[size=x-large]Żądam rewanżu![/size]
[b]Michał Mazurek i Małżonka na DMnO 2011[/b]
Zdjęcia: www.silne-studio.pl


Wpadliśmy idealnie w pierwszych minutach odprawy. Gromkie śmiechy na rozświetlonej sali gimnastycznej były jakoś podszyte nerwowym przeczuciem, co do dalszych losów zgromadzonych.
Bo i powód do tego też był. Główni organizatorzy i planiści, czyli uśmiechnięty Pan Andrzej oraz Pan Leszek wyjawiali kluczowe tajemnice. Czyli, na przykład:
– gdzie woda była, tam nadal jest – i to wcale nie tylko w Bugu,
– że punkty rowerowe, niekoniecznie są rowerowe,
– że map okolic to właściwie nie ma, a to co jest nie za bardzo do siebie pasuje, a na pewno jest starsza od sporej części zawodników,
– że przenoska kajakowa po łące z elekro-pastuchem jest uzgodniona z właścicielem ale, w sumie to nie wiadomo. Ciekawe, czemu Panowie nie wspomnieli o goniących nas i podskakujących krowach?
Wymieniać dalej? Komary itp.
Kurcze, o co tu chodzi? I czemu ci wszyscy „zawodnicy” (pod koniec trasy używam zwykle innych określeń) mają z tego taką radochę? Co Ich wszystkich popycha w las? I czemu sam (z Małżonką Małgorzatą) tu się pojawiłem?

W pierwszym naszym Dymnie dumnie zrobiliśmy może trochę więcej niż połowę trasy.
W drugim i trzecim walczyliśmy już dzielnie, mając super czasy na kajakach i zajmując finalnie ostatnie miejsca zaliczając po jednym PK na ostatnim etapie pieszym.
Nadszedł więc czas na kluczową rozprawę z dystansem i przede wszystkim z NAWIGACJĄ.


[i]Odcinek kajakowy[/i]

Burmistrz tym razem nie przemawia. Uśmiecha się.
10 minut na czytanie mapy i starują. Strategiczne 10 minut jak na decyzje na cały dzień.
Po rozgrzewce na OS i przeprawie z punktami rowerowymi w trójkącie pojawiamy się przy ulubionych kajakach.
Panowie zaczynają się dopiero ogarniać. Pierwsi? Jak to? Znaczy Wszyscy wybrali inny wariant. Ocho, chyba nie jest ‘optymalnie’. A może jednak.
Lina, wiosło, woda banan, kajak i prąd. Wszystko jest. Najpierw więc pod prąd. Potem już nie będzie tak kopać po mięśniach. To chyba okoliczne mokradła zupełnie nietypowo przyklejają uśmiech wędkarzom, którym mieszamy wodę. Autorski wariant na skróty po łąkach daje mega frajdę. I wynik 1:50. Wow.
Sielanka i pełnia szczęścia przysłania rozum i zegarek. Matematyki też by się trochę przydało. Na dolnej części mapy aż roi się przecież od czerwonych kółek, do których prowadzi śliczny asfalt. Za to pchamy się w odległe dwa odosobnione na górze mapy punkty. Zrobienie ich zajmuje mnóstwo czasu, sił i zjada tragicznie limit czasowy. Zaczął się początek końca.


[i]Słynne przenoski[/i]

‘Honor’ każe robić ile się da PK na rowerze. Logik by powiedział raczej: brachu, leć na pieszy, tam jest łatwe BnO i mnóstwo punktów z dużą karą czasową. Zegar pokazał tymczasem godzinę 22.00. To jest już tak późno? Pozostałe 3 h to mało jak na 30 km piechotą nocą po wcześniejszych 100 km rowerem. Nie wygląda to dobrze. Prawie wszyscy leżą uśmiechnięci w bazie, a my zakładamy czołówki i wchodzimy w czerń. Najpierw powoli, z rozwagą, potem z coraz większym zacięciem precyzyjnie wyjmujemy pojedyncze nocne PK na BnO. Szybciej, szybciej. Zostały 2 h limitu a tu jeszcze trzeba, co najmniej po jednym punkcie z klasyka i drugiego BnO. Sumienie gryzie, że było rozprężenie, że nie zliczyłem ile zostanie czasu po rowerze, że przeliczyłem siły. Cholerne punkty rowerowe.
Przeskok przez tory i na drugą mapę. Szkoda tylko, że mentalnie nie przeskoczyłem wystarczająco dobrze skal map. I tak wylądowaliśmy w zamglonym łąko-bagnie. Przyznać trzeba, że tegoroczne błocka, choć liczne, były wyjątkowo mało cuchnące.

Jak my teraz znajdziemy ten w sumie banalny punkt? Czeszemy. Kolega Daniel, który wraz z Małżonką Kasią cały czas dotrzymują nam miłego towarzystwa, co raz powtarza: została godzina, 40 minut, 30 minut. Początki niedowierzania, że tak się to skończy. Przez mgłę przejeżdża pociąg. Jakby z innego świata. Irytuje swym trąbieniem. Irytują wcześniejsze decyzje. Wkurza gałąź i komar. I ten punkt, który jest kluczem do wszystkiego.
Ślad przebłysku rozumu wśród głosów rezygnacji łączy wyparzony kanałek z cienką niebieską linią na mapie. Strzał adrenaliny. Atakujemy kanałkowe krzaczory. Jakbyśmy byli głodni PK. I to bardzo. Jeszcze trochę i uda się. Krzaczory się skończyły. Niedowierzanie w sukces w drużynie ustępuje kolejnemu niedowierzaniu. Że jest. Naprawdę jest. Mapa to genialny wynalazek.
Trzeba gnać. Wiem, że sił na to nie ma. Ale trzeba. Musimy przecież mieć jeszcze jeden punkt z drugiego BnO. Nie ma odwrotu. Jest rytm, powolny „wojskowy” rytm. I czas. 10 minut. 5 minut.
Więc stało się. Pogrzebało nas.

Dla zasady, dla satysfakcji, że nie poddajemy się gnamy po ostatni PK z drugiej mapy. Skok przez kanał, skok przez mgłę i przez płot i jeszcze raz. Już zaraz koniec. Ale on już nastąpił. Ustawiony alarm pipczy na łące. Pierwsza w nocy. Psy budzą okolicznych gospodarzy.
Po asfalcie gnamy na zamkniętą już metę nie w dwa, ale wraz z napotkanymi Paniami w trzy zespoły.
Na rozstaju Wolontariusze cierpliwie czekają na ostatnich. Z lampą jak dla z(a)błąkanych.

Bez bajkowych kajaków, sponiewierania się w błocie i czesania krzaczorów nie wyobrażam sobie maja.
Wybaczyłem już sobie kardynalne błędy, ale jestem wściekły i Żądam Rewanżu.


[i]Paweł Moszkowicz pędzi na trasie pieszej – ponoć zaliczył błąd kosztujący półtorej godziny.[/i]

Organizatorom ogromnie dziękuję za klimat, zapał do szykowania wymagającej i krajobrazowej trasy, drożdżówki i bezcenną zupę na mecie.

Podobne Posty

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany