Ewa Majer to jedna z najlepszych biegaczek ultra w Polsce. Oby niebawem przebiła się też do światowej elity. W rozmowie z napieraj.pl zwierza się ze swoich bolesnych kontuzji, zdradza nam sekrety diety i nie kryje się z kontrowersyjnymi dla wielu poglądami na trening i starty w zawodach.
Ten sezon możesz już podsumować, bo zakończyłaś go i wiem, że rozpoczynasz już przygotowania do kolejnego. Gdybyś miała określić minione dwanaście miesięcy jednym zdaniem to…?
Ewa Majer: Minione dwanaście miesięcy to było robienie tego co lubię, po swojemu.
Nękały Cię kontuzje. Zaczęłaś z uszkodzonym dwugłowym. Na Ehunmilak zdarłaś stopy do żywego mięsa, a na mistrzostwach świata w Portugalii rozpadło się kolano. Można to wszystko poskładać?
Kontuzja tak naprawdę była tylko jedna. Zaczęłam z uszkodzonym dwugłowym sezon i cały sezon z nim biegałam. Raz było lepiej, raz gorzej. Nie żałuję jednak swej decyzji. Gdybym odpuściła kilka miesięcy by to wyleczyć, przepadłyby mi najfajniejsze zawody w sezonie. Zanim bym się zdążyła do czegokolwiek przygotować to byłby to już koniec sezonu. Podjęłam decyzję o bieganiu kontrolowanym. Nie uszkodziłam sobie dwugłowego bardziej, i to jest najważniejsze.
Stopy? to zwyczajny błąd jaki popełniłam na Ehunmilaku. Nie zabrałam innych butów na przebranie, a warunki na trasie były paskudne. Najpierw tony błota i deszcz zaklajstrowały mi całe buty i stopy. Błoto wręcz wsiąknęło do środka wypełniając każdą wolną przestrzeń, po czym wysoka temperatura za dnia sprawiła, że zagotowały mi się stopy czyniąc w śródstopiu rany wielkości 2,5 cm. Były tak głębokie, że nerwy praktycznie wyszły na wierzch i ból był nie do zniesienia. Teraz już wiem, że w takich warunkach, na takim dystansie zmiana obuwia to kluczowa sprawa.
Na mistrzostwach siadło kolano bo fatalnie zeskoczyłam z jednej skarpy. Byłam bardzo rozpędzona i nie zdążyłam wyhamować. Zeskoczyłam gwałtownie i to sprawiło, że naderwałam przyczepy, wiązadła i ścięgna. To, że z urazem przeszłam jeszcze kolejne 15 km, by dotrzeć do punktu skąd był możliwy transport – na pewno nie pomogło.
Czy da się poskładać? Jasne, że się da. Kolano już zaleczone, zaczynam powoli biegać. Nad dwugłowym pracuję cały czas, też jest lepiej. Stopy zaleczyły mi się po dwóch miesiącach od Ehunmilaka, więc we wrześniu były już jak nowe.
W sumie musiały być nowe, bo odrastał nowy naskórek. Co robisz, żeby unikać tych kontuzji?
Kontuzje zdarzają się każdemu i to jest taki jakby chleb powszedni. Nie ma się co ich bać, gdy się wie jak je wyleczyć. To jest zwyczajnie efekt uboczny zbyt dużego wysiłku i przeciążeń. Trzeba otwarcie przyznać, że sport jaki wykonujemy nie jest już dla zdrowia. Dla zdrowia powinno się biegać 10 km spokojnym tempem i tyle. A ultramaratony to zwyczajnie przegięcie i normalną rzeczą jest, że organizm się przed tym czasem buntuje. Sen, zdrowe odżywianie, suplementacja, zabiegi odnowy biologicznej to podstawa żeby dobrze funkcjonować i zminimalizować ryzyko kontuzji. Moja tajną bronią są również zioła, które wspierają mnie i wzmacniają.
Jakie to zioła?
Różeniec górski, yerba mate, lucerna i preparat Earthsource. Robię też sama różne mieszanki ziołowe do picia. Polecam.
Do tej pory Ewa Majer była synonimem częstych startów. Taka „kobieta maszyna”. To może nie jesteś po prostu taka niezniszczalna?
Zawsze często i dużo biegałam i startowałam. W mojej ocenie to normalność. To, co dla innych jest „za dużo”,”za często”, dla mnie raczej jest śmieszne. Każdy jest inny i każdy ma inne granice. Nie można się porównywać i wrzucać wszystkich do jednego wora. Każdy przecież ma swoje własne odczucia dotyczące kilometrażu i tego, jak mu on służy. Od pięciu lat, odkąd biegam, startuję tak samo często i dobrze się z tym czuję. To, że czasem człowiek ma pecha i coś sobie zrobi wcale nie oznacza, że jest to efekt zbyt częstych startów. Można mało biegać a też mieć kłopoty z kontuzjami, naprawdę wiele czynników ma na to wpływ. Nigdy nie uważałam, że jestem niezniszczalna, nie ma takich ludzi. Zdaję sobie sprawę, że co za dużo to niezdrowo, ale potrafię słuchać własnego organizmu i zapewniam Was, że ja wcale za dużo nie biegam. Raczej rzekłabym, że za mało.
