Co ma wspólnego ludzkie ciało z pomarańczą? I dlaczego praca nad nim przypomina rozbijanie namiotu starego typu? Dlaczego by wyjść z kontuzji kolana czasem trzeba wsadzić palec w nos?

 

Na rolfing®* trafiłam jako model, na którym mistrz integracji strukturalnej miał nauczać młodych adeptów tej metody – jak to się robi. Przez kolejne 10 sesji stawałam w bieliźnie przed grupą przyszłych terapeutów i zmieniałam się na ich oczach. Zaczynałam chodzić swobodniej, pozbywać się „węzełków”, które mnie krępowały i na nowo kreślić mapę swego ciała.

Na pierwszą sesję pojechałam we wrześniu. Trochę pokrzywiona, trochę jeszcze kulawa po operacji kolana, którą przeszłam w grudniu 2015 roku. Bardzo zaintrygowana metodą, która w swej naturze jest całościowa. Bo łysy terapeuta, o wielkich brwiach, Czech Aleš, miał zająć się nie tylko moimi nogami, i biodrami, jak to robili poprzedni fizjoterapeuci, zamierzał wpłynąć na nietknięte wcześniej obszary rąk, barków, głowy, szyi. Miał dokręcać lub luzować śrubki w całym moim ciele, żeby uzyskać stan, w którym zacznę funkcjonować lepiej, sprawniej. Na czym polega metoda, skąd się wzięła i co daje? Zadałam te pytania Adamowi Polańskiemu, uznanemu polskiemu specjaliście, który razem z Alešem uczy nowych rolferów® wyczucia ludzkiego ciała i pracy nad nim.

*Określenia „rolfing®” i „rolfer®” są własnością The Rolf Institute of Structural Integration w Boulder.

Magda Ostrowska-Dołęgowska: Adam, opowiedz nam czym jest powięź, bo w integracji strukturalnej, metodzie, którą leczysz swoich pacjentów, to jest chyba słowo klucz. A ludzie chyba mało o niej wiedzą.

Adam Polański: Oj, mnie się wydaje, że dużo wiedzą. Wszyscy teraz o niej mówią. Przychodzą i od razu proszą o masaż powięziowy! To rodzaj tkanki łącznej, która ma kilka warstw. Wyjaśnię ci to używając metafory doktor Rolf, twórczyni tej metody, która porównywała powięź do pomarańczy. Obierasz owoc z pomarańczowej skórki i zostaje ci biała kulka. Skórka to powięź powierzchowna, a biała kulka to powięź głęboka. Jeśli przetniesz pomarańczę w poprzek to zobaczysz trójkąciki miąższu, to są mięśnie. Każdy ma swoją otoczkę. To rodzaj powięzi głębokiej, która się dzieli na trzy warstwy – namięsną, omięsną, śródmięsną. Jak się przyjrzysz­ bliżej, każdy kawałek miąższu składa się z maleńkich kropelek, w których zamknięty jest sok. To są włókna mięśniowe. Ta sieć idzie aż od skóry, od powięzi powierzchownej, aż do środka każdej komórki.

Aż tak?

Tak. Pokazują to badania. To jest anatomicznie udowodnione. Każda warstwa przechodzi w następną i następną, aż do poziomu komórkowego.

Orange slice

Fot. Istockphoto.com

Gray Anatomy

Rys. Gray’s Anatomy

To co jeszcze wiadomo o powięzi?

Wiemy, że jest wszędzie. Że przez wiele lat była ignorowana, że przenosi napięcia. I może się sklejać, a to jest przyczyna wielu dolegliwości. W zdrowym ciele poszczególne warstwy powinny się ślizgać między sobą podczas ruchu. Jeśli dochodzi do urazu, stanu zapalnego to płyn, który znajduje się pomiędzy warstwami wysycha, i wtedy jeden mięsień przykleja się do drugiego. Podczas biegu chcesz żeby twoja noga poruszała się prosto to przodu. To byłby najbardziej wydajny ruch. Ale masz napięte przywodziciele, a przestrzeń między zginaczami i prostownikami jest sklejona. Więc przy każdym kroku te pozlepiane struktury ściągają nogę do środka. Chcąc iść do przodu musisz zużywać dużo więcej siły, przezwyciężyć to ściąganie. I robisz to, ale gdzieś coś musisz napiąć i z czasem twój wzorzec ruchowy staje się mało wydajny. My staramy się to wszystko porozklejać pracą manualną, żeby mogło pracować w kierunku, do którego jest zaprogramowane.

W optimum?

Optimum to ideał. Nieosiągalny. Ale w tym kierunku pracujemy. Co jeszcze wiemy o tej tkance łącznej? Że jest mocno unerwiona. Odpowiada za propriocepcję, czucie głębokie. I tu wychodzi kolejny fajny aspekt rolfingu®. Każdy z nas ma jakąś mapę ciała, jego wyobrażenie. Tyle że jest w nim dużo białych plam. Wielu rzeczy w ogóle w sobie nie czujemy. A w czasie terapii, jak kawałek za kawałkiem jest stymulowany przez dotyk, twój mózg zaczyna rejestrować: „O! Mam tył kolana. A tu jest jego bok. A udo ma stronę przyśrodkową, nie tylko duży mięsień z przodu”. Ta mapa staje się bardziej kompletna, zaczynasz lepiej czuć siebie. To powinno ci to pozwolić na lepsze używanie swojego ciała.

Ok, to jak byś prosto wytłumaczył co to jest, ta integracja strukturalna, inaczej rolfing®?

Z definicji jest formą pracy z ciałem, która dąży do przywrócenia równowagi organizmu w polu grawitacyjnym przez manipulację tkanki łącznej i reedukację ruchową.

Yyy, to nie brzmi zbyt prosto…

Manipulacja tkanki łącznej czyli praca z układem mięśniowo-powięziowym.

Manualna…

Tak, to praca rękami.

Czyli naciąganie, wsuwanie palców między struktury, by je porozklejać. Rozmasowywanie, czasem tylko przytrzymywanie, gdy pacjent wykonuje konkretny ruch. Zdumiało mnie jak to wszystko delikatne i subtelne, gdy Aleš pracował nad moim ciałem. Byłam przyzwyczajona, że terapeuci używają łokci, wbijają kciuki, napierają całym sobą. Tu tego nie spotkałam. A reedukacja?

To małe, precyzyjne ruchy, które staramy się podrzucić komuś do jego codziennej aktywności.

Segmenty. Rolfing.Wgrać mu na dysk…

Dokładnie. Jak chcemy zmienić wzorzec ruchu, to musimy wprowadzić jakąś zmianę. Jesteśmy przyzwyczajeni do dużych wysiłków, ćwiczeń. A to są małe rzeczy – przesuń lekko miednicę, przesuń łokieć, spróbuj lekko w tę stronę. Ida Rolf mówiła o pozycji segmentów ciała w przestrzeni. Każdy z nich ma swoją masę, każdy jest połączony z pozostałymi, właśnie przez tą tkankę łączną, powięź. Dążymy do takiego ustawienia, żeby środki ciężkości tych segmentów były w miarę w jednej linii. Wtedy jest nam łatwiej robić różne rzeczy.


Czyli ciało, które się rozstroiło chcemy nastroić z powrotem. Przywrócić mu ciągłość…

…Którą zwykle mamy jako dzieci. Potem ją tracimy. Podczas sesji rolfingu® przyglądamy się pacjentowi, sprawdzamy jak są w nim poustawiane te segmenty i próbujemy tak je poprzesuwać, żeby całość dobrze funkcjonowała.

Zacząłeś mówić o Idzie Rolf. To od jej nazwiska bierze nazwę metoda. Opowiedz o niej coś więcej.

Rolf była doktorem biochemii. Pracowała w Instytucie Rockefelera, zajmowała się badaniami tkanki łącznej. W wyniku spraw rodzinnych zostawiła pracę na uniwersytecie i zajęła się pracą z ludźmi. Legenda głosi, że chciała żeby jej dzieci uczyły się grać na pianinie i znalazła nauczycielkę, która nauczała metodą, która szczególnie się Rolf podobała. Ale okazało się, że już nie uczy, bo miała kontuzję ręki. No więc Ida zaproponowała, że pomoże jej z ręką, a ona, w zamian, będzie uczyć jej dzieci. Najpierw ustawiała ją w pozycjach jogi i przesuwała tkankę. Aż doszły do takiego momentu, że nauczycielka znowu mogła grać.

Prze kolejne dwadzieścia parę lat Rolf pracowała nad sekwencją 10 sesji, które teraz składają się na terapię. Zaczynała od prostych rzeczy. Znała trening osteopatyczny, była studentką jogi Pierra Bernarda, pierwszego nauczyciela jogi w Stanach. W latach 50. zaczęła swojej metody uczyć. Prezentowała ją środowisku medycznemu, które niekoniecznie chciało uznać to całościowe spojrzenie. Choć niektóre techniki im się podobały. W 1972 roku powstał w Boulder w Kolorado Rolf Institute.

Ida_with_Client_md

No właśnie, wielu fizjoterapeutów mówi, że trzeba na ciało patrzeć całościowo, ale niewielu to stosuje w praktyce. A tu, podczas 10 sesji dotykasz każdej części ciała.

Wiesz, jeśli przyjmiemy za fakt, że napięcie w barku może oddziaływać na miednicę i odwrotnie, to nie możemy się skupić tylko na jednym miejscu czy obszarze. Ta metoda w swoim założeniu jest całościowa. Sesje są odpowiednio pogrupowane, mają swój cel i sens. Nie koncentrujemy się na bolącym kolanie, ale musimy zaufać tej pracy całościowej i zobaczyć co na koniec stanie się z kolanem.

To trochę jak przykręcanie śrub w kole samochodu.

Dobre porównanie. Rolf podawała przykład namiotu starego typu, w którym są maszty i linki. On się trzyma w pionie nie tylko na masztach, ale wszystko zależy od tego jak ponaciągasz płótno i sznurki. I to, co my robimy to jest właśnie naciąganie tych linek. Te, które są napięte za mocno – luzujemy, te, które za mało – naciągamy. Żeby to wszystko uzyskało odpowiednie napięcie i mogło się utrzymywać prosto.

Opowiedz o tych dziesięciu sesjach. O ich sensie i celu.

Są trzy sesje powierzchowne, cztery głębokie i trzy integrujące. Pierwsza sesja pracuje z ruchem oddechowym klatki piersiowej i miednicą. Druga z kontaktem stóp z podłożem, by staw skokowy funkcjonował jako staw horyzontalny i w jednej osi ze stawem kolanowym.

Rolf mówiła, że na pewnym podświadomym poziomie, jeśli nasze stopy nie stoją pewnie na ziemi, to jest nam niewygodnie i będziemy się gdzieś wyżej spinać. To przeważnie jest dosyć głębokie i nieuświadomione. I dopiero jak staniemy pewnie na tych stopach, to możemy zrobić pełny wydech. W przeciwnym razie, gdzieś w środku cały czas boimy się np. upadku, jesteśmy w stanie zagrożenia. Do mnie to przemawia.

Trzecia sesja pracuje z bokami ciała i równowagą przód-tył ciała.

Fascia

A potem zaczyna się głębsza praca…

Tak. Chcemy zrobić miejsce krótkim i głębokim mięśniom, które powinny prowadzić swoistą grę. A jeśli duże mięśnie są napięte, i za ich pomocą się stabilizujemy, to te głębokie śpią. Masz poczuć, że stabilność nie pochodzi z tego, że będziesz spinać duże mięśnie naokoło. W stabilizacji chodzi o ciągłe tracenie i odzyskiwanie równowagi. Jeśli ten system jest sprawny to wszystko odbywa się płynnie. Czwarta sesja pracuje z linią wewnętrzną nogi, z dnem miednicy. Piąta to połączenie między tułowiem a nogami. Skupiamy się na mięśniu biodrowo-lędźwiowym, bardzo istotnym, łączącym bezpośrednio nogi z kręgosłupem. Ta sesja pracuje nad wzorcem chodu. Szósta sesja pracuje z kością krzyżową, głębokimi rotatorami uda, tyłem nogi. Siódma sesja to praca nad głową i szyją, patrzymy też na kręgosłup. W każdej sesji bierzemy też pod uwagę wszystko, co zrobiliśmy wcześniej.

A potem mamy sesje integrujące. Skupiamy się na obręczy kończyny górnej i dolnej. Przeważnie ósme spotkanie obejmuje już biodra, nogi, barki i ręce. Obszar przejścia kręgosłupa piersiowego w lędźwiowy, który można uznać za takie centrum ciała. Chcemy żeby tu rozpoczynał się ruch. Sesja ósma, dziewiąta i dziesiąta są już zamykające.

Dokręcanie śrubek?

Tak. Staramy się już nie wchodzić głębiej. Zrobić to, co jest konieczne, ale już nie rozgrzebywać za bardzo. Zamknąć pracę nad całością.

Na każdej sesji dostałam od Aleša jakąś wskazówkę. Raz, że robiąc coś wymagającego skupienia mam zwracać uwagę czy nie zaciskam szczęk lub chociaż ust. Innym razem, żebym chodząc czy biegając myślała o tym, żeby moje piszczele „patrzyły” centralnie do przodu. Jeszcze innym razem, bym nie gapiła się za bardzo pod nogi, jak chodzę. Aleš się śmiał, żebym zapomniała, że znajdę tam tysiąc złotych. Mówi, że patrzenie do przodu znacznie odciąży moje barki i górne plecy.

Dokładnie tak jest. Czasem tą wskazówką jest ruch, innym razem tylko myśl. Poczuj to i idź do domu. To małe rzeczy, które mogą sporo zmienić. One angażują pacjenta w proces zmian. Nie zostawiają wszystkiego w rękach terapeuty.

Rolf_Fig

Powiem ci, że te sesje były dla mnie trochę magiczne. Aleš czasem mówi, że dociskając albo pociągając za moje pięty czuje co dzieje się w moich ramionach albo łokciach. Przez całe ciało.

To żadna magia, patrzysz po prostu na 25 lat praktyki. Ale wyobraź sobie to na znacznie prostszym przykładzie. Dajmy na to, że na łóżku leży prześcieradło i wbijesz w nie kilka pinezek, w różnych miejscach. Jak pociągniesz za prześcieradło to poczujesz gdzie jest pinezka. Wyciągniesz jedną to poczujesz kolejną. To jest tylko kwestia praktyki. Jeśli przyjmiemy, że tkanka stanowi ciągłość, a ty masz wrażliwe czucie, to jesteś w stanie pociągając za nogi wyczuć różne miejsca sklejenia, usztywnienia. To proste, żadne czary-mary.

Rozpoznajesz biegacza tylko „na macanta”?

Na pewno łatwo poznać kto siedzi przy biurku albo leży na kanapie i nic nie robi, a kto jest aktywny. Tkanka jest zupełnie inna.

W jakim sensie inna?

Bardziej sprężysta, silniejsza, bardziej rozbudowana. Żywa. U tego co leży albo jest galaretka albo tkanka szczupła, chuda i sztywna. Sztywność może się pojawić w obu przypadkach, ale ona też jest inna.

A z jakimi problemami się najczęściej spotykasz w ciałach biegaczy?

Różnie. Jedni przychodzą z kontuzją i chcą wrócić do biegania. Tych trzeba naprawiać. Ale przychodzą też tacy, którym jeszcze nic się nie stało, ale wiedzą, że się przeciążają. Właściwie zawsze mają przeciążone nogi, ale to żadne odkrycie. Zwykle też za duże napięcie w obręczy barkowej, bo kompensują jakieś napięcia niżej. Zwykle można im pomóc w odciążeniu klatki piersiowej, żeby im się łatwiej oddychało. Można też im pomóc w znalezieniu lepszego położenia środka ciężkości, co poprawia ekonomikę biegu. Ale różne będą strefy, które wymagają najwięcej pomocy. Czasem mięśnie kulszowo-goleniowe, innym razem piszczelowe. Trudno powiedzieć generalnie.

Dużo ludzi ma już świadomość, że warto zrobić sobie taką integrację strukturalną? Profilaktycznie?

Nie. Myślę, że to jest rzadkość. Jedna osoba na dziesięć przychodzi, bo słyszała, że to jest dobre. Większość do mnie trafia jak już coś się stało.

Może odstrasza ich to szerokie spojrzenie? Praca nad rękami, głową. No bo bolą nogi.

No i że trzeba przyjść 10 razy, ileż to kosztuje. Jasne, to wszystko ma znacznie. To ich wybór.

A ile kosztuje?

Różnie. U mnie sesja to 180 zł. I to raczej standard w Polsce. Ale jak poddajesz się jakiemukolwiek leczeniu, to przeważnie nie jest to jeden zabieg, prawda? Zwykle jest to seria. Czasami nawet dwie wizyty w tygodniu przez pół roku! Dziesięć sesji to zwykle na tyle dużo, że możemy zostawić kogoś żeby już dobrze funkcjonował i ewentualnie za pół roku, rok robimy trzy sesje dodatkowe. Przeorganizowujemy ciało, ono zaczyna funkcjonować w innym wzorcu. I nawet coś, co nie było idealne na końcu serii, za jakiś czas znajduje równowagę. A czasem nie. Życie jest życiem.

Jak często się przeprowadza takie sesje?

Jednym wystarczy 10 sesji w ciągu roku, ale są i tacy, którym robię sesje dwa razy w tygodniu. Jednak nie umawiam się więcej niż 2 razy w tygodniu, bo zawsze musi być odstęp, chociaż dzień lub dwa. Zwykle raz na tydzień. Nie chciałbym żeby na początku sesje były rzadziej niż raz na trzy tygodnie. Zwłaszcza jeśli ktoś przyszedł z konkretnym problemem.

Ja jestem już po 9 sesjach. Bywało, że czułam duże zmiany – np. po pierwszej sesji, gdzie Aleš popracował troszkę nad moimi stawami żuchwowymi i na szyi, poczułam, że moja głowa poleciała do tyłu. Zupełnie inne ustawienie. Ale po krótkim czasie znowu poczułam, że zaciskam szczękę. A zatem – pracujemy nad tym żeby coś poprawić, ale pacjent idzie do swojej codzienności i znowu robi krok w tył w rozwoju. Jak to zrobić żeby osiągnąć w miarę trwały efekt?

To zasadne pytanie i bardzo trudne. Po pierwsze dlatego, że rozmawiamy o procesie, który jest rozłożony na kilka tygodni, czasem miesięcy. Często zapominamy o punkcie wyjścia. Odnosimy się tylko do tego najprzyjemniejszego uczucia, które pamiętamy. Warto się zastanowić co było naszym ograniczeniem przed tymi 10 sesjami. Co teraz mogę.

Nikt ci nie da gwarancji, że te zmiany będą trwałe. Ale myślę, że praca manualna połączona ze świadomym wprowadzaniem zmian i ich odczuwaniem, jest drogą do przeprogramowania wzorca ruchowego. To jest taki jakby reset. No i trzeba pamiętać, że czasami trzeba przyjść na przegląd, zwłaszcza jeśli jest się biegaczem, ultramaratończykiem. Ale to już jest wpisane w hobby, jakie sobie ktoś wybiera czy zawód. Od czasu do czasu trzeba iść do serwisu.

fascia1320418174703 (1)

Ale ja nie myślę nawet o tym, że ktoś ma mi dawać gwarancję. Mam świadomość, że to wszystko jest zbyt plastyczne, żeby tak po prostu się zachowało. Ale co można dalej z tym zrobić we własnym zakresie?

Bardzo istotne są twoje odczucia po sesjach. Jeśli czujesz, że coś jest inaczej, łatwiej ci coś robić, to bardzo mocna nauka. Zapamiętujesz, że tak może być. Czasami są to wrażenia, których nie znałaś. Nie wiedziałaś np., że ręka może być lekka, że może tak swobodnie wisieć. Przyjmujesz sytuację, w jakiej funkcjonowałaś latami jako normalną. Zmiana, połączona ze świadomym przeprogramowaniem nawyku, daje efekty, które się utrzymują. Natomiast jeżeli ktoś w ogóle nie będzie zwracał na siebie uwagi i robił wszystko dokładnie tak samo, to może złe ustawienia nie wrócą od razu, ale jest duże prawdopodobieństwo, że wrócą. Wiesz, każdy z nas ma też jakieś preferencje, wpisane w kod genetyczny, historię, również tę emocjonalną, która będzie powodować, że będzie miał tendencję do jakiegoś skręcania się czy spinania, np. w stresie. Taka jest nasza natura.

Są jakieś przypadki beznadziejne?

Takich ludzi przeważnie rolfer® nie widuje. Ale to chyba problem każdego fizjoterapeuty.  One po prostu znikają. I ty nie wiesz czy mu pomogłaś i dlatego nie wraca, czy poszedł gdzie indziej. To jest bardzo częste. Co zabawne, możesz mieć z czyimś ciałem ciężką pracę, może ci się wydawać, że nic się nie udało zrobić, a spotykasz tego pacjenta za pół roku i mówi: „Wie pan jak mi teraz dobrze?”. Ale wiele jest przypadków, gdzie nie poznajesz odpowiedzi.

Nie dojeżdżają do końca tych 10 sesji?

Bardzo często! Jedni mówią, że nie mają pieniędzy, inni, że nie mają czasu, albo są sfrustrowani, bo po 4 sesjach nadal nie jest idealnie.

Chciał mieć zdrowe kolano, a nie ma.

Są też ludzie przekonani, że z nimi jest wszystko w porządku. Przyszedł do mnie gość, który wyglądał dosłownie jakby był przyspawany do roweru. Przyszedł, bo stwierdzono u niego za duże napięcie brzucha. Mówię mu więc: „No, nie tylko brzucha, ale jest jeszcze to i to, i tamto”. Wyglądał naprawdę jakby rower był jego częścią! Ale nigdy więcej się nie pokazał. Był też facet z bólem między łopatkami. Bardzo, bardzo spięty. I wiesz, ludzie nie mówią wszystkiego od razu. I z nim na przykład okazało się, że robi co rano 400 pompek na piłkach lekarskich. Jedna ręka na jednej, druga na drugiej. 400 pompek, co rano!

Wow.

No, więc jak to może nie boleć za jakiś czas? No ale on tego nie zmieni, bo uważa, że to dla niego dobre. To są trudne przypadki. Czasami terapeuta czegoś nie potrafi zrobić i powinien o tym wiedzieć, odesłać do kolegi. Ale często możesz stawać na głowie, ale jeśli on zrobi te 400 pompek to nijak mu nie pomożesz.

A jakie są wrażenia ludzi, którzy przez 10 sesji przechodzą?

Bardzo różne. Są tacy, którzy uważają, że nic się nie zmieniło. Dopiero jak drążysz, to powiedzą, że kolano ich już nie boli, plecy też. Ale: „Nic się nie zmieniło”. Są też ludzie, którzy mówią, że nic nie czują, a wracają. Ja nigdy nie wiem czy oni naprawdę nic nie czują, przecież nikt im nie każe przychodzić. Ale są i tacy, którzy mówią, że jest super. Lżej, wyżej, szybciej, łatwiej, nie boli. Inaczej. Głośniej się śmieją, zmienił mi się ton głosu. Różne rzeczy.

Ton głosu!

Tak. No bo wyobraź sobie, że masz cały czas zaciśniętą krtań. I jak ktoś to rozluźni to zmienia się przepływ powietrza.

Gray Anatomy

Podobno niektóre sesje wywołują silne emocje.

To bardzo indywidualna sprawa. To się może wydarzyć przy każdym rodzaju pracy manualnej. Ja bym na to popatrzył tak, że każda emocja manifestuje się poprzez ruch. Jeśli się zwiększa repertuar ruchowy, to zwiększy się również możliwości wyrażania emocji, czy zachowań. Jeśli zmienisz poczucie siebie, jak się ruszasz, jak funkcjonujesz w ciele, to może się zmienić sposób, w jaki się komunikujesz z otoczeniem, jak jesteś postrzegana. To duża zmiana. Czasami… Nie, zwykle – na lepsze.

A ty? Jak trafiłeś na rolfing®? Poszedłeś na terapię?

Nie. Pojechałem do mojego kuzyna, który mieszka w Boulder w Kolorado i usłyszałem o rolfingu® od jego kolegi. Ja byłem wtedy po studiach na wychowaniu fizycznym. Zainteresowało mnie to. A okazało się też, że Boulder jest kolebką tej metody. Były tam dwie szkoły. Wróciłem do Polski, zacząłem studiować fizjoterapię i napisałem do tych szkół, że mnie to interesuje. Odpowiedzieli, że czekają na list polecający od mojego terapeuty, bo taka jest zasada, że trzeba przejść przez terapię zanim zaczniesz się tego uczyć. Żeby doświadczyć. Ja wtedy mieszkałem w Krakowie, najbliższy rolfer® był w Berlinie i, wierz mi, to była abstrakcja. To był 1999 rok, kosztowało to chyba 80 euro. Ale jedna z tych szkół odpisała, że jeśli byłbym w Boulder na wakacjach, to mogę być modelem instruktora. Więc ja robiłem to, co ty teraz robisz. Chodziłem na zajęcia 2 razy w tygodniu. Stawałem w gatkach przed grupą, oglądali mnie, robili mi zdjęcia i potem na mnie pracowali. W ten sposób zrobiłem swoje sesje, zostałem w Boulder na rok, zrobiłem pierwszą część kursu.

A pamiętasz swoje wrażenia?

Oprócz tego, że mnie bolało kolano przy schodzeniu z gór, to poczułem się dużo lepiej, luźniej, prościej, dużo bardziej w sobie. Chyba to mnie przekonało. Że może być tak po prostu lżej w swoim ciele. Poza tym Boulder jest fajnym miejscem do życia. Bardzo je lubię. Także dobrze się to wszystko złożyło.

Jak byłam w Boulder to zrobiło na mnie wrażenie, że ludzie tam są otwarci na metody mało rozpowszechnione, nie przez wszystkich uznawane. Np. jest tam wielkie centrum akupunktury.

O tak. U nas akupunktura jest w mieszkaniach na parterze. Ale to już jest kwestia rozwoju. W Boulder są szpitale, w których rolfing® jest obecny. Są też kliniki leczenia bólu, gdzie to całościowe podejście jest stosowane jako rodzaj wytycznej lekarskiej. Przychodzą ludzie z niezdiagnozowanym bólem, nie ma przepukliny, nowotworu, nie wiadomo skąd ból się bierze. W tych klinikach robią takim ludziom różne rzeczy, ale jedną z nich jest właśnie 10 sesji rolfingu®. Oni są po prostu w trochę innym miejscu.

Może my też dorośniemy. Jak do wegańskiego jedzenia i gazet o bieganiu ultra. Adam, dziękuję ci za rozmowę. I możliwość wzięcia udziału w tym pasjonującym eksperymencie.

O Autorze

Dziennikarz sportowy, przez lata redaktor naczelna magazynbieganie.pl, biegaczka, zawodniczka rajdów przygodowych. Ultramaratonka, która ma na swoim koncie udział w prestiżowych imprezach, m. in. Marathon des Sables, Transalpine Run, CCC, Transgrancanaria czy Marathon 7500. Jedyna Polka, która ukończyła słynną angielską rundę Bob Graham Round. Promotorka biegania ultra w Polsce i współautorka książki "Szczęśliwi biegają ULTRA".

Podobne Posty

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany