Dla jednych to doskonałe zakończenie sezonu. Po samobiczowaniu na Łemkowynie i tak muszą lizać rany przez jakiś czas. Dla innych to miejsce kipiące emocjami: uśmiechem, łzami, nostalgią, zachwytem, nienawiścią, cierpieniem. Mamiąca błotem, dzikością Łemkowyna Ultra Trail kryje jednak magiczną tajemnicę, która sprawia, że do imprezy przylgnęła łatka „kultowej”.

Jest wiele biegów ultra, na które ludzie wracają. O wielu mówi się „kultowy” (to taki wytrych, gdy brakuje czasu na tłumaczenie wyjątkowości). O Łemkowynie krążą legendy: dzika, trudna, wymagająca, błotnista, piękna, mokra, znów błotnista, zachwycająca. Są tacy, którzy zaliczyli wszystkie edycje, choć każda kosztowała ich wiele wysiłku i bólu.

Przemek Sajewski jest jednym z biegaczy, który uczestniczy w ŁUT od początku. Najpierw wystartował turystycznie na dystansie 70 km, rok temu był w pierwszej dziesiątce. Teraz zmierzy się ze 150 kilometrami. Dlaczego? Sam tłumaczy, że choćby z powodu pogody. Za każdym razem była inna, więc jest ciekaw co spadnie z nieba w tym roku. Między wierszami jego opowieści można jednak wpaść na trop łakomstwa. W 2015 r. biegł tak szybko, że nie miał czasu na zupę dyniową. Teraz liczy na to, że po 120 kilometrach napierania coś jednak dla niego zostanie i w końcu spróbuje legendarnej polewki.

164-20151024_154141

Zupa dyniowa od kuchni. Fot. Marcin Kozłowski

Być może wraca też dlatego, że w latach dziecięcych spędził kilka tygodniu w sanatorium w Rymanowie.
– Starty w ramach ŁUT stanowią przypomnienie tych beztroskich czasów, wtedy okłady z błota (borowiny) miałem tylko na twarzy, teraz mam okazję obłożyć się nim od stóp do głów – żartuje ultras.

Magia kryje się także w obrazach stających przed oczami po biegu:
– Dwie pory roku o poranku na Cergowej (zima po lewej i jesień po prawej), mroczny (o dziwo) Iwonicz w jesiennych przymrozkach, stado koni pasących się na łąkach ponad Czystogarbem – wspomina Przemek.

z16872934qlemkowyna-ultra-trail

Takie widoki pozostają w pamięci biegaczy na zawsze. Fot. Piotr Dymus

Magiczny składnik: ludzie

O tych wspomnieniach rozmawiałem z wieloma biegaczami. Wszyscy wspominali o jeszcze jednym magicznym składniku ŁUT. Bo prawdziwa tajemnica niepowtarzalności tej imprezy kryje się w ludziach, którzy ją tworzą: biegaczach i całej ekipie organizującej zawody. Skąd są, dlaczego tu przyjeżdżają, ile serca i potu zostawiają w krainie Łemków? Spytałem o to… Łemka. Dariusz Czechowicz jest lokalsem. Ma prawie pół wieku i wydawało mu się, że nie pasuje do całego towarzystwa ultrasów. Doskonale pamięta jak miejscowi żartowali z wariatów pędzących po błocie w trampkach. – Pan biega, czy Pan normalny? – spytał go kiedyś tęgi drwal, nie mogący uwierzyć, że „oni lecą tyle kilometrów dla przyjemności”. Dariusz bronił się, że on raczej z tych normalnych. Czyżby?

Stado jeleni kontra bus

lut-064

Wolontariusze mają niewiele czasu na odpoczynek.

Ja nie bardzo mogę zlokalizować „normalność” w gościu, który za darmo haruje przez kilka dni od świtu do nocy. Buduje miasteczko na mecie, rozdaje medale, robi za kierowcę. To ciężka robota. Czasem tak bardzo, że wolontariusze zasypiają gdzie popadanie. Dariuszowi zdarzyło się ułożyć pod stołem w biurze zawodów. Był skrajnie zmęczony po całodziennej pracy i przedziwnej wyprawie w poszukiwaniu dmuchanej bramy mety.

– Gdy dostałem zlecenie początkowo się cieszyłem. Do czasu. Na drogę zaczęła bowiem nadciągać wieczorna mgła. Widoczność ograniczyła się do dosłownie kilkunastu metrów. Mimo zmęczenia byłem spięty i aż do bólu wpatrywałem się w mało widoczną jezdnię. Momentem kiedy o mało co nie spanikowałem było pojawienie się tuż przed maską busa dużego stada jeleni. Dalej jechałem jeszcze ostrożniej i jeszcze wolniej. Jeszcze nigdy nie jechałem trasą Cisna – Komańcza tak długo – wspomina.

Z miłości do pierogów

Pamiętacie Przemka, który w tym roku przebiegnie 120 kilometrów po zupę dyniową licząc, że da mu ona energię na kolejne 30? Kilka dni ciężkiej orki jako wolontariuszka jest w stanie wycierpieć Weronika Klocek. Też z myślą o jedzeniu. Pierogów! Podobno tych na ŁUT nie da się z niczym porównać.
Tak na serio, to jest z Łemkowyną od początku. Składała mapy, wydawała pakiety startowe w biurze, znakowała trasę, pracowała w depozycie, dekorowała zawodników na mecie, stała na czujce na trasie.

Lęk rozpływa się w ciemności

Rok temu, po całym dniu pracy Weronika znalazła sobie kawałek suchej podłogi w nadziei na sen. Płonne nadzieje. Szybko się bowiem okazało, że ma jechać w tajemnicze miejsce: „Tam gdzie mega wieje.

– No i pojechaliśmy. Jeepem na sam szczyt Wahalowskiego Wierchu! Mój pierwszy off road w życiu. Mieliśmy stać przy ognisku, spisywać zawodników, sprawdzać jak się mają. Środek nocy, bo coś koło 2-3, a mój kompan mówi mi, że idzie spać, bo ma dyżur w pracy kolejnego dnia. Nie przyznałam się, że boję się ciemności i że to zły pomysł. Nadciągnęli pierwsi biegacze, potem kolejni i jeszcze następni, a mi się w głowie nie mieściło, że na 145. kilometrze można mieć siłę przybijać „piątki” i się uśmiechać! Bonus? Najpiękniejszy wschód słońca na świecie i pozbycie się strachu przed ciemnością – wspomina Weronika.

12244318_923597257734538_7766866345959690685_o

W ciemnościach można odkryć nie tylko lęk, ale i coś ciepłego. Fot. Materiały ŁUT

Bieg to sprawka Gabrieli i Krzyśka Gajdzińskich. W łemkowsko-biegowe klimaty wciągnęli już w sumie kilka tysięcy osób. Łącznie ze swoją rodziną. Należy do niej Sylwia Daniłowicz. Jej ŁUT kojarzy się z uśmiechem. To zresztą stały element opowieści wszystkich wolontariuszy.

– Ludzie, którzy mają zaraz przebiec 150 km uśmiechają się i żartują! Fakt, byli też tacy, którzy cały swój stres wyładowywali na nas, ale to była naprawdę garstka. Ja akurat miałam super zajęcie, bo medalowałam ludzi na mecie, i to jaki oni mają wyraz twarzy, jak się cieszą i jak bardzo są dumni, jest niesamowite. Ja byłam z tych ludzi tak dumna, jakbym to ja sama przebiegła tyle kilometrów – opowiada z uśmiechem Sylwia.

Ta radość musi się więc udzielać także biegaczom. Warto o tym pamiętać sunąc po błocie do mety. Obok są przecież ludzie, którzy Was wspierają w tym zadaniu. Pomyślcie, że oni serio na widok zawodnika przestają myśleć o zmęczeniu, zimnie.

