[size=x-large]Kierat bardziej niż zwykle[/size]
Wsiedliśmy do samochodu. I to był pierwszy błąd. Nasz świeżo poznany przez internet kierowca okazał się niezłej klasy [url=/xoops/modules/wfsection/article.php?articleid=156]lemingiem[/url]. Nie zważając na nadjeżdżające z naprzeciwka samochody, radośnie wyprzedzał na trzeciego, gwałtownie hamował i przyspieszał na lewym pasie pod górkę. Ze trzy razy lądowałem z twarzą tuż przy desce rozdzielczej. On nie uznawał półśrodków. Gdy hamował to już „do deski”. Ta jazda utwierdziła mnie w przekonaniu, że najbardziej niebezpieczną częścią ekstremalnych imprez jest dojazd na nie samochodem.
Grunt, że dojechaliśmy cali i zdrowi na godzinę przed startem. Mimo popołudniowej godziny żar lał się z nieba i wszyscy wyczekiwali, aż noc schłodzi nieco atmosferę. Z braku czasu nie udało się zjeść porządnego obiadu. Zdążyliśmy jedynie napełnić się jak bąki sokami i wodą mineralną, tak żeby mieć pewność, że przez pierwsze 3 godziny się nie odwodnimy.
Na sygnał START ruszyła kawalkada przez obrzeża Limanowej. Ponad 200 osób sunęło wzdłuż rzeki na spotkanie długiej górzystej trasy (organizator sugerował, że suma podejść wynosi około 4000 metrów, wg mnie było tego nieco więcej). Pierwsze podejścia nie robiły na nas wrażenia, jedynie Ania znana z tego że rozgrzewa się powoli, nieco sapała na bardziej stromych odcinkach. Łagodne stoki i wygodne asfaltowe warianty przeplatane zabawnymi skrótami stanowiły przyjemne preludium względem tego co miało nastąpić w drugiej części trasy. Pierwsze naprawdę syte podejście nastąpiło na 40km i od tej pory niemal do końca zabawa miała obraz: „Heja na największą górę, a potem spadać na pysk w dolinę!” W czasie pierwszego takiego spadania po krzakach udało nam się trafić na największe pokrzywy w okolicy i zardzewiałą siatkę ogrodzeniową, której pokonanie zajęło nam naprawdę sporo czasu. Co tu poradzić jak druciane badziewie całe się buja jak tylko obciąży się je nogą. A z kolei strach na nią wejść okrakiem bo jeszcze zaczepi się to i owo i zostanie na starych druciskach (czas napisać o tym artykuł treningowy… czas też może potrenować ten element spotykany dość często na rajdach).
Tak czy owak było ciemno i ciągle gorąco, a mapa nie zawsze trzymała sztamę z rzeczywistością (pozdrawiamy wszystkie nieistniejące ścieżki jak i te, które autor mapy uznał za niegodne narysowania mimo pięciu metrów szerokości). Co chwilę mijaliśmy się z innymi zawodnikami. Znikaliśmy na krzaczastych wariantach i spotykaliśmy ponownie przy wyjściach na szlak czy asfalt (tym razem najczęściej nocne skróty małymi ścieżkami i bezdrożami dawały niewielki zysk czasowy). Półmetek przywitał nas schroniskiem, łykiem herbaty, doskonałym kranem z wodą i informacją że jesteśmy na 11 pozycji. Niby to dobrze, ale Ania walczyła o prymat w kategorii kobiet, a niejaka Magda Horova z Czech była o dobrą godzinę przed nią (brawo za moc!)
Jak to zwykle na imprezach 100km, zabawa zaczęła się za półmetkiem. Zwłaszcza, że kolejne punkty umieszczone były niemal wyłącznie na szczytach (no, był jeszcze punkcik nad Morskim Okiem, czy tutejszym ekwiwalentem Morskiego Oka, w którym to ciężko byłoby utopić nawet nisko zawieszonego jamnika). W okolicy wspomnianego oka, mapa robiła naprawdę dziwne rzeczy i wygrzebanie punktu zajęłoby nam naprawdę sporo czasu, gdyby nie trzeźwość organizatora i rozrysowanie rzeczywistego układu dróg na dodatkowej schematycznej mapce. Brawo! Osobiście jestem zwolennikiem takich rozwiązań i nie przepadam za czesaniem terenu, gdy nie bardzo wiadomo od czego się namierzyć i wszystko na mapie „pływa”.
Do 70 km Słońce trzymało się pod horyzontem, a nogi niosły szybko na podejściach i sprawnie pozwalały zbiegać kamienistymi ścieżkami.
Wraz z nadejściem upału tempo spadło, a wzrosło zużycie płynów. Dwa litry w camelbaku starczyły jedynie na kilkanaście kilometrów. Potem nastąpiły kolejne tankowania. Z tego co liczyłem w czasie wyścigu przez moje ciało przewinęło się 12 litrów napojów. Nogi straciły świeżość i zaczęły zmieniać w drewniane kołki. Często nie mogłem już biec, a na zejściach miałem kłopoty z ustawianiem stóp na nierównym podłożu. Cholernie bolały przede wszystkim strome ścieżki wyłożone kamieniami. Wkrótce (gdzieś na asfaltowym dojściu do PK 13) zachciało mi się jeszcze spać. Nie dość, że cierpiałem z powodu nóg to jeszcze zaczynałem chodzić zygzakiem. Na szczęście była ze mną Ania, która czuła się dobrze i mogłem z niej zrobić sobie przewodnika w tym dziwnym marszu, a właściwie człapaniu (Ania dla odmiany kryzys przeżyła nad ranem i dłuższy czas szła z zamkniętymi oczami udając, że śpi). Co ciekawe nasza konkurentka z Czech też najwyraźniej zwolniła, bo stale utrzymywała przewagę jednej godziny. Trochę nas to złościło – może gdybyśmy mocniej zapodali, udałoby się ją dopaść?
Tymczasem minęło południe, a nad głowami niebo przykryło kilka pomrukujących kalafiorów. Czas do bazy. Burza zbliżała się wielkimi krokami, ale nam pozostało jedynie kilkanaście kilometrów. Zebraliśmy w sobie siły i większą część tego odcinka pokonaliśmy biegiem. Zwłaszcza, że niebo zmieniło się w wielkie niebieskie wiadro z którego chlusnęły na nas hektolitry wody. Ulice dochodzące do Limanowej popłynęły niczym potoki, ściana wody przelała się przez nasze ubrania i przypomniała o wszystkich drobnych obtarciach z trasy. Po chwili również na stopach zrobiły się niewielkie, aczkolwiek dotkliwe białe kalafiorki.
Zmachani, i zadowoleni około wpół do piątej zameldowaliśmy się wreszcie na mecie.
To był naprawdę ciężki wyścig. Zwycięzcy skończyli w 17h 45min. mimo, że na trasie trudno było się poważnie zgubić. W porównaniu z czasami poprzednich edycji – (rekord Kierata to niecałe 14h), było znacznie trudniej – więcej długich podejść i stromych zejść. Liczyło się bardzo dobre przygotowanie fizyczne – wybieganie (tego parametru mi zabrakło), oraz wola walki. Pod tym względem szczególne gratulacje składam ekipie „szybcy i brudni” – to 6 osobowy zespół ze średnią wieku około 18 lat. Ukończyli trasę w 31h 28’. (panowie poszukujący kobiet do teamu – tam były 3 panny!). Swoje dołożyła pogoda. W ciągu dnia powietrze marszczyło się nad rozgrzanym do granic możliwości asflatem, natomiast popołudniowa burza mogła skutecznie zniechęcić do wchodzenia na najwyższe wierzchołki i grzbiety.
Dziękuję organizatorom i Beskidowi Wyspowemu. Do zobaczenia za rok!
[b]Wyniki[/b]
Panie
1 Magda Horova CZ (USK Praha) 21h 01’
2 Anna Kowalewska PL (napieraj.pl) 22h 31’
3 Milada Klapková CZ (SLH Vrchlabí) 23h 19’
Panowie
1 Maciej Dubaj PL (Salomon Navigator) 17h 45’
1 Marcin Krasuski PL 17h 45’
3 Łukasz Warmuz (Salomon Navigator) 19h 00’
3 Łukasz Napora (ABIS Myszków NAPOR-RAMBO) 19h 00’
[b]Zobacz również:
[url=/xoops/modules/wfsection/article.php?articleid=156]Relacja z edycji 2006 [/url]
[url=http://www.kierat.webpark.pl/wyniki4.html]Pełne wyniki [/url]
[url=http://www.kierat.webpark.pl/]Strona organizatorów[/url]
[/b]
Zostaw odpowiedź