Start w Grybowie, meta w Rzeszowie. A pomiędzy nimi 426,5 km niebiesko-białej linii górskiego szlaku, który prowadzi przez Pogóze Dynowskie, Przemyskie, Góry Sanocko-Turczańskie, Bieszczady i Beskid Niski. Wikipedia podpowiada, że kolorem niebieskim wyznacza się zwykle szlaki dalekobieżne. Ten zdecydowanie do takich należy. Paweł Pabian rusza by ustanowić najszybszy do tej pory czas jego pokonania.
Spory plecak, dwie koszulki, stuptuty, polar, kurtka na deszcz, żele energetyczne, bielizna i woda – z takim rynsztunkiem 8 lipca Paweł stanie na początku niebieskiego szlaku w Grybowie, by po 150 godzinach klepnąć znak na jego końcu w Rzeszowie. Jest przewodnikiem beskidzkim, maniakiem górskich wypraw, alpinistą. Ma na koncie Mont-Blanc i Pik Lenina, a w ultra jego największym dotąd osiągnięciem jest 13. miejsce na ponad 700 uczestników w setce na orientację w Limanowej – Kieracie. Zainspirowany dokonaniem Piotrka Kłosowicza sprzed lat, który jako pierwszy porwał się na szybkie i samotne pokonanie Głównego Szlaku Beskidzkiego, zdecydował się powalczyć z czasem na drugim co do długości – niebieskim szlaku turystycznym. A ten jest mu zdecydowanie bliższy, bo Paweł pochodzi z Krasnego pod Rzeszowem.
Wśród wielkich polskich wyzwań (które zdają się dopiero rodzić), na pierwszym miejscu jest Główny Szlak Beskidzki, czerwony, wijący się przez całe Beskidy. Ale choć bardzo spektakularny, liczy ledwie ok. 50 km mniej niż niebieski, o którym właściwie wcale się nie mówi, a jak dotąd nikt nie porwał się na pokonanie go w naprawdę szybkim, biegowym czasie. Szybcy turyści pokonują go w dwa tygodnie. Paweł wyznaczył sobie za cel uwinięcie się w 150 godzin, czyli trochę ponad 6 dni. Dlaczego jeszcze to właśnie niebieski szlak stanie się jego celem? Bo jeśli się uda, jego wyprawa przejdzie do historii jako pierwsze takie przedsięwzięcie.
Paweł, podobnie jak Piotrek Kłosowicz, zamierza pokonać szlak w formule bez wsparcia. W jedzenie i picie zamierza wyposażać się w mijanych miejscowościach i schroniskach górskich, noclegu też będzie sobie szukał na bieżąco. Na dzienny „urobek” planuje dystans między 70 a 90 km. Paweł chce również ustanowić pewien standard (jego próba będzie udokumentowana za pomocą GPS), by kolejni śmiałkowie mogli się mierzyć z jego czasem, mając jakiś wyznacznik.
Dystans: 450 km
Suma podejść: 13 750 m
Teren: Beskid Niski, Bieszczady, Góry Sanocko-Turczańskie, Pogórze Przemyskie, Pogórze Dynowskie, Podgórze Rzeszowskie
Bardziej szczegółowy przebieg:
Grybów – Hańczowa – Wysowa Zdrój – szlak graniczny Beskidu Niskiego – szlak graniczny Bieszczadów – Krzemieniec – Wielka Rawka – Ustrzyki Górne – Tarnica (1346 m.n.p.m. – najwyższy punkt) – Bukowe Berdo – Otryt – Ustrzyki Dolne – Arłamów – Kalwaria Pacławska – Krasiczyn – Syfczyna – Dynów – Rzeszów, Biała
Zakładany czas: około 150 godzin.
Niebieskie Wyzwanie na Fb.
Zadaliśmy Pawłowi trochę pytań o jego plany. Oto co odpowiedział.
Paweł, rozmawiałeś z Piotrkiem Kłosowiczem o jego wyprawie?
Nie rozmawiałem z Piotrkiem, ale czytałem różne relacje z takich wyzwań. Przede wszystkim jeśli chodzi o Główny Szlak Beskidzki. Zasadniczo jego wyzwanie było taką inspiracją dla mnie by zostać pierwszym człowiekiem na Niebieskim Szlaku Karpackim, który pierwszy historii podejmie wyzwanie pokonania go na czas.
No dobrze, ale nie jedziesz tam tylko po to by ścigać się z czasem. Co cię motywuje?
Jednym z moich celów jest zwrócenie uwagi na ten niebieski, równie piękny (jak czerwony) i bogaty w doznania szlak. By nim biegać, przemierzać i doświadczać go. To wyzwanie to taki bodziec i zrobienie szumu. Góry są dla wszystkich. Jeżeli ktoś chce doznawać piękna przyrody, widoków i tego, co ma dokoła siebie, ma do tego prawo. Jeżeli chce biec i patrzeć pod buty – też ma do tego prawo. Jeżeli jest pierwszy raz w górach i idzie w trampkach na Połoninę Caryńską w Bieszczadach – też ma do tego prawo. Czyli każdy ma swoje cele i motywy, dla których po tych górach chodzi.
A czego się spodziewasz?
Spodziewam się masy kryzysów i walki z psychiką. Czyli tego, czego doświadczam na imprezach ultra we wzmożonym stopniu. Rzeczy spodziewać mogę się wiele, ale tak naprawdę zetknę się z tym podczas wyzwania. Nieraz zaskoczyłem sam siebie, bowiem na szlaku. Miałem np. bóle w takich miejscach, gdzie nigdy wcześniej nie miałem problemów i nie spodziewałbym się, że właśnie tam coś będzie mi doskwierało.
No zaspokój naszą ciekawość, jakie kryzysy przewidujesz?
Zjazdów psychicznych, skurczy… Tylko że tutaj czuję się trochę bezpieczniej niż na imprezach ultra, w których brałem udział. Zapewne pozornie. Mam dzień, mam noc – mogę przemierzać bezkresy szlaku, a łażenie nocą obce mi nie jest. Kiedyś nawet z głupa praktykowałem chodzenie od zachodu do wschodu. Do dzisiaj się zastanawiam po co mi to było! Może właśnie przyda się tutaj? He he…
Co jest Twoją słabą stroną?
Jakbym tak wpatrzył się w każdy aspekt mojego toczenia się po górach, to znajdę moje słabe punkty. Nie mam pojęcia co się stanie po drodze. Już nie raz moje największe obawy stały się niczym podług tego, co mnie w trakcie spotkało i nigdy bym się tego nie spodziewał. Po prostu mam cel, jasny, o kilku przekazach. No i zrobię to!
A co daje Ci pewność siebie? Jakie najdłuższe wyprawy czy wyzwania masz za sobą?
Tutaj chciałbym poruszyć pewną kwestię. Nie uznaję siebie za biegacza i ultramaratończyka. Jeżeli ktoś popatrzy na mój styl biegowy podczas „treningów” to byłoby dobrze, gdyby się tylko za głowę złapał. Dlatego cały czas podkreślam że to nie bieg, a WYZWANIE, które podjąłem i chcę zrealizować, a ma ono swoje założenia, podstawy, cele. Najdłuższe moje wyprawy do tej pory to ta na Pik Lenina w Kirgistanie (7134 m n.p.m.), kilka imprez na orientację (KIERAT i największe moje osiągnięcie, czyli 13. miejsce), ukończenie Łemkowyna Ultra Trail i przejście „na ciężko” Głównego Szlaku Beskidzkiego w 14 dni. Robię to co lubię, na co mam ochotę.
Jak wyglądało Twoje przygotowanie?
Biegam, chodzę na siłownię, chodzę po górach, biegam czasem po nich. Bez konkretnych założeń, planów, rozpisek. Wstaję rano z łóżka, patrzę w okno i myślę sobie na co mam ochotę. To może dzisiaj bieganko? Niech będzie, zakładam buty i biegnę. Dzień następny – to może siłownia? Ok, zmierzam na pakernię. Jeżeli mam wyjazd pracujący w góry to rano zrobię sobie jakiś bieg pocąc i sapiąc – byle do przodu, a kilka godzin później idę turystycznie z wycieczką na jakąś Połoninę w Bieszczadach i upajam się widokami. O ile można to nazwać przygotowaniem – tak to wygląda.
Wygląda całkiem nieźle. A powiedz, zdaje się, że z Twojej miejscowości pochodzi Tomek Komisarz. Czy on jest dla Ciebie inspiracją? Przypomniałam sobie rozmowę z nim i miał podobne podejście do Twojego. Też raczej nie nazywa swojego nabijania kilometrów „treningiem”.
Tak, Tomek Komisarz to mój kolega. Człowiek, którego bardzo szanuję, jest poza konkurencją. Czy jest dla mnie inspiracją? Oczywiście że tak! Jednak to co podejmuję ma zupełnie inne źródła. Nawiązując do tego, że nie uznaję siebie za biegacza, moje motto brzmi: „Nie lubię biegania, lubię wyzwania”. Tak się składa, że żyję od wyzwania do wyzwania. To mnie nakręca i powoduje, że się rozwijam. Kiedy osiągam jedno zaczyna działać następne i tak się kręci. Dlatego ustawiłem coś takiego w tym roku by przyświecało mi jako moje wyzwanie 2016. Dlaczego taki wybór? Miałem 2 opcje: jechać na siedmiotysięcznik lub przetyrać się po Beskidach. Dałem wybór żonie – wybrała Beskidy!
No wspaniale! A zdradź nam trochę szczegółów organizacyjnych. Startujesz 8 lipca, w piątek. Masz konkretny plan?
Orientacyjne miejsca, gdzie mogę dobiec są rozlokowane, ale nie przygotowuję konkretnego planu. Bardziej bazuję na liście potencjalnych miejscowości, gdzie mogę nocować, wraz z kilkoma telefonami, by dzwonić, a nie latać jeszcze po jakiejś wiosce w poszukiwaniu noclegu.
Nie boisz się, że jak wieczorem będziesz miał jeszcze szukać spania w agroturystykach to będzie piekielnie męczące?
Przemierzałem już szlaki pieszo, turystycznie, bez biegania. W końcu jestem Przewodnikiem Beskidzkim! I doświadczenie mówi mi, że górskie miejscowości położone przy granicy zawsze ochoczo przyjmą piechura i zawsze znajdzie się dla niego miejsce.
A co będziesz jadł? W wywiadzie dla bieganie.pl mówiłeś, że bierzesz żele, nie masz z nimi problemu? Nawet podczas jednego biegu ultra można rzygać samą świadomością, że ma się zjeść kolejny żel. Nie będzie kanapek z jajkiem?
Myślę, że każdy organizm reaguje inaczej. Cały czas testuję mój organizm. Co akceptuje na danym kilometrze i czym już rzyga. Przemierzałem setkę na samych żelach – pamiętam to odczucie, o którym mówisz. Zmagałem się z setką bez żeli, też niedobrze, bo mnie w kilku miejscach odcięło. Tak więc na tym wyzwaniu wyznaję zasadę równowagi i chcenia. Potrzebuję żela – zjem, rzygam nim – nie zjem. Ląduję w jakiejś miejscowości, wpadam do sklepu lub restauracji i jem to na co mam ochotę. Tu i teraz. Taką mam koncepcję na to wyzwanie – jeść na co mam ochotę, to co najbardziej wchodzi.
Powiedziałeś też, że zamierzasz wziąć plecak 30-litrowy. Tylko po co, skoro twierdzisz, że zamierzasz nieść 4-7 kg?
Jeżeli zapakuję się w mój biegowy 17 litrów – zabiorę go. Jeżeli nie, wezmę 30-litrowy. Z kilku powodów. Chodzę z nim od kilku lat, mogę go idealnie skompresować do moich potrzeb, dzięki czemu chodzę z nim na jednodniowe trekkingi, a także na kilkudniowe wyprawy. Wolę polegać na moim sprawdzonym produkcie, bo to przecież najlepiej.
A, no i jest jeszcze jedna kwestia. Na szlaku granicznym nie ma praktycznie cywilizacji. Odcinek od Barwinka do Łupkowa to 50 km czystego szlaku, bez sklepów i wodopoju. To samo potem między Łupkowem a Ustrzykami Górnymi. Na odcinku 50 km jest tylko Balnica, niewielkie schronisko. Dlatego trzeba się tam zaopatrzyć w jedzenie i wodę na długi czas. Duży plecak jednak się przyda. Jeżeli nie starczy mi jedzenia będę musiał zbiegać 10 km z grani do miejscowości typu Jaśliska lub Wetlina i potem znowuż 10 km pod górę z powrotem uderzać na grań. Taka logistyka…
Ok, to powiedz nam jeszcze jakie miejsca na niebieskim szlaku są wyjątkowe? Pewnie masz zbiegają całość…
Rzeczywiście odcinkami szlak mam prawie cały przemierzony. Wielokrotnie nieświadomie, jako łącznik podczas różnych wypraw. Gdyby tak pozbierać to rzeczywiście mam pewnie z jakieś 90% całości! Piękne miejsca? Hmmm… Góra Chełm za Grybowem – pierwsza ścianka do góry. Wysowa Zdrój, gdzie dawna świetność zdroju jest nadal zachowana, ale jednocześnie to urocze i ciche miasteczko uzdrowiskowe. Jak znalazł, jeśli ktoś stroni od zgiełku Krynicy Zdrój. Przepiękne doliny Beskidu Niskiego: nieistniejącej wsi Czeremcha na południe od Jaślisk, Dolina Regetowa czy Radocyny. Zapierają dech w piersiach. Tym, którym Beskid Niski – sercu bliski. Dalej. Góra Baranie z wieżą widokową (jedną z trzech w Beskidzie Niskim), gdzie są wspaniałe widoki na stronę słowacką i nie tylko. Jasiel – pamiątki historyczne po kurierach Beskidzkich i Wojsku Ochrony Pogranicza. Łupków – chata na krańcu Świata. W końcu Bieszczady. Osławiony szlak graniczny na odcinku Rabia Skała – Wielka Rawka. Kremenaros – trójstyk granic Polski, Ukrainy i Słowacji. Ustrzyki Górne. Przełęcz pod Tarnicą. Bukowe Berdo – najpiękniejsza połonina w Bieszczadach. Arłamów – jeżeli ktoś chce zobaczyć najlepiej wyposażony kompleks wypoczynkowy w kraju. Kalwaria Pacławska – jedna z dwóch w kraju (druga to Kalwaria Zebrzydowska). Krasiczyn – zamek, perła renesansu. No i uroki Pogórza Przemyskiego oraz Dynowskiego. To oczywiście wybiórcze punkty. Czego chcieć więcej? Tylko wbijać na szlak!
Paweł, jestem pewna, że będziesz miał mnóstwo rachody z tego wyzwania. Życzę Ci powodzenia, trzymamy wszyscy kciuki!
Przeczytaj również:
Korona Gór Polski. Na Tarnicę w 52 minuty
Kilian Jornet i Summits of my life
Szybki „spacer” Głównym Szlakiem Świętokrzyskim
Zobacz też rozmowę z Piotrkiem Kłosowiczem przed Głównym Szlakiem Beskidzkim w wykonaniu Maćka Więcka:
Zostaw odpowiedź