Jako student, który zawsze więcej podróżował, niż mógł sobie na to pozwolić, zawsze zabierałem ze sobą zupki chińskie. Ale gdzieś tliło się pytanie: czy żywność liofilizowana, którą zabierają wielcy podróżnicy na swoje wyprawy, jest lepsza? Jak smakuje? A może to tylko zbędny gadżet?
Wreszcie nadszedł czas, by to sprawdzić. Spakowałem kilka opakowań liofilizatów firmy Adventure Food do swoich sakw rowerowych i wybrałem się z nimi do Maroka.
Teoretycznie żywność liofilizowana pozbawiona jest wody i powietrza, zatem po przygotowaniu powinna być niemal dokładnie taka, jak przed procesem liofilizacji. Wydaje mi się, że wcale tak nie jest ale… w dalszej części tekstu postaram się udowodnić, że to nie musi być wada.
Przede wszystkim bardzo łatwo ją przygotować: w przypadku podwójnych porcji, które są tańsze, należy zagotować ją razem z wodą (600-700 ml) a potem odstawić na kilka minut. W rezultacie proces ten trwa ok. 15 minut. W przypadku porcji pojedynczych jest nawet łatwiej: wypełnia się opakowanie wrzątkiem, zamyka i po kilku minutach można jeść bezpośrednio z niego (oczywiście należy pamiętać o usunięciu pochłaniacza powietrza ze środka!).
Smak może nie jest taki, jak świeżej żywności, ale z pewnością nie jest zły. Okazało się, że każdy z uczestników wyprawy (których było czterech) znalazł swój ulubiony smak. I każdy inny! Jest to więc kwestią gustu, ale w przeciwieństwie do zupek chińskich przynajmniej smaki są rozróżnialne 😉
No i wreszcie wartość odżywcza – tu jest na prawdę dobrze. Co prawda bezpośrednio po pochłonięciu porcji przez chwilę utrzymuje się poczucie głodu, ale potem jest już dobrze. Jest to z resztą całkiem normalna reakcja. Moim zdaniem porcje są w sam raz na wyprawę o podniesionym zużyciu kalorii (jedna porcja to średnio 600 kcal).
Podsumowując uważam, że warto zabierać ze sobą na wyprawy tego typu żywność kierując się zasadą, że im bardziej niecywilizowane środowisko, tym więcej liofilizatów. Nawet we w miarę cywilizowanym Maroku Adventure Food okazało się przydatne w dwóch zupełnie różnych sytuacjach: raz, gdy atakowani przez chorobę nie mieliśmy siły, by przyrządzać cokolwiek innego. Innym razem trafiliśmy na święto Id Al-Adha i mimo że byliśmy w milionowym Fezie nie mogliśmy dostać nic do jedzenia. Z drugiej strony uważam, że nie należy przeginać: oczywiście np. na Antarktydzie raczej nie ma dużego wyboru, ale tam gdzie się da, należy korzystać także z innych opcji żywieniowych, gdyż liofilizaty mogą się po prostu przejjeść…
Na koniec mała rada: w przypadku zamoczenia instrukcja przygotowania na etykiecie łatwo się rozmywa. Radziłbym zabezpieczyć ją kawałkiem przeźroczystej taśmy.
Zostaw odpowiedź