Mimo wszystko Twoja zdolność do regeneracji między startami jest ogromna. Ile średnio potrzebujesz czasu po mocnych 100 km, żeby wrócić na szlak?
Po mocnej setce, dzień później staram się rozruszać nogi. To jest dosłownie 10-15 min spokojnego truchtu. Tylko po to, żeby przepompować krew. Po 2-3 dniach już normalnie biegam, a świeżość startową odzyskuje po 2 tygodniach. Rzadko miewam zakwasy, szybko wracam do siebie. Dlatego też nie widzę powodów do rezygnacji ze startów, skoro organizm to toleruje.
Wiem, że ważna jest dla ciebie dieta. Powiesz coś o niej?
Ja jestem jak królik, pokarm roślinny jest dla mnie najsmaczniejszy i tym się żywię. Dlatego warzywa i owoce to podstawa mojego menu. Staram się urozmaicać posiłki, by nie zabrakło wszystkiego, co ważne. Unikam przetworzonej żywności ale wiadomo, że czasem zdarzy się, że coś wciągnę mniej zdrowego. Nie mam jakiejś wielkiej obsesji na tym punkcie. Zdecydowanie jednak zdrowa żywność to dla mnie takie paliwo, które nie tylko lubię, ale świadomie wybieram.
Jesteś trochę przeczulona na puncie naturalności składników. Nie zdradzę wielkiej tajemnicy, że dźwigałem Twoje bidony w Krynicy na punktach odżywczych: sok, woda, herbata, zioła. Zero chemii, izotoników, żeli. Na serio Twój organizm natychmiast wyczuwa sztuczne składniki?
To prawda, nie spożywam niczego co zawiera konserwanty. Większość żeli jest nimi nafaszerowana. Jak widzę, że są polepszacze, konserwanty, jakieś dziadostwa sztuczne (a zawsze czytam skład), to natychmiast to odkładam. Mój organizm nie jest koszem na śmieci i nie mam zamiaru robić mu krzywdy i prosić się o choroby na przyszłość. On za to, że o niego dbam, odwdzięcza mi się dobrym samopoczuciem i dużą energią. Warto jest odrzucać to, co nienaturalne. Pamiętajmy, że najwięcej mocy jest ukrytej w naturze, trzeba to promować i odżywiać się świadomie.
To jak sobie radzisz? Choćby z uzupełnianiem elektrolitów na trasie. Pijesz ogromne ilości wody, a minerały?
Piję dużo i dużo wypacam. Elektrolity uciekają ale mam na to sposób. Co 30. kilometra zjadam cztery sztuki soli mineralnych Solgar. Mój sponsor ma najlepsze suplementy na świecie, korzystam z nich i jestem bardzo zadowolona z ich działania. Na wielu ultra tego roku były mi bardzo przydatne. Moim zdaniem są fantastyczne.
Kiedyś powiedziałaś, ze biegasz sercem. Bez zegarka, pulsometru. Wciąż ufasz tak bardzo swojej intuicji?
Tak, nic się nie zmieniło. Uwielbiam tę beztroskę, daje mi ona swobodę podczas biegu. Nic nie kalkuluję, nie kontroluję, mogę skoncentrować się tylko i wyłącznie na biegu. Wyłączyć myślenie i zatracić się w przyjemności pokonywania kolejnych kilometrów… Nie ma dla mnie znaczenia ile ich jeszcze jest przede mną.
Gdybym dziś powiedział: masz papiery na bycie w światowej czołówce, to co byś powiedziała?
Wiem, że wiele mogę i mam nadzieję, że kiedyś to udowodnię. Światowa czołówka jest bardzo mocna ale wierzyć trzeba, marzyć i dążyć by marzenia się spełniły.
Czego Ci brakuje?
Marzy mi się mała chatka w górach gdzieś w ciepłych krajach, by móc trenować cały rok. No i żeby człowiek miał zapewniony byt i nie musiał pracować, tylko mógł się skupić jedynie na trenowaniu i regeneracji. Póki co muszę kombinować.
W Polsce też masz konkurencję. W tym sezonie zdarzyło Ci się przegrać i na krajowym podwórku. Bolało?
Nie bolało. Umiem przegrywać i słabszy start nic mi nie robi. Mam świadomość tego, że człowiek ma prawo mieć słabszy dzień. Jesteśmy tylko ludźmi, a ja niczym nadzwyczajnym się nie wyróżniam.
Czego Cię ta porażka nauczyła?
Zacznijmy od tego, że nie odniosłam wrażenia żebym poniosła jakąś porażkę. Każdy bieg czegoś uczy ale nic konkretnego na myśl mi nie przychodzi.
Dobra, to który start wspominasz najlepiej i dlaczego?
Ehunmilak był wyjątkowym biegiem. Czułam się tam fantastycznie, i mimo że nie ukończyłam tego biegu w środku odczuwałam wielkie zwycięstwo. Wiedziałam, że jestem mocna i tylko przez stopy nie udało mi się tego wygrać. Nawet organizator i wszyscy, z którymi tam miałam styczność traktowali mnie po królewsku, jak mistrzynię. Niesamowicie mnie tam dopingowali i całość wspominam jako magiczną przygodę, która pokazała mi, że mentalność Hiszpanów jest dużo fajniejsza niż nasza. U nas tylko się rozlicza wszystkich z wyników i wyszukuje powodów jakby to zdołować biegacza, gdy noga mu się powinie. Tam szacunek dla wysiłku człowieka, dla sportu jest ponad wynik. To się czuje: tę atmosferę i przychylność. Chciałabym żeby u nas też tak było.
Wiem, że w przyszłym sezonie planujesz więcej startów za granicą. Zdradzisz swoje plany?
Na pierwszy rzut planuję start w TransGranCanarii pod koniec lutego. Dlatego też postanowiłam w listopadzie zrobić roztrenowanie, zaleczyć pozostałości po kontuzjach i od grudnia już się zacząć przygotowywać. Czasu bowiem nie ma za wiele. Zdaję sobie sprawę, że u progu sezonu nie będzie to maksimum moich możliwości, ale zrobię wszystko, żeby się przygotować. Potem chcę wziąć udział w mistrzostwach Polski na ultra dystansie, a pod koniec czerwca planuję pobiec Lavaredo we Włoszech. Kusi tez powrót na Ehunmilaka i UTMB w drugiej połowie sezonu. Zobaczymy jak to wyjdzie.
Czego Twoim zdaniem potrzebujesz, żeby wygrywać za granicą?
Na pewno warunków do trenowania w górkach i zapewnionego bytu, to chyba podstawa. Mieć opiekę fizjoterapeuty i możliwości odnowy biologicznej. Zapał i chęci już są więc to chyba najważniejsze.
Zmieni się Twój trening?
Będę więcej trenować. W tym roku z powodu mięśnia dwugłowego moje treningi były mocno okrojone i niepełne. Nie mogłam wykonywać sesji szybkościowych, bo pogłębiała mi się kontuzja, więc to było tylko takie tuptanie. Teraz trochę mocniej będę się mogła przygotować.
Będziesz też mieszkała bliżej gór. To spora zmiana?
Nie wiem co będzie na dłuższą metę. Na razie dzięki uprzejmości Marcina Ścigalskiego z Salco mam możliwość mieszkania w Krynicy. Jestem mu za to bardzo wdzięczna, niesamowity człowiek wielkiego serca! Na pewno wykorzystam tereny do przygotowań.
W poprzednich latach można było odnieść wrażenie, że bieganie traktujesz trochę jak przygodę. Wygrany 240-kilometrowy BUT, szalony start na ŁUT. Wyszalałaś się?
Nie. Jestem typem, który całe swoje życie raczej będzie miał szalone. Lubię szaleństwa i wyzwania i nie zamierzam tego zmieniać.
Co Cię napędza do ciężkiego treningu i jeszcze trudniejszych startów?
Sprawia mi to wszystko przyjemność i niesie radość. Im trudniejszy start, im mocniejsza konkurencja tym większa satysfakcja z osiągniętego wyniku. Nie szukam startów słabo obstawionych, jak niektórzy biegacze, których celem jest jedynie zwycięstwo. Wiadomo, że jak się wystartuje w biegu, nawet zagranicznym, gdzie nie ma mocnej obsady, to szanse na wygranie są bardzo duże. Mnie to nie interesuje. Chciałabym wiedzieć ile jestem warta i móc rywalizować z najlepszymi, a nie startować na końcu świata, tylko po to, żeby wygrać, bo nikogo tam nie będzie. Zwycięstwa pod publiczkę to raczej nie dla mnie.
Nasi czytelnicy uwielbiają porady sprzętowe. W czym biegasz?
Jesli chodzi o buty, to nadal w szosówkach Asicsa. Nie będę do nich namawiać nikogo, bo uważam, że to ja raczej jestem jakimś dziwolągiem i lepiej żeby mnie nikt nie naśladował pod tym względem. Bardzo dużo ostatnio myślę nad butami Hoka. Szczerze to chciałabym w nich biegać.
Cięgle tupiesz w „szosówkach”. Dla niektórych to nie do wyobrażenia. Nie wydaje Ci się, że agresywniejszy bieżnik pozwoliłby Ci jeszcze szybciej biegać?
Nie znalazłam jeszcze takich butów żeby wszystko zagrało tak jak należy. Cały czas coś testuję, szukam i zawsze coś mi nie pasuje. No może te Hoka… muszę w nich pobiegać. Na razie próbuję je zdobyć.
Zostaw odpowiedź