20 dni, 7 godzin i 17 minut potrzebował niemal sześćdziesięcioletni prawnik z Pennsylvanii Tim Hewitt na pokonanie pieszo ponad 1000 milowego odcinka trawersującego Alaskę z Anchorage do Nome w 2011 roku. Długo? Uzbrojeni w pięcio-calowe opony rowerzyści na potężnych fat-bike’ach jadą niecałe dwie doby szybciej. Śpią po pięć godzin na dobę, większość w płachtach biwakowych, jedynie kilkukrotnie uzupełniając zapasy, w środku alaskańskiej zimy. 24 lutego rusza kolejna edycja Iditarod Trail Invitational – najtrudniejszej imprezy ultra na świecie.
Choć gdyby ten tekst czytali przedstawiciele Alaska Ultrasport – organizatora Iditarod Trail Invitational – z pewnością zaprotestowaliby. Choć mają ku temu cały szereg powodów, nie pozycjonują swej imprez za pomocą wytartych fraz „najdłuższy, najtrudniejszy, najbardziej ekstremalny”. Nie biorą udziału w idiotycznym wyścigu o tytuł „naj-mega-hiper-ultra-super-hard-extreme”. Informacja o ITI trafia do ludzi nieprzypadkowych, a wielostopniowy system kwalifikacji do wyścigu selekcjonuje naiwnych lekkoduchów od doświadczonych i świadomych wyzwania twardzieli. Nikt tu nie udzieli Tobie szybkiej pomocy, nikt nie podniesie śmigła w masywie Rainy Pass przy huraganowej zawierusze. Organizator stawia baner z napisem Start i … to wszystko. Lista startowa – jedynie 50 nazwisk.
50/50 – średni stosunek jazdy do pchania, czyli tak zwany standard Iditarod. Foto Craig Madred
Szary brat psiej eminencji
Na pewno słyszeliście o Iditarod Sled Dog Race – najdłuższym wyścigu psich zaprzęgów na świecie, który rok rocznie skupia atencję milionów widzów na całym świecie a największe centrale telewizyjne obserwują rywalizację z pokładów helikopterów. Reportaże z Anchorage docierały nawet do polskiej widowni i do głównych wydań serwisów informacyjnych. Wyścig psich zaprzęgów to dziś instytucja o globalnym zasięgu, generująca gigantyczne dochody z samego wyścigu, jak i zbierająca ogromne pieniądze dla rozmaitych fundacji dobroczynnych, na które zazwyczaj zbierają uczestnicy imprezy. Iditarod Trail Invitational powstał w cieniu wielkiego wyścigu psich zaprzęgów. Z reguły startuje na tydzień przed ISDR, przy minimalnej atencji mediów. Uczestników imprezy nie żegnają dziesiątki kamer, a jedynie kilkadziesiąt – kilkaset mieszkańców Anchorage, którzy rokrocznie kręcą głową z niedowierzaniem.
Geoff Roes – utytułowany ultras na trasie Anchorage – Mcgrath, czyli 350 mil przez wschodnią Alaskę. Roes ustanowił rekord na tej trasie w 2007 roku. Foto Craig Madred
To jeszcze wyścig, czy już wyprawa?
Wielu protestuje przed nazwaniem ITI wyścigiem czy imprezą o sportowym charakterze. O ile nie brakuje na listach startowych person o sportowej proweniencji i mierzących się z rekordami, o tyle możliwości człowieka w starciu z alaskańską zimą są szybko i zazwyczaj brutalnie weryfikowane. Zawodnicy poruszają się po historycznej trasie Iditarod, którą na psich zaprzęgach pokonywali dostawcy żywności i środków do życia ze wschodu na zachód Alaski. Trasa przez dekady obrosła legendami, pochłaniając wiele ludzkich i zwierzęcych istnień. Zimą warunki na trasie są nieprzewidywalne. Temperatury skaczą od -15 do -45 stopni, śnieg potrafi przywalić metrową warstwą w kilka godzin, a huraganowe wiatry na wielu odsłoniętych fragmentach potęgują odczuwanie zimna i radykalnie spowalniają.
Słynny i wspominany do dziś wyścig z 2009 roku przybrał okrutną formę – przez prawie 300 mil rowerzyści nie ujechali nawet dziesięciu kilometrów na rowerze, nieustannie przepychając rumaki przez zaspy. Limity odcięły ponad połowę stawki. Cierpliwość, konsekwencja i koncentracja na detalach – to klucze do ukończenia ITI. Przez dni i tygodnie zawodnicy poruszają się wąską nitką wydrążoną w puchu. Jeśli mają szczęście i nie dosypało świeżym śniegiem, ślad jest ubity, nogi nie rozjeżdżają się i można utrzymać przyzwoite tempo. Ale zazwyczaj nie mają i trzeba konsekwentnie torować. Zima wymaga koncentracji – układanie się spać w płachcie biwakowej przy temperaturze -35 stopni wymaga bardzo rozważnego kontrolowania rąk, nóg i głowy. Na trasie jest kilka punktów w których zawodnicy mogą złożyć niewielkie depozyty – pakunki wysłane poczta na miesiąc przed startem. Poza tym nocują w chatkach myśliwskich, w ostojach alaskańskich pustelników, namiotach, płachtach, szkołach w niewielkich miejscowościach.
Zima bez… śniegu
Tegoroczna edycja stoi na krawędzi odwołania. Chodzi oczywiście o zimę, której nie ma. Na odcinku ponad 200 mil obecnie nie ma prawie w ogóle śniegu! O ile nie stoi to na przeszkodzie rozegraniu ITI na rowerze i z buta, o tyle słynny Iditarod Sled Dog Race już ma trudniejszą zagwozdkę. Prognozy są optymistyczne, ale cyrkulacje ciepłego powietrza na południowym wybrzeżu Alaski są nieprzewidywalne. My tymczasem możemy zaciskać kciuki za Jana Kopkę – ekstremalnego Czecha, który po raz trzeci będzie mierzyć się z najdłuższą trasą do Nome. Na liście startowej nie brakuje weteranów – pieszego rekordzisty Tima Hewitta, exrekordzistę rowerowego Petera Basingera i garstkę obywateli krajów europejskich. Żaden Polak jeszcze w tej imprezie nie startował.
{youtube}_DFTZ2GoRqM{/youtube}
Zostaw odpowiedź