Miało padać, ale był tylko lekki prysznic. Drugi etap gore-tex transalpine zaczęliśmy od ostrego podejścia. Ponieważ wczoraj zajęliśmy wysoką pozycję, przysługiwał nam pierwszy sektor startowy.
Oczywiście, alpejskim zwyczajem, zespoły ruszyły do przodu jakby się paliło. Pierwszy sektor ruszał z drobną bonifikatą czasową, ze względu na wąską ścieżkę prowadzącą na szczyt pierwszej góry. Zatem wkrótce po starcie zostaliśmy na szarym końcu. Tempo 5:10 min./km to dla ściganta z Alp nic szczególnego jeśli chodzi o pierwsze kilometry. Potem bywa różnie, ale tempo otwarcia jest oszałamiające.
Pierwsze nieśmiałe wyprzedzanie zrobiliśmy już nad granicą lasu. Po ponad godzinie dotarliśmy do pierwszego punktu żywieniowego ulokowanego na piątym kilometrze. Było naprawdę stromo. Od startu wznieśliśmy się o 900 m. Stamtąd zaczynał się kolejny wąski szlak robiący techniczny trawers. I wówczas okazało się, że różnice w tempie pokonywania skalistych odcinków są przytłaczające. Magda z obolałymi piętami była mimo wszystko szybsza niż dziewczyny, które na początku miały kilka minut przewagi. Do tego wszędzie plątały się cholerne kije. Może ktoś mi powie, że jestem uprzedzony, ale na tym wyścigu wcale nie jest dużo miejsc, gdzie na kijach można dobrze zyskać, a do tego mało ludzi umie z nimi biegać. Jak jest w dół to tylko przeszkadzają. Jak skrajnie stromo pod górę lub mocno skaliście, to trudno znaleźć oparcie dla nich.
Bądź co bądź w połowie dystansu wreszcie znaleźliśmy swoje miejsce. Najpierw był długi zbieg 600 m w dół. Potem takie samo podejście i na koniec kilometr w pionie przy 8 km w poziomie. Ekipy leciały ostro. Ponieważ całość miała tylko 25 km, tempo było wysokie. Staraliśmy się nie przedobrzyć. Magda twierdzi, że leciała ostro (choć bez przesady – nie sapała w trakcie). Dopiero pod koniec ostatniego zbiegu minęło nas kilka zespołów ostro finiszujących.
Rezultat na mecie – ósme miejsce. Dobrze i źle. Dobrze, bo udało się powalczyć, źle bo można było zachować trochę więcej sił na później. Cały czas w głowie rozgrywamy te szachy. Czy drzeć teraz, ryzykując że padniemy na końcowych etapach, czy odpuszczać. Dziś było coś pomiędzy.
Na początku padał deszcz i rozmoczył szlaki. Dreptaliśmy trochę w błocie. Ja w swoich inov-8 mudclaw 265 czułem się w swoim żywiole. Nie przeszkadzał mi zupełnie brak grubej warstwy amortyzacji. Magda wybrała roclite 268, którym najbardziej ufa. Kurtki na razie nie były potrzebne. Zasuwamy w koszulkach z krótkim rękawem i rękawkach gdy robi się 10 stopni czy mniej (a to zdarza się na graniach)
Jak przypominam sobie jak wyglądaliśmy po zeszłorocznym drugim etapie – jestem dobrej myśli.
Jutro start o 7:00! Co za nieboska godzina!
Zostaw odpowiedź