Po pięciu minutach grupa się rozciągnęła, ale po kolejnych pięciu minutach zaczęła się wstępna weryfikacja zamiarów, czyli pierwszy podjazd. Na początku grupa się ,,zbiła” w peleton, ale nie trwało to długo.
– Starałem się nie odstawać za daleko od szpicy i pedałowałem ile sił w trzewiach. Nie oglądająć się oglądając się za siebie wciskałem konsekwentnie pedały, ale po jakiś 500 m podjazdu zaczynałem czuć ogień w udach i płucach. Nie poddawałem się, ale już wiedziałem że łatwo nie będzie – Krzysiek Mański relacjonuje zmagania z Czech Adventure Race w formacie MINI. Niby mini, ale przygody maxi. Pod relacją znajduje się też całkiem zacna relacja wideo z przygody chłopaków.
W trzeci weekend sierpnia postanowiliśmy wybrać się na sąsiedzką imprezkę rajdowo-przygodową Wenger Czech Adventure Race 2014 w skrócie CZAR. Zapisaliśmy się na trasę Mini AR, czyli jakieś 180 kilometrów ciorania w limicie 18 godzin. Przed imprezą mieliśmy mnóstwo znaków zapytania. Podstawowe pytanie czym nas oCZARują Czesi ginęło wśród innych związanych z organizacją imprezy, schematem trasy, poziomem organizacji i rywalizacji, wymaganego sprzętu i ekwipunku, itp. Dla przykładu w apteczce miały znaleźć się ,,antihistamines”, co po długim rozszyfrowaniu okazało się być lekami przeciwalergicznymi. Takie rzeczy mogli wymyślić tylko Czesi.
Schemat trasy przedstawiał się ciekawie:
Zastanawiało nas czym jest Bols cross i na czym będzie polegać pływanie. Na te pytania uzyskaliśmy odpowiedź już na miejscu i całkiem się zaskoczyliśmy. Po niespełna 3 godzinach podróży dotarliśmy do bazy rajdu, która mieściła się w Autocampingu Borovik 5 kilometrów od miasta Jesenik. Tutaj czekało nas pierwsze zaskoczenie. Na miejscu okazało się, że musimy opłacić pobyt na campingu, co kosztowało nas 500 czeskich koron.
Po szybkim rozbiciu się na polu namiotowym i krótkiej pogawędce z Irkiem Walugą i Łukaszem Warmuzem (drugą polską ekipą) udaliśmy się do biura zawodów. Podpisaliśmy dokument o odpowiedzialności i ryzyku podczas zawodów (jak się potem okazało miejscami zaskakującym ryzyku). Wzięliśmy oczobitne różowe koszulki, komplety map i poszliśmy przygotowywać się do startu. Odprawa techniczna zaczynała się o 21.OO. Niestety nie za wiele dowiedzieliśmy się o trasie z powodu bariery językowej. Pytania czeskich kolegów nic nam nie dały. Pytanie Łukasza W. na temat pływania powiedziało nam tylko tyle, że nie trzeba brać pianki i że będą to krótkie dystanse ok 10m pływania w jedną stronę. Po 10 minutach odprawy dowiedzieliśmy się jednej istotnej rzeczy. Skwaru nie będzie, przy 10 stopniach C. Do startu o godzinie 22.00 stanęliśmy 5 min. wcześniej. Wśród czeskich kolegów i ich rowerków, na swoim ,,olbrzymie” czułem się troszkę nieswojo. Krzychu nic sobie z tego nie robił tylko podniecony gorącą atmosferą obracał głową ,,kręcąc” rozpoczęcie filmu p.t. mini CZAR.
Ruszyliśmy. Pierwszy etap MTB 100 km. zapowiadał się ciekawie. Na początku płasko. Na czubie peletonu Irek z Łukaszem. Widać że przyjechali walczyć o pudło. Po pięciu minutach grupa się rozciągnęła, ale po kolejnych pięciu minutach zaczęła się wstępna weryfikacja zamiarów, czyli pierwszy podjazd. Na początku grupa się ,,zbiła” w peleton, ale nie trwało to długo. Starałem się nie odstawać za daleko od szpicy i pedałowałem ile sił w trzewiach. Nie oglądając się za siebie wciskałem konsekwentnie pedały, ale po jakiś 500 m podjazdu zaczynałem czuć ogień w udach i płucach. Nie poddawałem się, ale już wiedziałem że łatwo nie będzie. Skończył się przyjemny asfalt i zaczął żwir. Zatrzymałem się żeby poczekać na Krzycha. Kiedy mnie dojechał podjarany ciągnąłem dalej. Czasami na leśnej drodze musiałem pchać rower co nie było przyjemne. Na pierwszym punkcie okazało się, że Krzychu ma problemy techniczne z siodłem. Coś tam podziałaliśmy i ruszyliśmy w drogę tą samą trasą do asfaltu. Niestety problemy techniczne towarzyszyły nam już do końca imprezy. Zjeżdżając w dół w oczach (trzeba było je mrużyć) można było się przekonać, że przewyższenie było strome. Droga na pierwszy punkt była tylko prologiem i kwintesencją przed całym etapem 100 kilometrowym. Duże przewyższenia i długie przebiegi skutecznie obniżały poziom motywacji. Podjazdy rozgrzewały do czerwoności, na zjazdach dostawaliśmy drgawek z zimna. Często w głowie miałem myśl: ,,CZARno to widzę. CZARno”
