Japończycy wymyślili słowo „kaizen”, które, w wielkim skrócie, ma opisywać stałe doskonalenie się. A gdyby przenieść to na bieganie? W sporcie już pojawiła się teoria agregacji osiągnięć marginalnych.
Najpierw trochę się usprawiedliwię. Fascynuje mnie Japonia. Tak mniej więcej od czasów, gdy postawiłem pierwszy raz stopę na tatami. Japończycy mają wiele dziwnych słów, które na pierwszy rzut oka są sloganem, frazesem. Takie judo można przetłumaczyć jako „drogę do ustępowania”. Eeeee? To ma być sztuka walki? W praktyce nie chodzi tylko o ustępowanie, schodzenie z drogi. Profesor Jigoro Kano do filozofii wplótł bowiem czystą fizykę. Gdy ktoś pcha, ustąp, albo jeszcze lepiej pociągnij go. Jeśli jego siła to 6, a Twoja 4, to wykorzystując jego i swoją siłę, w teorii Kano, masz siłę 10. W praktyce możesz rzucić na tatami, silniejszego, większego gościa, jeśli umiejętnie wykorzystasz jego ruch i dołożysz odpowiednio swój.
No, ale jak to się ma do biegania?
Szczęście płynące z perfekcji
Nie dziwcie się więc, że sięgnąłem niedawno po książkę „Ikigai. Japońska sztuka szczęścia”. Ikigai to w największym skrócie słowo oznaczające czerpanie szczęścia z prostych czynności. Czynności, które doprowadzamy do perfekcji. W polskiej mentalności jest trochę pogardy, dla prostych rzeczy. Jak można całe życie zamiatać chodnik i nie zdechnąć z nudów? Japończycy to potrafią. Skoro nie mogą zmienić swojego losu i robić czegoś innego, wpadli na pomysł, że mogą to pokochać. Doprowadzać swoją sztukę do perfekcji, czerpać z tej czynności przyjemność, dumę, zadowolenie z wykonanej pracy. Chodnik wymyślonego pana Kosei, jest więc zawsze idealnie zamieciony, a pan Kosei jest ze swojej pracy dumny. Gdy następnego dnia widzi na nim okruszki, wie, że znów może go doprowadzić do perfekcyjnej czystości i znów poczuć wewnętrzną satysfakcję.
Niedawno opisywaliśmy japoński trening Niko Niko, czyli… uśmiechu. To metoda wolnego biegania w stosunkowo wysokiej kadencji. Niby też filozofia życia, ruchu, ale z laboratorium badawczego profesora Hiroakiego Tanaki. Małe kroczki, żeby osiągać większy cel.
I tak oto, powoli, jak Tanaka lub zamiatający pan Kosei, dotarliśmy do Kaizen. To z kolei filozofia wskazująca na korzyści ze stałego doskonalenia się. No dobra, w tym miejscu już przesadziłem i może się wam wydawać, że to kolejny bełkot o zen i takich tam śmiesznych nawykach potomków Musashiego czy innego Toranagi. Mam więc nagrodę: przechodzę do sedna!
Potęga kaizen
Nie jestem bowiem jedynym człowiekiem, który uważa, że te wszystkie japońskie filozofie mogą doskonale sprawdzać się w sporcie (jak w judo choćby). Kaizen fascynował się sir David Brailsford – twórca potęgi brytyjskiego kolarstwa szosowego. A z welodromu już naprawdę blisko na szlak 😀
Brailsford to trochę niespełniony kolarz. Trenował kręcenie dwoma kółkami nawet na profesjonalnym poziomie, ale szału nie było. Skoro tak, to rzucił rower i zajął się nauką, w Sheffield Business School. Ukończył tam MBA, a w trakcie nauki poznał między innymi filozofię kaizen, która sprawdzała się w zarządzaniu przedsiębiorstwami, czy szkoleniu pracowników. Pomyślał więc, że fajnie byłoby to zaimplementować w sporcie, który pokochał. Pukał do brytyjskich teamów. Te spotkanie mogły wyglądać tak:
Puk, puk
– Kto tam?
– Ja?
– Jaki ja?
– No ja, chciałem wam sprzedać kaizen.
– My już mamy przerzutki. Idź do tych co się kręcą po torze. Może oni nie mają.
I tak trafił do reprezentacji kolarzy torowych w 1998 roku, chociaż przerzutek zazwyczaj nie potrzebują, ale może skumali, że kaizen to nie synonim Shimano. Trzeba wam wiedzieć, że wówczas była to dyscyplina tak popularna na Wyspach, jak judo. Można więc było bezpiecznie tam jakiegoś Brailsforda wypchnąć. Najpierw został więc konsultantem, a że chłopina okazał się pracowity i nie truł za bardzo o tych japońskich magicznych zaklęciach, to w 2002 roku został dyrektorem kadry.
Tyle, że do tego czasu już trochę u torowców pozmieniał. David trochę zbzikował i zaczął badać miękkość materaców, na jakich śpią zawodnicy, częstotliwość mycia rąk, stan szczoteczek do zębów, ilość wydalanego moczu czy stopień depilacji łydek. Wcale nie robię sobie teraz jaj, on naprawdę się tym zainteresował.
Brainsford uznał bowiem, że odbuduje wielkie królestwo brytyjskie – na torze. Nie uciekaj jednak od czytania, bo to co okaże się później może mieć ogromny wpływ także na Ciebie!
Brytyjczyk opracował bowiem złożoną strategię, która miała zaprowadzić torowców do panteonu sławy. Panteon ten miał mieć 3 filary.
3 filary sportowego sukcesu
♦Pierwszy był ogólny. Uznał, że należy wyznaczyć sobie cele strategiczne, na przykład triumf olimpijski. Tyle, że to nic odkrywczego.
♦Drugi filar, to konstrukcja psychofizyczna zawodników. Potrzebował nie tylko ludzi o ponadprzeciętnych możliwościach wydolnościowych. Chciał wyłuskać także jednostki inteligentne, zdeterminowane w osiąganiu sukcesów i jak najbardziej posłuszne, a raczej gotowe do poświęceń w imię tych sukcesów. Mało tego: wszyscy mieli uczestniczyć w zwiększaniu efektywności treningów. W tym celu często robił burze mózgów w zespole. Każdy miał być jego aktywną częścią.
♦Trzecim filarem sukcesu miał być zaczerpnięta z kaizen technika ciągłych ulepszeń. I tu jest właśnie rewolucja. Te badania materacy i szczoteczek miały sens. Brailsford uznał, że na końcowy sukces składają się nie tylko czynniki makro (wydolność, siła), ale i mikro, czyli wszystko to co jest wokół mięśni. To jak śpimy, co jemy, jak trenujemy, kiedy chorujemy, czym się inspirujemy ma znaczenie. Trener torowców niczego nie chciał pozostawić przypadkowi. Wyznawał teorię, że nawet 1% postępu w jakimś elemencie ma znaczenie, gdy pracujemy nad wieloma elementami.
1% robi różnicę
1% to na przykład odpowiednia higiena, 2% to jakość snu po treningu, 3% posiłek przed startem, o 4% można poprawić aerodynamikę buta. Albo chociaż każdy z tych elementów o 1%. Mało? Brailsford twierdził, że taka agregacja osiągnięć marginalnych się opłaca. Gdy poprawimy każdy z 55 elementów o choćby 1% to postęp ogólny okazuje się znaczący. Wprowadził znaną z kaizen i biznesu zasadę PDCA (Plan-Do-Check-Act). Nie bał się popełniać błędów, jeśli wiedział, w którym momencie to się wydarzyło. Dla niego była to jedynie droga do poprawienia tego drobiazgu.
Trzeba mu też przyznać, że miał sporo szczęścia. Początkowo bowiem, jego metody były obiektem drwin. Brytyjska federacja dała mu jednak pracować, bo widziała, że powoli, ale stale, idą do przodu. W 2004 roku na igrzyskach w Atenach torowcy zdobyli już 4 medale (w tym 2 złote) po raz pierwszy od dekad. Rok później metoda kaizen otrzymała jeszcze większą szansę. Letnie Igrzyska Olimpijskie 2012 roku przyznano Londynowi! Ze skarbców rządowych popłynęły pieniądze na szkolenie i selekcję młodzieży. Sprytni Brytyjczycy policzyli też, że skoro torowcy mają już niezłych zawodników, to warto postawić na tę dyscyplinę. Dlaczego? Otóż na torze było do zgarnięcia aż 10 kompletów medali, plus 4 na szosie. W ten sposób można naprawdę nazbierać dużo krążków do klasyfikacji generalnej igrzysk. Z 8,6 mln funtów na igrzyska w Atenach, zrobiły się 22,2 miliony na przygotowania do startu w Pekinie.
Chirurg uczy mycia rąk
Brailsford był w swoim żywiole. Rowery i kaski badano w tunelu aerodynamicznym. Wyniki przekładano na kolejne zmiany i znów badano i znów sprawdzano, kroczek, po kroczku robiąc coraz lepszy sprzęt. Sztab naukowców pracował nad ustawieniami siodełka, pedałów, pozycji na rowerze. Eksperci od gum szukali optymalnej mieszanki. Fizjologowie i biochemicy wykonywali niezliczoną ilość badań organizmów zawodników objętych przygotowaniami. Analizowano dosłownie wszystko. Nawet kolor posadzki w pomieszczeniu, gdzie przechowywano rowery. Okazało się, że maszyny były najmniej zakurzone i najlepiej wyczyszczone, gdy pomieszczenie przypominało salę operacyjną – miało białe podłogi. Czysty rower rzadziej zawodzi na torze. Kadra miała nawet zajęcia z chirurgiem, który uczył ich mycia rąk, aby zmyć jak najwięcej zarazków. Po analizie uznano, że kolarze nie będą witali się poprzez uścisk dłoni na igrzyskach, żeby zminimalizować ryzyko infekcji. Zespół woził ze sobą materace do spania dla kolarzy, żeby nie zmieniać ich przyzwyczajeń w nowych miejscach, tak, aby mogli się wygodnie wyspać. Mieli swoje poduszki, ulubioną pościel. Fizjoterapeuci mieli zapisane jaki żel do masażu lubi każdy z zawodników, oraz kiedy powinno się depilować nogi. Efekt? Rekordowa liczba medali w Pekinie: 14!
Te same zasady zaczęto wprowadzać u szosowców. I metoda kaizen okazała się powtarzalna. Brytyjczycy zaczęli wygrywać Tour de France. Zbudowali też jeden z najlepszych w historii teamów (Sky). Wkrótce także inne zespoły zaczęły korzystać z tych osiągnięć. Dziś kolarze mogą być przykładem dla innych dyscyplin wytrzymałościowych. Na własne oczy przekonywałem się o tym jeżdżąc z ekipami UCI World Tour. Zawodnik jest tam maszyną o zindywidualizowanym oprogramowaniu. W najlepszych teamach dietę układa się na podstawie badań. Wiadomo jaki jest skład potu kolarza i ilość płynów jaką traci w określonych warunkach pogodowych. Na tej podstawie każdy ma odpowiednio dobrane napoje, pożywienie. Pokoje w hotelach są przygotowane według specjalnych potrzeb, w kuchni siedzą przedstawiciele ekipy i pilnują tego, co trafi na stół itd.
Agregacja osiągnięć marginalnych w ultramaratonach
Czy można to przenieść na biegi ultra? Oczywiście. Ten tekst ma Ci tylko uzmysłowić, że możesz zmieniać wiele rzeczy i odnosić korzyści z, pozornie, marginalnych usprawnień. Nie pytaj na grupach dyskusyjnych co brać na skurcze. Przebadaj się, sprawdź ich przyczynę i wprowadź zmiany w treningu lub diecie zgodne z potrzebami Twojego organizmu. Zważ się, przeczytaj książkę „Waga startowa” i zastanów ile powinieneś schudnąć. Przeanalizuj technikę biegu przy pomocy kolegi, trenera, na bieżni z kamerą. Może trzeba będzie iść do podologa. Przykład: niedawno Rafał Bielawa wyjaśniał mi na ile godzin przed startem warto posmarować stopy kremem i dlaczego. Zmieniłem też skarpetki, wymieniłem wkładki w butach. Tu 1%, tam 1% i nazbierało się tego tyle, że po raz pierwszy od dawna po kilkunastu godzinach biegu nie miałem „kalafiorów”. Jaka to różnica? Biegałem w skarpetkach, które za słabo odprowadzały wodę, dodatkowo wilgoć utrzymywały wkładki, a skóra ma tendencję do tworzenia pęcherzy. To też były małe procenciki, które kumulowały się (patrz wykres u góry) do problemu spowalniającego mnie o kilkanaście do kilkudziesięciu procent w końcówce i wydłużające powrót do treningów o 100%.
No i większości z nas przyda się także przyswojenie ikigai. Trzeba czerpać radość z tego co się samemu wykonuje, z biegu, który możemy doprowadzić do swojego stopnia perfekcji, ktora da nam przyjemność.
Soremade!*
*koniec
Dobry artykuł, często zapominamy jak suma drobiazgów może wpłynąć na końcowy wynik. Nie rozumiem tylko dlaczego porada Rafała Bielawy nie trafiła do tego artykułu w całości 🙂 Chodzi o pozostawienie czytelnika w niepewności czy zwykła forma rywalizacji: ja wiem, wy się męczcie dalej albo spamujcie Rafała niech wam powie 🙂
Wstajesz 2 godziny przed startem i smarujesz stopy kremem. Odczekaj aż się wchłonie całkowicie i smaruj drugi raz. Skóra powinna wchłonąć go jak najwięcej. Usuń nadmiar ręcznikiem i włóż skarpetki 🙂
Niby wszystko pięknie ładnie, agregacja osiągnięć marginalnych i w ogóle, ale… W przypadku biegania mocno amatorskiego chyba zbyt łatwo wpaść w pułapkę zbytniego skupiania się na tych 1% i zapominania o podstawach, gdzie najczęściej są solidne braki i to ich poprawa da o wiele większy zysk dla samej ilości zainwestowanego czasu/energii.