– Wtedy się chce zrobić jeszcze więcej tak, żeby ci ludzie czuli się jeszcze lepiej. W pewnym momencie byłam już na tyle zmęczona, że jedyne o czym marzyłam to kawałek karimaty koło kaloryfera. Wtedy na metę wbiegł biegacz, który ze szczęścia zaczął mnie podrzucać i wtedy pomyślałam sobie, że jestem jakaś nienormalna, że zmęczyłam się staniem w miejscu…

Energia płynąca przez ŁUT

887477_914647118629552_9144277890370089626_o

Tomasz Komisarz mógł liczyć na obsługę kilku wolontariuszy. Fot. Piotr Dymus

Między wolontariuszami a zawodnikami na ŁUT jest jakaś nienamacalna więź. Energia płynąca w obie strony.

– Zdarzył się w zeszłym roku jeden biegacz, który w takiej euforii przekroczył metę, że przyjął medal, a potem podniósł mnie i uściskał, a potem zrobił to z każdą osobą stojącą w strefie mety – wspomina Justyna Waraksa. Na Łemkowynę przyjeżdża, żeby naładować akumulatory emocjami.

– Żeby na dwudziestym kilometrze, na pierwszym punkcie odżywczym spotkać dziewczynę, która wpada tam z zacieszem od ucha do ucha, obwieszczając, że jedzenie i spanie są dla słabych. Popija trochę ciepłej herbaty i rusza dalej w środek nocy. A potem jestem na punkcie kontrolnym na 145. kilometrze trasy, tuż przed metą i znowu spotykam tę samą dziewczynę, a ona… zmęczona i brudna dalej się uśmiecha! – wspomina nie kryjąc zachwytu Justyna.

Z kolei Aga Dyziowa, wolontariuszka podczas drugiej edycji wspomina jak około szesnastej na punkcie pojawił się Oskar (to nie ja).

12186362_914647141962883_3790507776301774930_o

Aga Dyziowa serwująca zupę dyniową. Fot. Piotr Dymus

– Wcina ciastka i pije herbatę, więc pewnie biegnie, pomyslałam i dopiero po kilku minutach dociera do mnie, że to pierwszy z dystansu ŁUT 150. Ale chyba za „świeży” jak na ten dystans. Nie dowierzam… Eee i nic go nie boli?! Jakaś ściema! Pojadł, popił i pobiegł, tyle go widzieli. Za kilka minut pojawia się Marcin. Ten to ma gadane! No jakby mógł (a nie mógł?) to by sobie usiadł i z nami rozmawiał ze dwie godziny (pozwolę sobie osobiście pozdrowić go w tym miejscu) – dorzuca Aga.

Jedzenie i spanie są dla słabych

Justyna nie kryje, że na Łemkowynie znajduje się wśród ludzi, którzy patrzą na świat jako miejsce możliwości, a nie ograniczeń.

– Okazuje się, że w takim miejscu łatwiej jest przesuwać własne granice. Nie poruszałam się wcześniej po górach nocą sama, wśród tych wszystkich duchów i niedźwiedzi, co czyhają, żeby zjeść samotnych wędrowców! A kiedy zastała mnie noc przy znakowaniu i sprzątaniu trasy z taśm znaczących szlak, okazało się, że bez mrugnięcia okiem jestem w stanie to zrobić. Sama, samiutka! Szukać w strumieniu światła czołówki miejsca, żeby zaczepić taśmę w taki sposób, żeby była widoczna dla biegaczy. Albo wędrować od jednego do drugiego odblasku widocznego w oddali, żeby zdjąć taśmę i wrzucić do jednego z worków przywiązanych do plecaka. A w międzyczasie obsłużyć biuro zawodów, punkt odżywczy i metę. Na Łemkowynie naprawdę okazuje się, że jedzenie i spanie są dla słabych – kończy Justyna.

lut-032

„Luksusy” w bazie wolontariuszy.

Stworzyliśmy swój mały, własny świat

Nie wiem, czy udało mi się odkryć przed Wami tajemniczą moc ŁUT. Tę wykraczającą poza standardowe pytania o to ile będzie błota i czy można odsprzedać pakiet startowy (nie, nie można!). Wydaje mi się, że magnetyzm kryje się w emocjach. Tych, które karmią kropelkami potu i drobinkami ATP biegaczy i tych płynących w żyłach, odbijających się w zmęczonych oczach wolontariuszy. Pomyślałem, że ta tajemnica powinna pozostać nieodkryta. Właśnie po to, by kolejne osoby przyjeżdżały na ŁUT w jej poszukiwaniu. Każdy musi ją odnaleźć dla siebie. Ja także.

Ostatnie słowo powinno więc należeć do jednego z tych transparentnych zazwyczaj wolontariuszy, którzy budują renomę ŁUT od lat. Te słowa będą bardziej wiarygodne niż zapewnienia szefów biegów, zwycięzców. Oddam więc pióro Dariuszowi:

Przez jakiś czas miałem przyjemność dekorować medalami zawodników. Tyle uśmiechów przez ból i zmęczenie! Miłych słów. Wtedy dopiero w pełni zrozumiałem i poczułem się jednym z może mało ważnych i marginalnych elementów układanki jaką jest Łemkowyna. Poczułem uniesienie i radość. Dumę z tego, że my, wolontariusze, jako zespół zrobiliśmy coś, co dało wiele satysfakcji setkom ludzi, setkom zawodników. Każdy z wolontariuszy, dodając cegiełkę swojego wkładu pracy przyczynił się do stworzenia wydarzenia, którą bez wahania mogę nazwać Świętem Biegów. Bo każdy z zawodników, i ten pierwszy, i ten ostatni, świętowali. Jedni zwycięstwo nad innymi zawodnikami, drudzy zwycięstwo nad własnymi słabościami. Dla mnie właśnie ci z końca stawki byli największymi bohaterami ŁUT. Resztkami sił wlekli się noga za nogą w kierunku upragnionej mety. Niektórzy (i to nie tylko panie ale i niektórzy panowie) mieli łzy na twarzy, być może z bólu, być może były to łzy złości na własną słabość i nieprzygotowanie. Ten kawałek metalu na wstążce dla tych ludzi znaczył wielokrotnie więcej niż dla zawodników z przodu stawki, zawodowców wytrenowanych i przyzwyczajonych do zwycięstw, traktujących medal jak jeszcze jeden z wielu. Jestem dumny z tego, że mogłem brać udział w przygotowaniu ŁUT. I wiem, że zawodnicy doceniali nasze starania. Dawało się to odczuć z każdym uśmiechem, gdy podawałem obolałym, ledwo stojącym na nogach zawodnikom gorącą herbatę w kubku czy tekturowy talerzyk z pierogami. Czułem jedność z wszystkimi uczestnikami zawodów. Z zawodnikami i wolontariuszami. W czasie tych kilku dni stworzyliśmy swój mały, własny świat. Tylko dla siebie.

1966683_717302761697323_3260210322764652791_n

Biegnąc koło takiej taśmy, pamiętajcie, że kryje się w niej ciężka praca wielu osób Fot. Julita Chudko

O Autorze

Jestem autorem tysięcy artykułów w czołowych polskich dziennikach, tygodnikach, miesięcznikach i serwisach online. Pracowałem m.in. dla gazety “Polska The Times” i “Dziennika Polska Europa Świat”. Dzięki nim mogłem relacjonować lekkoatletykę podczas igrzysk olimpijskich w Pekinie, spotykać się z zawodnikami i trenerami podczas mityngów w Polsce i za granicą oraz analizować zmagania podczas lekkoatletycznych mistrzostw świata. Sporo nauczyłem się także pracując w miesięczniku „Bieganie”. Współpracowałem i współpracuję z www.magazynbieganie.pl, „Esquire„, Gazeta Wyborcza, gazeta.pl, Forum Trenera.

Podobne Posty

Jedna odpowiedź

  1. Andrzej

    jestem po udarze mózgu, dwóch operacjach kręgosłupa i mam prawie 60 lat. Przebiegłem LUT 80 w deszczu, błocie, zimnie. Ludzki organizm ma nieograniczone możliwości . Akumulatory nalaladowane na maksa. Za rok przebiegnie 150 km. Cudowna atmosfera, świetna organizacja, wspaniali ludzie . Dziękuje

    Odpowiedz

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany