W pierwszy weekend września w Czechach odbyły się 10 Mistrzostwa Świata w Rogainingu. W stawce nie zabrakło Polaków. Najlepiej wypadł zespół w składzie Sabina Giełzak i Marcin Krasuski, którzy zdobyli brązowy medal w miksach i zajęli 16 miejsce w kategorii Open. Spośród innych rodzimych zespołów warto też wymienić Jana Gracjasza i Andrzeja Krochmala któzy zajęli 4 miejsce w kategorii wiekowej MSV (75 miejsce w Open) oraz Sławka Łabuzińskiego i Pawła Moszkowicza z 10 miejscem w kategorii wiekowej MV (32 miejsce w Open).
Przeczytajcie jakie wspomnienia z zawodów przywiozła Sabina.
W miniony weekend w czeskim Prebuz odbyły się 10. Mistrzostwa Świata w Rogainingu. Rogaining to jedna z odmian zawodów na orientację. Mistrzostwa Świata rozgrywane były w formule 24- godzinnej, w zespołach 2-3 osobowych, w formie scorelaufu. Poszczególne punkty kontrolne miały różną wartość, od 30 do 90 punktów wagowych. Hipotetycznie można było zebrać 4170 punktów wagowych z łącznie 69 punktów kontrolnych, lecz idea rogainingu jest taka, aby nawet najlepszy zespół nie mógł w wyznaczonym limicie czasowym zaliczyć wszystkich punktów i musiał podejmować decyzje, które z nich zaliczyć, a które odpuścić.
Pośród 333 ekip, które w piątek tuż przed godziną 12 stanęły na starcie, było kilkadziesiąt polskich, w tym my. Niestety daleko było nam do szczytu formy. Na start w Mistrzostwach zdecydowaliśmy się już pod koniec ubiegłego roku i zamierzałam się do nich porządnie przygotować. Pod koniec lipca nabawiłam się jednak zapalenia kaletki. Leczenie kontuzji się przeciągnęło, więc w sierpniu nie biegałam prawie w ogóle. „Prawie w ogóle” oznacza, że przebiegłam jakieś 20 km, sprawdzając co jakiś czas, czy już mogę biegać. Marcin z kolei miał przez ostatnie tygodnie problemy z kolanem, co również wyeliminowało go z jakichkolwiek treningów.
Mapy dostaliśmy 2,5 godziny przed startem. Ukształtowanie terenu, odległości między punktami oraz obszar zawodów o powierzchni ok. 300 km2 nie pozostawiały żadnych złudzeń co do tego, że nie będzie to taki szybki rogaining jak Mistrzostwa Europy na Litwie, gdzie – gdyby nie pewna wpadka – najlepszy zespół zaliczyłby wszystkie punkty niemal 7 godzin przed limitem czasowym. Jednak wymyśliliśmy wariant obejmujący wszystkie punkty, przewidujący liczne miejsca, gdzie trasę można skrócić.
Na pierwszy punkt było lekko pod górkę i mimo spokojnego tempa poczułam, że długo nie biegałam. Kilkanaście zespołów dobiegło na punkt przed nami, stacja była jedna, więc chwilę spędziliśmy w kolejce. Później zespoły rozbiegły się w różnych kierunkach, w lesie robiło się coraz luźniej. Rozpoczęliśmy od małej pętelki na zachód od bazy. W tej części mapy były najstromsze podejścia i nie chcieliśmy zostawiać ich na koniec. Później udaliśmy się na północ, by pozbierać punkty położone za niemiecką granicą. Za dnia biegliśmy własnym tempem, które chyba było całkiem żwawe, gdyż prawie nikt nas nie wyprzedzał.
Problemy zaczęły się w nocy. Na zwyczajne trudności rajdowych nocy nałożyła się nawracająca kontuzja kolana u Marcina. Gdy powróciliśmy na czeską stronę mapy, ścieżki przestały być tak równomiernie ułożone jak w Niemczech i nocna nawigacja wymagała dużej czujności. Do tego stopnia, że nie udało się znaleźć jednego z punktów. Niby miał wartość tylko 40, ale straciliśmy tam sporo cennego czasu. Łaziliśmy po zboczu porośniętym świerkowym młodnikiem, który przy każdym potrząśnięciu moczył ubranie wodą. Gdy wyszliśmy z zarośli na drogę, było mi tak zimno, że przez dłuższą chwilę nie mogłam się zdecydować na zdjęcie kurtki celem docieplenia się koszulką dopakowaną w ostatniej chwili do plecaka.
Przed świtem ból kolana został wyłączony za pomocą tabletki i wróciliśmy do ścigania. Odstępy czasowe pomiędzy podbiciami zmniejszyły się motywująco. Zrobiło się tak, jak zwykle jest przy startach z Marcinem. Jego nawigacja oczywiście bezbłędna. Na ścieżkach biegliśmy w miarę równo, natomiast w terenie zostawałam wyraźnie z tyłu. Widać, kto, gdzie i jak trenuje. W końcówce udało się zaliczyć więcej punktów, niż myśleliśmy, że się uda. O zajętym miejscu decydowała w pierwszej kolejności liczba zdobytych punktów przeliczeniowych, a dopiero w przypadku równej ich liczby czas mety. Szanse na to, że będziemy mieli tyle samo punktów co inne zespoły, oceniliśmy na niewielkie i dlatego na ostatnim podejściu nie spieszyliśmy się zanadto.
Brązowy medal w kategorii mixed Open (obejmującej wszystkie zespoły mieszane bez podziału ze względu na wiek) i 16 miejsce w generalce było dla nas miłym zaskoczeniem. Zebraliśmy 3010 punktów wagowych z 47 punktów kontrolnych. Zwycięzcy kat. MIX, Rosjanie Anna Shavlakova i Andrey Shvedov, mieli ich 3100. Dla porównania, zwycięzcy w najsilniejszej kategorii men Open, Estończycy Rain i Silver Eensaar, zebrali 3670 punktów. Mając w pamięci wydarzenia z nocy wiemy, że do złota w kategorii i miejsca w ścisłej czołówce w klasyfikacji generalnej zabrakło bardzo niewiele. Nasza forma biegowa pozostawiała wiele do życzenia, dobry wynik to zasługa umiejętności nawigacyjnych Marcina. A teraz pozostaje przygotować się do rewanżu za rok.
Podsumowując, podoba mi się taka forma zawodów. Wydaje mi się też, że umiem ocenić zawody obiektywnie, a nie przez pryzmat tego, jak mi na nich poszło. Na wszystkich rogainingach (trzy 24- godzinne i jeden 10- godzinny), na jakich dotychczas byłam, było bardzo przygodowo i fajnie. Mają w sobie to, co tygryski lubią najbardziej, czyli długie bieganie na orientację, a przy tym są pozbawione przydługich przelotów z punktu na punkt.
Zostaw odpowiedź