Miejsce akcji dzisiejszej historii to zalesione ścieżki Szlaku Appalachów, ciągnące się przez tysiące kilometrów na wschodnich krańcach Stanów Zjednoczonych. Dokładna długość Szlaku jest trudna do ustalenia ze względu na niewielkie wariacje w jego przebiegu, ale szacuje się ją na około 3500 kilometrów, a całkowite przewyższenie na prawie 15 7000 metrów.
Szlak przecina na swojej drodze aż 14 stanów i chociaż w zdecydowanej większości prowadzi przez lasy i dzikie tereny to zdarzają się też miasteczka i inne obszary dotknięte cywilizacją. Od południa jego kraniec wyznacza Góra Springer (1150 m n.p.m.) w stanie Georgia, a od północy Góra Katahdin (1610 m n.p.m.) w stanie Maine. Wspólnie z Continental Divide Trail i Pacific Crest Trail tworzy potrójną koronę hikingu długodystansowego.
Krótka historia
Idea Szlaku zrodziła się na początku lat 20’ ubiegłego stulecia w głowie niejakiego Bentona MacKeya – leśnika, który jest autorem pierwszych szkiców trasy. W oryginalnym zamyśle Szlak miał połączyć serię gospodarstw i leśnych chat. Pomysł załapał i kolejne lata to szczegółowe wyznaczanie coraz to bardziej rozległej trasy, mapowanie jej i oznaczanie. Pracę ukończono w 1937 roku, chociaż wtedy Szlak miał jeszcze trochę inny kształt niż dzisiaj.
Piszemy o tym oczywiście w kontekście niedawnego wyczynu Scotta Jurka, o którym chyba każdy już słyszał. Kiedy dzisiaj wstukuje się w Googla hasło „Appalachian trail fastest known time” wyniki zdominowane są przez weganina z Boulder, ale jeżeli trochę w nich pokopać, to można doszukać się również kilku historycznych rezultatów.
Niewiele osób podejmuje się przebiegnięcia całej trasy, bo samo jej przejście to już nie lada wyczyn. Osoby, którym się to udało nazywane są z j. angielskiego thru-hikers, czyli przez cały szlak, z jednego końca na drugi. Pokonanie całego Szlaku zajmuje średnio pół roku, a pierwsze jego udokumentowane przejście miało miejsce w 1948, kiedy to Earl Shaffer „przeszedł się” w kierunku z południa na północ. Później Shaffer przeszedł Szlak jeszcze w kierunku przeciwnym i tym samym zapisał się w historii jako pierwszy człowiek, który tego dokonał. Shaffer jest również najstarszym „zdobywcą” Szlaku, po tym jak w 1998 roku, w wieku 80 lat, dokonał tego po raz kolejny.
Wcześniejsze FKT
Nas jednak interesują bardziej oczywiście przedsięwzięcia o charakterze biegowym. Historia biegowych prób na Szlaku Appalachów sięga roku 1991, kiedy David Horton pokonał go w 52 dni 9 godzin i 42 minuty. Po drodze zużył cztery pary Nike Air Pegasus. David wstawał koło 4-5 rano, ogarniał się i maszerował/biegł przez 10-12 godzin. Spał po domach u znajomych, w hotelach i hostelach wszelkiej maści, a raz nawet na pace pick-up’a. Jadł na co miał ochotę. Ot i cała historia.
Horton w wywiadzie po swoim wyczynie stwierdził, że pobicie jego rekordu to tylko kwestia czasu, ale trzeba było na to czekać całkiem długo, bo aż 8 lat. W 1999 Pete Palmer potrzebował 48 dni 20 godzin i 11 minut na pokonanie całego Szlaku.
Kolejny rekord padł w 2005 roku i został ustanowiony przez Andrew Thompsona – 47 dni 13 godzin 31 minut. Nie była to jego pierwsza próba, ale z poprzednich musiał się wycofać. Tym razem jednak, nauczony doświadczeniem, zmienił kierunek i wystartował z północnego krańca Szlaku, tak aby najtrudniejszą jego część pokonać w pierwszych dniach. Jak sam mówił, jego sposobem na rekord nie było tempo, a czas spędzany na szlaku – Thompson spędzał na nim nawet 16-17 godzin dziennie!
Z rekordem brał się za bary parę razy również znany amerykański ultras Karl Meltzer, ale kontuzja nie pozwoliła mu osiągnąć satysfakcjonującego rezultatu. Meltzer podobno planuje kolejną próbę na przyszły rok.
Jennifer Pharr Davis – to nazwisko, które w Google’u cieszy się pod hasłem Appalachian Trial FKT prawie tak samo dużą popularnością co Scott Jurek. Pierwszy raz z rekordem zmierzyła się w 2008 roku – pokonała Szlak z północy na południe w 57 dni 8 godzin i 38 minut, co było najszybszym kobiecym przejściem w historii.
Davis trzy lata później powtórzyła próbę i nie tylko zmiażdżyła swój własny rekord, ale również poprawiła generalny rekord trasy należący jeszcze do Thompsona o ponad 26 godzin! Jej wynik z 2011 roku to 46 dni 11 godzin i 20 minut.
Warto wspomnieć, że rekordy o których tutaj mówimy zostały osiągnięte przy wsparciu ekip technicznych, które towarzyszyły biegaczom. „Ekipa” w tym kontekście zazwyczaj oznacza jedną albo dwie osoby, jednak podczas takiego przedsięwzięcia ma to ogromne znaczenie, kiedy po kilkunastu godzinach na szlaku możesz usiąść i odpocząć, a ktoś inny chociażby przygotuje dla ciebie jedzenie.
Śledzenie wyników osiąganych przez osoby pokonujące Szlak samotnie i bez wsparcia jest trudne, ponieważ wiele z nich nie upublicznia swoich osiągnięć. Na tą chwilę za rekord Szlaku bez wsparcia uznaje się wynik Matta Kirka z 2013 roku, który wynosi 58 dni 9 godzin i 40 minut.
W 2014 roku bliski pobicia tego rekordu był Joey Campanelli, który pokonał Szlak w 57 dni 4 godziny i 41 minuty, jednak nie do końca zrobił to bez wsparcia. Pod koniec wyprawy dopadło go załamanie pogody, a dodatkowo cierpiał z powodu urazu stopy, którego doznał podczas upadku. Nie chcąc narażać się na poważniejszą kontuzję, pozwolił podwieźć się do szpitala na prześwietlenie, które pokazało, że kość nie jest złamana. Campanelli wrócił na trasę, jednak nie starał się, aby uznano jego rekord – zapowiedział jedynie, że jeszcze wróci na Szlak.
Scott Jurek wyrusza w podróż życia
Tymczasem 27 maja tego roku Scott Jurek oznajmił: „jutro wyruszam na wielką przygodę, coś co zawsze chciałem zrobić. Nadszedł ten moment!” Jurek, co warto zauważyć, wystartował z Mount Springer i pobiegł w kierunku północnym, co wnioskując ze strategii jego poprzedników można uznać za trudniejszy wariant trasy.
Przez pierwsze 6 dni na trasie Scott zrobił ponad 300 mil (prawie 500 km), co jak przyznaje jest jego największą objętością tygodniową jaką kiedykolwiek przebiegł. Jurek aktualizował swoje postępy na Tweeterze i Facebooku, więc mogliśmy na bieżąco mu kibicować. Po pierwszym, tak mocnym, tygodniu napisał że dystans daje mu w kość i odciska swoje piętno na nogach, a w szczególności kolanie.
Chciałoby się przywoływać kolejne imponujące dane – odległości, przewyższenia, międzyczasy i można by to zrobić. Pytanie jednak – po co? Jennifer Pharr Davis zapytana o to, co oznaczał będzie nowy rekord Szlaku jeżeli uda się go ustanowić Jurkowi odpowiedziała, że… nic.
Na pierwszy rzut oka taka odpowiedź może wydawać się zaskakująca, ale Davis nie miała na myśli, że ten wyczyn nic nie oznacza, nie chciała umniejszać niczyjego osiągnięcia, a tylko uświadomić wszystkim, że czegoś takiego nie da się prosto opisać suchymi danymi. To nie jest wyścig, w którym zawodników da się zaszufladkować w odmierzonej stoperem i GPS klasyfikacji.
Choć oczywiście spojrzenia na tą kwestię mogą być różne, to w moich oczach kolejni rekordziści nie prowadzą ze sobą jakiegoś wyścigu, a raczej wspólnie tworzą historię danej trasy. Czerpiąc z doświadczenia swoich poprzedników mogą dopisać kolejne kilometry do tego nieskończonego dystansu.
Oprócz trasy samej w sobie wyzwaniem jest również pogoda – Jurek musiał zmierzyć się z wysoką temperaturą i wilgotnością oraz najbardziej deszczowym lipcem od 130 lat w stanie Vermont! Cóż, jak widać pogoda też go nie oszczędzała. A do tego strome podejścia na końcowych etapach, ale jak sam powiedział, chciał zmierzyć się ze Szlakiem w klasycznej wersji – z południa na północ tak jak David Horton w 1991 roku.
Pomimo tych wszystkich przeciwności Jurek zrobił to – poprawił rekord Jeniffer Pharr Davis o niewiele ponad trzy godziny! Kiedy wspiął się na Katahdin zegar zatrzymał się na 46 dniach 8 godzinach i 8 minutach.
Nie można w tym miejscu nie ominąć pewnej kwestii, która dla mnie osobiście jest bzdurą, jednak została w mediach nadmuchana do rozmiarów afery, warto więc ją wyjaśnić. W skrócie chodzi o to, że Jurek dostał upomnienie od strażników w Parku za rzekome zaśmiecanie, spożywanie alkoholu i poruszanie się w grupie większej niż dozwolona. Sam zainteresowany sprawę wyjaśnia tak, że przed wejście do Parku na ostatnim odcinku jego grupa została przeliczona przez strażników i wszystko się zgadzało, ale po drodze robił sobie zdjęcia z innymi mijanymi grupami i stąd wrażenie, że było ich więcej. Co do alkoholu, to na „mecie” rzeczywiście był szampan, ale cała ekipa ładnie po sobie posprzątała i wszystko zniosła. Jako że spożywanie alkoholu faktycznie jest zabronione na terenie Parku, to Jurek powiedział, że mandat oczywiście zapłaci, ale jeszcze takiego oficjalnie nie otrzymał. Jak widać sprawa naprawdę nie jest warta roztrząsania.
Obserwatorzy tacy jak my możemy wyczyn Scotta Jurka podsumować jedynie w ładnie zaokrąglonych, ale suchych jak przeterminowane krakersy liczbach. Dlatego spójrzmy z perspektywy Jurka: „Ukończenie Szlaku Appalachów było jedną z najtrudniejszych, a jednocześnie najbardziej satysfakcjonujących podróży mojego życia. Nigdy z Jenny nie zapomnimy lekcji, których nauczyliśmy się na Szlaku. Mam nadzieję, że udało mi się zainspirować przynajmniej jedną osobę do wyjścia na dwór, cieszenia się przyrodą i jednocześnie chronienia jej. Wszyscy mamy prawo korzystać z Parków i innych dzikich miejsc oraz je chronić. Naszym obowiązkiem jest również pozostawić je w lepszym stanie, niż przed naszym przybyciem – to mantra, według której żyję od dzieciństwa, kiedy wychowywałem się na wsi w Minnesocie. Moim celem jest inspirowanie innych i będę wspierał ich, gdy będą doświadczali swojej własnej przygody”.
A książka ‚Północ’ Scotta Jurka już na dniach dostępna w Polsce, a recenzja już na blogu Vege Runners