Nocleg przed wielkim maćkowym biegiem nie wyglądał do końca imponująco. Dojechaliśmy do schroniska w Ustrzykach chwilę po 23 i nie zastaliśmy nikogo, kto mógłby nam udostępnić pokój. Rozłożyliśmy więc karimaty, śpiwory i zalegliśmy na korytarzu. Pobudkę ustawiliśmy na trzecią.
Świt wstał chłodny i mglisty. Na drodze błąkały się jelenie, których jest tu chyba więcej niż aut i mieszkańców.
Maciek ruszył o 4:05. Pierwszy odcinek to asfalt przechodzący później w szuter prowadzący do ukraińskiej granicy. W sam raz na łagodne rozpoczęcie. Potem zaczynają się spore podejścia. Rozsypaniec i Tarnica – najwyższy szczyt Bieszczadów. Tą ostatnią, ogląda się z odległości kilkuset metrów, ale omija. Na grzbiecie wcześnie wzeszło słońce i można było obserwować piękne mgły w dolinach. Dla takich chwil warto wstawać wcześnie i pruć przez góry.
Z początku tempo biegu było dosyć nerwowe, „Więcław” podekscytowany skakał długimi susami po szlaku, zwłaszcza na zbiegach. Boimy się trochę by nie wyprztykał się z sił przed kolejnymi dniami. Odcinek od Wołosatego do Berehów Górnych o długości 32 km pokonał w 4 godziny. To bardzo szybko, zważywszy na fakt, że po drodze jest ponad 1000 metrów podejść.
Jak relacjonuje Piotrek Dymus po wejściu na Połoninę Wetlińską planuje trochę zluzować. Robi się upalnie. W środku dnia ma być około 30 stopni. Już o 9 rano zrobiło gorąco. Na szczęście na Połoninach jest ożeźwiający przewiew.
Cytacik z przewodnika po GSB (wyd. Compass).
Chatka Puchatka
Położone na wysokości 1228 metrów nad poziomem morza schronisko jest jedną z bieszczadzkich atrakcji turystycznych. Po przejęciu w 1956 roku przez PTTK dawnego wojskowego punktu obserwacyjnego, urządzono w nim bazę turystyczną. Schronisko od 1967 roku jest całoroczne. Gospodarzem jest legendarny Lutek Pińczuk zwany ostatnim prawdziwym bieszczadnikiem. Schronisko ma najbardziej spartańskie warunki ze wszystkich polskich górskich obiektów. Tutaj nie ma wygodnych łóżek, łazienek, a po wodę chodzi się do źródełka. Wynagrodzeniem są piękne widoki, także wschody słońca dla których turyści licznie przychodzą do chatki rezerwując wcześniej noclegi.
Po sześćiu godzinach na trasie Maciek miał już 50km w nogach i lekkim krokiem przebiegł przez asfaltowy odcinek obok wsi Smerek (gdy biegł 3 tygodnie temu w Biegu Rzeźnika, ten fragment omijał Drogą Mirka).
Robi się już naprawdę upalnie. W Cisnej na zawodnika czeka obiad (12:30 to nieco dziwna pora na główny posiłek). Staramy się wszystkie dłuższe przerwy robić w środku dnia kiedy jest gorąco i ewentualnie przedłużać odcinki w chłodnych porach.
Jeśli chodzi o sprzęt – Maciek biegnie w koszulce na ramiączkach i w czapce. Ma ze sobą tylko nerkę z bukłakiem inov-8 w którą wlewa litr picia. W nerce jest miejsce na dodatkową butelkę i jedzenie.
Zaczął w bardzo cieniutkich butach inov-8 trailroc 235. Nie przejmuje się kamieniami. Szlak jest dosyć suchy, ale najważniejsza dziś jest dobra przewiewność.
Maciek zbiegł do Cisnej o 12:30. Był wyraźnie zagrzany. Wskakuje teraz pod prysznic. Może odpocznie nieco i przeczeka najgorszy upał. Pytany o nogi mów: Świeże.
Zostaw odpowiedź