Przed nami już 6. edycja Chudego Wawrzyńca. Przez te parę lat na polskim biegowym podwórku sporo się zmieniło. Chudy był jedną z pierwszych imprez ultra po wyznaczonej trasie, otwartą na debiutantów, pierwszą z możliwością wyboru dystansu już podczas biegu.
Chudy Wawrzyniec narodził się podczas jednego z treningów, na które wybraliśmy się z Krzyśkiem spędzając wczesną wiosnę w Beskidzie Żywieckim. Na granicznym szlaku, gdzieś między przełęczą Przysłop a Beskidem Bednarów. Nie był dzieckiem niespodziewanym, powołanie go na świat chodziło nam po głowie od dawna. Przemierzając ścieżki skryte wśród lasów albo przecinające górskie hale wiele razy myśleliśmy o tym jak fajnie byłoby przyciągnąć tu biegaczy. Bo przecież to fantastyczne miejsce. Góry są piękne i nieprzeładowane. Gęste zarośla na szlaku granicznym świadczą o tym, że rzadko bywa tu ktoś inny niż zagubiona sarna czy łania. Stoków nie przecinają nartostrady, nie sprzedają tu oscypków i góralskich kierpców, nie roi się od knajp i wielkich ośrodków wczasowych. Za to chwile na szlaku są niezapomniane. Lemoniada w schronisku na Wielkiej Raczy cudownie koi pragnienie w upalny dzień, pani Anna Front zawsze wyczaruje jakieś warte grzechu ciasto w schronisku na Przegibku, a na Hali Lipowskiej są pierogi i naleśniki, o których krążą już legendy. Jest jeszcze pizza w Rajczy – jak dla nas – najlepsza jaką jedliśmy. Są proste przyjemności, piękny kontakt z naturą i czas dla siebie bez zbędnych przeszkadzajek.
Kto to robi?
Pragnienie żeby Chudy zaistniał było ogromne, ale bardzo brakowało nam doświadczenia i odwagi. Tę ostatnią odnaleźliśmy, gdy do naszego zespołu dołączył najmłodszy i najbardziej wtedy doświadczony w organizacji imprez – Kuba Wolski. Później poszedł w swoją stronę i wraz ze swoją dziewczyną Elizą powołał do życia Niepokornego Mnicha i całą imprezę w Szczawnicy. Nasza fantazja i spontan potrzebowały jeszcze spotkania z rzeczywistością i konkretnych ram, które wniósł ze sobą Adam Foland, kumpel z rajdowego teamu. Niejedną trudną sytuację już razem przeżyliśmy. Wreszcie – na pokład wskoczył też Tomek Krawczyk – ultramaratończyk z Ujsół, gdzie znajduje się meta Chudego. Z łbem na karku, zdolnościami handlowca i śmiałością do nawiązywania kontaktów.
O co nam chodziło?
Na polskiej ziemi było wtedy dużo setek na orientację. Ale liniowych biegów ultra – jak na lekarstwo. Był rzecz jasna Bieg Rzeźnika, była Sudecka Setka i narodził się już też Bieg 7 Dolin. I… właściwie to tyle. Chudy miał być tym biegiem, na którym można spróbować swoich sił w ultra. W dodatku – z możliwością zmiany planów w okolicach 40. kilometra – na szczycie Wielkiej Rycerzowej. Jesteś z grubsza na półmetku i masz jeszcze siły żeby wojować? Leć w prawo! Na Przełęczy Glinka dostaniesz bezalkoholowe piwo, drożdżówkę i w drogę! A jeśli masz już serdecznie dość albo już się nawojowałeś, albo po prostu jesteś szybkim typem – leć w lewo, jeszcze tylko wspinaczka na Muńcuł i fantastyczny zbieg na metę w Ujsołach. Chcieliśmy też jednak, mając górskie i rajdowe korzenie, stworzyć bieg, który nie będzie rozpieszczał. Nie znajdziesz wody, pomarańczy i bananów co 10 km, nie polecisz „na lekko”. Bo bieganie po górach to przygoda pełną gębą, ale i odpowiedzialność za siebie. Wymaga umiejętności planowania, opracowania jakiejś strategii. To nie maraton uliczny, gdzie w każde miejsce można dojechać karetką. To prawdziwy szlak, na którego szczytach nie rosną butelki z wodą, na który trzeba zabrać ze sobą coś do jedzenia, pojemniki na większą ilość wody, folię NRC w razie, gdyby pogoda miała się popsuć. Chcieliśmy dać ludziom, dla których organizujemy tę zabawę prawdziwe górskie wspomnienia. A one często rodzą się wtedy, gdy jest ciężkawo. Gdy w zębach poczujesz błoto, parę razy upadniesz, popłaczesz się na podejściu, które nigdy się nie kończy, jak poleje Cię deszcz i przypraży słońce. Chcieliśmy pokazać Chuderlakom – zobaczcie jak jest w górach.
Co z tego wyszło?
Nie mieliśmy pojęcia czego się spodziewać po pierwszej edycji naszej imprezy. A właściwie myśleliśmy, że jeśli pojawi się z setka osób, to będzie wielki sukces. A na mecie powitaliśmy 258 biegaczy. Mimo że pierwsza edycja była parszywie deszczowa, że na linii mety mieliśmy istną rewię mody płaszczyków z folii NRC, ludzie przybiegali uradowani, umęczeni i szczęśliwi. I to dało nam ogromną radość i przekonanie, że to, co zrobiliśmy miało sens.
Od tamtej pory niemal 3000 razy uczestnicy Chudego przebiegli przez mostek w Ujsołach, gdzie kończy się impreza. W rekordowej 5. edycji 770 osób ukończyło oba dystanse ponad 50 i ponad 80 km. Dodatkowo, ponad 100 osób przebiegło wówczas towarzyszkę Chudego – Małą Rycerzową. 252 osoby zdecydowały się pokonać najdłuższy dystans, mimo solidnej zlewki i epickich ilości błota. Mimo tej niezbyt sprzyjającej aury padł rekord długiej trasy. Fenomenalny wynik 7:52:52 ustanowił Litwin – Vaidas Żlabys. Zaledwie rok wcześniej (2015) Ewa Majer, która biega u nas od pierwszej edycji, wprawiła wszystkich w osłupienie przybiegając na metę na 3. miejscu w klasyfikacji generalnej. Straciła wówczas zaledwie 15 minut do zwycięzcy. Biegały u nas takie ultra sławy jak Gediminas Grinius, Kamil Leśniak, Piotr Hercog, Marcin Świerc, Piotr Bętkowski, Viola Piatrouskaya, Justyna Frączek, Iwona Turosz czy Robert Celiński, i wielu, wielu innych mocarzy (którzy mam nadzieję, że się nie obrażą, że nie wymieniłam ich w tym jednym zdaniu z imienia i nazwiska 🙂 ).
W ciągu tych kilku lat, mimo że impreza zawsze odbywała się na początku sierpnia, warunki bywały zupełnie skrajne. Od totalnej zlewki, nocnej, przedstartowej burzy z gradem i 11 stopni, do upału w 2015 roku, gdy temperatura sięgnęła 35 stopni Celsjusza.
W ciągu minionych 5 edycji wydarzyło się naprawdę dużo. W pierwszej swój debiut na dystansie ultra zaliczył słynny pies ultramaratończyk – Eto. Podczas edycji 2014 jeden z uczestników oświadczył się na mecie swojej dziewczynie. Z kolei trzeci zawodnik z trasy 50+, Marcin Dyrlaga, nie mógł stawić się na dekoracji, bo spieszył się… na własne wesele. Chudy Wawrzyniec doczekał się wzmianek w dwóch książkach o bieganiu: „Szczęśliwi biegają ULTRA” i „Kuchnia dla biegaczy. Siła z roślin”.
Od początku staraliśmy się być pro-środowiskowi. Nie dawaliśmy plastykowych kubeczków na punktach żywieniowych, trzeba było mieć swój pojemnik na picie. W naszych pakietach startowych nie było pliku ulotek, które zwykle lądują od razu w śmieciach. Nie przygotowujemy specjalnych reklamówek na pakiety startowe, tam, gdzie możemy – nie produkujemy śmieci.
Mało popularna strona Chudego
W ubiegłym roku po raz pierwszy zdecydowaliśmy się zrobić bardzo niepopularny ruch (o czym mamy okazję przekonywać się do dziś i pewnie jeszcze długo w przyszłości). Po tym jak wyrzuciliśmy całe naręcza niewiele znaczących medali z różnych dyszek, półmaratonów i maratonów (zostawiliśmy sobie dosłownie po 2-3, ja z Marathon des Sables i Transalpine Run, ale przyznaję, że po przeprowadzce do Bielska-Białej – nawet nie wiem gdzie są i nie brakuje mi ich), jak zobaczyliśmy na jednym z biegów medal dołączony do pakietu startowego (czyli nawet nie trzeba było przebiec dystansu żeby dostać medal…) i jeszcze smutną paletę nierozdanych medali z Maratonu Warszawskiego, zaczęliśmy się zastanawiać nad samą ideą medalu za ukończenie. W Polsce porobiło się tak, że co impreza to medal dla każdego. Ale tak nie jest wszędzie. Na Transgrancanarii nie ma medali. Nie ma ich też na bardzo słynnym UTMB. Nie ma nawet wypasionej nagrody dla pierwszego na mecie. Dostaje to samo co inni – pamiątkową koszulkę finiszera czy bezrękawnik. Sięgnęliśmy pamięcią do idei medali olimpijskich – złota, srebra i brązu. Za pierwsze, drugie i trzecie miejsce. A zatem – nawet na igrzyskach, gdzie spotyka się śmietanka sportowców z całego świata nie ma medali za uczestnictwo. A przecież każdy przebiegł. Po dłuższym zastanowieniu stwierdziliśmy, że chcemy żeby nasi uczestnicy mieli fajne pamiątki z imprezy – dlatego w pakiecie są za każdym razem wartościowe produkty sportowe – np. opaski kompresyjne czy miękkie bidony. Jeszcze jedną pamiątką jest opaska silikonowa na rękę, którą uczestnicy dostają na trasie – poświadcza, że byłeś i przebiegłeś. Później, jak zobaczysz czarną lub czerwoną silikonkę na czyjejś ręce wyślesz mu porozumiewawcze spojrzenie. To gość, który zna smak podejścia pod Oszusta. Pomyśleliśmy co innego, zamiast medalu, możemy zrobić z 10 złotymi od każdego wpisowego, które poszłyby na medale. I wzorem największych maratońskich imprez na świecie, jak np. London Marathon – postanowiliśmy zrobić za te pieniądze coś pożytecznego dla innych.
Napisałam więc do Młóckarni – stowarzyszenia młodych ludzi, którzy chcą robić dobre rzeczy dla swojego regionu i jego mieszkańców – jak by wydali te pieniądze, gdybyśmy zdecydowali się im je przekazać. Parę dni później siedzieliśmy już przy kawie, a ja słuchałam burzy pomysłów. Najbardziej zależało im na tym żeby móc zrealizować jakiś projekt, który pokazałby dzieciakom z Beskidu Żywieckiego, że miejsce, w którym mieszkają jest naprawdę fajne, wartościowe i ludzie jadą tu z całej Polski żeby spędzić czas. Stanęło na tym, że wyciągamy wspólnie dzieciaki na obóz wędrowny trasą Chudego Wawrzyńca. Wielu z nich nigdy wcześniej nie chodziło po górach. Niektórzy mieli wrażenie, że miejsce, w którym się urodzili nadaje się tylko do tego żeby z niego uciec. Że tu się nie da robić nic fajnego. Nie wiem czy wyrosną z nich biegacze, nie wiem ilu z nich zarazi się miłością do gór na stałe. Ale pozytywna energia, która pojawiła się na tym obozie była potężna. Tam naprawdę wydarzyło się wiele. Nowe przyjaźnie, nowe doświadczenia, mnóstwo wrażeń, trudne i piękne chwile. A to wszystko zaistniało dlatego, że wielka grupa biegaczy zdecydowała się wziąć udział w naszej imprezie i zrezygnować z kawałka blachy na mecie.
W tym roku również wyciągamy dzieciaki w góry. Tym razem na obóz wyruszy grupa 15 młodych uzdolnionych muzycznie podopiecznych Fundacji Braci Golec. Pochodzący z Milówki słynni muzycy założyli swoją fundację po to by zapewnić dzieciakom możliwość rozwijania talentów, ale i poznania kultury regionu, z którego się wywodzą. Robią więc to, co Młóckarnia, tylko w sferze kulturowej. Pokazują dzieciakom i młodzieży, że tu jest po prostu fajnie. Pod skrzydła fundacji trafiają dzieciaki niezależnie od pochodzenia czy grubości portfela rodziców. A teraz, dzięki Chuderlakom, te dzieciaki pójdą w góry, zobaczą je od strony, z jakiej ich jeszcze nie znają. Ruszą na obóz wędrowny szlakiem Chudego Wawrzyńca, a na koniec zagrają w trzech punktach na mecie, żeby odwdzięczyć się biegaczom i pokazać im z kolei Beskid Żywiecki od zupełnie nowej strony. I to daje nam mnóstwo radości.
juz nie moge sie doczekac heh
Tegoroczny urlop w Karkonoszach byl inny niz poprzednie. Dotychczas „ubijalam” tylko asfalt, teraz „targnelam sie na teren”. Przed startem robilam w gacie ze strachu… bo (luzne) kamienie, dziury, slisko itd. Trasa krotka, ale jednak chrzest bojowy dla „siersciucha”: Wang – Samotnia – Strzecha Akademicka – Dom Slaski – Sniezka i powrot tym samym szlakiem. Dalam rade. Zaluje, ze dopiero teraz sprobowalam jak „zajedobrze smakuje teren”. Przede mna jeszcze dluga droga (= trening), ale kto wie, moze kiedys „targne sie” takze na Wawrzynca?
Serdecznie pozdrawiam!
Za rok na pewno wrócę. A na asfalt – już nie… Stworzyliście mega klimat, w sam raz na trzeci bieg ultra (drugi w górach) żeby się upewnić, że tytuł Waszej książki to szczera prawda. Dzięki!