Zestaw przykazań dla mocarzy na najbliższe dziewięć dni jest jasny – pływać na przypływach, unikać węży, nie spać blisko krokodyli, zmieścić się w ciasnym cut-offie, uważać na kajaki, nie gubić w dżungli. Na pograniczu kostarykańsko – panamskim 67 kropeczek właśnie poszło w ruch. Zaczynamy ponad tygodniową zabawę w Mistrzostwa Świata.
Śledzenie zespołów za pomocą trackerów GPS – TUTAJ
Leaderboard – TUTAJ
Pochylcie pokornie głowy, czyli trasa
Przedstartowy briefing musiał spowodować szybsze bicie serca u ponad 60 zespołów, gdy – najpierw dyrektor zawodów, a później spec od gadów – raz za razem ostrzegali zawodników przed zagrożeniami nań czyhającymi w zwrotnikowej dżungli. Nielichą ilość czasu spędzą bowiem uczestnicy tegorocznych Mistrzostw Świata przedzierając się (dosłownie) przez wilgotną dżunglę, by zaraz kajakować po namorzynach i rzeczułkach pełnych krokodyli, dobę zaś później wspinać się na liczącą 3500 mnpm grań.
Zielony i śmiertelnie jadowity – jeden z 139 gatunków węży zamieszkujący Kostarykę, z czego 22 są jadowite – ostrzegali organizatorzy. Foto Michał Unolt/Trailteam.pl
Stawka 64 zespołów ruszyła w mistrzowską gonitwę o punkt 14:00 lokalnego czasu, czyli o 21 w Polsce. Krótki dobieg do rowerów, na których spędzą pierwsze godziny rajdu, przejeżdżając ok 95 kilometrów. Rower, stosunkowo łatwy, winien rozgrzać stawkę i rozciągnąć ją.
Thule na pierwszym etapie – na blacie od pierwszych kilometrów. fot. strona organizatora
Dalej pierwsze długie wiosłowanie – 65 kilometrów, w większości przez zatokę Dulce, a więc spokojne, szerokie wody. Na mecie tego etapu zawodnicy spuszczają ze swoich dmuchanych raftów powietrze, pakują je do plecaków i ruszają na 30 kilometrowy trekking – górzysty i czujny nawigacyjnie, który przetransferuje zespoły na zachodni brzeg bajecznego półwyspu Osa.
Pompowane Tomcaty, czyli koszmar kajakarza – na stojącej wodzie kajaczek ten pędzi najmocniej 7km/h. Choć zwrotny i lekki, jest też wrażliwy na przebicia. Foto Michał Unolt/Trailteam.pl
Dalej bajecznie jednak nie będzie, bowiem etap 4 to – zdaniem i zespołów, i dyrekcji – pierwszy poważny test w dziczy. 65 kilometrów prowadzić będzie przez las namorzynowy. Co to namorzyny? To piekielnie wredne paskudztwo florystyczne, którego przepłynięcie możliwe jest tylko podczas przypływów, a więc jedynie przez kilka godzin dnia. Gdy woda odpływa labirynt płycizn, poskręcanych drzew, bagien i mokradeł staje się właściwie nie do sforsowania. Organizatorzy szacują, że najlepsi potrzebować będą 15 godzin, ale to optymistyczny wariant, który zakłada, że czołówka dotrze do tego etapu właśnie na moment przed przypływem. Smaczku dodaje fakt, że etap ten rozegrany będzie w formie scorelaufu.
Namorzyny podczas odpływu – szacowana prędkość poruszania się 1,5km/h
Dalej zawodnicy przesiadają się na długi rower – 101 kilometrów i 2km przewyższenia to niemało, ale zawodnicy z pewnością odżyją podczas pokonywania ponad dwukilometrowej tyrolki, na której leci się przeszło 90km/h. Koniec roweru to okolice 370 kilometra trasy i przymusowy rest stop – 4h. Odpoczynek przyda się każdemu, bo kolejne etapy mordują – 95 kilometrów trekkingu prowadzi najpierw przez grań na wysokości 3500 mnpm i najwyższy szczyt Kostaryki – Chirripo (3820mnpm), by za moment spaść do doliny na słynną La Rutę – błotnistą, trudną nawigacyjną trasę przez plemienne area.
Cerro Chirripo trudnym szczytem nie jest, ale 3800 m wysokości to wystarczająca mordęga. Tylko na tym treku zespoły pokonają ponad 4000 metrów przewyższenia. Foto wikipedia.org
Pod koniec etapu zawodnicy będą musieli trzykrotnie przekroczyć wielkie rzeki, korzystając z lin i szpeju wspinaczkowego. To ten etap ma ustawić (bądź odwrotnie – kompletnie namieszać) klasyfikację generalną. Najlepsi spodziewani są skończyć męczenie butów po 35 godzinach! Dalej jednak łatwo nie jest, ale o ostatniej części trasy napiszemy za kilka dni, gdy pierwsze ekipy dotrą pod Chirripo.
Najmocniejsza stawka w historii
Za walczącymi zespołami podąża niemała grupka dziennikarzy, fotoreporterów i innej maści przedstawicieli mediów, którzy jak mantrę jednogłośnie powtarzają, że 64 ekipy startujące w Kostaryce to najmocniejsza stawka w rajdzie przygodowym w historii tej dyscypliny na najbardziej wymagającej trasie w historii. Wyliczanki naj, naj płyną zresztą z Ameryki Środkowej gęstym strumieniem. Nie sposób jednak przejść obojętnie obok listy startowej, która obok znanych tuzów rajdowych – nowozelandzki Seagate, szwedzki Thule, AXA, Haglofs, amerykańskie Tecnu (rok temu wygrali Costa Rica Adventure Race) i Bones, chmara lokalesów, Merrel Addicts, Adiddas Terrex Prunesco – przywiodła również nazwiska osób startujących w Rajdach Galouises czy Eco Challenge. Są tu absolutnie wszyscy, no może oprócz Richarda Usshera, którzy w tym sporcie coś znaczą. Ale dla nas jeden numerek na live trackingu ma szczególne znaczenie – 53!
Chóralnie, donośnie, z przepony: Polskaaaaaaaaaa, biało czerwoni! I tak raz za razem, gdy wczytujemy live tracking. Ok?
Zostaw odpowiedź