Opowieść o synu marnotrawnym, który poprzez bieganie znowu wchodzi na proste tory życia, jest już motywem oklepanym jak „Jestem Twoim ojcem, Luke”, wykorzystywane w filmach gdzie młody bohater mierzy się z jakimś głównym złym. Ale opowieść biegacza, który przebiegł 217 km w ciupie i jadł kokę, zapijając szklanką”kompotu” i przegryzając trawą – to już całkiem inna historia.
Charlie to dupek. Przez większość historii, którą opowiada masz pełną tego świadomość. Gość Cię irytuje i z dużą pewnością, gdybyś spotkał go na swojej drodze w czasach, o których mówi, powiedziałbyś mu, żeby spadał na drzewo. Jego życie jest bardzo filmowe. Mam na myśli jeden z tych filmów z zapijaniem koki wódą, ćpającymi dziwkami i uciekaniem przez balkon. Oczywiście przed dealerami w za dużych ciuchach i złotych łańcuchach, pukającymi do drzwi podłego motelu. Charlie był ćpunem, a piwo chyba wypływało z jego ciała zamiast potu. Snuje opowieść swojej młodości zbudowanej na nieustannym kłamstwie i nałogu, od którego ani trochę nie chciał uciekać, choć bliscy próbowali wyciągnąć go z niego za uszy. Gdy po raz kolejny opowiada jak to kogoś zawiódł – głównie matkę, żonę, ojca (którego brak miłości i wieczne ocenianie są w ogromnej mierze odpowiedzialne za wszystkie głupoty, które robi Charlie), masz ochotę przylutować mu w pysk.
Dupek.
Dupek.
Dupek.
Rzucanie nałogu jest o tyle trudniejsze, że Charlie wyszkolił się na speca od naprawy karoserii samochodu po gradobiciach i jak przychodzi sezon gradowy – ma pełne ręce roboty, w dodatku dobrze płatnej. O fundusze nie musi się więc martwić, a nawet krótki sezon w robocie zapewnia mu byt na resztę roku, gdy może pójść w cug. I korzysta z tego bardzo śmiało. Wraz z kobietą i miłością, które pojawiają się w jego życiu nakręca się spirala kłamstw. Wieczna śpiewka: „To już ostatni raz”. I tak w nieskończoność. Charlie obiecuje więc, po czym wpada w ciąg, ćpa, ćpa, ćpa. Pije na potęgę. Żeby zdobyć dragi wpada w te właśnie balkonowo-prostytuckie scenerie i klimaty.
I mogłoby się zdawać, że tak będzie zawsze, ale oto przychodzi wybawienie. Nie, nie zwykłe bieganie, choć ono też. Charlie odnajduje rajdy przygodowe – wielodniowe, wielodyscyplinowe imprezy na orientację w rozmaitych dziczach, które spuszczają łomot tak ciężki, że człowiek naprawdę czuje, że żyje. Wiele dni bez snu, w bólu każdego centymetra ciała, w kryzysach psychicznych i dodatkowych problemach, które wynikają z faktu, że trzeba pogodzić aż cztery czy pięć takich upodlonych osób. Dla Młodego Wertera, którym jest Engle rajdy są doskonałym sposobem na odreagowanie wewnętrznej boleści duszy.
Łaknie tego łomotu jak kania dżdżu. I dzięki niemu udaje mu się wyrwać z tego pochrzanionego świata, w którym funkcjonował. A może po prostu zastępuje jeden nałóg drugim?
Startuje w ultramaratonach na całym świecie, ściga się w piekielnie trudnych imprezach w Australii, Ekwadorze, Nowej Zelandii, na Hawajach, Wietnamie, Chinach, w Stanach, Chile, Brazylii. O niektórych barwnie opowiada, czasem robi z siebie trochę bohatera, by po chwili pośmiać się z siebie. Biega na 250 i więcej kilometrów. Wraz z dwoma kumplami porywają się na coś, co jest doskonałym ucieleśnieniem powiedzenia: „Z motyką na słońce”. Na przełomie 2006 i 2007 roku biegną przez całą Saharę i ustanawiają rekord. Charlie, mający smykałkę do nawiązywania kontaktów z wpływowymi ludźmi załatwia żeby pojechała z nimi ekipa filmowa, a właścicielami firmy producenckiej LivePlanet, która zainteresowała się projektem są Matt Damon i Ben Affleck. W książce historia biegu przez Saharę jest opowiedziana szeroko ze wszelakimi blaskami i cieniami. Uniesieniami i bolączkami. Czasem podziwiasz czasem wnosisz oczy ku niebu, bo masz już trochę Charliego dość. Jest dużo opowieści o sukcesach.
Mogłoby się zdawać – no tak, klasyk! Mamy młodego gniewnego kogucika, który poszalał w młodości i dojrzał dzięki zabawie w bieganie i rajdy. W dodatku takiego, który biega dla ludzkości, bo przy okazji biegu przez Saharę powstaje projekt H2O Africa, którego celem było zaopatrzenie w czystą wodę niektórych spośród społeczności, z którymi mieli zetknąć się na trasie. Mamy więc trochę kiczowatą przemianę bohatera (nie zrozumcie mnie źle – to co zrobił Charlie było wspaniałe. Kiczowatości nadaje temu wrażenie, że chłop robi to by poczuć się ze sobą lepiej i by popuszyć się z dumy nad swoją wspaniałomyślnością.).
Ale… Właśnie wtedy, gdy mamy przed sobą tego Charliego-Anioła z dzbanem wody dla Afryki ramię w ramię z Mattem Damonem – nasz bohater trafia do ciupy. Za co? O nie, i tak opowiedziałam Wam bardzo dużo. Tego już nie zdradzę. Znowu muszę prosić byście nie zrozumieli mnie źle, gdy powiem, że fakt, że trafił za kratki są dla tej opowieści zbawieniem. Głupio mówić coś takiego, gdy dotyczy to prawdziwego człowieka, a nie tylko fikcyjnej postaci literackiej. Ale cóż… Gdyby udało mu się z tej sytuacji wywinąć historia byłaby płaską laurką i rzewną amerykańską opowiastką. Więzienie dodało jej barw ale było też wstrząsem, który był potrzebny bohaterowi żeby zbudować silną, wartościową postać. I to chyba dzięki temu więzieniu zaczynasz Charliego lubić. A jeszcze więcej sympatii zyskuje, gdy decyduje się przebiec 217 kilometrów (korespondencyjnie z Badwater Ultramarathon) po więziennym spacerniaku. I robi to po kryjomu przed strażnikami.
Ta historia od początku do końca nie jest płaska. I to jest w niej piękne i fascynujące. Choć trzon stanowi historia życia autora, walka z nałogiem, układanie sobie życia na nowo, problemy z rodziną i poszukiwanie siebie, są też barwne opowieści z rajdów przygodowych, wyryp takich jak bieg przez Saharę albo przez USA. Stanowią koloryt i dodają książce rumieńców, ale Charlie nie skupia się na swoich biegowych osiągnięciach. Selekcjonuje relacje tak by opowiedzieć o rzeczach ważnych, niewyobrażalnych, nietypowych, takich, które przeżywał bardzo mocno. Nie ma porad dotyczących ultra czy rajdów. Jest za to mnóstwo inspiracji, takich życiowych, jego pobudzenie do refleksji. Mam wrażenie, że każdy też z chęcią poczyta o tym jak to jest w więzieniu, i czuć, że autor opowiada o tej codzienności bez podkolorowywania.
Dużo w tej książce znajdziecie. Są emocje negatywne i pozytywne. Irytacja i sympatia. Czasem masz ochotę poklepać Charliego po plecach i powiedzieć: „Co za historia! Szacun, Stary!”, a czasem: „Charlie, Ty to jesteś kawał bubka”. I to jest naprawdę fajne.
Autor: Charlie Engle
Tytuł: „Biegacz”
Liczba stron: 256
Oprawa: miękka
Data wydania: 2.11.2016
Wydawnictwo Galaktyka
Cena: 39,90 zł
Pełna życiowych wzlotów i upadków opowieść życia Charliego Engle’a – kreatywnego nałogowca, pracowitego filantropa, człowieka do bólu ludzkiego zarówno w momencie przekraczania granic rozsądku w sytuacjach skrajnej autodestrukcji jak i tych gdy jako tytułowy biegacz dokonuje rzeczy wymykającym się logice biegowego świata. Gdyby ktokolwiek zechciał nakręcić film akcji z historią biegową w tle po przeczytaniu książki „Biegacz” dojdzie zapewne do wniosku, że ma doskonały materiał na filmowy scenariusz.