To książka kanoniczna, dla wielu obrazoburcza, dla innych objawienie treningowych prawd absolutnych. Prawda leży gdzieś pośrodku. „Biegacz niezłomny” wywraca wprawdzie tradycyjne wyobrażenie o treningu w biegach ultra, ale bazuje na znanych doświadczeniach wielu trenerów.
Idea treningu nazywanego „Crossfit Endurance” narodziła się przed laty w głowie Briana MacKenziego. Nie mógł się on pogodzić z tym, że trening biegaczy długodystansowych łączy się z ryzykiem kontuzji, spowodowanym wielogodzinnym ubijaniem ziemi. Nie bardzo podobało mu się to, że ultrasi chcąc biegać lepiej, dalej, szybciej, tłuką setki kilometrów miesięcznie i spędzają długie godziny wierząc, że w ten sposób pracują nad wytrzymałością, która ma być kluczem do sukcesu. Nie akceptował tego, zbuntował się i postanowił stworzyć własną koncepcję.
Czy aby na pewno?
MacKenzie bazuje na wielu badaniach naukowych, które wskazują na efektywność treningu siłowego i związku siły z techniką. Wytrzymałość? Owszem, ale bez oderwania od fizjologii i wiedzy na temat progów przemian tlenowych. Wyszedł z założenia, że wystarczy to wszystko zebrać razem i rozsądnie poukładać, żeby zaproponować swoim zawodnikom metodę, która z jednej strony wzmocni ich ciała i pozwoli im lepiej znosić ekstremalne obciążenia, a z drugiej strony oszczędzi im sporo czasu.
Ufaj albo rzuć
Tu zatrzymam się na chwilę, bo początkowo z tą książką miałem spory problem. Wgryzamy się w lekturę zachęcani obietnicami: trenuj mniej – biegaj dalej i lepiej. Trenuj mądrzej – zapobiegaj kontuzjom. Ćwicz siłę i technikę – nie martw się o kilometraż. Wszystko to oblane takim amerykańskim lepkim, słodkim sosem poradników typu „Jak osiągnąć sukces w 10 minut”. Pełno tam zapewnień o sukcesach jego podopiecznych, o tym jak dobrze przemyślana jest metoda. Brakowało mi jednak wyjaśnienia, jak to działa na metabolizm człowieka. Dlaczego akurat wysoka intensywność i jakość treningu jest kluczem do pobudzenia naszych mięśni? MacKenzie umieszcza w książce masę odnośników do badań, ale bardziej liczy na to, że mu zaufamy i uwierzymy, niż zrozumiemy dlaczego tak się dzieje. Być może tylko ja mam z tym problem i mimo wszystko większość czytelników woli takie stawianie sprawy: zachęta, przykłady ćwiczeń i obietnica sukcesu. Przy czym autor uczciwie stawia sprawę sukcesu. Dla niego jest nim zdrowie i satysfakcja z biegania. Chce stworzyć biegacza niezłomnego, a w zasadzie niezniszczalnego.
CrossFit Endurance – Frankenstein
Jak? MacKenzie bierze trochę CrossFitu (choć uczciwiej będzie powiedzieć, że tak naprawdę to bierze masę ćwiczeń siłowych i gimnastycznych znanych od dekad) trochę plyometrii, nieco treningu propriocepcji, sporo lekkoatletycznych zestawów interwałowych i montuje z tego sportowego Frankensteina, lub sensowne programy treningowe. Mamy bowiem w książce gotowce: plany dla osób, które kochają krótkie starty na ulicy, maratony, półmaratony i coś dla ludzi pragnących pobiec dalej – ultramaratończyków.
Gdy się im jednak przyjrzymy krytycznie widzimy lekką niekonsekwencję. Autor zapowiada, że ma metodę treningową dla zabieganego gościa. Oczami wyobraźni widzę jego cel: ludzi, którzy chcieliby biegać dalej, ale myślą, że nie mają na to czasu i wszystkich tych, którzy poszukują idealnego treningu, który nie wymaga wielkich poświęceń i rewolucji w organizacji planu dnia. W istocie jego treningi nie są bardzo długie, ale i do superkrótkich nie należą. W dodatku proponuje on dwa treningi dziennie, co już jest czasochłonne.
Brak spójności między początkiem a resztą książki kryje się także w argumentacji. MacKenzie ma rację krytykując katorżnicze treningi ludzi pragnących łamać 2:30 w maratonie czy przybiegać w pierwszej dziesiątce biegów ultra. Jego oferta jest jednak bardziej dla przeciętnego biegacza niż dla elity.
„Biegacz niezłomny” wprowadza bowiem w świat treningu opartego na filozofii permanentnej gotowości. Nie trenujemy do konkretnego startu, trenujemy, by się wzmocnić na tyle, że starty są naturalną częścią naszej sportowej przygody.
Technika razem z siłą
MacKenzie dużo pisze o technice (odwołania do metody POSE). Techniki trudno się jednak uczyć z książki. Na szczęście autor ma też świadomość, że ogromnie istotna jest siła i sprawność ogólna. Możemy bowiem w nieskończoność pracować nad wyprostowaną sylwetką, bez mocnych mięśni grzbietu i brzucha nic jednak z tego nie wyjdzie. Wysoka kadencja także może być wymuszona przez treningi szybkościowe. Ważne, by technika była rozwijania bez oderwania od możliwości naszego organizmu.
MacKenzie ma świadomość, że klasyczny trening biegacza sam w sobie jest monotonny i wyczerpujący. Zachęca więc do swojej metody różnorodnością ćwiczeń. Przy czym ma to głębszy sens niż tylko wyrwanie nas z objęć znużenia. Różnorodny trening ma prowadzić do poprawy ogólnej sprawności, ćwiczenia mięśni głębokich, siły eksplozywnej.
Jeśli więc na początku książki czytelnik uwierzy, że CrossFit Endurance jest drogą na skróty, to lektura planów i próba wdrożenia ich w życie rozwieją to złudzenie.
Zerwać z komfortem
Doświadczyłem tego na własnej skórze i w tym miejscu wypada przyznać się do tego, że recenzja ta powstawała bardzo długo. Książkę kupiłem dawno temu. Na tyle dawno, że w Polsce nie było jeszcze wersji w naszym języku. „Unbreakable runner” brzmiało tajemniczo. Miałem nadzieję, że odkryję receptę na bycie twardzielem. Potem zniechęcił mnie przerost formy nad treścią, sporo pustosłowia, obietnic, zapewnień, krytyki dotychczasowych metod i pochwały dla nowego. Książkę rzuciłem w kąt (tak dokładnie w kąt spisu na iBooks), chodziła za mną jednak wizja, że facet pisał o tym, co sam czuję: biegam, ale wiem, że brakuje mi siły, ciągle coś mnie boli. Czytałem o tych herosach, którzy oswoili ból i torturują się na szlaku z pasją średniowiecznych flagenatów (biczowników). Ja biegania nie traktuję jak religii i wiedziałem, że ważniejsze w wyznaniach Scotta Jurka jest nie to jak biegał ze skręconą kostką, ale akapit, w którym zdradza jak ważna była dla niego praca nad odpowiednią pozycją biegową i wzmocnienie mięśni brzucha.
Wtedy porozmawiałem z Grzegorzem Lichwą o jego podejściu do CrossFit Endurance. Wszedłem w to i wróciłem do książki. Muszę przyznać, że to, co opisujemy w naszym cyklu jest raczej interpretacją CFE (treningi są intensywniejsze, bardziej wyczerpujące), ale opierają się na tych samych założeniach.
Z czystym sumieniem mogę więc polecić „Biegacza niezłomnego”. To naprawdę ważna książka dla każdego. Świat po jej lekturze nie będzie już taki sam. Trwale odbiera komfort trwania w wierze w kilometraż. Wiele osób będzie go nadal tłukło, ale prędzej czy później rzuci się na glebę robiąc pompki, brzuszki, dorwie pniaka, ławeczkę, żeby trochę na to poskakać albo chwyci za sztangę. Bo nie ma jedynie słusznej drogi do zdrowego biegania, jest tylko mniej lub bardziej zdrowa.
Zostaw odpowiedź