Podczas zdobywania ,,piątki”, pchając rowery pod stromiznę Zamkowego wierchu, zdecydowaliśmy się, że ominiemy ,,szóstkę” i naginamy dalej żeby wyrobić się w limicie czasu (8 godzin na MTB). Była to dobra decyzja. Na punkt 8 Dotarliśmy o 6.02. Na szczęście Czesi nie byli drobiazgowi. Trochę zmęczeni wyruszyliśmy na 20 kilometrowy trekking podczas którego miał być Bols cross i pływanie. W miarę krótkie przebiegi sprawiały, że czas upływał szybko. Każdy punkt kontrolny mieścił się na wzniesieniu (czyżby złośliwość organizatorów). Podobnie jak na mtb poruszaliśmy się prawie jak po sinusoidzie. Na trzecim punkcie treku wpadliśmy do kamieniołomu w którym miało być pływanie. Jacyś goście siedzieli przy na namiocie, ale nie wyglądali jakby byli z ekipy obsługującej imprezę. Jedna z czeskich ekip już płynęła więc podbiegliśmy na brzeg i wskoczyliśmy do wody. Temperatura wody bliższa była morzu arktycznemu niż karaibom. Dystans ok 20 metrów wydłużył się do ok 30 w jedną stronę. Tutaj przeżyliśmy kolejne zaskoczenie. Żaden z organizatorów nie zabezpieczał pływania, a przecież skurcze się zdarzają. Trochę zdziwieni pobiegliśmy dalej. Po trzech pływaniach na szóstce był Bols cross. Ubraliśmy uprzęże i kaski i Pani z obsługi powiedziała nam, że mamy poruszać się po wyznaczonej trasie. Dodała, że jeżeli nie chcemy to nie musimy używać lonży z taśm. Popatrzyliśmy na siebie z uśmieszkiem i powiedzieliśmy: ,,Ok”. Bols cross polegał na zespołowym pokonywaniu trudności naturalnych i sztucznych takich jak progi skalne, fragmenty budynków, ściany skalne, liny i jak się okazało wodę w kamieniołomie w którym wytyczona była trasa.
Tutaj także troszkę się zdziwiliśmy, że asekuracja była tylko po naszej stronie. Organizatorzy ograniczali swoją aktywność do kamerowania i robienia fotek. Po bols crosie zostały już tylko dwa punkty i dwa pływania. Trekking poszedł nam w miarę sprawnie i zadowoleni wsiadaliśmy na rowery żeby pojeździć na rychlebskich ścieżkach. Rychlebskie ścieżki to rejon w którym znajdują się specjalnie przygotowane downhill’owe drogi. Ścieżki są specjalnie profilowane i ubite żeby zwiększyć prędkość i przyjemność z zjeżdżania. Jedynym minusem tamtego dnia było umiejscowienie punktów kontrolnych, które znajdowało się dosłownie na trasie. Nie był by to problem, gdyby nie duża ilość amatorów zjeżdżania. Żeby zjeżdżać trzeba było wjechać na górę. Nie było to łatwe. Czasami podjazdy były całkiem strome, a siły opadały z godziny na godzinę. Pod koniec etapu zgodnie z Krzychem mieliśmy dość zjeżdżania które wymagało ciągłego skupienia uwagi i napięcia mięśni, które zamieniały się w galaretę.
Po rychlebskich ścieżkach ruszyliśmy na kolejny etap rowerowy. Była godzina w okolicach 14.00 i uznaliśmy, że miniemy jeden punkt kontrolny i jedziemy na kolejne zadanie specjalne – jaskinie. Jechaliśmy już tylko siłą woli. Pedały nie chciały się kręcić, a słońce przypalało skórę. Postanowiliśmy zrobić sobie krótki postój przy sklepie. Wsunęliśmy colę i leczo. Nagle słyszymy: ,,Cześć chłopaki! Też opuściliście 26-tkę” Irek i Łukasz dojechali do nas. Nie zastanawiając się za długo zabraliśmy się za nimi i razem dotarliśmy do jaskini. Zadanie specjalne- jakinia nie rozczarowało i było na poziomie poprzednich zadań. Jaskinia nie było bardzo wymagająca technicznie ani też długa (ok 100m), ale mogła się podobać. Trochę ubrudzeni po jaskini wsiedliśmy na rowery i długim zjazdem po asfalcie mknęliśmy do mety.
Na metę wjechaliśmy o 15.16, Limit był do 16.00. Na ostatni trekking już nie wyruszyliśmy. Ostatecznie osiągnęliśmy 6 wynik tuż za Irkiem Walugą i Łukaszem Warmuzem. W miarę zadowoleni pozbieraliśmy się do samochodu i tego samego dnia opuściliśmy Autocamping Borovik.
Impreza CZAR jest warta uwagi ze względu na niesamowity poziom organizacji i różnorodność zadań specjalnych. Są to jedne z najbardziej wymagających zawodów AR na których byłem. Możliwość pościgania się z kolegami z zagranicy i poznania nowych terenów są kolejnym atutem. Dla mnie jest to pewna pozycja w przyszłorocznym kalendarzu zawodów AR.
ARajdowe Czechy zdecydowanie nas oCZARowały.
Zobaczcie koniecznie film, który zrobili na trasie chłopaki z Eventyru:
Wyniki imprezy na STRONIE rajdu.
Zostaw odpowiedź