec, przytrzymalem się ich chwilę i spasowałem. Jednak przy PK13 miałem ich nadal w zasięgu wzroku. Później wykorzystałem znajomość terenu i obszedłem ich brzegiem zalewu :-). W okolicach Płocina miałem nad nimi kilkaset metrów przewagi. W Sułominie doszedł mnie Piotrek. Zaczęliśmy rozmawiać, po kilku minutach dopiero zorientowałem się, że to on, cały czas byłem przekonany, że konwersuje z Grześkiem… Pomyslałem, że chyba już ze mną coś nie tak, skoro nawet nie poznaje z kim rozmawiam. Do kolejnego punktu w Lubinie (14) było jakieś 8-9km. Szliśmy równym mocnym tempem, czasem podbiegaliśmy. Z początku chciałem sobie odpuścić bieg, pomyslałem, że 3 miejsce nie jest takie złe, że to i tak sukces… Kolejny raz jednak odezwała się we mnie ambicja aby nie odpuszczać. Wkrotce okazało się, że podjąłem sluszną decyzje. Grzesiek zauważalnie zaczął słabnąć… Na asfalcie w kierunku Miedzyzdrojów ostatecznie oderwalismy się od niego. Przebieglismy znaczną częśc tego odcinka i prosto czerwonym szlakiem dotarlismy do przystani w Łunowie (91km) po drodze uciekając dzikowi :-).

[b]Marina, jeszcze raz Marina.[/b]

Do Mariny na setnym kilometrze wpadliśmy w dobrych humorach i w dobrym czasie (14:28, tak naprawdę to w tym miejscu bylo już 104 tak przynajmniej mówił póżniej Wiechor, całość trasy jednak miała równe 125km). Wiesiek przywitał nas już wcześniej na moście na Karsibór, a Marinę zastaliśmy zamkniętą. Szybko podbiliśmy karty i ruszyliśmy na ostatnie kilometry. Sił z czasem ubywało, czułem się znużony, jednakże nie miało to wpływu na moją kondycje fizyczną. Tymczasem w rytm miarowych kroków posuwaliśmy się na wschód wyspy. Wiał nieprzyjemny, mroźny wiatr. Czułem jak mi oczy marzną, z ulgą więc powitałem zmianę kierunku i wkrótce czerwoną wstążkę oznaczającą punkt. Stwierdziliśmy z ulgą, że już tylko 19-tka i będzie koniec. Piotrek cały czas nadawał ostre tempo. Trzymałem się kilka metrów za nim. Nasz dwuosobowy „pospieszny” wstrzymało nieoczekiwane skrzyżowanie, staliśmy na nim parę chwil i postanowiliśmy udać się na południe, gdy doszliśmy do kanału, ktorego nie dało się pokonać inaczej aniżeli sposobem a’la Damazy dokonalismy odwrotu. Początkowo Piotrek byl przekonany, że wyrzuciło nas dalej od punktu niż przupuszczaliśmy, po paru minutach okazało się jednak, że do pk zostało tylko 1,5km.

[b]Finisz![/b]

Piotrek cały czas sugerował, że widzi przed nami jakichs ludzi, obawiając, że ktoś może być przed nami. Na punkcie nikogo jednak nie było, była droga do pokonania – 7km. Już nic nie mogło się stać, pewnie zmierzaliśmy po zwyciestwo! Nastroje od razu się poprawiły, ostatnie kilometry pokonaliśmy z przyjemnością jaką moglismy z siebie wydobyć po 125km i 18 godzinach i 25 minutach napierania. O 3 nad ranem czekał na nas tylko niestrudzony Wiesiek. A wydawało się, że dopiero co przed chwilą ruszaliśmy z tego miejsca na trasę…

[i]Grzegorz Łuczko, qwerty[/i]

PK 01 (8,5km) – 00:53
PK 02 (16km) – 01:43
PK 03 (18km) – 01:55
PK 04 (26km) – 02:48
PK 05 (29km) – 03:15
PK 06 (32km) – 03:45
PK 07 (36km) – 04:16
PK 08 (42km) – 05:12
PK 09 (48km) – 06:09
PK 10 (55km) – 07:08
PK 11 (65km) – 08:29
PK 12 Przepak (70km) – 09:21 wyjście 09:33
PK 13 (73km) – 09:53
PK 14 (82km) – 11:52
PK 15 (91km) – 13:10
PK 16 (100km) – 14:28
PK 17 (104km) – 14:48
PK 18 (109km) – 15:40
PK 19 (118km) – 17:30
PK 20 Meta (125km) – 18:25

O Autorze

Podobne Posty

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany