Po co startujemy na dystansach ultra? Jedni chcą się sprawdzić, inni pobić rekordy, jeszcze inni wygrać, a ja? Ja to po prostu kocham. Nie pytajcie mnie na jaki czas biegnę… nie wiem. Dla mnie jest ważne aby dotrzeć do mety w limicie czasu, ważne aby w jednym kawałku, a najważniejsze jest to, co pozostaje mi po biegu w pamięci: widoki, osoby, twarze, rozmowy oraz inne rzeczy i sytuacje, które gromadzę z każdego biegu. Jestem hobbistą – gromadzę wrażenia z biegów ultra.
Jak każdy ultras wie, na większe biegi trzeba zapisać się z dużym wyprzedzeniem, aby było miejsce na liście i aby było taniej. Moim daniem głównym na rok 2016 była Ronda Dels Cims w Andorze. Na jesień dodatkowo zaplanowałem ponowne wizyty na BUT260 i ŁUT150. Wolny pozostał sierpień, więc przeszukiwałem Internet, aby znaleźć coś fajnego. Rok 2016 okazał się w Polsce rogiem obfitości jeżeli chodzi o liczbę imprez z przedrostkiem ULTRA. Już nie tylko można znaleźć interesujący bieg w dogodnym terminie, ale jeszcze jest kilka możliwości do wyboru. Istna rozpusta.
Uczta dla oczu
Ultra Janosika 110 – to jest to, pomyślałem już po pierwszym rzucie oka na mapę z trasą. Nie dość, że blisko, to jeszcze około 60 km tatrzańskich szlaków przy odrobinie dobrej pogody zapowiadało wspaniałą ucztę dla oczu. Pozostałe 50 km spiskimi szlakami to dobry czas na zapamiętanie widoków. Trasa marzenie. Niewiele się zastanawiając wysłałem zgłoszenie, zaklepałem nocleg i zabrałem się za pakowanie sprzętu do Andory. AUTV (Andorra Ultra Trail Vallnord – przyp. red.) dosłownie wyrył się wielkimi bruzdami w mojej pamięci, lecz to temat na osobną relację… Pozostały czas urlopu przeleciał szybko i przyszła pora na Janosika.
Ultrajanosik zagrożony wymarciem
Na dwa tygodnie przed startem poprzez Facebooka zaczęły przychodzić niepokojące wiadomości: „Za mało chętnych aby trasa 110 wystartowała, bieg się nie odbędzie lub będzie skrócony”. No tak, pomyślałem, mając w pamięci nie tak dawną burzę związaną z trasą Biegu Rzeźnika, teraz się zacznie jazda. Drugą rzeczą, o której pomyślałem był fakt, że nie jest dobrą reklamą dla biegu już w pierwszej edycji zaliczyć DNF. Ostatecznie organizator się postarał i znalazł rozwiązanie, aby wilk był syty i owca cała.
Trasa została co prawda skrócona do 80 km, ale entuzjazm jaki usłyszałem w trakcie telefonicznej rozmowy z organizatorem upewnił mnie, że nie będę żałować tego startu.
W piątek przed zawodami, jak to zwykle bywa, ciężko było się wyrwać z pracy. Na szczęście do Niedzicy nie jest daleko. Po dojechaniu w miejsce noclegu pozostał jeszcze tylko 6-minutowy spacerek do bazy biegu, szybka rejestracja i odprawa. Wnioski z odprawy: trasa od startu do Zdziaru nie jest specjalnie oznakowana, ale wystarczy zapamiętać dwa kolory szlaków: żółty i czerwony. Potem lecimy za taśmami. Wniosek drugi: jedzenie, jedzenie, jedzenie…. Jedzenia nam nie braknie. Wiosek trzeci: odjazd autokaru o 5:00, więc pora iść spać!
Tatry i kofola!
Sobota 7:00 – pogoda przepiękna. Ruszamy z parkingu u ujścia Doliny Keżmarskiej Białej Wody. Pierwsze 7,5 km to podbieg do Chaty przy Zielonym Plese, przed nami wspaniałe widoki na Łomnicę i Jagnięcy Szczyt. Potem lekko do góry do rozejścia szlaków, małe podejście oraz zbieg na przełęcz pod Kopą, znowu niewielkie podejście i zbieg do Szerokiej Przełęczy Bielskiej. Dalej już tylko karkołomny zbieg w kierunku Zdziaru. Widoki takie, że żal się nie zatrzymać na zrobienie zdjęcia. Po drodze mijamy tylko kilku turystów bijących brawa oraz kilka kozic, z czego jedną bardzo fotogeniczną. Zbieg z Szerokiej Przełęczy jest najbardziej technicznym fragmentem całego biegu, tutaj trzeba zachować pełnię uwagi. Za to na jego końcu czeka na nas punkt w Zdziarze – banany, pomidory, arbuzy, ciasteczka, kofola. Staram się w miarę szybko opuścić to miejsce kuszenia i ruszyć w dalszą trasę.
Suchą nogą
Po tatrzańskim odcinku przyszła pora na szerokie i łagodne szlaki Spiszu. Tutaj hobbysta jakim jestem musi ustąpić pola biegaczom, którzy zaczęli mnie wyprzedzać. Gdy tak spokojnie truchtałem, kilometry szybko mi uciekały. Pozostała jeszcze tylko przeprawa przez potok Kacwinka. Normalnie takie przeszkody nie robią na mnie wrażenia i pakuję się wprost do wody, ale jak ujrzałem 100 m dalej mostek, to w ramach protestu postanowiłem przejść przez strumień suchym butem. Kto hobbyście zabroni skakać na bosaka po kamieniach?
Nadal w suchych butach docieram do punktu w Kacwinie. Znowu jedzenie full-wypas, ale to co najbardziej mnie ucieszyło, to pojemnik z wodą i gąbka do wytarcia twarzy. Jak niewiele człowiekowi potrzeba do szczęścia! Lecę dalej, trasa perfekcyjnie oznakowana taśmami z logo biegu, na kolejnych punktach uśmiechnięte młode twarze, na lewo widok na Tatry, na wprost Gorce, na prawo Pieniny. Jest cudnie. Kolejne kilometry szybko znikają za mną, a gdzieś przede mną biegnie moja żona Ania na trasie 50 km. Może ją dogonię.
Ostatnie kilometry to znowu super widok na jezioro i zamki, slalom pomiędzy turystami, schodki po zaporze i jeden z nielicznych asfaltowych odcinków w kierunku mety. Jeszcze tylko sprint na ostatnich 100 metrach i ona, upragniona META.
Dlaczego warto?
Start w Ultra Janosiku to była czysta przyjemność. Trasa super widokowa i perfekcyjnie oznakowana. Punkty bardzo dobrze wyposażone z miłą i uśmiechniętą obsługą. Limity czasu takie, że nawet początkujący mogą pomyśleć o starcie w tym biegu. Pomimo początkowych kłopotów z frekwencją organizator zaskoczył mnie bardzo pozytywnie i myślę, że za rok będzie miał znowu problem, ale tym razem w drugą stronę – ze zbyt wielką liczbą chętnych na start.
• Mapę – bardziej wodoodporną? Przy takim oznakowaniu i tak nie ma powodu aby brać ją do ręki więc to żaden problem.
• Track GPS? Jak wyżej. A poza tym już nie ma z tym problemu…. Komu podesłać?
• Wcześniejszą informację , że przy rejestracji trzeba mieć sprzęt obowiązkowy, nie każdy przegląda w ostatni dzień Facebooka.
To w zasadzie mało istotne szczegóły, ale trzeba było coś wymyślić aby organizator nie wpadł w samozachwyt!
Na zakończenie zostawiłem jeden minus, na który niestety nie ma wpływu organizator, a który pozostawił pewien niesmak. Przez ostatnie 3 lata startowałem w różnych biegach, we Francji, Hiszpanii, Portugalii, Włoszech i Andorze. Bez znaczenia na porę dnia czy nocy nie pamiętam żadnej osoby, która minęłaby mnie obojętnie bez słowa lub gestu dopingu. Przebiegając przez zaporę w Niedzicy czułem się jak bym leciał slalomem przez stado owiec…
Wyniki Ultra Janosika 2016:
Więcej informacji:
Zostaw odpowiedź