”Ugnij kolana! Trzymaj się! Jedziemy bliżej krzaków, – jak lecisz to w krzaki!” – krzyczałem do Szymona, gdy spięci żelaznym uściskiem naszych ramion, zjeżdżaliśmy wyboistą drogą na rolkach do punktu schowanego pod mostem. Jechaliśmy przez tę chwilę pewnie z 20km/ h – Szymon był na rolkach zaledwie kilka razy w życiu, ostatnio dzień wcześniej, zaraz po zakupie swoich pierwszych rolek… – Rafał Adametz z teamu NAVIGATORIA wspomina kilkunastogodzinną przygodę na Mazowszu.
„3 Rzeki Adventure” Race był moim pierwszym od niemal roku startem w AR. W związku z tym jednej strony naprawdę nie mogłem się go doczekać, z drugiej jednak wiedziałem też, że brak treningów rowerowych, i odłożony do lamusa kompas, mogą poważnie odbić się na mojej rajdowej formie. Dodatkowym czynnikiem, który sprawiał, że ten start nie należał do typowych, był eksperymentalny skład. Załoga Navigatorii w osobach Łukasza i mojej, zaimplementowała sobie pancerne ogniwo w postaci Sabiny z teamu Inov-8 i dodatkowy silnik zwany Szymonem. Ta mieszanka okazała się całkiem interesująca!
Zaczynamy o północy z piątku na sobotę – noc nie jest zimna, a prognozy na dzień całkiem niezłe. Przybiegamy na start na ostatnią chwilę (jak wiele ekip), wita nas kierownik zawodów – Kuba Wolski. Mapy czekają ułożone treścią do ziemi, stoimy na podeście w centralnym punkcie miejskiego parku. Po tradycyjnym odliczaniu chwytamy leżący przed nami papier i posłuszni mu, jak dobrzy uczniowie, wyruszamy na pierwszy etap BnO przebiegający po terenie Nowego Dworu Mazowieckiego – stanowiącego centrum zawodów. Nie dostosowawszy poziomu motywacji do trudności zadania, ruszyłem nieco podniecony do najbliższego punktu kontrolnego (PK), a ekipa za mną. Sabina podbijała kartę, a Szymon motywował wyciągniętą kamerą. Jak się szybko okazało większość zespołów ruszyła tak zwanym „tramwajem” w przeciwnym kierunku. Nasza autonomia w wyborze wariantu nie opłaciła się z tego powodu, że dwa z PK było nieco schowane, zatem dużo łatwiej było je znaleźć z pomocą „mądrości tłumu”.
Na rolko-treking – etap 2 – docieramy w końcówce stawki, szybko zmieniamy odzienie stóp i … ruszamy! Wcale nie tak wolno! Szymon mówiąc nam przed rajdem o swoim doświadczeniu na rolkach budził niepokój – osobiście myślałem, że będziemy stepować, albo go ciągnąć. Jak się okazało całkiem pojętny z niego człowiek i radził sobie na tyle, że zdołaliśmy dogonić gorzej jeżdżących. Przez moje rozkojarzenie zjechaliśmy na moment z właściwej drogi, co było błędem banalnym – jak dobrze upomniał mnie Łukasz, ja powinienem zajmować się mapą, a on z Sabiną w razie potrzeby będą pomagać Szymonowi – niech żyje Team! W pewnym momencie, gdy biegliśmy z rolkami pod pachą w okolicach PK 3 pośród szczekających w koło psów znalazł się taki, który postanowił się przyłączyć do naszej ekipy. Mimo bardzo krzaczastego wariantu (czerwonym szlakiem do drogi w pobliże następnego PK), pies stwierdził, że AR to zabawa przednia i gdy po ostrej jeździe, opisanej we wstępie, znów jechaliśmy w miarę szybko wygodnym asfaltem, nasz czworonożny przyjaciel nie opóźniał grupy i biegł z wywieszonym jęzorem tuż obok. Gdy po raz drugi, Szymon osiągnął zawrotną prędkość na zjeździe tym razem nie zdążyłem go złapać… pędził dosłownie na złamanie karku… nie posiadając umiejętności hamowania zakończył zjazd spektakularnym upadkiem na poboczu, na szczęście skończyło się na sporej ilości zdartej skóry z przedramienia i siniakach. Jak wspomina – „Wypadek zapewnił mi taki wyrzut adrenaliny, że przez 2 godziny etap kajakowy było mi zupełnie ciepło”.
Strefa Zmian B – początek etapu kajakowego, pies odpoczywa, a my przebierając się spożywamy i pijemy. Baliśmy się trochę zimna – Sabina wdziewa piankę, ja wodoodporną kurtkę i spodnie, Łukasz też nie szczędzi dodatkowych warstw ciuchów. Po krótkim poszukiwaniu zejścia na wody Wkry, przeze mnie i Łukasza – ruszamy! To początkowe opóźnienie naszej dwójki było chyba zwiastunem na cały etap. Sabina i Szymon na otwartej wodzie odpływali od nas w zawrotnym tempie, co nie ukrywam było trochę demotywujące… ale i oni czasem wpadali na ukryte we mgle mielizny. Ponad 35km w kajaku dało się każdemu z nas we znaki. W tym miejscu należy jeszcze wspomnieć, że nasz psi kompan postanowił wskoczyć za nami do wody! Tutaj jednak nasze drogi się rozeszły – mamy nadzieję, że wrócił szczęśliwie do domu, a czego jesteśmy pewni – trzymał za nas… ogon!? W dużej części nocny, etap kajakowy nie należał do bezpiecznych i przyjemnych, nie raz traciliśmy z oczu brzeg, a także kajak partnerów, w nocy lub, gdy chował się w gęstej mgle. Chytre umiejscowienie PK w krzakach lub ich zniknięcie (z powodu kradzieży), skutecznie utrudniało rywalizację i przedłużało wodną część rajdu. Po 6 godzinach lądujemy w miejscowości Nowy Secymin – zimno, jak zwykle po etapie kajakowym uderza ze zdwojoną siłą – ognisko i pokarm dodają otuchy. Po krótkim grzebaniu się ruszamy żwawo z urządzeniem do nawigacji GPS by odnaleźć dwa ukryte w pobliżu PK. W takich chwilach kocham bieganie z jego rozgrzewającą mocą!
Czas na etap rowerowy – przebrani najedzeni i rozgrzani, choć stopy ciągle mokre, zaczynamy pedałować. Od samego początku jedziemy szybko (jak na nasze możliwości). Do końca rajdu pokonamy w siodłach 80 km ze średnią prędkością 20km/h pokonując mniej więcej połowę dystansu przez lasy. Etap upłynął bez błędów nawigacyjnych, tempo skutecznie rozgrzewało, ale też nie dawało wytchnienia. Nie zabrakło brodzenia w wodzie z rowerem na plecach i szybkiej jazdy na kole naszego rowerowego mocarza – Szymona. Aby rower nie stał się monotonny organizator urozmaicił go etapem BnO połączonym z zadaniem specjalnym z radiolokacji i eksploracją bunkrów, na którym nawigacja poza dwoma ekscesami szła nienajgorzej… czyli mogła iść dużo lepiej! Po kolejnych rowerowych kilometrach czekał na nas finalny etap z akcentem historycznym, a dla mnie również zadziwiający architektonicznie, etap BnO po Twierdzy Modlin. Tam nawigacyjnie sprawę przejął Łukasz, który jak się okazało zmagazynował siły i chyba tylko czekał na moje chwile słabości, aby poderwać zespół do walki do końca, nawet jeśli była to już tylko walka o minuty… a może nie? Całkiem zadowoleni, nie tak bardzo zmęczeni i na szczęście jeszcze przy świetle słonecznym, wracamy do bazy. Nikt nas nie wita, ale jest ciepło, prysznic i pyszna strawa dla każdego! Jak się okazało również i drugie miejsce wśród zespołów 4-osobowych udało się zdobyć, ustępując tylko znakomitemu Salewa Trail Team… o zaledwie 4 godziny. Gratulacje dla zwycięzców (kiedyś Was dogonimy) oraz dla wszystkich uczestników!
Po tak długim okresie przebywania na głodzie rajdowym osobiście jestem usatysfakcjonowany startem, dane nam było skosztować na nim chyba wszystkiego, co w klasycznym menu AR-owym wystąpić powinno. Na nieszczęście terapeutów, a ku mojemu zadowoleniu, nałóg rajdowy nie zniknął po okresie abstynencji. Raz jeszcze dziękuję eksperymentalnemu składowi za dobrą współpracę i atmosferę w której przez cały czas, czuć było rajdowego ducha!
{youtube}HwziNO3OfU8{/youtube}
Zostaw odpowiedź