Pod koniec ubiegłego roku zdobył Puchar Polski w Maratonach Pieszych na Orientację, jedenaście razy przebiegł dystans 100 kilometrów na zawodach, a nie były to jedyne imprezy, w których brał udział. Jest zaprzeczeniem wszelkich zasad dotyczących kontuzji, przetrenowania, swoją dietę opiera na tłuszczach, a nie węglowodanach. Gdy ogląda się jego kanapkę, która najwyraźniej przeszła inwersję składnikową i warstwa masła jest około dwóch razy grubsza niż chleba – oczy otwierają się szerzej.

Taką samą reakcję budzi jego uśmiech od ucha do ucha, gdy z niemałą prędkością mija cię w lesie na zawodach, które trwają już grubo ponad 24 godziny. Michał łączy w sobie mieszankę zamiłowania do biegania po krzakach, radzenia sobie w najtrudniejszych warunkach, absolutnej bezproblemowości i najzwyklejszego życiowego entuzjazmu.

 

 

Zdobyłeś Puchar Polski w Maratonach Pieszych na Orientację, ale nie jesteś orientalistą. Nie gubisz się, radzisz sobie, ale orłem nie jesteś. Mimo to obiegałeś wszystkich pozostałych. Jak to jest z tą Twoją orientacją?

 

Masz zupełną rację, ale poziom trudności na orienterskich setkach czy pięćdziesiątkach, nie jest przesadnie wysoki. Zdecydowana większość imprez w pucharze, jest przeznaczona dla osób z podstawowymi umiejętnościami w posługiwaniu się mapą i kompasem. Aczkolwiek, doświadczenie jakiego nabyłem podczas licznych startów, przydaje się. Umiejętność szybkiego wyboru wariantu optymalnego, czy lokalizacja swojej pozycji na mapie po wielkiej wpadce nawigacyjnej.

 

Robisz jakieś treningi nawigacji czy tylko to, co na zawodach?

 

Zawody (setki) są dla mnie treningiem. To podczas nich nabywam największego doświadczenia w obyciu się z mapą. Nierzadko wpatruję się w nią przez 12-16 godzin non stop. Uczę się jak postępować aby w przyszłości unikać błędów. Celowo często sprawdzam różne przebiegi aby ocenić szybkość poruszania się w terenie z mapą. Gdy poruszam się biegiem, dochodzi dodatkowa zmienna – prędkość. Trzeba przewidzieć, co w danej sytuacji jest bardziej korzystne, aby zminimalizować czas przejścia pomiędzy punktem A i B.

Sporadycznie biorę udział w typowych biegach na orientację, organizowanych przez Klub Sportowy „HADES” z Poznania. Jako trening, mogę także uznać wycieczki biegowe z mapą po lasach, bliskich mojemu miejscu zamieszkani. Ponadto, na urlopie, czy podczas wypadu weekendowego, gdy wyjeżdżam z rodziną w nieznane/znane okolice, nie obejdę się bez rozpoznania terenu z mapą w połączeniu z treningiem biegowym.

 

Ile razy w ciągu roku biegasz na stówę? I jak często? Odnoszę wrażenie, że w sezonie nie odpuszczasz żadnej imprezy na 100 km.

 

W ubiegłym roku zaliczyłem 11 setek, 7 imprez na dystansie 50-80 km. Ponadto 4 rajdy przygodowe gdzie do pokonania było 150-250 km. Zdecydowana większość to imprezy na orientację i rzeczywiście – nierzadko bywa tak, że są po sobie tydzień w tydzień.

 

Michał – jak to jest, że Ty startujesz w tak wielu setkach w roku i się nie rozpadasz? To przecież wbrew ogólnie przyjętym regułom treningu. Mówi się, że maratończyk powinien startować w 2-3 maratonach w ciągu roku na maksa. A setki ciężko porównać do maratonu. Ty zaliczasz takich startów znacznie więcej i żyjesz, chodzisz, biegasz i robisz to dobrze…

 

Startuję w zawodach na orientację, gdzie nie biegnie się non stop przez 12-16 godzin. Przejście do marszu czy krótkie postoje, w celu ogarnięcia mapy są częste. To z kolei pomaga organizmowi odpocząć. O dziwo, pomaga mi także zmiana sposobu poruszania się co angażuje inne układy mięśni np. marsz pod stromą górkę, czy może przez krzaczory gdzie jestem zmuszony podnosić wysoko nogi, nie wspominając o brodzeniu w bagnie, gdzie zimna woda wpływa kojąco na stopy 😉

Maratony może i faktycznie powinno się biegać przy bardzo dużej intensywności maksymalnie 2-3 razy w roku. Ja natomiast znam inne powiedzenie: „im wolniej, tym dalej”. I w tym tkwi sens, cała przyjemność z biegania długodystansowego. Inna sprawa, że nie potrafię oprzeć się pokusie wyjazdu na zawody w nieznany region Polski, pobiegać tam i „odkryć nieznane”. Gdybym za każdym razem kończył obrzygany po pas, prawdopodobnie straciłbym szybko ochotę i zapał.

 

Trening ekipy inov-8 – Sabina, Michał, Rafał. A w tle góra. No właśnie. Kto wie jak nazywa się ta góra?

 

Jaka impreza dała Ci najbardziej w życiu w kość?

Te, których nie zaliczyłem. Kierat 2005 rok – moja pierwsza impreza na 100 km. Miałem na sobie ciuchy jak kiepskiej klasy komandos, i gdy dotarło do mnie, że się to nie sprawdza, byłem zmuszony zrezygnować z powodu wyziębienia. Następną imprezą, której nie ukończyłem, był ZMP w 2007 roku z bazą w Dobiegniewie, gdzie złapałem kontuzję ścięgna prostownika długiego palucha, i po 36 godzinach walki na trasie, maszerując pod koniec w tempie 1 km/h, podjechałem na stopa do bazy ostatnie 8 km.

 

Jesteś indywidualistą, ale startujesz również w czteroosobowym teamie rajdowym. Jak sobie radzicie? Jak się czujesz jak musisz zgrać się z ludźmi, którzy są na przykład słabsi od Ciebie?

 

Szczerze mówiąc, to ja jestem ograniczony. Startując w rajdach przygodowych w teamie, jestem chyba osobą najmniej rozwiniętą technicznie w wielu dziedzinach, jak rolki, narty biegowe, rower czy kajak. Uważam się za biegacza pasjonata, który radzi sobie w AR dzięki dobrej kondycji fizycznej.

 

Pamiętasz najbardziej hardcore’ową sytuację w całej karierze Twoich setek?

 

Skorpion 100 km, Szczebrzeszyn, luty 2010 rok. Warunki wyśmienite pod narty biegowe, czy rakiety śnieżne, które oczywiście były zabronione. Na przedostatnim PK, po wdrożeniu ambitnego planu, zaliczyłem największą wtopę nawigacyjną w „karierze”. Po około trzech godzinach szarpaniny w chaszczach, wąwozach, niekiedy w śniegu grubo powyżej kolan, odnalazłem cywilizację i swoją lokalizację na mapie. Najważniejsze, że przeżyłem 🙂

 

Kto jest Twoim największym rywalem w biegach? Ścigacie się z Twoim teamowym kumplem Maćkiem Więckiem i śrubujecie wyniki. Jest ktoś jeszcze, na kogo obieganiu bardzo Ci zależy?

 

W cyklu imprez zaliczanych do Pucharu Polski w Pieszych Maratonach na Orientację (PMnO), ogromna większość startujących to piechurzy i wyśmienici nawigatorzy. Zaledwie garstka startujących to biegacze. Mam na myśli osoby, które są w stanie przebiec cały dystans – na początku prawie wszyscy w głębokiej euforii, zrywają się do biegu, jak spłoszone antylopy. Maciek Więcek jest jednym z tych biegaczy długodystansowych. Należy tutaj jeszcze wspomnieć o Piotrze Szaciłowskim i Andrzeju Buchajewiczu. I o ile z Maćkiem mam niepisaną umowę, że nie startujemy razem, o tyle z Piotrem i Andrzejem często biegniemy wspólnie. Wyniki może są śrubowane, ale wydaje mi się, że nie dzięki temu, że konkurujemy ze sobą za wszelką cenę, tylko dlatego, że one odwzorowują aktualny stan kondycji i umiejętności nawigacyjnych. Obie rosną proporcjonalnie do doświadczenia z imprezy na imprezę. Trudno ścigać się z kimś kogo się nie widzi. Na liniówkach sytuacja zmienia się diametralnie. Konkurencja atakuje zewsząd, pojedynek staje się bardziej bezpośredni, a jak dalej się sytuacja rozwija, to już każdy może się domyślić.

 

Michał prowadzi team w czasie Timex Rajd 360° 2012 – najzimniejszej imprezy w historii polskich rajdów. Fot. Exmedio.pl

 

 

Maciek bywa Twoją inspiracją? Dzwonicie do siebie, podpytujecie?

 

Nie. Często dowiaduję się jak Maciek trenuje z jego wywiadów, wypowiedzi w prasie. Raczej to ja jestem wygadany i często „puszczam parę z ust” ;).

 

Jak wygląda Twój trening biegowy?

 

Staram się biegać codziennie. Wyznaję zasadę, nieobcą także innym, że dzień bez biegania to dzień stracony. Średnio w tygodniu poświęcam na trening 8-12 godzin, robiąc w tym czasie 80-120 km. W zależności od fazy treningu, w planie mam przewidziane interwały i biegi progowe.

 

W ile biegasz dychę po płaskim, albo maraton uliczny? Znasz swoje czasy na takich dystansach czy nigdy ich nie biegałeś?

 

Nie startowałem jeszcze nigdy na typowych zawodach ulicznych. Nigdy mnie to nie kręciło. Mam natomiast w planach pobiec kiedyś maraton uliczny, żeby sprawdzić swoją „czystą” formę biegową na tle zawodowych biegaczy.

 

Wspominałeś kiedyś, że wychowywałeś się na wsi i już w Twoim dzieciństwie było sporo biegania.

 

Pochodzę z bardzo małej miejscowości otoczonej zewsząd lasem, który był moim „podwórkiem do zabawy”. Z punktu widzenia dziecka, zawsze wszędzie miałem daleko, czy to do szkoły, kościoła albo nad jezioro. Ale to mi nie przeszkadzało, poza sytuacjami, kiedy idąc ze starszym bratem do szkoły na ostatnią chwilę lub ze szkoły, nie mogłem za nim nadążyć. Zawsze przemieszczaliśmy się albo pieszo, albo na rowerach. Wówczas nie istniało jeszcze coś takiego jak autobusy szkolne, podwożące dzieci bezpośrednio sprzed drzwi domu pod szkołę i z powrotem. Nie mieliśmy także samochodu. Ale w tamtym okresie, nigdy nie myślałem o bieganiu w kategoriach treningowych. Tak żyło się na wsi.

 

Timex Rajd 360° – Fot. Exmedio.pl

 

 

Biegałeś do szkoły? Jak Kenijczycy?

 

Czasami. Dla zabawy. Ale nie tak jak Kenijczycy, którzy niemalże od dnia narodzin trenują biegi bardzo solidnie z nastawieniem typowo sportowym.

 

Masz oryginalne podejście do diety. Podczas gdy inni wsuwają na potęgę węglowodany, szprycują się batonikami energetycznymi, żelami, słodkimi bułkami, makaronem – Ty jesz suszoną kiełbasę, słoninę albo pochłaniasz kostkę smalcu przed zawodami. Dlaczego stawiasz na tłuszcze?

 

Bo lubię, poza tym, tłuszcze nasycone, o ile dobrze pamiętam, są najbardziej skondensowaną formą energii i najchętniej przez organizm wykorzystywaną właśnie na tym poziomie intensywności, która mi towarzyszy podczas całej imprezy na 100 km. Bazuję na smalczyku z „rodzinnej wytwórni”. To tak gwoli wyjaśnienia „kostki smalcu”, co brzmi jakbym zaopatrywał się w hiper-super-marketach.

 

Uważasz się za minimalistę? Jak widzi się Ciebie na biegu na 100 km – gdy stoisz na starcie w legginsach, butach przypominających trampki, cienkiej koszulce z długim rękawem i z bidonem wciśniętym w gacie – nie wyglądasz pewnie dla wielu ludzi zbyt profesjonalnie. Nie potrzebujesz niczego więcej? Nie robisz się głodny? Nie jest Ci zimno?

 

Ubieram się stosownie do sytuacji i potrzeb. Najwyraźniej, moje potrzeby są nieco odmienne od pozostałych. To prawda, że na zawodach nie jem i nie piję zbyt dużo, co przekłada się na ilość sprzętu noszonego na trasie. Nie mam też zwyczaju przebierać się podczas zawodów. Zazwyczaj ubieram się raz na całą imprezę, a że akurat jest to cienka koszulka, to świadczyć może tylko o tym, że przemiany tłuszczowe dostarczają dużo ciepła organizmowi. A buty to może wyglądają jak trampki, ale są jednymi z najlepszych.

 

Masz taką imprezę w Polsce, w której choćby się waliło i paliło – musisz jechać?

 

Jest szereg imprez, na które wybieram się co roku, oczywiście setki z cyklu PMnO. Taką jest niewątpliwie impreza o wdzięcznej nazwie Nocna Masakra, nałogowo także startuję w Harpaganie czy Kieracie.

 

Na jaką imprezę biegową najbardziej chciałbyś pojechać, gdyby nie liczyły się koszty? Co jest dla Ciebie największą egzotyką albo sferą marzeń?

 

Ultramaratony są organizowane na całym Świecie. Niektóre z nich obrosły nieprzeciętną sławą. Prawdziwym rajem dla biegaczy jest niewątpliwie Ameryka Północna z jej setkami kilometrów kwadratowych przestrzeni nietkniętych cywilizacją, czy Australia. Także Europa, gdzie obecnie jest organizowana największa ilość imprez ultra, ma sporo do zaoferowania, aczkolwiek takie miejscówki jak Alaska, Tybet, Patagonia czy Tasmania… kuszą.

 

Jakie wyzwania stawiasz przed sobą w tym roku?

 

Chcę spróbować swych sił, albo raczej przetestować psychikę w biegu 24-godzinnym.

 

7 minutowa sztajcha na szczyt treningowej góry w Beskidzie Żywieckim. Skoro ta się zwie czoło i na jej szczycie było zrobione

inne zagadkowe zdjęcie – to pytanie robi się już nie takie trudne. Fot. Piotr Dymus

 

Z Michałem rozmawiała Magda Ostrowska-Dołęgowska

Zdjęcie otwierające – Piotr Dymus www.piotrdymus.com

Podobne Posty

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany