Wyobraźcie sobie człowieka, który stanął do wyścigu ze śmiercią. Ona go goni, a on postanawia pobiec ścieżkami, na których śmierć często wygrywa. Ten facet dla jednych jest przykładem silnych nóg i płuc, dla innych uosobieniem odwagi. Bluźniercą, który biegnie na Mount Everest przez niebezpieczne szczyty.

Nikt nie powiedział nam, kim jesteśmy.
Nikt nie powiedział nam, że to powinniśmy.
Nikt nie powiedział nam, że będzie łatwo.
Ktoś powiedział, że jesteśmy naszymi marzeniami i jeśli nie będziemy marzyć, przestaniemy żyć.
Nasze kroki podążają za instynktem i zabierają nas w nieznane.
Nie widzimy przeszkód za nami, ale czekamy na kolejne.
Tu nie chodzi o bycie najszybszym, najmocniejszym lub największym. Chodzi o bycie sobą
Jesteśmy nie tylko zawodnikami, alpinistami i narciarzami… Czy nawet sportowcami… Jesteśmy ludźmi.
Nie wiemy, czy je znajdziemy, ale podążamy w poszukiwaniu szczęścia.
Czym jest to, czego szukamy? Bycie żywym?
Kilian Jornet, „Summits of my life”

 

kj-presents-smol
To ciekawe, że najczęściej legendy rodzą się z wyolbrzymionych prawd. Legenda Jorneta narodziła się z prawdziwych dokonań, których nawet częściowo nie da się przekazać słowami. Zwykle za półboga uważają go ludzie, którzy znają ćwierć jego życiorysu. Cała biografia starczyłaby na panteon bóstw współczesnych… No właśnie, bo przecież nie tylko biegów, ale i sportu wytrzymałościowego w ogóle. Z resztą Hiszpan sam prowokuje do wielkich porównań. Tytuł jego pierwszej książki to „Biec albo umrzeć”. Ona symbolicznie dzieli jego życie. Już z niej wyłaniał się człowiek o wielkich ambicjach i jeszcze większym sercu do podejmowania wyzwań. Od tego czasu jeszcze kilka razy złamał barierę ludzkich wyobrażeń w ramach swojego projektu: „Summits of my life”.

 

Szok na UTMB

Jornet bardziej niż biegaczem jest wspinaczem albo człowiekiem gór. W nich się wychował, w nich się zakochał, w nich żyje, i w nich wygrywa. Świat usłyszał o nim na trasie Ultra Trail du Mont Blanc w 2007 roku. Był już utytułowanym biegaczem, ale 21-latek, który wygrywa UTMB, to był szok. W sumie na najwyższym stopniu podium tego najbardziej prestiżowego biegu w Europie stawał trzykrotnie. Wygrywał legendarne Western States Endurance Run i Hardrock Hundred. Święcił triumfy na Transvulcanii i Skyrunner World Series. W 2010 pokonał 800 km w 8 dni. Przez Pireneje. Tyle, że to wszystko było tylko częścią jego świata.

Kilina Jornet w górach. Fot. Summits of my life

 

Rozpalić ogień walki

W tym miejscu warto zaznaczyć, że potrzeba wygrywania w zawodach płonęła w Kilianie latami. Ten ogień grzał go i podsycał pragnienie kolejnych sukcesów przez długi czas. Słynna była jego tajemnicza karteczka, na której wypisał sobie listę biegów do pokonania.

 

Po latach startów ta lista biegów do wygrania stawała się jednak coraz krótsza. Nie chciałem powtarzać tego samego. Zastanawiałem się jaki kierunek obrać, szukałem świeżości, motywacji. Wtedy zdecydowałem się na nowy projekt. Dzięki niemu znów chciałem wrócić w góry i trenować. Byłem wystarczająco szczęśliwy, by spojrzeć na góry z innej perspektywy: wspinaczki zapamiętanej z dzieciństwa, narciarstwa i biegania. Znalazłem sposób, by to wszystko połączyć w najczystszej, możliwej formie. O tym teraz marzę – mówił Jornet w 2012 roku, w słynnym dokumencie „Summits of My Life: A Fine Line”
Kilian Jornet. Fot Salomon

Kilian Jornet. Fot Salomon

Biec albo umrzeć. Na szybkości

Od dziecka kochał biegać na nartach i się wspinać. Szybko. Przedsmak jego pomysłów mogliśmy przeczytać w „Biec albo umrzeć”, gdzie opisywał swój rekordowy bieg na szczyt Kilimandżaro (5895 m n.p.m.) z bazy w Uhuru Peak (7 godz. 14 min.). To był początek znacznie bardziej szalonego wyzwania o nazwie „Szczyty mojego życia”.

 

To coś na kształt „Korony Gór Polskich na szybkości” tylko wyżej. Dużo wyżej. Jornet wybrał sobie kilka gór, z którymi miał coś do załatwienia:
Mont Blanc (4810 m n.p.m.),
Matterhorn (4478 m n.p.m.),
Elbrus (5642 m n.p.m.),
McKinley (6195 m n.p.m.),
Aconcagua (6960 m n.p.m.),
Mount Everest (8850 m n.p.m.).

 

To niemal Korona Ziemi.
Niemal, bo brakuje na tej liście Kilimandżaro (już zaliczone) i mniej wymagających: Góry Kościuszki (2230 m n.p.m.) i Masywu Vinsona (4897 m n.p.m.).

Zbocza wszystkich tych szczytów usłane są ciałami śmiałków pragnących dostąpić łaski zdobywcy. Na części z nich łatwiej  spotkać śmierć niż żywego człowieka.

Filmy związane z projektem

Zdajesz sobie sprawę, że różnica między szczęściem a bólem jest niewielka; kilka milimetrów, kilka centymetrów, sekunda wcześniej, sekunda później. To cienka linia między życiem a śmiercią – tłumaczy Jornet.

 

Wyścig do strefy śmierci

To nie są słowa na wyrost. Hiszpan zdobywa szturmem wysokości, które stawiają przed organizmem człowieka ogromne wyzwanie.  Objawy niedotlenienia organizmu mogą się pojawić już powyżej 2,5-3 tys. m n.p.m.. Tymczasem są to wysokości, na których Jornet rozpędza swoje ciało, mknie pod górę. Facet pokonuje biegiem ogromne przewyższenia, co już na mniejszych wysokościach jest ekstremalnie obciążające dla całego organizmu, który musi dostarczać energię do mięśni, przetwarzać tlen w ATP, nie poddawać się impulsom bólowym z palących ud, pośladków, łydek.

Ten facet nie tylko biegnie po rekord. On zmierza ku jeszcze większym zagrożeniom, bo dla człowieka ekstremalne warunki zaczynają się powyżej 5-5,5 tys. m. Elbrus, Acongangua, McKinley, Mt Everest mieszczą się w tej skali. Powyżej 7,9 tys. m zaczyna się tzw. strefa śmierci. Niedotlenienie mózgu wiąże się z jego obrzękiem – w czaszce robi się ciasno. Układ nerwowy przestaje normalnie funkcjonować. Trudno normalnie iść. Ludzie potykają się, przewracają, wpadają w szczeliny… Czy nie dotyczy to Kiliana?

Kilian Jornet. Projekt Summits of my life. Fot. Materiały projektu

Kilian Jornet. Projekt Summits of my life. Fot. Materiały projektu

 

Geniusz balansowania między życiem a śmiercią

Jego technika biegu jest genialna. Gdy popatrzeć jak zbiega z góry, można odnieść wrażenie, że leci (popatrzcie zresztą na film slow motion. Takie bieganie to czysta poezja). Zresztą trochę tak jest. Nie boi się prędkości, balansuje na tej cienkiej granicy, tych milimetrach między życiem a śmiercią. Jego stopy znajdują minimalne oparcie, potrzebne na ułamek sekundy, by odbić się i poszybować dalej. Gdy znakomita część biegaczy szuka stabilizacji (stąd lądowanie na pięcie, przenoszenie ciężaru ciała do tyłu), Hiszpan szuka prędkości. Brzmi jak szczyt szaleństwa, ale Jornet twierdzi, że akceptuje ryzyko, nie akceptuje śmierci.
Zawsze robi drobiazgowe rozpoznanie trasy, uczy się jej na pamięć, zna niemal każdy milimetr najtrudniejszych odcinków. Tyle, że mówimy o wysokich górach, w których warunki zmieniają się dramatycznie w ciągu kilku chwil.

 

Wariat o wielkim sercu

Wiele wskazuje jednak na to, że Hiszpan nie jest kompletnym wariatem. Przegrał z Elbrusem, gdy w 2013 r. uznał, że silniejsza okazała się pogoda. Choć i tu jego stan psychiczny był dyskusyjny. Atak odbywał się podczas imprezy 8. Elbrus Race. Ze względu na panującą śnieżycę i niskie temperatury zawody zostały przerwane na wysokości 4000 m n.p.m. Kilian wspomagany przez Vitalija Szkieła dotarł do wysokości 5000 m n.p.m. zanim uznał, że organizatorzy mają rację… Nie zamierza dać jednak za wygraną i chce tam wrócić.
W przypadku „Góry gór” do prawdziwego ataku jeszcze nie doszło. Majestat Himalajów zatrząsł się w posadach w 2015 r. gdy ekipa Hiszpana miała już spakowane walizki. Tragedia w Nepalu powstrzymała ich. Na krótko. Być może rekord pobije w tym roku. Z resztą Hiszpan poruszony rozmiarami zniszczeń wywołanych przez trzęsienie ziemi zaangażował się w projekt charytatywny, którego celem jest odbudowa 116 domów w Dolinie Langtang. Wzruszający film „Langtang” ilustruje ludzkie dramaty i próby pomocy niesionej przez wrażliwców pokroju Jorneta.

 

Projekt rekordów

Cały projekt „Summits of my life” zaczął się tam, gdzie Jornet zyskał największą sławę: na najwyższej górze Europy – Mont Blanc. Nie raz wszak wygrywał UTMB. W 2012 r. ustanowił rekord trasy z Courmayer przez Mont Blanc do Chamonix (8 godz. 42 min.). Rok później ratownicy ściągali go ze zbocza, gdy razem ze swoją dziewczyną Emelie Forsberg (rewelacyjną biegaczką) zaczęli zamarzać. To wydarzenie dobrze ilustruje zresztą filozofię sportową Jorneta. Słynie z minimalistycznego bagażu na trasie. Gdy wygrywał UTMB ekwipunek obowiązkowy odchudził do granic absurdu (zresztą wzbudził tym dużą złość organizatorów, którzy nie dosyć dokładnie napisali regulamin, co wykorzystał Hiszpan), na trasie jadł zebrane jagody i pił wodę ze strumieni. Ratownicy, którzy ściągnęli go z góry w 2013 r. byli oburzeni nieodpowiedzialną parą, która wybrała się w góry (trasą Frendo Spur) w butach do biegania i cienkich spodniach oraz kurteczkach. Tego samego roku Jornet pobił też inny rekord na tej samej górze. Trasę Chamonix – Mont Blanc – Chamonix pokonał w rekordowym czasie 4 godziny i 57 minut. Szczegóły można zobaczyć na jego profilu w serwisie Movescount.

Miesiąc przygotowań przed Matterhorn

W 2013 r. Jornet zaplanował rekordowo szybko bieganie na trasie Cervinia – Matterhorn – Cervinia. Zaplanował dobrze oddaje to co się działo wokół jego bicia rekordu. Na miejsce przyjechał miesiąc wcześniej. Zamieszkał w swoim vanie i niestrudzenie studiował trasę. Po pierwsze męczył pytaniami Bruno Brunoda. To taki Włoch, który w 1995 r. przebiegł trasę w 3 godziny 14 minut 44 sekundy. Włoch ów, okazał się człowiekiem o gołębim sercu i pomógł Hiszpanowi w zgromadzeniu odpowiedniej wiedzy, by pobić rekord. Zastanawialiście się ile jest dyscyplin sportu, w których rekordzista pomaga komuś w odebraniu wielkiej chwały? No właśnie…
Ten miesiąc to także w sumie osiem wejść na Matterhorn Jorneta. Obmacał każdy kamyczek, obwąchał każdy kozi bobek, na którym mógłby się poślizgnąć. Brunod biegał i chodził razem z nim. To Włoch dzień przed decydującym biegiem Jorneta zapowiedział, że Kilian może zrobić trasę, która ma w jedną stronę 12 km w poziomie i prawie 2,5 kilometra w pionie, Kilian pokona (w obie strony) w 2 godziny 52 minuty. Nie pomylił się ani o minutę!
Rok później Jornet zaatakował McKinley. Rekordowe wejście i zejście trwało 12 godzin i 49 minut. Ktoś może zapytać, jak to możliwe? Przecież nie chodzi tylko o siłę mięśni, wolę, technikę ale i pokonywanie zwykłej fizjologii wysiłku.

12 godzin na 1 żelu

Hiszpan jest dobrze przebadany. Opiekują się nim lekarze, fizjolodzy, psychologowie. Dzięki latom treningów jego organizm nauczył się w sposób niespotykany korzystać z zasobów energetycznych zgromadzonych w tkance tłuszczowej. Dlatego może sobie pozwolić na dziwactwa w rodzaju „poszukam wody na trasie i dziabnę jakiegoś chwasta po drodze”, podczas, gdy jego rywale taszczą pełne plecaki batonów, żeli i izotoników. Gdy bił rekord na McKinley wypił litr wody i 1 (słownie: jeden) żel energetyczny. Całe ATP niezbędne do gigantycznego wysiłku wyssał z własnej tkanki tłuszczowej (o tym jak to robić, piszemy w artykule: Jedz więcej tłuszczów i biegaj dłużej).

Nie potrzebuję wiele picia i jedzenia podczas treningów. Wiem, że to może nie jest najlepszy wybór, ale u mnie się sprawdza. Mogę biec 7-8 godzin bez picia. Na dużych wysokościach nawadnianie i uzupełnianie energii jest ważne. Dwa dni przed biciem rekordu zrobiłem trasę zachodnim żebrem i wypiłem mniej niż pół litra, więc pomyślałem, że litr na najważniejszy bieg będzie wystarczający. Wziąłem ze sobą jeszcze żel, który miał 300 kalorii i baton. Ostatecznie batona nie potrzebowałem – tłumaczył Jornet w wywiadzie dla National Geographic.

Na trasie walczył nie tylko z pragnieniem, ale i pogodą. Gdy zaczynał bieg świeciło słońce. Na górze wiał mocny wiatr i siekł śnieg. Widoczność była tak ograniczona, że w drodze powrotnej Hiszpan momentami nic nie widział. – Bardziej niż oczom ufałem butom, na których zjeżdżałem – przyznał.

Z resztą sam atak był sporym ryzykiem. Przez 3 tygodnie przygotowań na zboczu tylko 3 dni świeciło słońce. Ekipa (4 osoby) pracowały codziennie, żeby nie tracić czasu. Jornet podjął decyzję, że nie będą czekali na dobrą pogodę. Gdy wszystko zaplanują – on zaatakuje. I tak zrobił. Później analizował jednak, że mocny wiatr spowolnił go o godzinę w porównaniu do treningowych szybkości…

Kilian Jornet. Fot. Materiały prasowe

Kilian Jornet jest minimalistą. W góry zabiera absolutne minimum sprzętu. Fot. Materiały prasowe

 

Atak na niemożliwe

Do tej pory najwyższy pokonany w rekordowym czasie szczyt Jorneta to Aconcagua. Trasa Horcones – Aconcagua – Horcones to ok. 60 km i 4 tys. m przewyższenia. Hiszpan spędził w argentyńskich górach dwa tygodnie rozpoznając trasę i aklimatyzując się. Pierwszy atak wygrała pogoda. Musiał zawrócić na wysokości ok. 6500 m n.p.m., a więc nie tak daleko od szczytu. Kilka dni potem znów pojawił się przy budce strażnika parku, w Horcones (2900 m n.p.m.). W żołądku miał trzy tosty z czymś co można porównać do argentyńskiego kajmaka. Energii starczyło mu na długo. Jornet triumfował w czasie 12 godzin 49 minut. Po drodze miał poważne problemy.
Czułem wpływ wysokości. Miałem problemy z utrzymaniem równowagi. W drodze powrotnej było ze mną kiepsko. Mięśnie nie nadążały za sygnałami wysyłanymi przez głowę. W Plaza de Mulas (4300 m n.p.m.) musiałem zrobić sobie 20-minutową przerwę. Zjadłem i nawodniłem się. Dzięki temu byłem w stanie biec dalej – relacjonował potem, nie zapominając o ludziach, którzy wspierali go na trasie: Emelie Forsberg, Sebie Montazie i Vivian Bruchez.

Hiszpan stracił już miano najszybszego na najwyższym szczycie całej Ameryki. Miesiąc później pokonał go Karl Egloff (11 godz. 52 min.). Obywatel Szwajcarii i Ekwadoru uparcie kroczy śladami Jorneta. Wcześniej odebrał mu także miano najszybszego Kilimandżaro. Wybiegł i zbiegł na nią w czasie  6 godzin i 42 minut, poprawiając poprzedni rezultat o 32 minuty.

Kilian Jornet porusza się szybko i sprawnie nawet w bardzo trudnym terenie. Skały, szczeliny lodowcowe, grań wąska jak żyletka - nie są dla niego przeszkodą by biec. Fot. Materiały projektu Summits of my life

Kilian Jornet porusza się szybko i sprawnie nawet w bardzo trudnym terenie. Skały, szczeliny lodowcowe, grań wąska jak żyletka – nie są dla niego przeszkodą by biec. Fot. Materiały projektu Summits of my life

Everest – czysty obłęd

Jornetowi do zakończenia projektu „Summits of my life” pozostał już tylko Elbrus i Everest. Oba ataki zależne są od pogody, ale jeśli Hiszpan spełni swoje obietnice odnośnie najwyższej góry świata, to wstrząśnie regułami himalaizmu. Razem z ekipą cały czas piłują i odchudzają raki, kijki, buty. Kilian zapowiedział, że nie weźmie ze sobą żadnego sprzętu do zaczepienia się na trasie (lin, karabinków).
Kilian w hiszpańskim czasopiśmie o trailu prezentuje swój oręż do walki z górami. Fot. Trailrun.es

Kilian w hiszpańskim czasopiśmie o trailu prezentuje swój oręż do walki z górami. Fot. Trailrun.es

Porażka to śmierć. A człowiek nie może umrzeć, nie dając z siebie wszystkiego, nie płacząc z bólu i na skutek odniesionych ran, człowiek nie może zrezygnować. Trzeba walczyć aż do śmierci. Ponieważ najważniejsza jest chwała. I należy do niej dążyć, nawet jeśli zostaniesz gdzieś po drodze. Najważniejsze, żebyś dawał z siebie wszystko. Nie wolno nie walczyć, nie wolno nie cierpieć, nie wolno nie umierać… Nadszedł czas, by cierpieć, nadszedł czas, by walczyć, nadszedł czas, by wygrywać. Pocałuj albo zabij.
Kilian Jornet, „Biec albo umrzeć”

Kilian Jornet

Urodzony: 27 październik 1987 r. (Sabadell, Hiszpania)

Waga: 58-59 kg

Wzrost: 171 cm

Tętno maksymalne: 205 ud/min.

Tętno spoczynkowe: 34 ud/min.

VO2 max: 85-90 ml/min/kg

Tkanka tłuszczowa: 8%

Pojemność płuc: 5,3 l

Snu dziennie: 8 godz.

 

O Autorze

Jestem autorem tysięcy artykułów w czołowych polskich dziennikach, tygodnikach, miesięcznikach i serwisach online. Pracowałem m.in. dla gazety “Polska The Times” i “Dziennika Polska Europa Świat”. Dzięki nim mogłem relacjonować lekkoatletykę podczas igrzysk olimpijskich w Pekinie, spotykać się z zawodnikami i trenerami podczas mityngów w Polsce i za granicą oraz analizować zmagania podczas lekkoatletycznych mistrzostw świata. Sporo nauczyłem się także pracując w miesięczniku „Bieganie”. Współpracowałem i współpracuję z www.magazynbieganie.pl, „Esquire„, Gazeta Wyborcza, gazeta.pl, Forum Trenera.

Podobne Posty

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany