Pierwszego dnia po prostu kręcimy spokojnie z resztą stawki, w nocy przyspieszamy i wygrywamy – zapowiedział ze stoickim spokojem Nathan Faavae podczas prologu Godzone Adventure. Trzy dni później jego zespół Seagate kompletnie niezagrożony wpadł na metę na pierwszym miejscu z imponującą przewagą 12 godzin nad kolejną ekipą. Spektakularnej walki o pierwsze miejsce nie było – sporo działo się za to za terminatorami z Seagate.
Warren Bates dwoił się i troił by ustawić trasę godną jednego z najlepszych zespołów w historii Adventure Racing, zachowując jednocześnie możliwość ukończenia pełnej trasy przez resztę stawki. Faavae, Hart, Forne i Lynch i tak zdołali z najbardziej optymistycznych predykcji ich zwycięskiego czasu wykroić jeszcze ok. 6 godzin. Ponad 550 kilometrowa trasa zajęła im 3d i 17h. Przewagę nad resztą stawki Seagate zaczął wypracowywać już pierwszej nocy, gdy na trasie pojawiła się pierwsza duża przeszkoda – trekking z elementami alpinizmu w masywie Tapuea o Unoku. Przekroczenie trzytysięcznej grani, czujny marsz w rakach przez lodowiec i w końcu trudna nawigacyjnie końcówka poszatkowały stawkę skutecznie. Nieco ponad 50 kilometrowy etap niektórym ekipom zajął ponad dobę. Tyle, że to była doba w krajobrazie wysokiej klasy.
Kolejne etapy ex mistrzowie świata pokonywali w zasadzie bez wpadek i trudniejszych przygód. Chris Forne – topowy orientalista w Nowej Zelandii – precyzyjnie nawigował na niezwykle trudnym etapie trekkingowym w Glynn Wye Range. Zadanie zdawało się proste – trekking 37 kilometrów, bez punktów kontrolnych. Od przepaku do przepaku. I morze możliwości wariantowych po drodze. Można było albo przeciskać się w gęstym zaroślu dnami dolin, albo gonić po potężnych graniach tysiąc metrów wyżej, próbując uniknąć spowalniającej flory. Forne trzymał się grani, minimalizując kontakt z roślinnością, co pozwoliło Seagate uzyskać najlepszy czas na tym etapie – lekko ponad 13 godzin. Dla ekip goniących był to jednak jeden z kluczowych fragmentów trasy – każda z czterech ekip z czołowej piątki wybrała inny wariant przedarcia się przez dzikie pasmo. Szybko jednak okazało się, że zejście w doliny skazuje ekipy na powolne czołganie się przez zarośla, podczas gdy górą nadrabia się przewyższeń, ale można utrzymać konkretniejsze tempo.
Kluczowy fragment treku przez Glen Wye Range – zejście wprost na zachód w dół wymagało wielogodzinnego przedzierania się przez roślinność, podczas gdy utrzymanie się na grani (poł-zach wariant) minimalizowało kontakt z dziką roślinnością. Taki wariant wybrał Chris Forne z Seagate.
Tym samym owe cztery ekipy, startując z kilkugodzinnymi różnicami, zrównały się na przepaku po trekkingu. W zasadzie do końca – pokonując malownicze 105 km na canoe, dwa etapy rowerowe, trek i kajaki na morzu – toczyły ze sobą rywalizację o podium. Ostatecznie druga lokata przypadła nowozelandczykom z R & R Sport Torpedo, trzecie zaś Adventure Wilderness NZ. To właśnie ekipa Adventure Wilderness NZ najwięcej straciła na treku przez masyw Glynn Wye Range schodząc z grani w dolinę.
Ostatecznie jednak na mecie w Kaikura wszystkie ekipy jednomyślnie chwaliły organizację i iście spektakularną trasę. Gdzie jak gdzie, ale Nowa Zelandia, ze swoim naturalnym repertuarem górskich i wodnych atrakcji, to miejscówka idealna na ciężkie, zróżnicowane wyrypy. – To była trasa pełna wyzwań, trudnego i wymagającego terenu, ale jednocześnie niezwykle pięknego. Nie wyobrażam sobie lepszego startu sezonu – podsumował Faavae. Cóż dodać, Kiwi zaczynają 2014 z wysokiego C, wygrywając już teraz bilet na mistrzostwa świata w Ekwadorze. Z pewnością mocno zależy im na odzyskaniu tytułu mistrzowskiego po rozczarowującym wycofie w Kostaryce.
Kolejna wielki rajd ekspedycyjny cyklu ARWS już za półtora miesiąca w Expedition Africa. Fotografie pochodzą ze strony organizatora.
Zostaw odpowiedź